Artykuły

Dziecko urodzę niedrogo

Tanie niemowlaki

Numer 15.2015
Jana Kurkina z jednym ze swoich synów, Giorgim, na ulicach Tbilisi (pośrodku na tle samochodu). Jana Kurkina z jednym ze swoich synów, Giorgim, na ulicach Tbilisi (pośrodku na tle samochodu). Fabian Weiss/Laif / •
Jana z Gruzji wynajmuje swoje ciało do roli matki. Komórka jajowa pochodzi od dawczyni, zamówienie złożyła para ze Szwecji. Czy wszyscy będą szczęśliwi?
Za 400 dolarów miesięcznie nosi dziecko dla Szwedów.Fabian Weiss/Laif/• Za 400 dolarów miesięcznie nosi dziecko dla Szwedów.
Plany na przyszłość? Własne mieszkanie, a dla męża lepszy stragan na bazarze.Fabian Weiss/Laif/• Plany na przyszłość? Własne mieszkanie, a dla męża lepszy stragan na bazarze.

O tej parze Jana nie wie zbyt wiele. To Szwedzi. Mają już jedno dziecko, ale ta kobieta podczas porodu straciła dużo krwi, trzeba było usunąć macicę. Para napisała list, po angielsku, ale Jana go nie rozumie. Nie wie też, w jakim wieku są ci ludzie, czym się zajmują, gdzie mieszkają, jak wyglądają. Wkrótce ma porozmawiać z nimi po raz pierwszy przez Skype’a. A miesiąc później się spotkają– już na porodówce. Jana uważa, że ta para jest miła. Przysyłają prezenty, np. tę bransoletkę, którą nosi na ręku. Ładne różowe kamyki. Ma jeszcze trzy takie bransoletki: białą, czarną i złotą. Gdy przyszła paczka, Jana prosto z poczty pobiegła na bazar, bo się chciała dowiedzieć, ile ta biżuteria jest warta. – To Swarovski – powiedziała jakaś kobieta. – To Swarovski – powtarza dziś Jana.

Jest przedpołudnie. Jana stoi przed wejściem do budynku przy ulicy Bachtrioni w północnej części Tbilisi. Za nią wznoszą się wysokościowce, po 20 i 30 pięter. Na ulicy staruszkowie sprzedają śliwki i świeże dalie. Jana wachluje się długim czerwonym portfelem. Zabrakło jej rano pieniędzy na taksówkę i musiała przyjechać marszrutką. Po drodze omal nie zemdlała, tak gorąco było w środku, a ona przecież w zaawansowanej ciąży… Jechała szerokimi ulicami w cieniu wysokich topoli, oglądając stare fasady, a potem witryny znanych firm w nowym Tbilisi.

Ma już „córeczkę” w Kalifornii. Pamięta, że ojcem był blondyn

Szarozielone oczy Jany spoglądają dumnie. Jest niska, drobna, spoglądając rano w lustro, uznała, że powinna trochę schudnąć. Wypukły brzuch przyciąga wzrok – tam jest właśnie zamówione dziecko. To już 23 tydzień ciąży. Wczoraj była na badaniach i teraz ma dostarczyć agencji najnowsze USG. Zaraz zostanie przesłane rodzicom w Szwecji. Przed agencją spotyka inną surogatkę, która nosi w łonie dziecko angielskiej pary. Na jej USG widać, że płód, w nienaturalnej pozycji, znajduje się zbyt nisko. Może jest martwy? Jana przytula ją i pociesza. Wchodzi do środka. Drzwi są otwarte, widać recepcję, dalej są pokoje biurowe i salki konferencyjne. Podłogę wyłożono białymi kafelkami, a kanapa, na której czeka Jana, jest obita czarną skórą. Z klimatyzacji dobiega subtelny zapach bzu.

Byle go nie pokochać

Agencja New Life Georgia specjalizuje się w znajdowaniu dawczyń komórek jajowych i matek zastępczych – przede wszystkim dla par z zagranicy. Klientela jest na ogół w wieku 40–55 lat. Dwie pary na dziesięć wynajmują od razu dwie surogatki i kupują dla każdej po dwie komórki jajowe, by zwiększyć szanse. Aktualnie w ciąży jest 49 kobiet, związanych z firmą swego rodzaju „umową o dzieło”. To jedna z ośmiu takich agencji działających w Gruzji.

Gdy przychodzi kolej na Janę, podaje kobiecie zza biurka zdjęcie USG jako swego rodzaju świadectwo wykonanej pracy. Położenie dziecka prawidłowe. Waga: 552 gramy. Tętno: 158 na minutę. Można już ustalić termin porodu. Kobieta za biurkiem nie mówi o „twoim dziecku”, tylko o „dziecku tej szwedzkiej pary”. Chodzi o to, żeby Jana nie poczuła się nazbyt związana emocjonalnie z niemowlęciem. Owszem, powinna je lubić, ale nie pokochać.

Co dwa miesiące agencja przesyła szwedzkiej parze fotkę Jany, z brzuchem na pierwszym planie. Szwedzi dużo już o niej wiedzą. Że ma lat 29, jest mężatką od 12 lat, matką dwóch synków, 10- i 12-letniego. Czynnik Rh dodatni. Bez wykształcenia, nigdy nie paliła ani nie piła. Szwedzi wiedzą to wszystko, ale Janie to nie przeszkadza. Żyje się jej teraz dużo przyjemniej. Zwykle nie jeździ już marszrutką, jak inni. Połowa jej przyjaciół to bezrobotni, a ona nie. Bez trudu tłumaczy, czym się zajmuje: po prostu pewna biedna rodzina pomaga innej, bezdzietnej.

Jedni uszczęśliwiają drugich. Surogatki są w Gruzji legalne od 1997 r. W 13 spośród 28 państw Unii Europejskiej prawo zezwala na takie praktyki, ale w 15 nie. Może dlatego niemieckie pary wyruszają w świat i co roku przywożą do kraju setki dzieci. Geje i single mogą się wybrać do Nepalu lub Meksyku, gdzie agencja Jany ma filie. W Indiach na rynku dzieci notuje się obroty rzędu 1–2 mld dolarów rocznie.

Jana śmieje się dziś z dawnych czasów, kiedy to synowie byli jeszcze mali, w zimie jadło się kukurydzę, a ona sama nawet nie widziała morza. Teraz ciotka ją pyta, czy nie mogłaby jej zaprotegować do tej agencji. Tam przyjmują matki zastępcze tylko do 35 lat, a ciocia (lat 46) też chciałaby dorobić… Jana zaczęła współpracę z agencją pięć lat temu, jako dawczyni komórek jajowych. O firmie dowiedziała się od koleżanki. Cztery razy wyjeżdżała już do Indii, z dziewczętami z Ukrainy. Spała w dobrych hotelach w New Delhi i Bombaju. Widziała Tadź Mahal, bawiła się w dyskotece i pływała w oceanie.

Dwanaście ogórków

Przed tym dzieckiem już sześć razy próbowała zajść w ciążę we współpracy z agencją. Gdy znowu przychodziło niepowodzenie, długo nie wstawała z łóżka i płakała. Obecnie mieszka w suterenie razem z dziećmi, mężem, matką, ojczymem i trojgiem młodszego rodzeństwa. Szwedzka para przekazuje jej co miesiąc 400 dolarów – o sto więcej, niż była zobowiązana. Jeśli na koniec wszystko się uda, Jana dostanie 15 200 dolarów. Wtedy kupi małe mieszkanie – tylko dla siebie, męża i dzieci. Lubi działać według planu.

Rodzina pozwala jej się teraz wysypiać, jak długo chce. Dostarcza Janie jedzenie, opiekuje się nią, żeby nic nie poszło źle. Jana waży już 67 kg. Wcześniej, gdy mieli się urodzić chłopcy, ważyła tylko 60 kilo. Wiedziała, że jest w ciąży, bo przestala miesiączkować. Lekarza zobaczyła po raz pierwszy przy porodzie. Jadła, na co miała ochotę. Pewnego dnia, a była wówczas w ciąży z najstarszym, zjadła 12 ogórków. Chłopiec do dziś lubi ogórki.

Teraz Jana jada najchętniej jogurt – taki domowy, dosyć tłusty. – To dziecko w Szwecji też pewnie będzie lubiło jogurt – mówi z uśmiechem. Co miesiąc chodzi na badania kontrolne, nie je arbuzów, bo lekarz zabronił. Zakazał też seksu podczas pierwszych trzech miesięcy. Codziennie Jana połyka osiem tabletek – witaminy, żelazo, kapsułki z olejem rybnym i jeszcze coś, sama nie wie, na co.

Podczas pierwszej podróży do Indii pozostawiła tam 16 komórek jajowych. Wie, że urodziło się z nich jedno dziecko w Kalifornii – teraz musi mieć ze trzy lata. Jej chłopcy mówią, że mają siostrzyczkę w Ameryce. Jana opowiada z zachwytem, że tamten ojciec był wysokim, przystojnym blondynem. Ojcem dziecka, które obecnie ma donosić, jest Szwed. Jajeczko nie pochodzi od Jany (to byłoby zabronione), tylko od innej dziewczyny z Tbilisi. Spotkały się raz w poczekalni, ale nic nie mówiły. Tamta jest blondynką. Takie mają powodzenie, klienci wyszukują je w internecie, w agencyjnych bankach danych.

Gdyby się rozmyślili…

Surogatki chodzą do lekarza, który musi zaświadczyć, że są zdrowe. Odwiedzają psychiatrę, by potwierdził, że są stabilne psychicznie. W agencji mile są widziane dziewczyny z parteru, bo schody grożą wypadkiem. Zagraniczne pary wykupują pakiety. Najtańszy kosztuje 29 tys. dolarów. To opłata za samą surogatkę, agencja nie dostarcza komórki jajowej. Najdroższy pakiet to 58 300 dolarów. Para otrzymuje dwie surogatki plus komórki jajowe oraz dwie potwierdzone ciąże. Ciąża uchodzi za potwierdzoną, gdy na USG stwierdza się bicie serca płodu.

Pary podpisują umowę. Przyszli rodzice nie mogą być niepełnosprawni ani chorować na raka. Muszą być po ślubie. Para płaci w trzech ratach. Ostatnia – po narodzinach. Przy porodzie zawsze się stosuje cesarskie cięcie. Ciąża bliźniacza to dodatkowe tysiąc dolarów, poronienie tak samo, a gdyby surogatce wskutek komplikacji trzeba było usunąć macicę, należy jej się dwa tysiące dolarów odszkodowania. Gdyby para się rozmyśliła i nie chciała już dziecka, nie dostaje zwrotu pieniędzy. Takich przypadków dotychczas nie było.

Jana nosi na szyi łańcuszek z krzyżykiem. Sama go kupiła. Po 70 latach komunizmu Cerkiew ma silną pozycję w Gruzji. Sztuczne zapłodnienie to grzech, ale Jana się nie przejmuje. Modli się do Boga, ale podziwia też agencję i jej założycielkę, która zaczynała jako lekarka, a dziś jest uszminkowaną bizneswoman i podróżuje po świecie. Jana wspomina, jak lekarz wstrzyknął jej do macicy embriony, powstałe z połączenia komórek jajowych dziewczyny z Tbilisi i nasienia Szweda. Mogła to wszystko obserwować na monitorze USG. – Wyglądały jak świetliki. Świeciły się. Potem znalazły sobie miejsce i zgasły – opowiada.

Po powrocie do domu zażyła hormony, które miały zwiększyć gotowość jej organizmu do zajścia w ciążę. Położyła się i prawie nie ruszała przez cztery dni. Gdy dwa tygodnie później pojechała na próbę ciążową i usłyszała, że się udało, mąż z radości poszedł kupić jej ulubiony twaróg. W domu zapanowała radość, a Jana rzuciła pracę w restauracji na granicy, gdzie zarabiała dziennie 15 lari, czyli sześć euro. Jej małżonek, rzeźnik, jest na własnym rozrachunku, handluje wieprzowiną. Dzięki pieniądzom ze Szwecji mógłby wynająć na targu lepsze stoisko, bliżej wejścia.

Wychowywała się na wsi u dziadków, a matka pracowała wtedy w mieście, w kiosku. Jana do szkoły chodziła pieszo, dwa kilometry. Sama sobie szyła sukienki. Przywykła sama spełniać swoje życzenia – już jako dziecko. Marzyła o domu. Robiła dziurę w snopku siana i urządzała mieszkanie dla mamy, taty i dziecka. Marzyła, że weźmie ślub cała w bieli – i to się spełniło. Z życzeń do spełnienia zostało już tylko mieszkanie. A dziecko? Co teraz robi? Jana spogląda na brzuch. – Nie jest głodne, ale bardzo ruchliwe. Nawet paru minut nie usiedzi spokojnie. Nie daje mi w nocy spać – wzdycha.

Ostatnio nagabuje ją ciotka. Też by chciała tak dorobić...

Nazajutrz czeka przed domem. Ubrała się ładnie. Ma t-shirt czerwony jak mak, a we włosach – aksamitkę wyszywaną perełkami. Dom, gdzie obecnie mieszka, w mieszkanku w suterenie, znajduje się w dzielnicy Digomi, przy trasie szybkiego ruchu prowadzącej na zachód. Na spłowiałej, brązowej fasadzie bloku wisi antena satelitarna. Kobieta zaprasza do kuchni, gdzie zebrała się już cała rodzina.

Chłopcy siedzą na tapczanie w nowych, niebieskich adidasach. Za nimi wiszą na ścianie kable. Matka Jany gotuje kawę, smaży nad otwartym ogniem mięso i bakłażany. Młodsze siostry Jany – lat 16 i 17 – chichoczą. Chcą zostać policjantkami albo detektywami, w każdym razie nie surogatkami, bo w przerwach jakiegoś tureckiego serialu widziały w telewizji ostrzeżenie przed przestępcami, którzy kupują dzieci na podstawie sfałszowanych dokumentów.

Jana czuje się pewniej, gdy dziecko się porusza, Niekiedy sama je budzi. Albo budzą je chłopcy, wołając: Czas wstawać! Też by chcieli, żeby wszystko się dobrze skończyło. Czasem wszyscy się modlą, by na świat przyszedł dorodny chłopczyk. Gdyby maleństwo teraz umarło, Jana nie dostałaby nawet połowy upragnionych pieniędzy. Mówi, że skoro dziecko jest dla Szwedów, to ona czasem zapomina, że jest w ciąży. Innym razem znów zapomina, że to nie jej dziecko. Powtarza, że wie, na co się decydowała. Ale kiedyś, w poczekalni kliniki, nagle wybuchnęła płaczem. Na monitorze pod sufitem pokazywano właśnie moment przekazywania maleństwa jakimś szczęśliwym nowym rodzicom.

Do kliniki się zgłosi w wyznaczonym dniu. Dostanie zastrzyk, lekarze wyjmą z niej dziecko. Para ze Szwecji będzie już na nie czekać. Niektóre matki zastępcze wolą nie widzieć noworodka, wtedy lekarze wykonują cesarskie cięcie za zasłoną. Jana postanawia inaczej. Chce wiedzieć, czy dziecko jest zdrowe i czy jest podobne do niej.

Nie płacz, mamo

Wtedy kobieta ze Szwecji będzie już zajmować jedno z 23 łóżek. Ubrana w szlafrok dostanie dziecko i będzie się przechadzać z nim po korytarzu, jak inne matki. Ze zdenerwowania będzie karmić za dużo i za często – lekarze wiedzą to z góry. W następnych dniach szwedzka para dostanie wynik pierwszych badań: waga, wzrost dziecka. Wybiorą imię, które zostanie wpisane do aktu urodzenia razem z ich nazwiskiem, jako rodziców. Wystąpią do szwedzkiego konsulatu o paszport dla noworodka. Będą robić zdjęcia i rozsyłać krewnym.

Tymczasem Jana spakuje torbę i opuści klinikę bez żadnego dokumentu. Pojedzie do domu i będzie czekać na przelew. Nie zatęskni za dzieckiem? – Może tak być – mówi krótko. Synkowie patrzą na nią z troską, podobnie siostry. W szarozielonych oczach Jany pojawiają się łzy. Powstrzymuje je jednak, ma przecież swoją dumę. Na kuchennym stole leży torba z lekami na czas ciąży. Obok torebeczka z bransoletkami. Czarną podarowała mamie, różową i złotą obiecała synom – kiedyś dostaną je ich przyszłe żony. Białą zostawiła sobie. Przegląda ogłoszenia w gazecie, szuka mieszkania. Wszystko jedno, z balkonem czy bez. Ma być czyste, dwupokojowe. Spaceruje po okolicy z tym swoim brzuchem, przygląda się fasadom poprzez gałęzie drzew. Zagląda w okna i wyobraża sobie, że tam kiedyś zamieszka – i będzie szczęśliwa.

© Der Spiegel, distr. by NYT Synd.

23.07.2015 Numer 15.2015
Więcej na ten temat
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną