USA

17 gniewnych wpisów

Polityczne reality show Donalda Trumpa

Numer 22.2016
Donald Trump Donald Trump caglecartoons.com
Kampania wyborcza w USA wkroczyła w decydującą fazę. Musiałoby się zdarzyć coś wyjątkowego, żeby kandydat republikanów odniósł zwycięstwo.
Jakikolwiek będzie wynik wyborów prezydenckich, Donald Trump zaakceptuje go, jeśli wygra...caglecartoons.com Jakikolwiek będzie wynik wyborów prezydenckich, Donald Trump zaakceptuje go, jeśli wygra...
Kampania w Stanach Zjednoczonych odwraca uwagę od spraw ważnych, a skupia się na nieistotnych szczegółach, dzieli zamiast łączyć i uniemożliwia debatę nad naprawą systemu.caglecartoons.com Kampania w Stanach Zjednoczonych odwraca uwagę od spraw ważnych, a skupia się na nieistotnych szczegółach, dzieli zamiast łączyć i uniemożliwia debatę nad naprawą systemu.
Podczas gdy Trump sam beztrosko eliminuje się z gry, problemy Clinton częściej wynikają z jej zalet niż z wad.caglecartoons.com Podczas gdy Trump sam beztrosko eliminuje się z gry, problemy Clinton częściej wynikają z jej zalet niż z wad.
Czy odpowiedzią na wyzwania stojące przed światem jest Donald Trump – facet, który nie pamięta, jakie głupstwo palnął dziesięć sekund wcześniej?caglecartoons.com Czy odpowiedzią na wyzwania stojące przed światem jest Donald Trump – facet, który nie pamięta, jakie głupstwo palnął dziesięć sekund wcześniej?

Donald Trump ma niezwykły dar strzelania sobie w stopę. Zniechęcił już Latynosów (zapowiedzią usuwania ich z kraju i planem rozbudowy muru na granicy z Meksykiem), niepełnosprawnych, dziennikarzy, a ostatnio wypłynęła jego wypowiedź, co można robić kobietom, gdy jest się gwiazdą z odpowiednią sumą na koncie. Taśma z nagraniem pięciu kluczowych słów „grab them by the pussy” (łapać je za cipkę) wypowiedzianych w rozmowie z byłym prowadzącym program „Access Hollywood” Billym Bushem wywołała falę oburzenia i dostarczyła amunicji demokratom. Największe spustoszenia poczyniła jednak w szeregach samych republikanów.

Oczekiwany, wyproszony

Sensacją stało się 17 gniewnych wpisów zamieszczonych na Twitterze przez wieloletnią zwolenniczkę tej partii, niejaką Marybeth Glenn ze stanu Wisconsin. „Ja, konserwatystka, przez lata broniłam mężczyzn z mojej partii przed zarzutami o seksizm. Gdy byli atakowani, stawałam w ich obronie, walczyłam o nich nawet wtedy, gdy inne kobiety mnie nienawidziły. A teraz, gdy jakiś koń trojański, nacjonalista i seksualny drapieżca dokonał inwazji na GOP (Grand Old Party – Partia Republikańska) i pożera ją żywcem, wy, tchórze, chowacie głowę w piasek?” – miażdżyła republikański establishment rozgoryczona sympatyczka.

Podobnie jak Marybeth musiało się czuć wiele kobiet głosujących dotychczas na Partię Republikańską. Jednak jej przywódcy woleli przemilczeć wpadkę Trumpa lub też ją bagatelizować. Nawet jeśli republikański przewodniczący Izby Reprezentantów Paul Ryan wydał oświadczenie, że „kobiety należy hołubić i szanować, a nie uprzedmiotawiać”, po czym odwołał udział Trumpa w organizowanym przez siebie dorocznym „jesiennym święcie GOP” w Elkhorn, gdzie po raz pierwszy mieli się wspólnie pojawić na scenie przywódcy republikanów i kandydat na prezydenta.

W rezultacie, jak pisze na łamach magazynu „Rolling Stone” Matt Taibbi, zwolennicy Trumpa zamiast kolejnych barwnych inwektyw z ust swojego idola dostali w Elkhorn solidną dawkę „tego, przeciw czemu się buntują”. – Ryan nie ma jaj – słychać było kąśliwe komentarze, po czym sala podzieliła się na dwa wrogie obozy. Jeden tworzyli republikanie wściekli na Donalda za to, że może im zafundować cztery lata rządów Hillary Clinton. W drugim znaleźli się sympatycy kandydata, zawiedzeni cofnięciem mu zaproszenia. Na sali zrobiło się gorąco. Obie strony wznosiły okrzyki: „U-S-A, U-S-A, U-S-A!”, ale najgłośniej skandowano: „Chcemy Trumpa, chcemy Trumpa!”.

Ryan, który przemawiał jako ostatni, tonował nastroje. Próba obrócenia gafy miliardera w żart nie spotkała się z entuzjazmem. „Ryan tylko się uśmiechał, jakby wszystko było OK, i opowiadał o tym, jak piękny mamy dzień” – relacjonuje Taibbi. W rzeczywistości jednak jego tchórzliwa strategia odzwierciedlała postawę całej partii, która wniosła swój wkład w sukces Trumpa. „Nieudolność i korupcja w szeregach republikanów była pierwszą rysą na fasadzie chylącego się ku upadkowi systemu politycznego, który uczynił sukces Trumpa możliwym” – pisze Taibbi.

Bez znieczulenia

Republikanów dotknął syndrom zdegenerowanych arystokratycznych rodów, które nie były w stanie wyłonić spośród siebie odpowiednich kandydatów na następcę tronu. Po latach dawania upustu swoim żądzom, klany sprawujące władzę stawały się coraz słabsze, wsobne i odizolowane. To dlatego zabiegały o koronę dla mistyków, impotentów czy dzieci. Wśród 16 kontrkandydatów Trumpa w wyścigu o nominację republikańską byli zwykli matołkowie, religijni fanatycy, mięczaki albo tyrani – wszyscy jednakowo oderwani od swoich wyborców.

Co gorsza, GOP przez pół wieku znieczulała elektorat bajkami o „skapującym bogactwie” i „podnoszeniu się po każdym upadku”, podczas gdy zwykli ludzie stawali się coraz biedniejsi i coraz bardziej wyalienowani. W ostatnim czasie repertuar chwytliwych haseł się wyczerpał. Sytuacja stała się na tyle rozpaczliwa, że w okresie szczytowej popularności Tea Party niektórzy zdesperowani republikanie zaczęli wreszcie mówić prawdę. Wyborcy usłyszeli, że wszyscy waszyngtońscy politycy, w tym republikańscy liderzy, stali się „płatnymi dziwkami grup interesów”.

Republikański elektorat przetrawił ten przekaz i na początku kampanii domagał się krwi, klaszcząc, gdy Trump rozrywał na strzępy kolejnych partyjnych kandydatów. Kiedy więc kilka miesięcy później Ryan próbował sprzedawać słuchaczom tę samą bajkę o tym, jak to trzeba obciąć podatki, by stworzyć miejsca pracy, publika była wyraźnie znudzona. – Chcesz mnie złapać za krocze? – rzuciła, chichocząc, pewna pani w koszulce „Trump/Pence” do koleżanki, trącając ją łokciem, po czym obie uśmiały się do łez.

Trudno o bardziej gorzką scenę. Dziś nikt już nie reprezentuje ludzi, ogłupianych przez partię płaszczącą się przed bogaczami. Najpierw rzucała ochłapy wyborcom, a potem namówiła ich do poparcia trzeciorzędnego kanciarza, który pękł pod presją, by w końcu spalić się w ogniu własnej głupoty. Nawet jednak, gdy ta niewygodna prawda w końcu ujrzała światło dziennie, niektórzy twardo stają po stronie swojego pupila. – Wypowiedź o kobietach była podła, ale jako prezydent będzie się zachowywać zupełnie inaczej. Poza tym przemawia zrozumiałym językiem. Nie to, co Clinton, która tylko pieprzy bez sensu – mówi jeden z sympatyków Donalda.

Gdy cnota staje się wadą

Podczas gdy Trump sam beztrosko eliminuje się z gry, problemy Clinton częściej wynikają z jej zalet niż z wad. Jako strażniczce status quo i symbolowi kontynuacji, byłej sekretarz stanu nikt nie postawi zarzutu, że gdy zostanie prezydentem, w gniazdkach zabraknie prądu. Można ją krytykować za wiele rzeczy: służbowe e-maile z prywatnego komputera, bliskie kontakty z biznesową elitą, ale z pewnością nie za brak przygotowania do pełnienia najwyższego urzędu w państwie.

Taibbi twierdzi nawet, że ujawnione przez WikiLeaks fragmenty przemówień Clinton na spotkaniach z tytanami finansjery i biznesu z Goldman Sachs, Deutsche Bank czy GE, nie tylko jej nie zaszkodzą, lecz mogą pomóc.

„Tajne” rozmowy pokazują bowiem Hillary w dużo sympatyczniejszym świetle niż podczas kampanii. Przemawiając do bankierów, jest bardziej zrelaksowana i refleksyjna. Pozwala sobie na chwile słabości, gdy mówi, że nie ma odpowiedzi na wszystkie pytania i sama czuje się z racji odniesionego sukcesu nieco oderwana od życia klasy średniej. Zastanawia się, jak ominąć niebezpieczne rafy przyszłości, jak budować lepszy świat, w którym każdy człowiek miałby szanse na rozwój i udane życie.

Dla jej przeciwników ten właśnie aspekt ujawnionego przez WikiLeaks „skandalu” jest najbardziej oburzający. Oto pani Clinton w przyjacielskiej atmosferze próbuje wraz z szefami największych koncernów meblować świat i przyznaje się do oderwania od szarej rzeczywistości, jakiej doświadcza na co dzień przytłaczająca większość Amerykanów.

To dlatego wśród sympatyków Trumpa zdarzają się także rozczarowani demokraci. Cytowany przez „Rolling Stone” Tim Kallas mówi, że był demokratą z dziada pradziada. – Dorastając, wierzyłem, że to partia ludzi pracujących – zaznacza i dodaje, że otrzeźwienie przyszło podczas drugiej kadencji Billa Clintona. Miał dość gładkich przemówień i nie popierał globalistycznego programu prezydenta. – Głosując za Brexitem, ludzie w Wielkiej Brytanii doszli do tych samych wniosków. Czemu miałbym się przejmować problemami Grecji, przecież to nie moja sprawa? – wzdycha Kallas.

I trudno mu się dziwić, bo wiele podobnych argumentów brzmi sensownie. Czy jednak odpowiedzią na wyzwania stojące przed światem jest Donald Trump – facet, który nie pamięta, jakie głupstwo palnął dziesięć sekund wcześniej? Jak ktoś taki mógł zajść tak daleko i znaleźć się o krok od urzędu prezydenta najpotężniejszego państwa świata?

Polityczne reality show

Zasady kampanijnego reality show ewoluowały przez lata, by w końcu sprowadzić polityczną grę do binarnego wyboru „albo-albo”. Sto milionów ludzi ma zagłosować za czymś lub przeciw czemuś, innych możliwości nie ma. Atmosfera show zniechęca do subtelności, wyważenia i refleksji, promuje za to wojowniczość, działanie i konflikt. Dlatego Trump zaszedł tak daleko.

Kampania w Stanach Zjednoczonych odwraca uwagę od spraw ważnych, a skupia się na nieistotnych szczegółach, dzieli zamiast łączyć i uniemożliwia debatę nad naprawą systemu, którego błędy doskwierają wszystkim. „W starych dobrych czasach, kiedy wybory były tylko głupie, a nie przerażające i pełne przemocy, zastanawialiśmy się, z którym kandydatem lepiej byłoby pójść na piwo, zamiast pomyśleć o tym, dlaczego obie partie dostają setki milionów dolarów od tych samych ludzi” – pisze Taibbi.

Paradoksalnie to właśnie Trump zbuntował się przeciw temu systemowi. Był pierwszym nieproszonym gościem, który wtargnął na przyjęcie, obchodząc oligarchiczną mafię: bogatych donatorów, partyjnych liderów i strzegące wejścia media. Gdy już jednak znalazł się w środku, stał się modelowym uczestnikiem tego wyścigu szczurów, przyczyniając się do wykreowania najczęściej oglądanej, a zarazem najbardziej brutalnej i wstecznej kampanii w dziejach Ameryki.

Nie mógł przestać być gwiazdą reality show. Swoją rolę grał jednak coraz gorzej. Jego szokujący wzlot i równie spektakularny upadek były katastrofą dla amerykańskiej polityki. Okrzyknięty przez prasę amerykańskim Hitlerem Trump okazał się żałosnym błaznem, który zniszczył siebie, swoją rodzinę i połowę dwupartyjnego systemu politycznego w USA w imię czegoś, co przypomina coraz bardziej wycieczkę mającą połechtać jego wybujałe ego albo turystykę przygodową dla bogatych idiotów.

na podst. Rolling Stone

***

Niepewny i niebezpieczny

Wydaje się, że nic już nie może uratować kampanii Trumpa.

W sondażach ogólnokrajowych przegrywa z Hillary Clinton wyraźnie kilkoma punktami procentowymi (6,5 punktu, gdy zamykaliśmy ten numer FORUM), ale – co ważniejsze – ustępuje jej także pola w wielu kluczowych „niezdecydowanych” stanach. Ostatnia debata telewizyjna (20 października br. w Las Vegas) też nie przyniosła przełomu, choć z pewnością była najbardziej merytoryczna.

Kandydaci spierali się m.in. o aborcję, imigrację, podatki, prawo do posiadania broni, a także politykę zagraniczną. Niespodziewanie przez większą jej część kandydat republikanów był spokojny i na ogół trzymał nerwy na wodzy. Zaiskrzyło, gdy Hillary Clinton nazwała go marionetką Władimira Putina i wypomniała zarzuty o molestowanie seksualne. – Nie przeprosiłem nawet mojej żony, bo nie miałem za co – bronił się Trump. Tylko raz czy dwa nie wytrzymał, nazywając Clinton „straszną babą”. Bomba wybuchła na sam koniec debaty. Zapytany przez prowadzącego, czy zaakceptuje wyborczy werdykt z 8 listopada, Trump odparł: Zastanowię się w swoim czasie. Będę was trzymać w niepewności.

Real Clear Politics, The Guardian

28.10.2016 Numer 22.2016
Więcej na ten temat
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną