Migracje

Gwałty pod błękitnym hełmem

Dramat uchodźców

Numer 14.2015
W obozie M’Poko schroniło się kilkadziesiąt tysięcy uchodźców. Za żywność i spokój oddadzą wszystko, co im zostało. W obozie M’Poko schroniło się kilkadziesiąt tysięcy uchodźców. Za żywność i spokój oddadzą wszystko, co im zostało. Fred Dufour/AFP / EAST NEWS
Mieli chronić i zaprowadzać pokój. Tymczasem molestowali dzieci – i chłopców, i dziewczynki.
Wojna domowa między chrześcijanami i muzułmanami rozdziera kraj od ponad dziesięciu lat.Eric Feferberg/AFP/EAST NEWS Wojna domowa między chrześcijanami i muzułmanami rozdziera kraj od ponad dziesięciu lat.
60 Procent uciekinierów stanowią dzieci.Rebecca Blackwell/AP/EAST NEWS 60 Procent uciekinierów stanowią dzieci.

Już przy podchodzeniu do lądowania widać istne morze białych i szarych namiotów. Skrawek zieleni między pasem startowym a miastem namiotów nie ma nawet stu metrów. M’Poko, największy obóz dla uchodźców w Bangi, stolicy Republiki Środkowoafrykańskiej, jak olbrzymi rogalik otacza od południa międzynarodowe lotnisko. Żołnierze w błękitnych hełmach stoją szpalerem wzdłuż pasa startowego i lufami pistoletów maszynowych odstraszają dzieci, które podchodzą za blisko. Ten obóz zyskał już smutną sławę. Cały świat obejrzał zdjęcia rodzin, które kąpią swe małe dzieci między wrakami samolotów.

Od kilku tygodni o M’Poko jest głośno z innego powodu: w najostrzejszej fazie wojny domowej, która szalała w Republice Środkowoafrykańskiej w 2013 i 2014 r., żołnierze oddziałów pokojowych ONZ, głównie Francuzi, mieli wykorzystywać seksualnie małych chłopców w obozie wojskowym graniczącym z namiotami uchodźców. Oskarżenia, opublikowane przez brytyjski dziennik „The Guardian”, przypomniały światowej opinii publicznej o nieco już zapomnianym konflikcie w Afryce Środkowej.

ONZ nie widzi, nie słyszy

Zadaniem sił pokojowych ONZ jest ochrona ludności. Mimo to jednak wciąż pojawiają się wiadomości o przypadkach wykorzystywania seksualnego przez błękitne hełmy. Pierwszy skandal dotyczył Kambodży, następne – byłej Jugosławii, Kosowa i Konga. Wszędzie przebieg wydarzeń był podobny: strażnicy pokoju korzystali z przymusowej sytuacji, w jakiej znalazły się kobiety i małoletnie dzieci, by uzyskać seks w zamian za jedzenie albo leki. Większość błękitnych hełmów pochodzi dzisiaj z krajów ubogich lub na dorobku – czyli z państw, których wojsko nie słynie z wzorowej dyscypliny. Obecnie jednak, w Republice Środkowoafrykańskiej, w kręgu podejrzanych znaleźli się także Francuzi.

Lotnisko w Bangi podczas tej wojny należało zawsze do najbezpieczniejszych miejsc w kraju. Z początku strzegli go francuscy żołnierze, potem to zadanie przejął EUFOR, jako misja pokojowa Unii Europejskiej. Obecnie lotniska i bezpieczeństwa ruchu lotniczego strzegą żołnierze ONZ w ramach operacji sił pokojowych MINUSCA. Na tym terenie szukało już schronienia do stu tysięcy ludzi, dziś przebywa tu jeszcze 18 tysięcy. Ci ludzie czuli się bezpiecznie pod ochroną sił międzynarodowych. W przypadku niektórych dzieci to poczucie bezpieczeństwa jednak okazało się złudne.

16 żołnierzy sił pokojowych ONZ – 11 z Francji, trzech z Czadu i dwóch z Gwinei Równikowej – oskarżono o wykorzystywanie seksualne 14 chłopców z obozu M’Poko lub stręczenie ich kolegom. „The Guardian” powołuje się na wewnętrzny raport śledczych z ONZ, sporządzony latem 2014 r. i przesłany do oenzetowskich władz zwierzchnich, które wówczas nie zareagowały. Dopiero po ostatnich publikacjach ruszyło śledztwo.

Raport zawiera miażdżące zarzuty przeciw żołnierzom sił ONZ. Według tego źródła najmłodsza z ofiar miała lat dziewięć, a najstarsza 15. Sprawcy płacili herbatnikami, wodą pitną lub pieniędzmi. Ale czy te oskarżenia są wiarygodne? Trzeba ruszyć na poszukiwanie tropów w Bangi, gdzie panuje rozprzężenie i chaos, by się przekonać, co wojna zrobiła tutaj z ludźmi, a zwłaszcza z dziećmi.

Walki między dwoma stronnictwami sprawiły, że tysiące dzieci zostało sierotami. Konflikt pomiędzy przeważnie muzułmańskimi rebeliantami z ugrupowania Séléka a chrześcijańską partyzantką Antybalaka przerodził się z walki o władzę w krwawą wojnę między wyznaniami. W grudniu 2013 r. całe miasto Bangi stało się terenem krwawych walk. W stolicy życie straciło co najmniej tysiąc osób, w całym kraju ofiar śmiertelnych jest zapewne powyżej sześciu tysięcy. W różnych dzielnicach Bangi można usłyszeć opowieści o dzieciach, które widziały, jak ich rodzice zginęli w płomieniach, jak również o kobietach w ciąży, którym wrogowie rozpłatali brzuch.

Cena głodu

Nocą rzuca się w oczy widok wojennych sierot: to małe, brudne postacie na skraju chodnika, które szukają miejsca w świetle latarń. Do najbliższego punktu kontrolnego, obsadzonego przez policję lub żołnierzy sił pokojowych, najczęściej jest niedaleko: żołnierze pilnują przestrzegania wciąż jeszcze obowiązującej godziny policyjnej (od godz. 22). W kraju do dziś nie zapanował pokój, to samo dotyczy stolicy. Z tego powodu 60 tys. ludzi nie waży się na powrót do domów. We własnym kraju, w stolicy, żyją nadal jako wypędzeni w jednym z 30 obozów dla uchodźców.

Warunki higieniczne w obozach są katastrofalne, brakuje żywności. Liczne organizacje charytatywne ograniczają działalność z braku funduszy. Rachunek jest prosty: bez rozgłosu i uwagi światowej opinii publicznej nie ma pieniędzy. A Republice Środkowoafrykańskiej świat nigdy nie poświęcał wiele uwagi. Dziś zarzuty przeciw żołnierzom sił ONZ sprawiają, że kraj znowu się znalazł na pierwszych stronach gazet. Przy okazji powraca problem humanitarnego kryzysu, którego ofiarami do dziś padają zwłaszcza kobiety i dzieci. Głodujące dzieciaki zgodzą się na wiele za parę franków albo coś do jedzenia.

Czy mogło być więcej takich przypadków niż te, które wymienia raport ONZ? Do obozu przy lotnisku dziennikarze nie mają wstępu. Zabrania im tego organizacja Pierwsza Pomoc (PU), która prowadzi ten obóz. – Wam chodzi tylko o molestowanie. My nie weźmiemy w tym udziału – mówi przez telefon szef misji PU. Jednak nawet bez wstępu do obozu nietrudno o poszlaki, że 14 chłopców, których przesłuchania znalazły się w raporcie, to nie jedyne ofiary wykorzystywania. Pierwszy trop wskazuje nam środkowoafrykański dziennikarz. Spotykamy się w Grand Café przy alei Bogandy w centrum Bangi. Lokal cieszy się powodzeniem wśród pracowników organizacji pozarządowych, a także wśród zagranicznych żołnierzy. Dziennikarz nerwowo się rozgląda na boki. Pracuje w największej prywatnej rozgłośni radiowej w kraju i wolałby, żeby go nie rozpoznano.

Małoletnie prostytutki

– Wykorzystywanie seksualne przez żołnierzy z międzynarodowych oddziałów to po prostu tutejsza rzeczywistość. W maju 2014 r. przeprowadziliśmy rozmowy z trzema dziewczynkami. Były w wieku od 14 do 16 lat. Kiedy sprzedawały w M’Poko owoce, kilku francuskich żołnierzy namówiło je, by przyszły do ich namiotu. Tam nakłonili je do seksu za pieniądze. Nie mogliśmy zweryfikować tej historii i dlatego nie puściliśmy w radiu tego nagrania. Przekazaliśmy je dowództwu EUFOR, ale z tamtej strony nie było żadnego echa – opowiada.

Podobną historię można usłyszeć od Jeana-René Nétina, starszego pana zatrudnionego przez kurię arcybiskupią w Bangi. Biskup polecił zbadać zarzuty, a Nétin kieruje dochodzeniem. Przyniósł nam protokół ze spotkania z licznymi świadkami w obozie M’Poko. – Opowiedzieli o sześciorgu dzieciach, wykorzystywanych seksualnie w maju i czerwcu 2014 r. przez francuskich żołnierzy – mówi. Ośmioletniego chłopca żołnierze zmusili do seksu oralnego, z nieco starszymi dziewczynkami (najstarsza miała 14 lat) uprawiali seks. Troje spośród tych sześciorga dzieci wymieniono w protokole z nazwiska. – Chcieliśmy spotkać się także z tymi ofiarami, ale ich już nie ma w M’Poko. Czuły się tak napiętnowane, że uciekły do innych obozów – opowiada Nétin.

I wyjawia jeszcze jeden interesujący szczegół: gdy mieszkańcy M’Poko złapali Francuzów z dziećmi, zwołali wiec. Z udziałem ofiar oraz Francisca Soriana, dowódcy francuskiej operacji wojskowej Sangaris. Soriano został ostro zaatakowany i przyrzekł zbadać incydenty, o których mu doniesiono. – Ostatecznie jednak wymienił tylko żołnierzy francuskich na gruzińskich – wspomina Nétin.

Organizacja RECOPE pierwsza donosiła o molestowaniu. – Gdy nasz szef poruszał tę sprawę, przemawiał jak do głuchych – opowiada Jonathan Langandi, sekretarz generalny RECOPE. W końcu jedna z międzynarodowych organizacji pozarządowych przekazała raport do urzędu komisarza praw człowieka w Genewie. Dopiero wtedy inspektorzy z ONZ pojawili się w M’Poko.

– Do dzisiaj są w M’Poko małoletnie prostytutki, które zadają się z żołnierzami z jednostek międzynarodowych – mówi Langandi. Jego zdaniem sprawa dotyczyła 20–30 dzieci. Gdy o molestowaniu zaczęło się robić głośno, skompromitowanych Francuzów zastąpili gruzińscy żołnierze z misji EUFOR. Jak twierdzi RECOPE, okazali się gorsi od Francuzów. Także wykorzystywali seksualnie dzieci z obozu – i robili to jeszcze bardziej otwarcie.

© Süddeutsche Zeitung

10.07.2015 Numer 14.2015
Więcej na ten temat
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną