Artykuły

U źródeł Nutelli

Palma zamiast lasu

Numer 23/ 2013
Olej palmowy zmienił pejzaż północnej Sumatry. Olej palmowy zmienił pejzaż północnej Sumatry. Forum
Sumatra płynie nowym „czerwonym złotem”. Cały świat dodaje je do jedzenia, wsmarowuje w ciało, kąpie się w nim. To olej palmowy, zysk i przekleństwo w jednym.
Uprawa oleju palmowego zanieczyszcza środowisko, ale daje pracę milionom ludzi.EAST NEWS Uprawa oleju palmowego zanieczyszcza środowisko, ale daje pracę milionom ludzi.
„Człowiek z lasu”, czyli orangutan, jest główną ofiarą wylesień.Reuters/Forum „Człowiek z lasu”, czyli orangutan, jest główną ofiarą wylesień.

Gokong łapczywie ssie z butelki. Równocześnie oczami wytrzeszczonymi z przerażenia przygląda się dziwacznym potworom, które wpadły złożyć mu wizytę. Jego twarz i przyczepiona na rzepy pieluszka wzmacniają podobieństwo do przedstawicieli naszego gatunku. Osierocony roczny osesek jest orangutanem, czyli po indonezyjsku „człowiekiem z lasu”. Nie jest pewne, czy kiedykolwiek odzyska swój „dom” – las deszczowy.

Znaleźliśmy go na plantacji palmy olejowej. Kupiono go za dziesięć dolarów jako zwierzątko domowe. Ludzie, którzy go sprzedali, zaklinają się, że jego matka uciekła. Wątpię w to, bo samice orangutanów bronią młodych aż do śmierci – wyjaśnia Gunung Gea, zastępca dyrektora Sumatran Orangutan Conservation Programme. Ta organizacja pozarządowa opiekuje się małpami człekokształnymi, które są ofiarami błyskawicznie postępującego wylesiania na Sumatrze i Borneo. Obrońcy zwierząt przygarniają orangutany w złudnej nadziei, że pewnego dnia uda się je wypuścić na wolność w jakimś kawałku nietkniętej dżungli. To wyścig z czasem, a stawką jest ocalenie 6,6 tys. sumatrzańskich orangutanów.

Źródłem zagrożenia są plantacje, na których wytwarza się olej palmowy. Tę tajemniczą oleistą substancję sprawiającą, że Nutella zachowuje zwartą konsystencję, a M&M’s „rozpływają się w ustach, a nie w dłoni”. Jej produkcja gwałtownie wzrosła w ciągu ostatnich 15 lat.

Diabelski wynalazek

W regionie Tripa na północnym zachodzie Sumatry, gdzie znaleziono Gokonga, od lat 90. zniszczono już 70 proc. lasów pierwotnych i taką samą część populacji orangutanów. Protesty lokalnych społeczności i organizacji pozarządowych są głosem wołającego na puszczy. A przecież masowe wylesianie szkodzi także ludziom. Wyspę spowijają niekiedy grube kłęby dymu z ogromnych pożarów. Zanieczyszczenia docierają aż do Singapuru i Kuala Lumpur.

W ciągu minionego ćwierćwiecza powierzchnia upraw palmy olejowej na archipelagu wzrosła czterokrotnie, dzięki czemu Indonezja odebrała Malezji pozycję największego światowego producenta. Równocześnie jednak postawiło to ją na trzecim miejscu wśród największych emitentów gazów cieplarnianych na świecie, po Chinach i USA!

Las się kurczy, a orangutany są zewsząd osaczone przez ludzi. Gdy wchodzą w szkodę, plantatorzy wolą chronić zbiory niż małpy – mówi Gea. Świadczy o tym los samicy, którą znaleziono z czterdziestoma postrzałami z wiatrówki. Liże teraz rany w „arce Noego” koło miasta Medan.

Pazerni kapitaliści kontra milutkie małpki – debata jest często prowadzona w sposób uproszczony, od Dżakarty po Brukselę. Dobry przykład stanowi postawa francuskich ekologów, którzy w listopadzie zgłosili w parlamencie tzw. poprawkę Nutella, aby obłożyć „przeklęty” olej zaporowym 300-procentowym podatkiem. Olej palmowy w roli diabelskiego wynalazku? Rzeczywistość jest bardziej skomplikowana, a konsument często staje zagubiony przy stoiskach z kosmetykami w supermarketach. Bo to właśnie olej palmowy sprawia, że jego ulubiony żel pod prysznic tak cudownie kremowo się pieni.

40 proc. zysku

Aby zorientować się w dżungli stereotypów i uprzedzeń, warto odwiedzić plantację Kerasan w prowincji Medan na północnej Sumatrze. To „wzorcowa” plantacja o powierzchni 2400 ha, należąca do firmy Tolan Tiga, filii belgijskiego koncernu SIPEF, jednego z niewielu producentów otwierających podwoje przed dziennikarzami.

Wokół widoki jakby wprost przeniesione z „Księgi dżungli” Rud-yarda Kiplinga. Wciąż stoi tu dawny klub dla plantatorów, założony w czasach holenderskiej kolonizacji. Nieopodal wznoszą się biało-niebieskie domki dla robotników, zbudowane rzędem wzdłuż drogi, z przerwami na kościół, meczet i przychodnię.

Codziennie rano o wpół do siódmej 330 pracowników otrzymuje instrukcje dotyczące rozpoczynającego się dnia pracy. – Palma wymaga iście wojskowej dyscypliny. To nie jest robota dla zrzędów i kapryśników. A w dodatku tych upraw nie da się zmechanizować – mówi dyrektor ds. marketingu Olivier Tichit.

Skoro świt najbardziej doświadczeni zbieracze zabierają się za najstarsze drzewa, osiągające wysokość kilkunastu metrów. Wyszukują na ziemi dojrzałe owoce w pomarańczowo-czerwonym kolorze, potem piłą zamocowaną na 12-metrowym trzonku ścinają ciężką gałąź. Na ziemię spada ciężka, 25-kilogramowa owocnia. U naszych stóp leży skarb: wystarczy tego do wyprodukowania siedmiu litrów „czerwonego” oleju.

Z jednego hektara uzyskuje się rocznie sześć ton surowego „czerwonego” oleju palmowego (a także „biały” olej, zawarty w nasionach, za którym przepadają producenci szamponów). Taką wydajność osiąga się dzięki ogromnemu zużyciu nawozów, które stanowią 70 proc. kosztów produkcji, ale za cenę zanieczyszczenia wód gruntowych. Produkcja oleju palmowego jest dziewięć razy większa niż oleju sojowego, jego bezpośredniego konkurenta. Stanowi on obecnie jedną trzecią olejów roślinnych zużywanych na świecie, o wartości rynkowej rzędu 50 mld dol. rocznie.

To dobry biznes! Można osiągnąć marżę na poziomie od 30 do 40 proc. – cieszy się Derom Bangun, przewodniczący Indonesian Palm Oil Board. Zysk przyciąga kapitalistów z Hongkongu i innych stron świata, zwabionych nowym „czerwonym złotem”. Na dole drabiny także zwykli rolnicy przerzucili się na te uprawy, skuszeni wyższymi cenami. Obecnie 50 proc. indonezyjskiej produkcji pochodzi od drobnych plantatorów. – Palma przyczynia się do rozwoju społecznego i zapewnia zatrudnienie siedmiu milionom Indonezyjczyków. O tym ludzie z Zachodu zapominają, koncentrując krytykę na kwestiach ochrony środowiska – wyjaśnia nasz rozmówca, „ambasador” indonezyjskiej branży palmowej.

Olej z certyfikatem

Od początku lat 2000. widać rosnący brak zaufania wśród europejskich konsumentów, których sumienia budzą organizacje pozarządowe piętnujące spustoszenia ekologiczne. Wyczuwając pismo nosem, branża w 2004 r. postanowiła zrobić porządki. Aby nie zarzynać kury znoszącej złote jajka, wielkie firmy oferujące produkty rolno-spożywcze i kosmetyczne (jak Sainsbury’s, Migros czy Unilever) zawarły pakt z WWF i Oxfam – utworzyły „okrągły stół w sprawie zrównoważonej produkcji oleju palmowego” (RSPO). Cel: zapewnienie konsumentom „czystego” oleju palmowego, opatrzonego światowym certyfikatem wprowadzonym w 2007 roku.

Członkowie RSPO zobowiązują się konsultować ze społecznościami lokalnymi przed uruchomieniem produkcji, pozostawiać na plantacjach korytarze dla zwierząt i wykorzystywać „zielone” technologie. A wszystko to pod kontrolą niezależnych certyfikatorów. – Konkretnie oznacza to zmniejszenie powierzchni objętej uprawami – wyjaśnia Olivier Tichit, którego firma produkuje olej certyfikowany. – W naszym interesie jest, aby ta etykietka była tak prestiżowa, jak to tylko możliwe.

Prawie dziesięć lat po utworzeniu „okrągły stół” skupia 40 proc. przedsiębiorstw z tego sektora, czyli ponad tysiąc członków, a 15 proc. produkcji jest opatrzone certyfikatem. Mimo tego pozornego sukcesu mnożą się głosy krytyki. – Wielu producentów dołącza do RSPO w trosce o wizerunek marki, ale w praktyce niczego nie zmieniają – twierdzi Abetnego Tarigan, dyrektor organizacji pozarządowej Walhi, która odmówiła udziału w RSPO.

Tymczasem narasta zniecierpliwienie Europejczyków, bo znalezienie na półkach produktów wytworzonych w 100 proc. z „czystego” oleju palmowego graniczy z niepodobieństwem. Winę za to ponosi branża przetwórcza. Po opuszczeniu plantacji podczas transportu i przerobu certyfikowany olej zostaje bowiem wymieszany z innym, który nie jest „czysty”. Azja – w szczególności Indie i Chiny – wchłania ponad 50 proc. produkcji oleju palmowego. A tam względy środowiskowe mają znaczenie drugorzędne.

Jednakże świadomość wzrasta i może się to jeszcze nasilić w 2014 roku, wraz z wejściem w życie europejskich przepisów zmuszających do informowania na etykietach produktów o zastosowaniu oleju palmowego. Rewolucja!

A tymczasem Gokongowi i innym orangutanom czas ucieka. Jeśli na stoiskach supermarketów nic się nie zmieni, w ciągu następnej dekady te zwierzęta mogą zupełnie zniknąć w dymach pożarów na Sumatrze.

Le Point, Le Temps

01.08.2013 Numer 23/ 2013
Więcej na ten temat
Reklama