Europa

Wszystko przez złość na Angelę

Numer 10.2016
„To nie jest moja Kanclerz!”. AfD uważa, że rząd stracił kontrolę nad państwem i – co gorsza – próbuje to ukryć. „To nie jest moja Kanclerz!”. AfD uważa, że rząd stracił kontrolę nad państwem i – co gorsza – próbuje to ukryć. Reuters / Forum
Sukces nowej, populistycznej partii Alternatywa dla Niemiec (AfD) wstrząsnął Republiką Federalną.

W wyborach w trzech ważnych krajach związkowych RFN sporo tradycyjnych wyborców CDU oddało głos na Alternatywę dla Niemiec (AfD). Czyli na partię, której zwolennicy krzyczą na demonstracjach „Merkel musi odejść!” i „Politycy nas okłamują!”. Partię, której przywódcy wołali, że trzeba będzie strzelać na granicy do uchodźców, jeśli nie uda się wstrzymać ich masowego napływu do Niemiec. W wyborach do landtagów AfD zdobyła 13 proc. głosów w Nadrenii-Palatynacie, 15 proc. w Badenii-Wirtembergii i aż 24 proc. w Saksonii-Anhalt. Żadna nowa partia w Niemczech nie odniosła tak szybko sukcesu. AfD okazała się siłą, z którą należy się liczyć. Komentatorzy alarmują, że to wyraz rosnącej nienawiści do elit, która ogarnia coraz szersze kręgi niemieckiego społeczeństwa. Gniewne nastroje kierują się w znacznym stopniu przeciw kanclerz Angeli Merkel.

Władza robi, co chce

Prób wyjaśnienia, skąd przyszedł sukces AfD, jest wiele. Przede wszystkim jednak awans AfD to historia rosnącego poczucia obcości między kanclerz Merkel a częścią niemieckiego elektoratu. Triumf AfD – to po prostu rebelia przeciw Angeli. Niektóre elementy jej polityki budziły sprzeciw już wcześniej: pracodawcom nie podobało się wprowadzenie płacy minimalnej, konserwatystom – małżeństwa jednopłciowe, zatrudnionym w elektrowniach jądrowych – decyzja o ich wygaszaniu. Jednak sprawą, która wzbudziła naprawdę szeroki opór, stała się realizowana przez Merkel od zeszłego roku polityka otwartych granic wobec napływu setek tysięcy uchodźców.

Merkel stała się symbolem „klasy rządzącej”, do której oprócz polityków największych partii zalicza się także czołowych przedsiębiorców, największych biznesmenów i głównych ludzi mediów. Niezadowoleni Niemcy uważają za przedstawiciela elit każdego, kto ma wyższy status, grubszy portfel czy donośniejszy głos, niż oni sami. Walka przeciw elitom jest zresztą głównym przesłaniem AfD i opiera się w większym stopniu na emocjach niż na logicznym wnioskowaniu. W sondażu dla „Spiegla” 88 proc. zwolenników AfD zgodziło się ze stwierdzeniem: „Władza robi co chce, nikt nie liczy się z moim zdaniem”. Wśród wyborców innych partii pod tą opinią podpisało się dużo mniej osób.

Dla wielu Niemców Merkel, sprawująca rządy od przeszło 10 lat, stała się ucieleśnieniem władzy.

Na wiecach AfD działacze paradują z wielkimi zdjęciami pani kanclerz, na których dorysowano jej kły wampira. Co bardziej napaleni zwolennicy Alternatywy oskarżają Merkel o zdradę narodu i zapowiadają, że kara jej nie minie. Wielu nowych wyborców AfD zapewnia, że nie są rasistami. Nie podpisują się pod wszystkimi radykalnymi hasłami. Uchodźcom współczują. Nie chcieliby do nich strzelać na granicy, a o takiej możliwości mówiła liderka AfP Frauke Petry. To czemu oddali głos na Alternatywę?

– Nigdy nie było tak, żeby wpuszczać do kraju tysiące ludzi, nawet bez sprawdzenia tożsamości. Sytuacja w Niemczech wymknęła się spod kontroli – mówi urzędnik w średnim wieku. – W moim mieście sporo ludzi potrzebuje pomocy. Samotni emeryci, bezrobotni, rodziny wielodzietne… Dla nich są tylko groszowe zapomogi, a dużo większe pieniądze dostają ci obcy – narzeka gospodyni domowa. Pewną młodą matkę przeraziły wydarzenia sylwestrowej nocy w Kolonii, napastowanie kobiet przez tłum obcojęzycznych przybyszów. – Jest ich już w Niemczech za dużo, nie powinno się już więcej wpuszczać – powiada.

Zdaniem Heinza Budego, socjologa z uniwersytetu w Kassel, wyborcy nowej partii są bardzo różni. Łączy ich przeświadczenie, że ustrój polityczny szwankuje, a sprawy idą w złym kierunku. – Dotychczas wrogość wobec panującego porządku była cechą lewicy. Dziś to wyróżnik prawicowej AfD. Wyborcy tej partii są zdania, że rząd utracił kontrolę nad biegiem wydarzeń i stara się to ukryć przed społeczeństwem – mówi Bude.

Pani kanclerz tymczasem – dotąd zawsze czujnie reagująca na wyniki sondaży – ku zdziwieniu swego otoczenia sprawia wrażenie zadowolonej, choć nieco nieobecnej duchem, jakby nie dostrzegała tych nastrojów. Na spotkaniu z zaniepokojonymi lokalnymi działaczami CDU spokojnie oznajmiła, że nie widzi potrzeby żadnych zmian w dotychczasowej polityce wobec uchodźców. Granice powinny pozostawać otwarte.

Owszem, większość rodaków wciąż jeszcze ma do niej zaufanie. Jednak ta większość się kurczy. W Badenii-Wirtembergii, tradycyjnej ostoi rządzącej CDU, w ostatnich wyborach za tą partią opowiedziało się już tylko 27 proc. wyborców. Poparcie tracą również inne ugrupowania, także opozycyjne, ale uznawane za część establishmentu. AfD nie tylko przyciągnęła wyborców innych partii, ale zdobyła poparcie tysięcy młodych Niemców głosujących po raz pierwszy.

To ironia losu, że ostrze krytyki skierowanej przeciw elitom i skostniałym strukturom władzy kieruje się akurat przeciwko Merkel. Gdy wstępowała do CDU w 1990 r., nie należała do elity. Była rozwiedzioną fizyczką ze wschodnich Niemiec, żyła od kilku lat w skromnym mieszkanku w berlińskiej dzielnicy Prenzlauer Berg. We wczesnych latach 90. długie do ziemi spódnice nadawały jej wygląd młodej aktywistki Zielonych, zabłąkanej w korytarzach Bundestagu. Także później, gdy w sytuacji kryzysowej dla CDU kandydowała na kanclerza, konserwatywni politycy z zachodnich Niemiec nie kryli, że jest dla nich kimś obcym. Pojawiły się nawet papiery mające świadczyć, że była agentką Stasi – jako TW „Erika”. Były sfabrykowane, ale krążyły w internecie.

Pod jej kierunkiem CDU przesunęła się ku centrum. Merkel nie toczyła ideologicznych sporów, tylko niepostrzeżenie przejmowała od socjaldemokratów z SPD i od Zielonych te punkty ich programów, które cieszyły się uznaniem wyborców. Stała się pragmatycznym, spokojnym zarządcą państwa. Politykiem powszechnie akceptowanym – aż wybuchł kryzys wywołany falą uchodźców. Wtedy tak zawsze rozsądna, pragmatyczna kanclerz zaczęła się nagle odwoływać do nakazów moralnych, do obowiązku pomocy bliźnim w potrzebie…

Wygrywa internet

Jej przesłanie trafiło do wielu Niemców, ale nie do wszystkich. Niektórzy podejrzewają, że jest już tylko marionetką realizującą polityczne cele jakichś zakulisowych grup. Ci zniechęceni głosują dziś na AfD. W zaskakująco szybkim sukcesie tej partii kluczową rolę odegrał internet. Dawniej, aby nowa partia zdobyła popularność, musiała zgromadzić sporą liczbę zwolenników i zyskać zamożnych sponsorów. Dziś wystarczy dobra strona internetowa, by informować ludzi, gromadzić niezadowolonych i dawać im poczucie przynależności do tworzącej się wspólnoty.

W nadreńskim miasteczku Germersheim co czwarty wyborca oddał ostatnio głos na AfD. Partia z 25-procentowym poparciem zajęła tam pierwsze miejsce przed CDU. To zaskakujące, jako że AfD nawet nie ma w Germersheim swojej siedziby i nie organizowała tam żadnych imprez ani spotkań. – Rozwiesili tylko parę plakatów – mówi burmistrz – i wystarczyło.

na podst. Der Spiegel

13.05.2016 Numer 10.2016
Więcej na ten temat
Reklama