Ciężkie brzemię ucznia
Młodzi Japończycy trenujący sumo są gotowi na każde poświęcenie
Jest dopiero godzina 16, ale słońce kryje się już za szczytami gór. W miejscowości Nou na północnych krańcach Japonii powoli zaczyna zapadać zmrok. Uczniowie wychodzą po lekcjach ze szkoły i na dziedzińcu przed miejscowym gimnazjum robi się raptem bardzo gwarno.
W hałaśliwej gromadce jest kilkunastu chłopców, którzy wyróżniają się ze względu na swe duże gabaryty. Po chwili odłączają się od kolegów i zamiast do domu maszerują dziarskim krokiem w stronę pobliskiej hali sportowej.
W tej części Japonii sumo jest najpopularniejszym sportem i prawdziwą świętością, a miejscowy klub od lat osiąga rewelacyjne wyniki. Właśnie dlatego młodzi chłopcy ściągają tutaj z całego kraju już w wieku 12 lat, aby szkolić się pod okiem najlepszych trenerów.
– Popularność sumo wśród młodzieży maleje, dlatego tak ważna jest nasza rola. Postawiliśmy sobie za cel podtrzymywanie tradycyjnych form nauczania – mówi Tumi San, kierownik drużyny młodych zapaśników mieszkających w internacie.
Każdy z jego podopiecznych żyje nadzieją, że któregoś razu podczas turnieju zostanie zauważony i będzie mógł dołączyć do grona zawodowych sumitów zrzeszonych w 34 „stajniach” (jap. heya). Trzeba jednak spełnić określone kryteria: kandydat na zawodowego zapaśnika musi mieć co najmniej 1,75 metra wzrostu, ważyć powyżej 73 kilogramów i prezentować perfekcyjną technikę. Aby sprostać tym wymaganiom, młodzi adepci szkoły sumo muszą dzień w dzień trenować w pocie czoła, nie zaniedbując przy tym swoich szkolnych obowiązków.
O tym, jak to dokładnie wygląda, można się przekonać, gdy stają dumnie w rzędzie przed swoim trenerem. Tomoaki San lustruje ich ciała przesłonięte tylko mawashi – skąpym kawałkiem materiału noszonym na wysokości pasa. Zarządzona seria rozciągnięć jest niemałym wyzwaniem dla rosłych i już dość otłuszczonych atletów. Potem muszą aż do znudzenia powtarzać rytualne gesty wykonywane przez zawodników podczas walki. Wreszcie przychodzi czas na ćwiczenia siłowe i ich skóra szybko pokrywa się potem.
Przez cały czas w sali panuje głuche milczenie będące wyrazem szacunku młodych adeptów dla obserwującego ich mistrza. Ciszę przerywają jedynie stęknięcia i jęki. Potem rozpoczyna się inna faza treningu i słychać tylko tupot nóg oraz głośne plaśnięcia towarzyszące zderzeniom, gdy młodzi zawodnicy ścierają się na polu walki.
Choć starcia bywają gwałtowne i bolesne, nie słychać ani jednej skargi. To znaczy, że młodzi adepci przyswoili już sobie zasadę gaman nakazującą wytrwałość, cierpliwość i przezwyciężanie własnych słabości. – Siła mentalna jest najważniejszą rzeczą, nad którą musimy pracować – podkreśla trener, obserwując nierówną walkę między 15-letnim Yutą ważącym 127 kilogramów i młodszym od niego o rok Yu, który jest o 30 kilo lżejszy i przy swoim przeciwniku wygląda jak chucherko.
Jest godzina 20.30 i uczniowie mogą wreszcie opuścić salę ćwiczeń. Dziesięciominutowy spacer do internatu jest dla nich jedyną chwilą oddechu w ciągu całego pracowitego dnia. Potem wchodzą gęsiego do sali, w której czeka już na nich kierownik internatu. Chłopcy muszą przed nim zasalutować niczym kadeci i złożyć mu raport ze swoich postępów w szkole oraz na zapaśniczej arenie, przedkładając dzienniczek do kontroli. Na koniec wspólnie odśpiewują bojową pieśń, po której mogą wreszcie zasiąść do posiłku.
Po całym dniu nauki i czterech godzinach treningu jest to bardzo wyczekiwany przez wszystkich moment. W menu jest nieodłączne chankonabe, czyli wysokokaloryczne danie będące mieszanką mięsa, owoców morza i warzyw, a do tego oczywiście ryż i makaron.
– Idealnie byłoby, aby chłopak, który zapisuje się do klubu w wieku 12 lat, ważąc przeciętnie około 60 kilogramów, opuścił go w wieku 18 lat, będąc już dwa razy cięższy – wyjaśnia Tomoaki San. – Za każdym razem, gdy staję na wadze, jestem bardzo rozczarowany – mówi najlżejszy z całej drużyny Hayato (w wieku 13 lat waży 65 kilogramów). W ciągu minionych dziesięciu miesięcy przybrał okrągłe dziesięć kilo.
Dopiero o godzinie 22.30, po skończonym posiłku, chłopcy mogą zasiąść do odrabiania lekcji. I znów jedynie skrzypienie stalówek i odgłosy ziewania zakłócają ciszę panującą we wspólnej sali.
Godzinę później wszyscy muszą być w łóżkach, bo w internacie gaśnie światło. Budzik zadzwoni jutro punktualnie o szóstej rano. Chłopcy będą mieć godzinę na higienę i posprzątanie pokoi, zanim wyruszą do szkoły. Taki jest ich rozkład dnia przez sześć dni w tygodniu. Oto cena przyszłej sławy.
Każdy z nich żyje nadzieją, że kiedyś dołączy do grona 660 zawodowych sumitów, a jego imię zostanie wykaligrafowane na szczycie banzuke, czyli klasyfikacji zawodniczej. – W przyszłym roku chcę po raz pierwszy wystartować w ogólnokrajowym turnieju, aby zdobyć doświadczenie i móc go wygrać za dwa lata – zwierza się Toranosuke. Ten 13-latek z Tokio chciałby bardzo pójść w ślady swojego dziadka, który w krajowym rankingu osiągnął wysoką pozycję. A najlepiej utyć jeszcze bardziej niż dziadek, przebić jego osiągnięcia i wedrzeć się na sam szczyt.
VSD