Artykuły

Piękni, młodzi i bogaci

Złota młodzież Państwa Środka

Numer 11.2015
Złota młodzież narzeka na męczący tryb życia. Żeby być wciąż trendy i na topie, pieniądze nie wystarczą. Trzeba jeszcze mieć dużo czasu. Złota młodzież narzeka na męczący tryb życia. Żeby być wciąż trendy i na topie, pieniądze nie wystarczą. Trzeba jeszcze mieć dużo czasu. Ian Teh / Agence Vu / EAST NEWS
Są pierwszym pokoleniem Chińczyków, które dorastało w dobrobycie. Dzieci cudu gospodarczego korzystają z życia, ale sensu istnienia szukają poza biznesem.

Samochody porsche, białe maserati i ciemne limuzyny audi podjeżdżają pod podświetlony na granatowo wieżowiec Bai-Sheng na skraju miasta Hangzhou. Młoda kobieta w futrze z norek wita gości w hotelowym lobby i prowadzi ich do windy. Jest chłodno, powiewa wiatr, zaproszeni goście drżąc z zimna, jadą w milczeniu na górę. Na 11 piętrze drzwi windy się otwierają, jest już ciepło, przybysze rozchodzą się po oszczędnie umeblowanym lofcie. Z sufitu zwisają polakierowane na biało pałąki, na każdym wisi po kilka kostiumów, tkanin lub futer. Na małych metkach widnieją nazwy chińskich i światowych marek odzieżowych – Hermes, LIL Paris, Hobbs – oraz ceny, które wahają się od 100 do 100 tys. euro.

Wśród gości wielu urodziwych młodych ludzi. Mężczyźni w garniturach, panie w wieczorowych kreacjach, niektóre fryzury nawiązują do lat 20. XX w. Kto nie uczestniczy w rozmowie, siedzi na jednym z szezlongów i pisze na iPhonie. 27-letnia Zhou Yufei wydaje przyjęcie, bo uruchamia nową markę odzieżową i otwiera sklep internetowy. Sophie – tak się przedstawia – studiowała trzy lata w Londynie. Chodzi w szpilkach, ma na sobie czarną sukienkę z rozcięciem z boku i kolię z własnej kolekcji. – Cieszę się, że wszyscy przyszliście – mówi. – Mam nadzieję, że znajdziecie dla siebie coś, co się wam spodoba. Na początek proponuję zabawę. Przy wejściu zrobiliśmy zdjęcia wszystkim paniom. Panowie będą teraz losować fotki z całej sterty i spróbują odszukać właściwą niewiastę. Zaczynamy, życzę udanej zabawy.

Ciężki kawałek fortuny

Wróciła z Londynu kilka miesięcy temu. To jej pierwszy duży występ wśród członków Shao Shuai Hui, czyli „klubu pięknych i młodych”, który skupia złotą młodzież z Hangzhou. Należą do niego ludzie w wieku 20–30 lat, którzy są bogaci z domu lub wzbogacili się dzięki szybkiemu rozwojowi gospodarczemu kraju. Chińska nazwa zawiera grę słów i można ją też przetłumaczyć jako „klub młodych liderów”.

Liderzy jeżdżą drogimi samochodami, noszą drogie ciuchy, podejmują kosztowne wyprawy. W języku chińskim istnieje słowo na określenie osób takiego pokroju i ich środowiska. „Tuhao” oznacza młodych karierowiczów afiszujących się bogactwem i systematycznie zacieśniających sieć powiązań, dzięki którym wir chińskiego cudu gospodarczego wypchnął ich na szczyt hierarchii społecznej. „Tu” – znaczy wulgarny, „hao” – przepych.

Pokolenie obecnych dwudziesto- i trzydziestolatków jest pierwszym we współczesnych Chinach, które dojrzewało we względnym dobrobycie, a nawet w luksusie. Dobrobyt wypracowali ich rodzice, z reguły za cenę życia pełnego znoju. Niesłychana jest presja oczekiwań, jaka spoczywa na potomkach. Jak żyją piękni i młodzi „liderzy” nowych Chin? Co ich interesuje? Jak wykorzystują wpojone przez rodziców poczucie wartości, opłaconą przez nich edukację i odziedziczony majątek?

Ich życie jest bardzo męczące – twierdzą – bo niełatwo być „tuhao”. Ktoś taki musi przez cały czas ubierać się zgodnie z najnowszymi trendami, jeździć najnowszym modelem auta, mieć biuro w najnowszym wieżowcu. Projektantka mody Sophie ma dwie siedziby: apartament hotelowy w Hangzhou i lokum w rodzinnym mieście. Ojciec jest właścicielem fabryki chemikaliów. – Jestem na etapie urządzania mieszkania, musicie je zobaczyć.

Do stojącego obok niej 33-letniego Fenga Wei należy zaparkowane na dole białe maserati. Dziesięć lat temu Feng zarobił pierwszy milion na nieruchomościach. Ale to już przeszłość. Teraz jest partnerem w towarzystwie inwestycyjnym, które finansuje telewizyjne programy rozrywkowe. Ma szyty na miarę garnitur i – jak wielu mężczyzn na tym przyjęciu – pasek marki Hermes z wielką, złotą klamerką w kształcie litery „H”. – Kiedy zacząłem nosić drogie garnitury? Gdy zgromadziłem dostatecznie dużo pieniędzy! Jeśli chce się pan więcej dowiedzieć o członkach klubu, proszę porozmawiać z moim przyjacielem Andym. Przed chwilą dzwonił, klub organizuje jutro wycieczkę do Japonii. Oto numer jego komórki – mówi.

Z wizytą w Tokio

Lot z Hangzhou do Tokio, Amsterdamu czy Dauhy już od dawna nie wymaga przesiadki w Pekinie lub Hongkongu. Licząca osiem milionów ludzi aglomeracja, na południowy zachód od Szanghaju, jest dostatecznie znacząca i zamożna. Tutejszy PKB przewyższa PKB całych Węgier, także dochód przypadający na jednego mieszkańca jest wyższy niż u Madziarów. Ma tu siedzibę koncern samochodowy Geely, który w 2010 r. kupił Volvo, a także potentat na rynku słodkich napojów Wahaha oraz internetowa firma handlowa Alibaba (ostatniego lata zadebiutowała na nowojorskiej giełdzie). Amerykańska firma taksówkowa Uber, która pojawiła się na chińskim rynku przed kilkoma miesiącami, ma w Hangzhou pięć sportowych limuzyn prestiżowej marki Tesla. Czegoś takiego nie ma nawet w Pekinie.

Japońska podróż klubu młodych i pięknych jest zorganizowana na wzór oficjalnej wizyty państwowej. W poniedziałek – Tokio, spotkanie w firmie IT i w spółce z branży recyklingu. Wtorek – zakłady Yamaha i zwiedzanie Fudżijamy. Czwartek – Toyota itd. W przerwach chińscy goście robią zakupy w tokijskiej dzielnicy Ginza. 32-letni Andy na gwałt potrzebuje koszulek polo z metką „Comme des Garçons”. Ta japońska marka, wykreowana przez projektantkę Rei Kawakubo, cieszy się wielkim uznaniem wśród bogaczy z Państwa Środka. Andy, który w rzeczywistości nazywa się Ying Renguang, dołączył do wycieczki tuż po powrocie z Las Vegas. W Stanach Zjednoczonych zabiegał o zbyt dla produktów swej firmy, która z włókna węglowego wytwarza części do aut wyścigowych.

Znalezienie odpowiednich koszulek polo zajmuje mu sporo czasu. Bez rezultatu obszedł dwa sklepy. Udał się więc do Mitsukoshi, najstarszego japońskiego domu towarowego, ale i tam nikt nie może mu pomóc. Może dlatego, że Andy zna tę markę jako „CDG”, bo tylko taką „ksywką” operuje jego chińskie otoczenie. Jednak na czwartym piętrze znajduje butik, gdzie kupuje trzy koszule – i wreszcie czuje ulgę. Poszukiwania zajęły półtorej godziny. – Nic nie szkodzi – mówi Andy i dowcipkuje przy kasie z japońskim sprzedawcą.

Mieszkający w Hongkongu analityk bankowy Erwan Rambourg opublikował książkę „The Bling Dynasty” – o gorączce konsumpcyjnej Chińczyków. Co skłania ludzi pokroju Andy’ego do kupowania określonych produktów? Skąd ta obsesja? – Nie umiem tego wyjaśnić – przyznaje Andy. – Zapewne dlatego, że tak długo musieliśmy czekać na te dobra. Podczas trzytygodniowego pobytu w USA kupiłem pięć garniturów.

Najpierw rodzina

Jego dziadek był chłopem w wiejskiej komunie, a ojciec żołnierzem, który po gospodarczym otwarciu kraju przejął z kolegami państwową fabrykę produkującą podeszwy do butów. Na początku lat 90. zgłosił patent na zbrojone przewody gumowe, pięć lat później był już bogatym człowiekiem. – Ojciec nigdy za nic mnie nie chwalił. Zawsze tylko mówi: więcej, więcej i więcej – zwierza się Andy W 2005 r. młodzieniec się usamodzielnił. Jego pierwszym autem był passat, drugim – tiguan, a potem jeździł już zawsze najnowszym modelem BMW X5.

Zatrudnia ponad stu pracowników, zajmuje pół piętra w jednym z najdroższych wieżowców w Hangzhou i ma fabrykę za miastem. Interes dobrze się kręci. – Tesla i BMW produkują teraz serie aut na napęd elektryczny, więc rośnie popyt na części z włókien węglowych – mówi. Samochody elektryczne muszą być przecież lekkie. Czy za pięć lat będzie mu się powodziło jeszcze lepiej niż obecnie? Jego dzieci będą miały lżejsze życie niż on? Początkowo jest skonfundowany, ale potem z wahaniem potwierdza. Tak samo mówi większość obywateli Państwa Środka.

Ważna jest dla niego rodzina. Kiedy jego kumpel Feng chce się z nim umówić na niedzielę, Andy przeprasza, ale to dzień dla dzieci. Jeśli już musi poświęcić weekend, to tylko na jeden z projektów charytatywnych klubu młodych i pięknych. Dzisiejsze bogate rodziny dobrze jeszcze pamiętają biedę, w której żyli ich bezpośredni przodkowie. W aparacie telefonicznym Andy pokazuje fotki z akcji charytatywnej, którą klub zorganizował ostatniej wiosny. Do ubogiej prowincji Guizhou wysłali ciężarówkę pełną koców, czapek, podręczników szkolnych i piłek do koszykówki. Na zdjęciach widać, że tamtejszym dzieciakom frajdę sprawiła wizyta bogatych facetów z Hangzhou, odzianych w eleganckie kurtki.

Andy nie należy do partii i nie interesuje się polityką. To samo dotyczy większości członków klubu. W 2000 r. jego matka zmarła na raka wątroby. Jej odejście boli go do dzisiaj i sądzi, że mogłaby pożyć dłużej, gdyby w kraju był lepszy system opieki medycznej. – Może pewnego dnia będę dostatecznie bogaty, by wybudować szpital. Byłaby to klinika hepatologiczna – mówi.

Moda na modę

Sophie wysłała esemesa: „Spotkanie tylko po południu, bo późno wstaję”. Jest blada i niedospana, gdy po zaparkowaniu porsche wychodzi z garażu podziemnego. Ma na sobie ciemnobrązową skórzaną kurtkę, różowy sweterek i różowe mokasyny. Otwiera drzwi do apartamentu, na wejście czeka już dwóch fachowców.

International Monarch Garden w jej rodzinnym mieście Yuyao jest osiedlem utrzymanym w stylu neoklasycystycznym. Do środka kompleksu wchodzi się przez potężny portal. Stoi tu 20 willi nawiązujących do paryskich pałaców miejskich, budynki są przedzielone fontannami i palmami. Sophie zajmuje dwupoziomowy apartament, za który ojciec zapłacił prawie milion dolarów. Na pierwszym poziomie leży marmurowa posadzka, a w sypialniach i buduarze na piętrze położono sztucznie rowkowany parkiet. Mieszkanie ma około 350 mkw., ale Sophie nie zna dokładnej powierzchni. Czy będzie tu kiedyś mieszkać? Wzrusza ramionami. – Tata chce, żebym wyszła za mąż. Chińscy rodzice są dziwni. W szkole nie wolno ci nawet spojrzeć w stronę chłopców, a ledwie skończysz uczelnię, natychmiast nalegają na ślub. Ale mnie się nie spieszy, czuję się za młoda na małżeństwo – mówi.

Jej 32-letnia siostra ma już własną rodzinę i to ona przejmie rodzinny biznes. Sophie chodziła do państwowych szkół w Yuyao, zdała trudny egzamin wstępny i studiowała zarządzanie w Chinach i Londynie. W lecie poleciała na kurs filozofii do Berkeley. Tuż przed powrotem oznajmiła ojcu, że nie ma zamiaru pracować w jego fabryce chemikaliów, bo chce się zająć modą. Yuyao słynie z przemysłu skórzanego, więc ojciec kupił jej wytwórnię futer. – Próbowałam przez kilka miesięcy, ale nie zdołałam rozwinąć żadnego własnego pomysłu ani zaproponować niczego oryginalnego – opowiada. Ojciec opłaca jej dwa auta i apartament hotelowy w Hangzhou, choć nie wierzy w jej sukces. – Już dawno przewidywał, że moja marka padnie, wrócę do Yuyao, wyjdę za mąż i zacznę pracować w jego firmie. Tak to sobie wyobraża, ale udowodnię mu, że się głęboko myli.

To nieprawda, jakoby moda nie miała w Chinach przyszłości. – Szkopuł w tym, że na razie produkujemy jedynie na potrzeby zachodnich marek. Tymczasem Peng Liyuan, małżonka prezydenta Xi Jinpinga, nosi tylko rodzime stroje: proste, ale najwyższej jakości – mówi Sophie. Jej zdaniem na tym polega przyszłość chińskiej mody. – Potrzebujemy własnych odpowiedników czołowych marek światowych, jak Gucci i Chanel. Ja mam ambicję coś takiego stworzyć.

Ma już na koncie pierwszy sukces. W popularnym programie telewizyjnym „Fei Cheng Wu Rao”, w którym o względy jednego kawalera zabiega ponad 20 pań, jedna z kandydatek miała sukienkę zaprojektowana przez Sophie, a inna naszyjnik z jej kolekcji. – Właśnie na tym się teraz skupię, będę urządzać niewielkie przyjęcia, zapraszać polityków, urzędników, bankowców i budować sieć powiązań.

Młode samorodki

Feng Wei, przyjaciel Andy’ego, pędzi na złamanie karku białym maserati ulicą Binjiang w Hangzhou. Jest niedzielny ranek, poprzedniego dnia odbyło się spotkanie klubu. Przybyło dwóch spośród najważniejszych w kraju biznesmenów z branży internetowej, a także były minister gospodarki Izraela i wykładowca z Harvard Business School. Feng podziwia tych ludzi. Garściami rozdawał wizytówki i równie dużo ich zebrał. Wypełniają mu kieszeń marynarki. Był to dobry dzień.

A dziś z samego rana podpisał umowę na 25 mln euro, bo firma z Pekinu inwestuje w produkcję telewizyjną, a on będzie zarządzać finansami projektu. Jeszcze mu szumi w głowie po wczorajszej imprezie. W Angel Capital – firmie inwestycyjnej, którą prowadzi ze wspólnikiem Xu Jiongiem – mimo niedzieli zjawili się wszyscy pracownicy.

Feng i Xu pochodzą z nowobogackiej, południowej części Hangzhou, gdzie robi się wielkie interesy. – Oczywiście, afiszujemy się z pieniędzmi, ale wielu nie rozumie, że trzeba być nuworyszem, by odnieść sukces – powiada Xu Jiong.

Nowobogaccy beneficjenci chińskiego cudu gospodarczego są w pracy przez 24 godziny na dobę. Do swego biznesu zaprzęgają nawet rodziny. – Moja żona jest przedszkolanką. Już od wielu lat nie musi pracować, ale cieszę się, że to robi. Dzięki temu chodzi na przyjęcia, bale dobroczynne, ma dostęp do ludzi, których ja bym nigdy nie poznał. Zapraszają ją na każdą imprezę. To bezcenne kontakty – zapewnia Xu.

– Gdybym za wszystkie pieniądze kupił walutę wymienialną i wyemigrował, to w wielu krajach byłbym zamożnym człowiekiem. Ale tu, w Hangzhou, czuję się wyjątkowo bogaty – tłumaczy Xu. Czy w jego przypadku wchodzi w grę emigracja? – Dlaczego miałbym wyjeżdżać? – pyta Xu Jiong. – Tu jest mi dobrze. A gdyby miało się coś przydarzyć, np. wojna z Japonią, to wiem, co robić. Dam pieniądze na armię.

© Der Spiegel, distr. by NYT Synd.

29.05.2015 Numer 11.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną