Od czasu upadku komunistycznego reżimu w 1989 r. w centrum Warszawy zaczęły wyrastać drapacze chmur. Wśród nowoczesnych wieżowców ze szkła i niklu nadal jednak króluje Pałac Kultury i Nauki, podarunek od Stalina, a zarazem symbol czasów radzieckiej dominacji w Polsce. Jest piątkowy wieczór, centrum miasta tętni życiem, młodzi ludzi tłumnie przesiadują w modnych barach, piją piwo, śmieją się i bawią.
Musimy się zorganizować
Tymczasem kilka kilometrów dalej, w maleńkiej, źle oświetlonej uliczce na Starym Mokotowie, atmosfera jest zgoła odmienna. Na klatce schodowej jednego z budynków panuje półmrok, który rozświetla tylko smuga światła dobiegająca z uchylonych drzwi na końcu korytarza. Klimat jakby żywcem wzięty ze szpiegowskich filmów. Pomieszczenie pomału się zaludnia – wokół ustawionego centralnie stołu zasiada około 30 osób. Poważne miny, w powietrzu napięcie. Jedna z kobiet wstaje i pyta groźnie: Dla kogo pracujecie? Jeśli dla polskich mediów, to ja nie chcę być na zdjęciu.
To przedstawicielka żoliborskiego oddziału Komitetu Obrony Demokracji, ruchu obywatelskiego, który 23 stycznia br. wyprowadził na ulice Warszawy i 30 innych miast dziesiątki tysięcy ludzi. Ruch narodził się spontanicznie pod koniec 2015 r. w odpowiedzi na antydemokratyczne działania konserwatywnej i eurosceptycznej partii Prawo i Sprawiedliwość, która wygrała ostatnie wybory parlamentarne. Dziś po raz pierwszy przy jednym stole zasiadają przedstawiciele wszystkich struktur regionalnych. Ludziom ze środowisk opozycyjnych, kulturalnych i dziennikarskich od czterech miesięcy towarzyszy niepokój. Jak daleko się posunie autorytarna władza?
Odpowiedź na to pytanie jest równie trudna do rozszyfrowania, co uśmiech Piotra Wieczorka, gospodarza zebrania. – Musimy lepiej się zorganizować i uporządkować struktury – mówi poważnym tonem. I zaczyna omawiać temat następnej wielkiej manifestacji, zaplanowanej na koniec lutego. Dotychczas ulicami Warszawy i innych miast przeszło już kilka antyrządowych demonstracji, a każda zgromadziła kilkadziesiąt tysięcy uczestników. Takiej mobilizacji nie było od czasów komunizmu. W 1989 r., podczas pierwszych wolnych wyborów, Wieczorek miał 16 lat. Na wspomnienie tamtych dni w jego błękitnych oczach pojawia się błysk nostalgii. – Rozdawałem ulotki przy wejściu do komisji wyborczych. Pamiętam, jakby to było wczoraj – mówi.
Wieczorek, 43-letni konsultant biznesowy, porzucił aktywność zawodową i po raz pierwszy w życiu zaangażował się w działalność opozycyjną, będącą wyrazem sprzeciwu wobec działań partii Jarosława Kaczyńskiego. Brat bliźniak byłego prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który zginął w katastrofie smoleńskiej 10 kwietnia 2010 r., pociąga za wszystkie sznurki w nowym układzie politycznym, w którym Andrzej Duda (prezydent) i Beata Szydło (premier) są tylko pozbawionymi inicjatywy wykonawcami jego poleceń. Dowodem takiego stanu rzeczy była chociażby styczniowa wizyta w Polsce premiera Węgier Viktora Orbána. Konserwatywny polityk, któremu zarzuca się tłumienie demokracji na Węgrzech, nie spotkał się ani z Dudą, ani z Szydło, lecz tylko z Kaczyńskim, a ich rozmowa odbyła się bez świadków.
– Chcą nam tu zrobić drugie Węgry – mówi Karolina Ochab, odstawiając na stół filiżankę cappuccino. Ta młoda brunetka, posługująca się nienagannym francuskim, to dyrektorka Nowego Teatru, jednego z 19 państwowych teatrów w Warszawie. Subwencje od władz są kluczowe dla jego egzystencji. – Nowa władza jeszcze się na serio nie zabrała za artystów. Ale to tylko kwestia czasu, bo już zaczęli atakować poszczególne teatry – zauważa.
Dwie Polski
Wyborcze zwycięstwo PiS było bezapelacyjne: partia otrzymała bezwzględną większość w Sejmie i Senacie – po raz pierwszy od 1989 r. Jednak od kiedy PiS przejął władzę w Polsce, sytuacja budzi coraz większy niepokój Unii Europejskiej. Komisja Europejska rozpoczęła już procedurę kontroli przestrzegania zasad państwa prawa, gdy nowy rząd wymienił wszystkich szefów służb specjalnych, zmienił sposób obsadzania stanowisk w służbie cywilnej, przejął publiczne media, a także sparaliżował działania Trybunału Konstytucyjnego. Coraz częściej w odniesieniu do PiS-owskiego sposobu sprawowania rządów słyszy się neologizm „demokratura”.
– Po zwycięstwie demokracji w 1989 r. popełniliśmy błąd. Za bardzo się skupiliśmy na rozwoju gospodarki. Zapomnieliśmy, że wolność nie została nam dana raz na zawsze – twierdzi Wieczorek Na co dzień zajmuje się organizacją punktów informacyjnych w strukturach KOD, a trzy razy w tygodniu spotyka się z ludźmi z trzech nowych warszawskich oddziałów regionalnych. Działalność opozycyjna trwa w najlepsze, ale w sondażach PiS wciąż cieszy się sporym poparciem. Wieczorek zdaje sobie z tego sprawę. – Dzisiejsza opozycja składa się w większości z przedstawicieli klasy średniej, nie zaś z robotników, jak za czasów Solidarności – mówi z żalem.
Jak to się stało, że w polskim społeczeństwie doszło do takiego rozłamu? – Znaczna część społeczeństwa poczuła się wyrzucona poza margines po przemianach roku 1989. Ludzie, którzy doszli wówczas do władzy, głosili poglądy skrajnie liberalne, wedle których jedyną możliwą drogą rozwoju była bezrefleksyjna prywatyzacja. Chcieliśmy być częścią Europy, maksymalnie i jak najszybciej zbliżyć się do krajów Zachodu. Ale w pewnym momencie część ludności zaczęła zadawać sobie pytania: „Czy na pewno mamy rację? Gdzie się podziały nasze tradycyjne wartości? Czy nie zapomnieliśmy o tym, co naprawdę ważne?” – tłumaczy Wojtek Ziemilski, reżyser teatralny, który zasłynął w zeszłym roku organizacją zbiorowego czytania na głos ocenzurowanej sztuki „Golgota Picnic”.
Milknie na chwilę i pogrąża się w niewesołych rozważaniach, po czym dodaje: My, ludzie kultury, nie wywiązaliśmy się z naszego zadania. Powinniśmy byli wcześniej zacząć rozmawiać z tą drugą częścią społeczeństwa, tą biedną i wkurzoną, wytłumaczyć im, czym jest demokracja i dlaczego musimy o nią dbać. Ponosimy część odpowiedzialności za zwycięstwo populistów i nacjonalistów.
Michał Zadara, również reżyser teatralny, podziela to poczucie winy. Umawiamy się na spotkanie w budce z kebabem, gdzieś w pobliżu Pałacu Kultury. – Robię tutaj wystawę fotografii. Czyste wariactwo, co nie? Tutaj kompletnie nie ma się wrażenia, że to centrum Warszawy – śmieje się Zadara. Dla wielu osób to miejsce w ogóle nie istnieje. W żaden sposób nie przypomina błyszczących wystaw sklepów i kawiarni modnej ulicy Nowy Świat, tak popularnej wśród warszawiaków i turystów. – Duża część społeczeństwa czuje się wykluczona. A przecież zarówno właściciele, jak i klienci tego miejsca uczestniczą w takim samym stopniu co my w życiu całej wspólnoty! – denerwuje się Zadara i spogląda na dwóch amatorów tureckiej kuchni pożerających swój posiłek i wpatrujących się bezmyślnie w ekran telewizora.
– Moglibyśmy przyrównać sytuację w Polsce do sceny z francuskiego filmu „Nienawiść”. To historia mężczyzny, który wyskakuje z okna na 50 piętrze wieżowca. Facet, spadając, cały czas próbuje sam siebie uspokoić i powtarza: „Na razie wszystko jest w porządku…” U nas jest podobnie. Jest w porządku. Na razie – mówi z przekąsem Zadara.
Nadzieja w młodych
W tym całym zamęcie jedno jest pewne – w Polsce widać kryzys społeczeństwa obywatelskiego. Dialogu nie ułatwiają także liczne zaszłości i wzajemne pretensje sprzed lat. Być może cała nadzieja w młodym pokoleniu. Artur, Kuba, Kasia i Weronika, działacze młodzieżówki KOD, nie mają jeszcze 25 lat i nie pamiętają czasów Solidarności. – PiS to wielka, okropna machina propagandowa – twierdzi Kuba, koordynator do spraw mediów. Ma 22 lata, studiuje biologię i mówi z pełnym przekonaniem: Nasi rodzice walczyli, by odzyskać wolność, my musimy walczyć, by jej teraz bronić.
W ich kwaterze głównej, ukrytej w tylnej sali niewielkiej herbaciarni, każdy zna swoją rolę. Podczas gdy Weronika i Artur klikają w swoje smartfony, komunikując się w ten sposób ze swoimi kolegami z KOD w całym kraju, najstarsza z towarzystwa Kasia (24 lata) peroruje z błyskiem w oku. – Wiemy, że angażując się w działania tego ruchu, podejmujemy pewne ryzyko. Ale to wszystko ma sens! Wierzę, że wspólnie możemy dokonać wielkich rzeczy: dla nas, dla naszej przyszłości, dla całego narodu. Na razie chcemy tylko, żeby prezydent przestrzegał konstytucji. A jeśli uda nam się tak wyedukować społeczeństwo w zakresie praw obywatelskich, że w kolejnych wyborach choć jedna osoba więcej zdecyduje się zagłosować, to będzie nasz wielki sukces – mówi. Młodzi ludzie śmieją się i żartują, choć ich plany są poważne. W tym, co robią, nie ma śladu lekkomyślności; jest za to nadzieja, że jest o co walczyć. W Polsce, kraju, którego historia niejednokrotnie opierała się na walce i konspiracji, te deklaracje mają szczególny wydźwięk.
na podst. Les Inrockuptbles
***
KOD
Komitet Obrony Demokracji swoją nazwą nawiązuje do Komitetu Obrony Robotników (KOR), organizacji opozycyjnej założonej w 1976 roku. KOR jednoczył intelektualistów sprzeciwiających się reżimowi komunistycznemu i bronił robotników prześladowanych przez komunistyczną władzę. Potem włączył się w ruch poparcia dla Solidarności i Lecha Wałęsy. Ta walka najpierw skończyła się wprowadzeniem przez komunistów stanu wojennego w 1981 r., ale potem doprowadziła do upadku reżimu w roku 1989. Już wtedy z KOR wyodrębniły się dwa skrzydła – jedno reprezentowane przez Adama Michnika, założyciela „Gazety Wyborczej”, a drugie przez Antoniego Macierewicza, fanatycznego antykomunistę, obecnego ministra obrony narodowej, który publicznie lansuje teorię, że katastrofa lotnicza w Smoleńsku była zamierzonym skutkiem działań władz rosyjskich.
Od przejęcia władzy PiS atakuje zarówno Rosję Władimira Putina, jak i Niemcy Angeli Merkel. Duża część społeczeństwa podziela ten tok myślenia, uważając, że przynależność do narodu polskiego jest ważniejsza niż poczucie wspólnoty europejskiej. Ci sami ludzie są skłonni wierzyć, że w Smoleńsku rzeczywiście doszło do zamachu, a partia Jarosława Kaczyńskiego umiejętnie manipuluje wydarzeniami z historii najnowszej, jeszcze bardziej pogłębiając podziały wewnątrz społeczeństwa.
Les Inrockuptbles