Artykuły

Szczery ze mnie gość

Ziarno prawdy w tandecie

Numer 26.2015
Umberto Eco Umberto Eco Polaris / EAST NEWS
Wszyscy pisarze czytają kryminały i brukowce, ale się tego wstydzą. Inaczej jest ze mną. Ja to badam – wyznaje Umberto Eco.
„Dobra powieść jest jak butelka rzucona przez pisarza w morze twórczości. Nie dowodzi żadnych prawd, nie rozwiązuje problemów, tylko ukazuje życie w całej jego kruchości”.POlaris/EAST NEWS „Dobra powieść jest jak butelka rzucona przez pisarza w morze twórczości. Nie dowodzi żadnych prawd, nie rozwiązuje problemów, tylko ukazuje życie w całej jego kruchości”.

Na pierwszym planie pańskiej najnowszej powieści jest gazeta. Dlaczego?
Umberto Eco: Prasa jest w kryzysie, który się zaczął wraz z pojawieniem telewizji. Wcześniej gazeta opowiadała rano o tym, co wydarzyło się do wieczora poprzedniego dnia. W nowej sytuacji informowała tylko o  tym, o czym ludzie wiedzieli już od poprzedniego wieczora. To musiało ją osłabić jako medium. Doszedł do tego spadek przychodów z reklam. Ten kryzys trwa do dziś, większość młodych ludzi nie czyta już gazet.

Akcja powieści toczy się jednak w 1992 r.
To czasy jeszcze przed internetem, który zmienił wszystko na polu informacji i mediów. We Włoszech był to kluczowy rok, zaczynał się zmieniać polityczny układ sił. Chrześcijańska demokracja się zawaliła, powstała próżnia w systemie władzy, rozpoczął się rozkład partii politycznych, także komunistów i socjalistów. Wówczas się pojawił Silvio Berlusconi, którego geniusz polityczny polegał na tym, że wiedział, jak zapełnić tę lukę. Instynktownie rozumiał, w jakim kierunku idą sprawy, i w związku z tym mówił ludziom: „Jeśli nie płacicie podatków, to jest w porządku”. Odwoływał się do najgorszych cech Włochów.

Areną, wręcz bohaterem powieści jest Mediolan, gdzie pan mieszka…
W Mediolanie zakochałem się późno. Po raz pierwszy przyjechałem tam z Turynu, gdzie studiowałem, w 1954 r. Później nauczałem we Florencji, w Bolonii, z najróżniejszych powodów nieustannie bywałem w Rzymie. Dopiero w ostatnich dwudziestu latach coraz bardziej godziłem się z Mediolanem, przemierzałem go pieszo, a w tej książce spłaciłem pewnego rodzaju dług emocjonalny. Zająłem się „tajnym” Mediolanem, który zniknął, Mediolanem katakumb i kościołów, gdzie się znajdują osobliwe dekoracje z kości.

Jak znalazł pan nazwiska dla swoich dziennikarzy? W wypadku Colonny, głównego bohatera, można by pomyśleć o Francescu Colonnie, którego opowieść „Hypnerotomachia Poliphili” z 1499 r. często pojawia się w pańskich książkach.
Nie. Po prostu w edytorze tekstu obejrzałem sobie listę czcionek. Można tam znaleźć Colonnę, ale też wszystkie inne postacie: Palatina, Costanzę, Romanę, Fresię, a nawet dwuznacznego Braggadocia. Taka czcionka była jeszcze kilka lat temu w moim Wordzie.

Kiedy gazety pojawiły się w pańskim życiu?
Bardzo wcześnie. W mojej rodzinie kupowano „Gazzettę del Popolo”, która miała bardzo piękny cotygodniowy dodatek dla dzieci. Gdy miałem jakieś dziesięć, jedenaście lat, ojciec mawiał zawsze: „Czytaj, dzięki temu nauczysz się, jak pisać dobre historie”.

W pana książkach widać fascynację kulturą popularną: komiksem, filmami gatunkowymi, kryminałami. Skąd to się bierze?
Jestem człowiekiem szczerym. Wszyscy wielcy pisarze, filozofowie, poeci czytają w nocy kryminały i tym podobne rzeczy, ale się tego wstydzą. Ze mną tak nie jest, ja to studiuję. Jestem przekonany, że kultura popularna zawsze miała fundamentalne znaczenie, proszę tylko pomyśleć o XIX wieku, jak wiele z tego przeniknęło do Balzaca, Maupassanta, Dumasa. Moje pokolenie poznało idee wolności i buntu przeciw dyktaturze najpierw z lektury komiksów, także o Myszce Miki.

W pańskiej powieści uderzająco ważną rolę odgrywa Benito Mussolini. Pieczołowicie rekonstruuje pan jego ostatnie dni i okoliczności, w jakich zginął.
To jedyne zmyślenie w tej książce. Sprawiało mi przyjemność snucie spisku na podstawie materiału dotyczącego ostatnich dni duce. Ale oczywiście mój Mussolini, który wciąż żyje gdzieś w Argentynie, to postać alegoryczna. Za to plany zamachu stanu, tworzone w jego imieniu we Włoszech doby powojennej, istniały naprawdę. Chodziło o kontynuację faszyzmu bez Mussoliniego.

Krąży jak duch po powieści, jego zwłoki także. Historyk Sergio Luzzatto twierdzi, że w faszystowskim państwie ciało duce odgrywało kluczową rolę.
Znam prace Luzzatta, a jeden z moich uczniów, Marco Belpoliti, napisał książkę o ciele Berlusconiego. Ciało duce było rzeczywiście centralnym elementem włoskiego faszyzmu, ukazującego wodza jako pięknego, silnego mężczyznę z nagim torsem, uwiecznianego w neoklasycystycznych posągach. Tego nie było w przypadku Hitlera – propaganda wychwalała Führera, ale nie jako model człowieka w sensie fizycznym. W przypadku Mussoliniego kult ciała przetrwał jego śmierć.

To, co opowiadam w powieści – że jego zwłoki zostały wykopane w 1946 r. na mediolańskim cmentarzu przez działaczy faszystowskich i były ukrywane w kościołach – wydarzyło się naprawdę. Mit ciała duce żył dalej w okresie powojennym. Ale fizyczna postać króla była ważna dla władzy już w średniowieczu. Pokazał to Alfred Kantorowicz w swojej książce o dwóch ciałach króla. A mój przyjaciel Jacques Le Goff pisał o ciele świętego Alojzego Gonzagi. Gotowanie ciała, żeby uchronić kości, kult relikwii – to wszystko łączyło się w pewną spójną całość.

Kult ciała władcy czy świętego jest głęboko zakorzeniony w dziejach, to coś w rodzaju elementarnej formy zabobonu. My, ludzie, po prostu mamy ciało i to nas łączy ze zwierzętami, ale w odróżnieniu od kotów i psów posiadamy lustra. Francuski psychoanalityk Jacques Lacan pisał, że identyfikacja z samym sobą zaczyna się w „stadium lustra“. Posiadanie ciała nas definiuje; zawsze udajemy, że przykładamy ogromną wagę do duszy, ale dzisiejsze społeczeństwo całkowicie się opiera na kulcie ciała.

Pańska fikcyjna gazeta „Domani” jest swego rodzaju intrygą polityczną. Dlaczego teorie spiskowe odgrywają u pana tak wielką rolę?
To prawda – „Wahadło Foucaulta”, „Cmentarz w Pradze” to książki o spiskach i teoriach spiskowych. Idea spisku zawsze mnie pociągała, a wynika z mojego zainteresowania filozofią i dociekaniem prawdy. Najlepszą drogą do zrozumienia prawdy jest zbliżanie się do niej przez badanie fałszu i fałszerstw: jak się je konstruuje? Każdy ma swoją pasję; niektórzy chcą się wspiąć na Mont Blanc, a ja chcę dociec tajemnicy spisku – także jako narzędzia władzy i polityki.

„Domani” to narzędzie oszustwa, ale oszukiwanie nie jest powołaniem gazety.
Nie powinno, ale tak się zdarza i może być nader skuteczne, także pod względem sprzedaży. Gazeta może obrzucać błotem i niszczyć przeciwnika politycznego, dobierając się do jego sfery prywatnej. Gdy pewien dziennikarz zwrócił pióro przeciw Berlusconiemu, jedna z jego gazet zrobiła z niego odrażającego homoseksualistę. Oczywiście są też gazety o wysokim standardzie etycznym. To tak jak z poetami – są dobrzy i źli.

Żywioł klasycznej gazety, opinia publiczna, ulega właśnie transformacji wskutek przemian mediów. Jaka jest przyszłość prasy?
Na współczesne pokolenia znacznie bardziej niż gazety oddziałuje internet. Ważne gazety mają jednak nadal silny wpływ na politykę. Broniłbym znaczenia prasy dla nowoczesnej opinii publicznej. W wypadku gazety wiem, kto do mnie mówi – inaczej niż w internecie.

W powieści pojawia się teza, że gazeta musi ewoluować w kierunku tygodnika.
To konsekwencja kryzysu dzienników. Mają teraz wiele stron, które wyglądają jak strony tygodnika. Jeśli chodzi o tradycyjną prasę codzienną, to zawsze się zgadzałem z Heglem, że jest ona porannym błogosławieństwem człowieka. I mam nadzieję, że zadrukowany papier przetrwa, choć może nie w klasycznym formacie gazety. Prawdą jest jednak, że kiedy rano idę do baru i czytam obie gazety, które tam leżą, to załatwiam sprawę w pięć minut. Większość wiadomości znam już z telewizji. Widzę to, przebiegając wzrokiem po tytułach. Zatrzymuję się tylko wtedy, gdy natrafiam na jakieś pogłębienie, ciekawy komentarz czy wiadomość, której nie ma w innych mediach.

A wydania elektroniczne?
Wolę gazety drukowane – z przyzwyczajenia. Ale jeśli ich wydania elektroniczne będą oferować to, co wcześniej wersje papierowe, to w formie przekazu nic zasadniczego się nie zmieni. Dotyczy to również e-booków. „Wojna i pokój” na papierze czy w postaci e-booka pozostaje tą samą powieścią.

© Süddeutsche Zeitung

***

Umberto Eco (ur. w 1932 r.), włoski kulturoznawca, semiotyk, znawca kultury popularnej („Superman w literaturze masowej”), felietonista prasowy, a od czasu publikacji światowego bestselera „Imię róży“ (1980) także powieściopisarz („Wahadło Foucaulta”, „Baudolino”, „Wyspa dnia poprzedniego”, „Cmentarz w Pradze”). W swojej najnowszej książce „Temat na pierwszą stronę“ snuje kryminalną opowieść o środowisku dziennikarskim.

20.12.2015 Numer 26.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną