Artykuły

Ciężkie brzemię ucznia

Młodzi Japończycy trenujący sumo są gotowi na każde poświęcenie

Numer 19.2015
Mistrzostwa Japonii dzieci w sumo w Tokio. Stawką jest przepustka do jednej z elitarnych „stajni” zawodników. Mistrzostwa Japonii dzieci w sumo w Tokio. Stawką jest przepustka do jednej z elitarnych „stajni” zawodników. AP / EAST NEWS
Choć starcia bywają gwałtowne i bolesne, nie słychać ani jednej skargi.
Sumici ze stajni Azumazeki powtarzają te same rytualne ćwiczenia, co ich poprzednicy tysiąc lat temu.BEW Sumici ze stajni Azumazeki powtarzają te same rytualne ćwiczenia, co ich poprzednicy tysiąc lat temu.

Jest dopiero godzina 16, ale słońce kryje się już za szczytami gór. W miejscowości Nou na północnych krańcach Japonii powoli zaczyna zapadać zmrok. Uczniowie wychodzą po lekcjach ze szkoły i na dziedzińcu przed miejscowym gimnazjum robi się raptem bardzo gwarno.

W hałaśliwej gromadce jest kilkunastu chłopców, którzy wyróżniają się ze względu na swe duże gabaryty. Po chwili odłączają się od kolegów i zamiast do domu maszerują dziarskim krokiem w stronę pobliskiej hali sportowej.

W tej części Japonii sumo jest najpopularniejszym sportem i prawdziwą świętością, a miejscowy klub od lat osiąga rewelacyjne wyniki. Właśnie dlatego młodzi chłopcy ściągają tutaj z całego kraju już w wieku 12 lat, aby szkolić się pod okiem najlepszych trenerów.

– Popularność sumo wśród młodzieży maleje, dlatego tak ważna jest nasza rola. Postawiliśmy sobie za cel podtrzymywanie tradycyjnych form nauczania – mówi Tumi San, kierownik drużyny młodych zapaśników mieszkających w internacie.

Każdy z jego podopiecznych żyje nadzieją, że któregoś razu podczas turnieju zostanie zauważony i będzie mógł dołączyć do grona zawodowych sumitów zrzeszonych w 34 „stajniach” (jap. heya). Trzeba jednak spełnić określone kryteria: kandydat na zawodowego zapaśnika musi mieć co najmniej 1,75 metra wzrostu, ważyć powyżej 73 kilogramów i prezentować perfekcyjną technikę. Aby sprostać tym wymaganiom, młodzi adepci szkoły sumo muszą dzień w dzień trenować w pocie czoła, nie zaniedbując przy tym swoich szkolnych obowiązków.

O tym, jak to dokładnie wygląda, można się przekonać, gdy stają dumnie w rzędzie przed swoim trenerem. Tomoaki San lustruje ich ciała przesłonięte tylko mawashi – skąpym kawałkiem materiału noszonym na wysokości pasa. Zarządzona seria rozciągnięć jest niemałym wyzwaniem dla rosłych i już dość otłuszczonych atletów. Potem muszą aż do znudzenia powtarzać rytualne gesty wykonywane przez zawodników podczas walki. Wreszcie przychodzi czas na ćwiczenia siłowe i ich skóra szybko pokrywa się potem.

Przez cały czas w sali panuje głuche milczenie będące wyrazem szacunku młodych adeptów dla obserwującego ich mistrza. Ciszę przerywają jedynie stęknięcia i jęki. Potem rozpoczyna się inna faza treningu i słychać tylko tupot nóg oraz głośne plaśnięcia towarzyszące zderzeniom, gdy młodzi zawodnicy ścierają się na polu walki.

Choć starcia bywają gwałtowne i bolesne, nie słychać ani jednej skargi. To znaczy, że młodzi adepci przyswoili już sobie zasadę gaman nakazującą wytrwałość, cierpliwość i przezwyciężanie własnych słabości. – Siła mentalna jest najważniejszą rzeczą, nad którą musimy pracować – podkreśla trener, obserwując nierówną walkę między 15-letnim Yutą ważącym 127 kilogramów i młodszym od niego o rok Yu, który jest o 30 kilo lżejszy i przy swoim przeciwniku wygląda jak chucherko.

Jest godzina 20.30 i uczniowie mogą wreszcie opuścić salę ćwiczeń. Dziesięciominutowy spacer do internatu jest dla nich jedyną chwilą oddechu w ciągu całego pracowitego dnia. Potem wchodzą gęsiego do sali, w której czeka już na nich kierownik internatu. Chłopcy muszą przed nim zasalutować niczym kadeci i złożyć mu raport ze swoich postępów w szkole oraz na zapaśniczej arenie, przedkładając dzienniczek do kontroli. Na koniec wspólnie odśpiewują bojową pieśń, po której mogą wreszcie zasiąść do posiłku.

Po całym dniu nauki i czterech godzinach treningu jest to bardzo wyczekiwany przez wszystkich moment. W menu jest nieodłączne chankonabe, czyli wysokokaloryczne danie będące mieszanką mięsa, owoców morza i warzyw, a do tego oczywiście ryż i makaron.

– Idealnie byłoby, aby chłopak, który zapisuje się do klubu w wieku 12 lat, ważąc przeciętnie około 60 kilogramów, opuścił go w wieku 18 lat, będąc już dwa razy cięższy – wyjaśnia Tomoaki San. – Za każdym razem, gdy staję na wadze, jestem bardzo rozczarowany – mówi najlżejszy z całej drużyny Hayato (w wieku 13 lat waży 65 kilogramów). W ciągu minionych dziesięciu miesięcy przybrał okrągłe dziesięć kilo.

Dopiero o godzinie 22.30, po skończonym posiłku, chłopcy mogą zasiąść do odrabiania lekcji. I znów jedynie skrzypienie stalówek i odgłosy ziewania zakłócają ciszę panującą we wspólnej sali.

Godzinę później wszyscy muszą być w łóżkach, bo w internacie gaśnie światło. Budzik zadzwoni jutro punktualnie o szóstej rano. Chłopcy będą mieć godzinę na higienę i posprzątanie pokoi, zanim wyruszą do szkoły. Taki jest ich rozkład dnia przez sześć dni w tygodniu. Oto cena przyszłej sławy.

Każdy z nich żyje nadzieją, że kiedyś dołączy do grona 660 zawodowych sumitów, a jego imię zostanie wykaligrafowane na szczycie banzuke, czyli klasyfikacji zawodniczej. – W przyszłym roku chcę po raz pierwszy wystartować w ogólnokrajowym turnieju, aby zdobyć doświadczenie i móc go wygrać za dwa lata – zwierza się Toranosuke. Ten 13-latek z Tokio chciałby bardzo pójść w ślady swojego dziadka, który w krajowym rankingu osiągnął wysoką pozycję. A najlepiej utyć jeszcze bardziej niż dziadek, przebić jego osiągnięcia i wedrzeć się na sam szczyt.

VSD

18.09.2015 Numer 19.2015
Więcej na ten temat
Reklama