Artykuły

Taka masa samotnych

Samotnicy z wyboru

Numer 05.2015
Dlaczego Japonia zapomina o tylu młodych ludziach zamkniętych w dziecięcych pokojach lub spycha ich do niszowej egzystencji? Dlaczego Japonia zapomina o tylu młodych ludziach zamkniętych w dziecięcych pokojach lub spycha ich do niszowej egzystencji? Polaris / EAST NEWS
Młodzi Japończycy izolują się od otoczenia. Choć już dorośli, nadal mieszkają u rodziców. Tworzą nową grupę społeczną, a może raczej antyspołeczną. Oto hikikomori.
Hikikomori to ktoś, „kto się wycofał”. Ich liczbę szacuje się na ponad milion.Stuart Isett/MCT Hikikomori to ktoś, „kto się wycofał”. Ich liczbę szacuje się na ponad milion.

Gdy poznałem Joe’ego, też siedzieliśmy przy tym stole w dużym pokoju, w tym samym domu jednorodzinnym w Tokio. Joe miał mniej więcej 11 lat, było niedzielne popołudnie, a on siedział razem z nami, kiedy rozmawiałem z jego rodzicami. Matka pogłaskała go po głowie, opowiadając o elitarnej szkole, do której chodził. – Po niej droga na Uniwersytet Tokijski jest dla niego otwarta – powiedziała. Rozmawialiśmy o Todai, jak Japończycy nazywają tę renomowaną uczelnię. Ukończyli ją rodzice Joe’ego i na tym opierał się ich status społeczny. On jest naukowcem, ona – dziennikarką. Owego popołudnia nikt z nas nie wątpił, że także Joe pójdzie wyznaczoną drogą dobrze wychowanego Japończyka.

Weźcie się do roboty!

To było 24 lata temu, a teraz po raz pierwszy widzę go ponownie. Jest wyższy od rodziców, ma ogoloną głowę, nosi grube szkła w rogowej oprawce i niebieską puchową kamizelkę. Wciąż mieszka u rodziców i nigdy nie był na Todai ani na żadnym innym uniwersytecie. To jeden z wielu młodych Japończyków, którzy izolują się od społeczeństwa i żyją we własnym świecie. Jest hikikomori, czyli kimś, „kto się wycofał”. Ich liczbę szacuje się na ponad milion, ale może ich być znacznie więcej. Ojciec Joe’ego to mój dobry przyjaciel. Spotykamy się regularnie i rozmawiamy o Japonii i świecie, ale także o naszych prywatnych problemach. Największy problem mojego znajomego ma na imię Joe.

Na początku udzielałem jeszcze życzliwych rad, kiedy mój przyjaciel opowiadał o swoim synu. Był zrozpaczony, że Joe nie chodzi do szkoły, zaszywa się w domu, a wreszcie odmówił zdawania egzaminu wstępnego na uniwersytet, do którego Japończycy wkuwają dłuższy czas w nadziei na otrzymanie dobrej posady – państwowej lub w dużym koncernie. Po pewnym czasie machnąłem ręką, bo widać było, że przypadek jest beznadziejny. Niedawno jednak spytałem przyjaciela, czy mogę się spotkać z Joe’em. Badając temat, rozmawiałem z wieloma hikikomori, a moje myśli nieodparcie krążyły wokół jego syna. Nagle pojąłem, co przez te lata musiała wycierpieć cała ich rodzina. Wahał się, bo wiedział, że o tym napiszę. Potem się zgodził.

Teraz idę z Joe’em do jego pokoju dziecięcego na poddaszu. Podnosi swój materac z podłogi i opiera go pionowo o ścianę, żebyśmy mieli miejsce. Siadamy przy jego biurku, jedynym meblu tutaj. Trudno mi się oprzeć wrażeniu, że jestem w celi. Nie z powodu ciasnoty, która jest w Japonii normalna. To dlatego, że Joe zakleił papierem okna. – Nie chcę, żeby ludzie z sąsiednich biurowców mogli mi zaglądać do pokoju – mówi. Poza tym nie zamierza być świadkiem ich drogi do i z pracy. – Najgorzej jest rano, gdy widzę, jak wychodzą z dworca – opowiada. W takich chwilach uświadamia sobie, że nie spełnił oczekiwań. Robi sobie wyrzuty, słyszy w głowie to, co Japończycy zwykle mówią o hikikomori: Niech się weźmie do pracy, zamiast siedzieć na garnuszku u rodziców.

Czuję ulgę, że mogę zupełnie normalnie rozmawiać z Joe’em. Spodziewałem się spotkać człowieka nieśmiałego, jak Airi – 25-latka, którą poznałem wcześniej, a która czasami miewa tak mało ochoty do życia, że rano w ogóle nie wstaje. Albo 43-letnia Yoshiko, która wciąż mieszka u matki i wychodzi z domu najwyżej po to, by wynająć dla siebie samej kabinę karaoke i pośpiewać ulubione przeboje. Albo 35-letni Junji, który przez dziesięć lat wychodził z pokoju tylko po to, żeby przynieść sobie jedzenie, które matka stawiała mu na tacy. Kiedy go odwiedziłem, nigdy nie patrzył na mnie, lecz pod nogi. Te rozmowy mną poruszyły, bo też jestem ojcem. Jednak Joe ułatwia mi zadanie, jest szczery i usta mu się nie zamykają. Pewnie dlatego, że jestem przyjacielem rodziny. Ale również dlatego, że dobrze mu robi opowiadanie o sobie.

Posługuje się literacką japońszczyzną. Przeczytał setki książek, wchłania wszystkie informacje, jakie znajdzie w internecie. Nieustannie szuka odpowiedzi na pytanie: „Dlaczego japońskie społeczeństwo nie może mnie zaakceptować takiego, jaki jestem?”. W tym celu prowadzi dziennik; zapełnił 200 tomów – żółte, czerwone i zielone kołonotatniki, gęsto zapisane drobnym maczkiem, które rozkłada na podłodze. Pisze o swoich lękach i wyrzutach, jakie sobie robi, ponieważ jest inny. – Notuję, co mi przechodzi przez głowę. Próbuję zrozumieć, kim jestem – mówi.

Wszyscy tacy zimni

Wcześnie się okazało, że jest inny. W szkole na gimnastyce obracał się w prawo, kiedy miał się obrócić w lewo. Wciąż wpadał na własne pomysły, co niebawem zaczęło denerwować jego nauczycieli i kolegów. Kto nie płynie z prądem, ma trudne życie w japońskich szkołach, gdzie celem nauki jest przystosowanie, a nie zdolność do krytyki. Joe ześlizgnął się do roli outsidera. Gdy miał 16 lat, rodzice wypisali go na rok ze szkoły średniej. To mu jednak nie pomogło, przeciwnie: żeby nadrobić zaległości, musiał po powrocie uczyć się w juku, czyli prywatnej szkole, w której się wkuwa do egzaminów. Tylko po co to wszystko?

Czuł, jak rośnie przepaść między jego aspiracjami a rzeczywistością. Odmówił przystąpienia do egzaminu wstępnego na uniwersytet. Teraz już wie, że nie jest odosobniony. W internecie czyta blogi innych hikikomori. Sądzi, że jego cierpienie ma związek z kryzysem, w który Japonia osunęła się po boomie gospodarczym na początku lat 90. Wcześniej firmy zabijały się o pracowników, nawet dziwaków jakoś przyjmowano. Dziś już tak nie jest. – Nagle wszyscy wokół mnie zrobili się tacy zimni – mówi Joe.

Odwiedzam psychiatrę, u którego zasięgał kiedyś rady jego ojciec. Shuichiro Takagi ma 71 lat, przyjmuje w swoim gabinecie w Jiyugaoce, zamożnej dzielnicy Tokio. Specjalizuje się w leczeniu zaburzeń jedzenia, a ich przyczyny – jego zdaniem – są podobne jak w wypadku hikikomori. – Cierpienia naszej młodzieży nasiliły się już w czasie cudu gospodarczego – mówi. Na przykładzie swoich pacjentów widzi, jak się rozpada niegdyś dobrze zintegrowane społeczeństwo. Kiedyś każdy odnajdywał swoje miejsce: w rodzinie, społeczności sąsiedzkiej, szkole, firmie. Dziś Japończycy są samotni i odizolowani, co dla wielu jest zbyt ciężkim brzemieniem.

Tylu rodziców chce leczyć u niego swoje dzieci, że niektórym musi odmówić. Dostaje również zapytania od kolegów z Korei Południowej, która podobnie jak Japonia stała się zamożna i szybko się starzeje. – Następne będą Chiny – twierdzi lekarz. Również naśladowały japoński model gospodarczy. Ten zaś traktuje państwo jak firmę. Przedszkola, szkoły i uniwersytety zmierzają przede wszystkim do wychowania dobrze funkcjonującej siły roboczej.

Japończycy łatwo się dali zmobilizować. W kraju ubogim w surowce, często nawiedzanym przez klęski żywiołowe, liczy się przede wszystkim harmonia. Aż do kapitulacji w 1945 r. wyspiarze uważali się za jedną rodzinę pod władzą – wówczas jeszcze boskiego – cesarza. Im zamożniejsze jednak i bardziej rozwarstwione stawało się społeczeństwo, tym mniej młodzi rozumieli, ku czemu winni dążyć. – Nauka stała się celem samym w sobie, bez prawdziwego sensu. Jeśli matki interesowały się swoimi dziećmi, to tylko po to, by sprawdzić, czy odrobiły lekcje. Wkuwając do egzaminów, wielu młodych ludzi przegapia swoje dojrzewanie – mówi Takagi.

W komórce bez komórki

A ojcowie? – Już dawno stracili autorytet – uważa psychiatra. Nie tylko dlatego, że nieustannie pracują i prawie nigdy nie ma ich w domu. Również dlatego, że nie są już wystarczająco silni. Przypominam sobie, co Joe opowiadał mi o swoim tacie. Jako naukowiec często pracował w domu, gotował synowi i pomagał w odrabianiu lekcji. Z jednej strony troskliwy, wyrozumiały ojciec, z drugiej – surowy system wychowawczy, któremu chłopiec miał się podporządkować.

Przychodzi mi też na myśl Junji, który przez dziesięć lat nie wychodził z pokoju i nie umiał patrzeć mi w oczy. Nienawidzi ojca za to, że go nie zrozumiał, gdy przerwał studia. Tylko raz przyszedł mu z pomocą: kiedy matka rzuciła się na niego z nożem kuchennym, zrozpaczona niepowodzeniem Junjiego. Spór o syna doprowadził do pęknięcia rodziny. Junji mieszka w ośrodku dla hikikomori pod opieką organizacji pozarządowej New Start. Dba ona o to, by młodzi ludzie podczas trzymiesięcznych praktyk zawodowych ponownie oswoili się ze społeczeństwem. Ojciec Junjiego płaci za to miesięcznie równowartość 1500 dolarów. Młodemu człowiekowi to jednak na razie nie pomogło, w ośrodku żyje już od półtora roku.

Joe się odizolował od społeczeństwa. U rodziców ma wszystko, czego potrzebuje: jedzenie, łóżko, komputer. Komórki nie posiada, ale do kogo miałby dzwonić? Często się wstydzi, że zawiódł oczekiwania swojego otoczenia – oczekiwania, które miał też wobec siebie samego. Dlatego tak rzadko wychodzi na ulicę. Boi się spotkać dawnych kolegów ze szkoły czy przyjaciół.

Może tak żyć tylko dlatego, że jego rodziców na to stać. Zrobili kariery dzięki cudowi gospodarczemu; teraz dostają sowite emerytury. Długo trwało, zanim się pogodzili z tym, że ich syn odmówił pójścia wyznaczoną drogą. Nieustannie próbowali wygonić go z domowego gniazda w nadziei, że dzięki szokowi uda mu się zebrać w sobie, zacząć żyć jak jego rówieśnicy.

Kiedyś poprosili zaprzyjaźnionego polityka, by zaangażował Joe’ego jako pomocnika w kampanii wyborczej. Chłopak dostał listę z numerami telefonów, pod które miał dzwonić. – Setki razy musiałem powtarzać to samo zdanie: „Proszę oddać głos na kandydata XY” – opowiada Joe. Takie było jego doświadczenie z polityką. Potem znów się wycofał do dziecięcego pokoju.

Rower jest bardzo OK

Przed 11 laty rodzice wykupili mu trzymiesięczny rejs, zorganizowany przez organizację pozarządową Peace Boat. Projekt, którego celem jest nawiązywanie przez młodych Japończyków kontaktów ze światem, nosi nazwę Globalna Szkoła. Joe’emu jednak rejs się nie podobał. Wygrzebuje swój nieważny już paszport, pełen stempli wbijanych przy wjeździe do poszczególnych krajów, od Papui-Nowej Gwinei po Turcję. Ale Joe pamięta głównie ciasnotę w czteroosobowej kabinie. Na statku nadal dawało mu się we znaki japońskie społeczeństwo ze swoimi rytuałami i wzajemnym wyczuleniem. – Za każdym razem, kiedy wpływaliśmy do portu i schodziłem ze statku, oddychałem z ulgą. Wreszcie czułem się wolny – opowiada. Zamyka paszport. Po rejsie znów się zaszył w swoim pokoju.

Mogło się to skończyć inaczej – tak było z Natsue, dziś 28-letnią, która podróżowała na tym samym statku co Joe, tylko parę lat później. Teraz mieszka w malutkim apartamencie na północy Tokio. Z pomocą Peace Boat wyszła z izolacji. Tam poznała innych Japończyków – takich, którzy ją akceptują, jaką jest. Została w tej organizacji i teraz sama przygotowuje podróże dla hikikomori.

– Właściwie to postanowiłam umrzeć, kiedy skończę 20 lat – mówi. W wieku ośmiu lat rzuciła szkołę. – Nie mogłam wytrzymać, że ciągle muszę robić to, co inni. Nawet do ubikacji musieliśmy chodzić razem – opowiada. Całymi latami siedziała sama w domu, w swoim pokoju. Nienawidziła samej siebie, bo nie umiała być taka jak rówieśnicy, którzy codziennie chodzili do szkoły. Zaczęła drapać sobie brzytwą skórę na przegubach. Raz próbowała się powiesić. Nie udało się, a za to nienawidziła się jeszcze bardziej.

Mieszkała wtedy z ojcem, który pracował przy budowie statków. Najczęściej była sama, wyłącznie w towarzystwie komputera. Z domu wychodziła tylko po to, żeby kupić sobie coś do jedzenia. Wcześniej spędzała całe godziny na makijażu i przebieraniu się. – To był mój pancerz. Tylko tak mogłam się zdobyć na przebywanie z innymi ludźmi – wspomina. Natsue jest ładna i inteligentnie analizuje swoje zachowanie oraz otoczenie. Nic nie daje powodu do przypuszczeń, że przez długi czas była outsiderką.

Dlaczego Japonia zapomina o tylu młodych ludziach zamkniętych w dziecięcych pokojach lub spycha ich do niszowej egzystencji? Akurat tych wrażliwych i kreatywnych, którzy tak bardzo mogliby się przydać krajowi? W rzeczywistości wielu hikikomori interesuje się swoim środowiskiem, choć na własny sposób. Joe od dawna nie tkwi wyłącznie w czterech ścianach. Następnym razem umawiamy się w pobliżu pałacu cesarskiego. Pokazuje mi swój rower, na którym często jeździ po Tokio. Zna wszystkie odosobnione miejsca, których nie ma w stolicy wiele. Rozmawia tam z wronami i kotami. Mówi, że zwierzęta go rozumieją.

Pytam, jak młody człowiek wytrzymuje samotne życie, bez dziewczyny. Robi kwaśną minę, widzę, jak ten temat mu ciąży. Matka przedstawiła mu kiedyś młodą koleżankę, by ich wyswatać. Podobała mu się, ale jak miał z tego powstać związek? Tego nie wiedział. Japonki przywiązują wagę do bezpieczeństwa, miłość ma często drugorzędne znaczenie. Kiedyś kobiety preferowały pracowników dużych koncernów, takich jak Sony. Dziś, po dwóch dziesięcioleciach kryzysu, wiele z nich uważa za zdatnych do małżeństwa już tylko urzędników, niepodlegających zwolnieniom i otrzymujących stałą pensję.

Tsunami jak lekarstwo

Joe dowiedział się kiedyś, że tamta młoda znajoma wyszła za mąż. Poczuł się bezwartościowy. Myślał o samobójstwie. Jednocześnie skierował złość i rozpacz na rodziców. W jego oczach ucieleśniają oni zakłamane japońskie społeczeństwo. Teraz jest bardziej pogodzony z życiem. Kiedyś będzie się opiekować rodzicami, kiedy zrobią się niedołężni. Już teraz często gotuje wspólny posiłek.

Jest jeszcze coś, co mu dodało wiary w siebie. 11 marca 2011 r. we wschodniej Japonii zatrzęsła się ziemia, a całe pasy wybrzeża spustoszyło tsunami. Nawet w Tokio perfekcyjnie zorganizowane życie codzienne wypadło z ram, kolej i autobusy przestały jeździć. Nagle Joe nie był już jedyną osobą samotnie przemierzającą na dwóch kółkach puste zaułki i place. Spotykał ludzi dojeżdżających codziennie do pracy, którzy błądzili po mieście, próbując dotrzeć do domu. Przyzwyczajony do samodzielnej orientacji w terenie, nagle poczuł, że umie coś, czego wielu jego rodaków jeszcze musi się uczyć.

© Der Spiegel, distr. by NYT Synd.

***

Japoński dla dziwaków

Buraku – najniższa kasta społeczna (około dwóch procent społeczeństwa), ludzie tradycyjnie uważani za nieczystych, po dziś dzień padający ofiarą dyskryminacji.

Hikikomori – osoby izolujące się od społeczeństwa w swoich domach.

Karoshi – śmierć z przepracowania.

Lolikon – pociąg seksualny do nieletnich dziewcząt.

Otaku – miłośnik popkultury w postaci np. anime, mangi czy gier komputerowych.

06.03.2015 Numer 05.2015
Więcej na ten temat
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną