Artykuły

Dom strachów

Ekstremalne rozrywki Kalifornijczyków

Numer 22.2016
Lęk, strach, obrzydzenie i – w końcu – ulga są zapewnione. Lęk, strach, obrzydzenie i – w końcu – ulga są zapewnione. CATERS / Forum
Wycieczka potrwa cztery godziny. Zostaniecie porwani, pobici, skopani i podtopieni. Wstęp wolny, wyjścia awaryjnego brak. Przecież sami chcieliście się tu rozerwać...
Przedsięwzięcie McKamey Manor opierało się na wolontariacie. Goście zapraszali się sami, a obsługa w charakterze zapłaty przyjmowała karmę dla psów. Teraz chce pójść w komercję, ale przepisy stanowe nie pozwalają. Ach, ta biurokracja...CATERS/Forum Przedsięwzięcie McKamey Manor opierało się na wolontariacie. Goście zapraszali się sami, a obsługa w charakterze zapłaty przyjmowała karmę dla psów. Teraz chce pójść w komercję, ale przepisy stanowe nie pozwalają. Ach, ta biurokracja...

Kalifornia, łagodna pogoda, poranek. Trzech śmiałków spotyka się na parkingu przed szkołą podstawową, gdzie opierając się z nonszalancją o swoje samochody, czekają, aż zostaną porwani. To goście McKamey Manor, kultowego interaktywnego „ekstremalnego domu strachów”, który w sieci ma już całą rzeszę fanów. Porywacze znajdują się w tej chwili o kilka przecznic dalej, w domu na przedmieściach San Diego, śmierdzącym psim moczem. Nadają ostateczny szlif swoim kostiumom. Andrew Sweeney – prawie dwumetrowy dryblas z brodą gęstą jak szczotka do butów – wkłada obszarpaną koszulę i wciska na głowę płócienną torbę z otworami na oczy. Wygląda jak demoniczny drwal.

– Nie będę kłamał. Daję porządny wycisk. Mam trójkę dzieci, babę i sześć psów; sporo się dzieje w moim życiu. A ta robota jest dobra na stresy – mówi, zbierając niezbędne drobiazgi. Dziś wśród jego narzędzi są plastikowe kajdanki, sznur i solidna, hermetyczna torba plastikowa, która pasuje jak ulał do głowy osoby dorosłej.

Inny brodacz, Ryan Lawrence, ma oprócz zarostu kółko w nosie i tatuaże (pajęczyny, czaszki, rogaty diabeł). Twarz pomalował na biało, niczym aktor w japońskim teatrze kabuki, a wokół oczu zrobił grube, czarne jak węgiel obwódki. – Ja tu jestem od przestrzegania zasad. Mam dopilnować, żeby nikt się nie wydostał. Regularnie mnie ponosi. Tak naprawdę nie obowiązuje mnie żaden scenariusz – uśmiecha się.

Nie wiedzą, co czynią

Od dziesięciu lat co weekend przybywa tu garstka osób gotowych przetrwać kilkugodzinną „wycieczkę”. Próbie poddawali się najrozmaitsi ludzie: marines, zawodnicy MMA, gliniarze i motocykliści, hydraulicy i urzędnicy, gospodynie domowe i kosmetyczki. Nikt nie sprostał wyzwaniu. Na portalu YouTube można obejrzeć, jak trzęsą się i skomlą, błagając o litość, o przerwanie męczarni. Takie filmy tylko nakręcają zainteresowanie klientów: na liście oczekujących jest już 27 tys. ludzi.

Pół tuzina porywaczy to „aktorzy wolontariusze”. Kiedyś byli tu gośćmi, a teraz wrócili, by z czystą radością przekazać cierpienia innym. Krytycy na facebookowym portalu Prawda o McKamey Manor (a grup monitorujących i recenzujących ten dom strachów jest kilka) zarzucają, że porywacze nie przechodzą właściwego szkolenia, przez co bezmyślnie narażają na szwank życie zwiedzających.

„Nigdy im nie wyjaśniono, co to jest utonięcie wtórne (powikłanie po zachłystnięciu się wodą, które nawet kilkadziesiąt godzin po zdarzeniu może doprowadzić do śmierci – przyp. FORUM) albo na czym polegają uszkodzenia płuc. Jeśli aktorzy nie byli świadomi potencjalnych zagrożeń, to można śmiało powiedzieć, że nie mieli pojęcia, co robią. Nie powiedziano im, jak postępować w pewnych sytuacjach, np. jak potraktować kogoś, kto ma atak paniki albo traci przytomność” – pisze jeden z krytyków.

Tymczasem Lawrence ma dziś szczególną motywację, bo wśród „ofiar” jest 44-letnia Christina Buster, która z sobie tylko znanych powodów przez ostatni rok wyśmiewała na Facebooku Lawrence’a i jego kolegów. Pisała, że w roli katów są nieudolni i cherlawi. – Rozerwę dziewczynę na strzępy. Będę ją wlókł po ziemi za jej łysą głowę. Nikt nie wyjdzie stąd dziś z brwiami – mówi z oburzeniem Lawrence.

Współczesna widownia domaga się skrajnych przeżyć. Serie filmowe traktujące przemoc pornograficznie, takie jak „Hostel” albo „Piła”, awansowały z marginesu do głównego nurtu kultury. Mniej znanym zjawiskiem jest rozkwit „ekstremalnych domów strachu”, gdzie widzowie podpisują oświadczenie o zwolnieniu organizatorów od odpowiedzialności prawnej. Później płacą ponad 40 dolarów i wchodzą do ciemnych lochów, gdzie łapią ich i maltretują aktorzy, których zadaniem jest napędzenie gościom porządnego stracha. Jedna z pierwszych firm specjalizujących się w takiej rozrywce, Blackout, organizuje stylowe atrakcje w Nowym Jorku, Chicago, Los Angeles i San Francisco. Jeśli robi się zbyt strasznie, przybysze mogą krzyknąć wcześniej ustalone hasło i od razu są wypuszczani ze świata fantazji.

W odróżnieniu od tamtych firm McKamey Manor nie zarabia pieniędzy. Działa na zasadach non profit, co weekend przyjmuje garstkę gości i odbiera zapłatę wyłącznie w postaci karmy dla psów. Wyróżnia się także tym, że nie ustala żadnego hasła, wyjaśnia Jon Schnitzer, pracujący nad filmem dokumentalnym o ekstremalnych domach strachów. – Ten przyprawił mnie o prawdziwe koszmary. To jedyne takie miejsce, skąd nie można się wycofać – mówi. Niemożliwość przerwania wycieczki robi się problemem, kiedy człowiek jest ciasno związany, zakneblowany, podtapiany, spoliczkowany, skopany i zmuszony do jedzenia własnych wymiocin.

Sto procent strachu

Złym duchem stojącym za tym przedsięwzięciem jest Russ McKamey, krzepki, rubaszny showman, który dorabia, śpiewając na weselach. Tłumacząc zasady działania ośrodka, raz po raz szczerzy śnieżnobiałe zęby w uśmiechu i używa słów takich jak „gagatek” albo „istotka”. – Wszyscy podchodzą do tego, co się dzieje na świecie, z ogromnym zblazowaniem. A ci ludzie potrzebują bezpiecznego upustu dla emocji. Chodzi o stworzenie warunków, w których można się poczuć jak w filmie i doświadczyć na żywo horroru. Filmy nie robią takiego wrażenia, już nikogo nie wkręcają. Naprawdę ciężko wyciągnąć dziś z ludzi emocje – mówi.

Pod tym względem obietnica zostaje spełniona. Lęk, strach, obrzydzenie i – w końcu – ulga są zapewnione. – To jak wojskowy obóz dla rekrutów w scenerii horroru, gdzie bohater musi od początku walczyć o życie – tłumaczy McKamey, który spędził 23 lata w marynarce wojennej i do dziś strzyże się na rekruta.

Zaczynał 15 lat temu od zorganizowania w swoim piętrowym jednorodzinnym domu halloweenowej atrakcji dla dzieci. Z czasem zrobiło się mniej cukierkowo. Gospodarz zaczął wpuszczać tylko dorosłych, nagrywać przebieg wizyt, a filmy publikować w sieci. – Udawaliśmy, że ścinamy gościom włosy, ale krytycy na YouTube uznali, że to żenada i  ściema, więc podkręciliśmy tempo i wprowadziliśmy więcej realizmu. Z roku na rok coraz bardziej odjeżdżaliśmy, robiło się coraz goręcej. – wspomina McKamey. Nie bylibyśmy sławni, gdybyśmy nie dawali ludziom produktu, którego się domagają.

Czyli właściwie czego? Chytry uśmieszek. – Sto procent strachu. Jesteśmy w tym dobrzy. Najlepsi. A to dzięki fizycznej i psychicznej presji. Nie ma przerwy. Idziemy do przodu non stop. Chodzi o to, żeby człowieka wyczerpać, dzięki czemu mamy nad nim lepszą kontrolę – mówi. A potem? Znów uśmiech od ucha do ucha. – Jestem jak reżyser filmowy. Wszystko robię po to, by uchwycić magiczne chwile – zapewnia. Wytłumaczmy: magiczne momenty oznaczają bełkotanie, wrzaski, odruchy wymiotne, czasem karalucha albo tarantulę przebiegającą po twarzy. Męczarnie pogarsza przeklinanie, bo jak na ironię McKamey ma w sobie coś z purytanina. Nie pali, nie pije kawy ani alkoholu i „nie bluźni”. Tu nie ma miejsca na nagość ani żadne seksualne aluzje.

– To coś jak występ teatralny. Wszystko na niby. Gdybyśmy naprawdę torturowali ludzi, to już dawno by nas zamknięto. To tylko sztuczki – tłumaczy McKamey, który ukończył teatrologię, zanim się zaciągnął do marynarki. Nie wiem, jak to skomentować, bo niektóre męki są jak najbardziej realne: przemoc, izolacja, przymuszanie do jedzenia, duszenie. Internetowi krytycy nazywają McKameya sadystą, psychopatą i obrzucają jeszcze gorszymi epitetami. On uważa ich za hejterów i zbywa. Musiał jednak mieć kłopoty z wizerunkiem, bo ostatnio odszedł z marynarki i myśli teraz o komercjalizacji swego przedsięwzięcia. Przepisy w San Diego to uniemożliwiają, więc musi się przeprowadzić. Miał już oko na jedną lokalizację w Illinois, ale protesty przekreśliły tę opcję. Teraz szykuje przeprowadzkę w inne miejsce, nie chce jednak go zdradzić.

Poznać swoje granice

Na pożegnanie rezydencji w San Diego przygotowano specjalne atrakcje. Dzień wcześniej McKamey włożył cały swój urok osobisty w przekonanie dwóch sąsiadek, żeby wzięły udział w wycieczce. 36-letnia Lindsey Boley (gospodyni domowa, matka trójki dzieci) i 28-letnia Nadia Nagor (blogerka modowa i stylistka) już raz tu gościły i poważnie się zastanawiały nad powtórką. – Niektórzy wspinają się na Mount Everest, a to jest inny rodzaj wyzwania. Chcesz być tym pierwszym, który to pokona. Poza tym jestem masochistką. Wiele rzeczy mnie nie rusza – mówi Boley.

Obie były dumne z odporności, jaką się wykazały podczas pierwszej wizyty, ale miały opory przed drugim występem. Boley dostała pracę magazynierki i bała się kontuzji. Nagor wybierała się na wesele. – Będę wyglądać jak Sinead O’Connor. Russ jest przemiły, ale w rezydencji staje się innym człowiekiem – wzdycha.  McKamey obiecał, że nie będą jej golić, ale podeszła do tej deklaracji ze sceptycyzmem.

Organizator uprzedza policję o imprezie, żeby uniknąć nieporozumień

Żadna nie pojawia się następnego dnia na parkingu. Trzy inne ofiary, które stawiły się w wyznaczonym miejscu, starają się czuć swobodnie w niecodziennych jednoczęściowych kostiumach. Obok przejeżdżają rodziny z dziećmi, jakaś para gra we frisbee w pobliskim parku, nikt nie wydaje się zaniepokojony. Symulowane porwania nie są tu niecodziennym zjawiskiem. McKamey i tak zawsze informuje policję, żeby uniknąć nieporozumień.

Blada i szczupła Christina Buster marszczy brwi w kostiumie psa Scooby-Doo. Rok temu wzięła urlop, by wystawić swoją odporność na próbę w domu strachów. Na co dzień pracowała w Kuwejcie jako analityk logistyki na rządowym amerykańskim kontrakcie. W rezydencji wytrzymała pięć minut. Wpadła w taką histerię, że McKamey od razy wyciągnął ją siłą. Od tamtej pory ciągle błaga o możliwość powrotu – i szydzi ze swoich niedoszłych katów. – Ostatni raz był brutalny. Wróciłam, żeby poznać swoje granice, przesunąć je dalej. Denerwuję się, jestem przerażona. Spodziewam się, że rozerwą mnie na strzępy, żeby było jeszcze gorzej niż pierwszym razem. Pewnie jeszcze tego pożałuję – mówi łamiącym się głosem.

Spencer Caine ma na sobie jednoczęściowy różowy kostium i szczerzy się w uśmiechu. Skończył 19 lat, rok temu pracował w rezydencji jako aktor, a teraz studiuje prawo, licząc na posadę w agencji antynarkotykowej DEA. Dlaczego przyjechał do domu strachów? Żeby mieć szansę występu w reality show, jeśli kiedyś zostanie wyprodukowane. Podobnie jak Buster na Facebooku wyzywał swoich katów od mięczaków.

Wróciłaś, babciu?

Beth Hipple, studentka pielęgniarstwa, nosi beżowy jednoczęściowy kostium misia przytulanki. „To będzie ciekawy weekend. McKamey Manor, nadchodzę! Jestem gotowa poddać się próbie!” – napisała na Facebooku dzień wcześniej. Nie ma czasu na rozmowę, bo nagle zjawia się McKamey wraz z bandą pomocników w kominiarkach. Prowadzą jeńców z parkingu do zagajnika, gdzie unosi się cierpki i ostry zapach. Nie ma zmiłuj. Wszystko dzieje się bardzo szybko. Raz stoją sobie na słoneczku, a już za chwilę są w mrocznym gąszczu, rzuceni na kolana, mają związane ręce, a wokół głowy zawiązaną taśmę klejącą. Na rozkaz wpełzają do kałuży cuchnącej wody pod odpływem kanału burzowego.

– Dlaczego wróciłaś, babciu? – grzmi na Buster dręczyciel, wpychając jej twarz w ciemną breję. Wyrywa do góry za włosy i znów pogrąża w mroku. Drugi pracuje nad Beth. Dwóch skupia się na Cainie: klepią go, policzkują, wyrywają całe kępki włosów, a gdy próbuje złapać powietrze, wpychają mu do ust brudną szmatę. Oczy wychodzą mu z orbit. – Rozpłaczesz się, Spencer? Rozpłaczesz się?

W pewnym momencie cała trójka umazanych czarnym szlamem potępieńców o rozbieganych oczach zostaje wrzucona do ujścia burzowca. Wszystko to przypomina piekielną scenę z Hieronima Boscha. A jeszcze nie zdążyli podpisać oświadczenia... Później oprawcy ciągną jedną ofiarę po drugiej do McKameya, który filmuje je, gdy czytają na głos dokument (paragraf 20: „Uczestnik zgadza się na to, że nie może zrezygnować, jeśli nie doznał poważnego urazu fizycznego lub psychicznego”; paragraf 25: „Uczestnik ma pełną świadomość, że wielokrotnie będzie przechodzić ataki paniki w poczuciu nieuchronnego utonięcia i śmierci”). Podpisują wszyscy, nawet Buster, która już jest ledwo żywa. Dręczyciele wyją z radości i nagradzają jeńców kolejną rundą uderzeń. Sweeney, odstresowujący się drwal, wrzuca potępionych na pakę pikapa i wiezie na oficjalną wycieczkę.

Zaczyna się od wyścigu szczurów. Skazańcy pokonują labirynt centymetr po centymetrze w przemoczonych ubraniach, nie mogąc dobrze zaczerpnąć oddechu. Oprawcy przez cały czas ich popychają, krzyczą, polewają wodą ze szlaucha. – Kończę z tym – kwili Hipple. – To my ci powiemy, kiedy jest koniec! Ruchy, ruchy! – warczy Sweeney. I tak toczy się dalej proces łamania ludzi strumieniami zimnej wody, uderzeniami i różnymi sprzętami, wśród których jest średniowieczna klatka, zbiornik z wodą oraz krzesło z pasami do przywiązywania ofiar poddawanych przymusowemu karmieniu. Gdy kaci golą Buster, jej wrzaski słychać po drugiej stronie ulicy. Nikt nie przybywa na ratunek.

Przez cały czas w innych częściach domu panuje zupełnie nieprzystająca do tego wszystkiego normalność. Trójka małych dzieci Sweeneya siedzi na sofie i ogląda kreskówki. Zdają się nie słyszeć krzyków z pokoju obok („Powiedziałem ci, Spencer, nie bluźnij!”; „Krwawisz, babciu? Brzydzę się tobą”). Raz na jakiś czas oprawcy idą do kuchni, żeby zrobić sobie przerwę. Są czerwoni z wysiłku i leje się z nich pot. – Co za dzień! – mówi jeden, ściągając z trudem kominiarkę. Jego wzrok przykuwają przekąski. – Wiórki czekoladowe? Ekstra!

Mam rekord!

Po trzech godzinach Caine zostaje rzucony na sofę i wypuszczony z kaftana bezpieczeństwa. Porywacze zrywają z niego taśmę klejącą, spod której wyłania się poharatana, spuchnięta, zapłakana twarz. Na czaszce ma łyse placki po wyrwanych kępkach włosów. McKamey przysuwa mu kamerę do twarzy i prosi o werdykt. Caine ledwo daje radę się skupić. – Nie, to potworne – łka.

Gdy później dostaje koc, wodę i ciasteczko, powoli wraca do siebie, słysząc od niedawnych oprawców, że zrobił „dobrą robotę”. Sweeney wyraźnie ma nastrój na pogaduszki. Wymienia się z chłopakiem spostrzeżeniami, jakby analizował mecz bejsbola. – Jest ostro, ale to tylko show – zauważa.

Hipple wychodzi następna i zapada się w kanapie. – Za dużo tego było, dużo za dużo – wzdycha. Jej ręce i nogi są pokryte sinikami i pręgami po uderzeniach, ale się pociesza, że oprawcy zostawili jej pukle. – Nie żałuję, że to zrobiłam, ale już nigdy w życiu tu nie wrócę – mówi przez łzy.

Na końcu wychodzi Buster, która wytrzymała cztery i pół godziny. Obecni ją oklaskują, jakby była zwyciężczynią telewizyjnego konkursu. – Dobra robota! Twarda z ciebie laska! – słychać głosy. Cała drży i wygląda potwornie, ale jest zdumiewająco opanowana. – Nie czuję się, jakbym była torturowana lub maltretowana. Zostałam zmuszona do osiągnięcia swoich granic. Jestem z siebie dumna. Mam rekord, bo jestem nadal najstarszą uczestniczką – mówi. Czy zrobi to jeszcze raz? Buster uśmiecha się cierpko. – Jasne.

© Guardian News & Media

28.10.2016 Numer 22.2016
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną