Artykuły

Łał, a jednak jestem śliczna!

Modelka XXL

Numer 13.2015
Holliday podpisała w styczniu br. kontrakt z jedną z najbardziej znanych agencji modelek, brytyjską Milk Model Management. Holliday podpisała w styczniu br. kontrakt z jedną z najbardziej znanych agencji modelek, brytyjską Milk Model Management. Instagram/Planet Photos / •
Tess Holliday ma niewyparzoną gębę, 800 tys. fanów na Instagramie, milion na Facebooku i jest na najlepszej drodze, żeby zostać pierwszą na świecie supermodelką XXL.

Nigdy nie widzieliście wcześniej grubej dziewczyny w bieliźnie? – krzyczy Tess Holliday do brooklyńskich kierowców, którzy zwalniają, by się przyjrzeć jej sesji zdjęciowej. Dziewczyna ma w sobie to coś, co w języku międzynarodowej dyplomacji nazywa się „umiejętnością zatrzymywania ruchu ulicznego”. Oprócz tego towarzyszy jej cały zespół ludzi przygotowujących sesję, a sama modelka ma na sobie gorset i czarną pelerynkę kojarzącą się ze strojem wampirycznego, stylowego superbohatera.

Mam swoje wady

– Gazu, dupki, jazda stąd! – wrzeszczy i macha lekceważąco w stronie wpatrujących się w nią kierowców. Wszyscy wybuchają śmiechem, ale Tess jest bardzo poważna. Spojrzenie, jakie posyła gapiom, jest gorzkie i mało w nim triumfu. Chyba jest naprawdę wkurzona. Ale bardzo możliwe, że naprawdę nie widzieli jeszcze grubej dziewczyny w bieliźnie, a przynajmniej nie w takiej żurnalowej sytuacji. Chociaż w Stanach Zjednoczonych przeciętna kobieta nosi rozmiar L (US – 14, UK – 18, PL – 50), to w magazynach mody nadal królują bardzo chude, bardzo wysokie, bardzo młode, białe dziewczyny.

Nie przeszkadza jej, gdy ludzie mówią, że jest gruba. – Dla mnie to tylko słowo. Miałam z tym problem, dopóki nie zaczęłam spotykać ludzi zaangażowanych w ruch „body positive”. Przez całe życie mówili na mnie „grubas”. Ale nie da się ukryć, że rzeczywiście jestem gruba, więc głupio się denerwować – mówi. „Body positive”, „fat acceptance movement”, „fat liberation” to różne nazwy na określenie tego samego ruchu społecznego, który głosi, że ludzie otyli są we współczesnym społeczeństwie dyskryminowani i należy z tym walczyć. Działacze uważają, że każdy może robić ze swoim ciałem, co mu się tylko podoba, i nikt nie powinien się do tego wtrącać.

Holliday podpisała w styczniu br. kontrakt z jedną z najbardziej znanych agencji modelek, brytyjską Milk Model Management. Ma prawie milion lajków na Facebooku i 800 tys. fanów na Instagramie, gdzie regularnie wrzuca swoje zdjęcia. Korzysta z popularności w sieci i pisze o tym, co myśli, bez żadnych zahamowań. Stała się symbolem walki z seksistowskim ocenianiem kobiecych ciał. Oczywiście jest w tym pewien paradoks, bo zawód modelki polega właśnie na tym, że jest oglądana i oceniana na podstawie wyglądu. – Lepiej mówić o różnych złych rzeczach, będąc wewnątrz tego biznesu, niż milczeć. Czy podoba mi się to, co robią czasem media? Nie – i daję temu wyraz. To bardzo proste.

Biorąc pod uwagę, że na Instagramie jest już ponad 750 tys. wpisów z hasłem #effyourbeautystandards (wsadźcie sobie gdzieś wasze standardy urody), to rzeczywiście sprawa jest bardzo prosta. Holliday zaczęła tak podpisywać posty w 2013 r., zmęczona ludźmi, którzy krytykowali ją za publikowanie zdjęć w bikini. Nie spodziewała się, że jej hasło, podchwycone przez internautów, zacznie żyć własnym życiem.

– Każdy ma wady, a moje różnią się tylko tym, że widać je jak na dłoni – mówi, gdy siadamy w kawiarni, żeby spokojnie porozmawiać. Jej słabością jest jedzenie dla ukojenia nerwów. – Jeśli przez cały dzień mam zdjęcia i chcę sobie walnąć gorącą czekoladę z croissancikiem, to jej sobie nie odmówię. A jeśli chcę to jeść na śniadanie, obiad i kolację? Czy to OK? Jeśli chcesz, to OK. Nikt nie atakuje celebrytów za to, że palą dwie paczki fajek dziennie. Nikt się nie czepia ludzi, którzy publikują zdjęcia przy wieczornym drinku. A mnie można atakować? Dlaczego? Życie jest do dupy, więc dlaczego mamy oceniać kogoś, kto radzi sobie z tym najlepiej jak umie?

Patrząc na dzieciństwo i dorastanie Holliday, nietrudno zrozumieć, dlaczego uważa, że życie jest „do dupy”. Wychowała się na południu Stanów Zjednoczonych. Nim skończyła 10 lat, jej rodzina zdążyła się przeprowadzić ze 40 razy. Gdy pytam dlaczego, Holliday odpowiada wprost: Mój ojciec jest niepoukładany.

Matka odeszła od ojca, gdy Tess była jeszcze mała. Stale nazywał córkę „grubasem”. – Twierdził, że mam ładną buzię, ale poniżał mnie i mówił, że nie mogę robić różnych rzeczy z powodu wagi – wspomina. Dziś zerwała z nim wszystkie kontakty. – Kiedy jesteś dorosły, masz wybór kogo chcesz mieć w swoim życiu. Jeśli ktoś cię rani i sprawia, że czujesz się źle, to nie powinien w nim być, nawet jeśli jest członkiem rodziny. Krewny nie ma żadnych specjalnych przywilejów. Dawałam mu kolejne szanse, a on mnie źle traktował, więc pomyślałam: „Nie ma dla ciebie miejsca w moim życiu”.

Życie jest do dupy, więc dlaczego mamy oceniać kogoś, kto sobie z tym radzi jak umie?

Bardziej niż ojciec popsuł życie jej rodziny jeszcze inny mężczyzna. Gdy miała dziewięć lat, matka została dwukrotnie postrzelona przez konkubenta. Tess przeprowadziła się z bratem do przyczepy kempingowej, która stała na podwórku u dziadków, a matka dochodziła do siebie. Do dziś jest sparaliżowana i niepełnosprawna. Holliday opowiada o tym z nieprawdopodobnym spokojem.

Matka ją wsparła, gdy w wieku 16 lat postanowiła rzucić szkołę. Była stale gnębiona za otyłość, za bladą skórę, za niepełnosprawną matkę. W końcu nie mogła już tego znieść. – Poszłam do liceum i pierwszego dnia było dokładnie to samo gówno, co wcześniej. Pomyślałam: „Dosyć” – wspomina.

Wyjechała do Alabamy. Pracując w Walmarcie, poznała chłopaka, z którym zaszła w ciążę. Z trzema walizkami, rocznym synkiem Rilee i 700 dolarami w kieszeni przeniosła się do Seattle, gdzie znalazła dorywczą robotę jako makijażystka. Jeszcze jako nastolatka próbowała się dostać do świata żurnali: pojechała nawet do Atlanty na casting, ale usłyszała, że jest za niska i za gruba nawet na modelkę w rozmiarze plus. W 2009 r. zamieściła na internetowym serwisie dla modelek kilka zdjęć, które zrobiła dla chłopaka, ale nie spodziewała się cudów. A jednak znalazła pierwszą pracę. Kilka dni później reklamowała film dokumentalny o odchudzaniu. Podpis pod zdjęciem głosił: „Oni mogą tylko stracić”.

Jestem marką

Kilka lat później poleciała do Los Angeles, zatrudniła się w salonie dentystycznym i zaczęła dostawać więcej zleceń. W zeszłym roku znalazła sympatycznego narzeczonego i zamierza się przenieść z nim do Australii.

Gdy pytam o liczne tatuaże, w jej oczach widzę błysk. – Kobiety, które wytatuowałam sobie na ramionach, mają wszystko w dupie. Nic ich nie rusza – wyjaśnia. To Mae West, Dolly Parton i… Miss Piggy z Muppetów. Holliday też zdaje sobie sprawę, że jest czymś więcej niż buźką i ciałem w rozmiarze XXL. – Nie uważam się za modelkę – mówi niczym prawdziwa primadonna. – Jestem marką.

© Guardian News & Media

***

Tess Holliday (właśc. Ryann Maegen Hoven, ur. w 1985 r.), modelka amerykańska o największych rozmiarach w swoim kraju. Sama siebie określa jako „działaczkę ciałopozytywną”, walczącą ze stereotypami odnośnie do wyglądu oraz z dyskryminacją osób otyłych. Motto życiowe: „Kocham swoją pupę!”.

26.06.2015 Numer 13.2015
Więcej na ten temat
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną