Uprane i wyprasowane męskie ubrania czekają na właściciela w szafie w domku w Saint-Dizier. Oprócz flanelowego garnituru i dresu do biegania wisi tam również szara dżelaba. Sid Ahmed Ghlam nieprędko przywdzieje te ciuchy. Teraz siedzi w areszcie oskarżony o zabójstwo i terroryzm. Potrzebne mu były różne rodzaje ubrań, bo ten 24-letni algierski imigrant prowadził podwójne życie. W Paryżu nosił dżinsy, koszule i sportowe buty. Znano go tam jako spokojnego studenta informatyki, lubiącego uprawiać jogging i świetnie mówiącego po francusku. W Saint-Dizier, małym miasteczku w Szampanii, wołano na niego Djillali, a on sam nie wychodził na ulicę inaczej, jak tylko w długim islamskim stroju.
Sid Ahmed Ghlam, urodzony w mieście Tijarat na południowy zachód od Algieru, po raz pierwszy trafił nad Sekwanę w 2001 r., w wieku 10 lat. Przyjechał z matką do ojca mieszkającego w Saint-Dizier. Dwa lata później młody imigrant bez uregulowanego statusu musiał opuścić Francję. W 2009 r. wrócił w ramach łączenia rodzin. Jego rodzice sprowadzili się do Saint-Dizier przed wieloma laty. Dołączyli do algierskich robotników zamieszkujących blokowiska z lat 50. Potem władze miejskie postanowiły wyburzyć paskudne stare bloki, by poprawić jakość życia. Małżeństwo Ghlamów przeprowadziło się wraz z sześciorgiem dzieci do małego domku.
Podpora rodziny
Odkąd dotarła do niej wieść o aresztowaniu syna, 48-letnia Aouali Ghlam nie rusza się z tych czterech ścian. Leżąc na małym tapczanie w pokoju Sida Ahmeda, bezgłośnie opłakuje syna. Zapomina nawet o jedzeniu i trojgu młodszych dzieci bawiących się na ulicy przed odrapanym domem. Na kanapie w salonie, przed telewizorem na okrągło nastawionym na kanał informacyjny, siedzi jej 50-letni mąż. Menouer dopiero co przyjechał z Algierii, gdzie spędza większość czasu, zajmując się handlem. Ponoć nieźle mu się powodzi i w Tijaracie żyje w wygodnie urządzonym domu. Swój biznes zamierzał przekazać najstarszemu synowi Mokhtarowi. Przed czterema laty chłopak zginął jednak w wypadku.
Ta śmierć odcisnęła piętno na całej rodzinie. Sprawiła też, że Sid Ahmed stał się „podporą rodziny i jej moralnym wsparciem”, jak mówi jego młodsza siostra. Kiedyś chciał zostać pilotem liniowym, ale porzucił ten zamiar i zaczął studiować informatykę. Zapisał się na uniwersytet w pobliskim Reims, skąd się przeniósł do Paryża.
Życie w wielkim mieście wcale go nie zmieniło. Niemal w każdy weekend przyjeżdżał do rodzinnego domu, przywożąc ciuchy do prania i zabierając słoiki pełne matczynych frykasów. Sąsiedzi mówią, że nie był zbyt towarzyski. Jeśli już z kimś się zadawał, to z ludźmi, którzy jak on chodzili kilka razy dziennie do meczetu ubrani w tradycyjne islamskie stroje. Może dlatego w zeszłym roku francuskie służby zarejestrowały go jako potencjalnego kandydata do dżihadu. Ich czujność wzmogła się jeszcze, gdy w lutym br. Sid Ahmed wybrał się do Stambułu. Niemniej jednak jego terrorystyczne plany odkryto zupełnym przypadkiem.
Meczet El Fath (Otwarcie), do którego uczęszczał student, to miejsce kultu i zacieśniania więzi społecznych. Dla ludzi z tej zubożałej społeczności solidarność jest najważniejszym nakazem. Zarządcy świątyni starają się dbać o najbardziej potrzebujących. Sid Ahmed, żyjący ze skromnego stypendium, kilka razy otrzymywał zapomogi ufundowane z datków od wiernych. W zamian przez kilka miesięcy udzielał darmowych lekcji języka arabskiego dla dzieci z osiedla.
– Zrobił na mnie dobre wrażenie. Ma miłą aparycję i jest inteligentny. A poza tym dobrze zna arabską gramatykę, co jest rzadkością. Ja sam słabo piszę po arabsku, więc też zachodziłem na jego lekcje – opowiada mufti meczetu. Ten nauczycielski epizod nie trwał jednak długo. – Tak już bywa z młodymi wolontariuszami. Przychodzą i odchodzą, ale potem spotykałem go czasem na osiedlu.
Ten zwolennik dialogu międzyreligijnego podkreśla, że w jego świątyni nigdy nie krzewiono radykalizmu. – Nie ma tu miejsca na politykę. Wiara jest sprawą osobistą. Nie pozwalamy urządzać żadnych dyskusji ani zgromadzeń – zapewnia. Tak czy owak, po wieczornej modlitwie lepiej szybko pójść do domu. O tej porze ulice opanowują „szczury”, jak ich nazywają miejscowi, czyli dilerzy narkotyków. Spokojne osiedle przechodzi metamorfozę: w samochodach zaparkowanych przed zamkniętymi sklepami podejrzane typy upłynniają trefny towar. Jednocześnie pod blokami pojawiają się sylwetki mężczyzn z bujnymi brodami, w tradycyjnych długich szatach. To znak, że nie brak tu islamistów.
Fanatycy z pipidówki
Student informatyki miał bardzo dobre stosunki ze szwagrem, który przed niespełna rokiem poślubił jego siostrę. – Mój mąż nosi dżelabę i długą brodę. Świetnie się dogaduje z moim bratem – opowiada ta ostatnia. Bogobojny Sid Ahmed zjawił się nawet na ich weselu – nie było na nim tańców i ani kropli alkoholu. W domu młodej pary nie ma stołu ani krzeseł, tylko poduszki rozłożone na podłodze, „jak w czasach Proroka”. Siostra terrorysty pozwala jednak sobie na pewną kokieterię: nosi jaskrawą chustę dobraną do kwiecistej sukni, biżuterię i ma pomalowane paznokcie.Według niej ktoś wrobił jej brata. – Sid jest młodym, nowoczesnym muzułmaninem, który modli się pięć razy dziennie, ale to jeszcze nie robi z niego terrorysty! – mówi. Ale to właśnie jej mąż pokazał Sidowi Ahmedowi nową salę modlitwy w Pargny-sur-Saulx, skąd sam pochodzi. Od jakiegoś czasu wspólnie się modlili w tym miejscu. Aby dojechać tam z Saint-Dizier, trzeba pokonać dystans 21 km po wiejskich drogach, mijając po drodze stare kościółki, gospodarstwa rolne i stada krów.
W jednym z zaułków w Pargny-sur-Saulx, niedaleko katolickiej kaplicy, wyłania się brodaty mężczyzna w dżelabie i turbanie. Tu, na głębokiej prowincji, jego tradycyjny afgański strój może budzić zaskoczenie. – Wielu fanatyków przychodzi się tutaj modlić – mówi jeden z mieszkańców. Przyzwyczaił się już do tego, że radykalni muzułmanie kilka razy dziennie paradują przed jego oknami. Pięć dni po aresztowaniu Sida Ahmeda nowiuteńka sala modlitwy doszczętnie spłonęła w pożarze.
Le Journal Du Dimanche, Paris Match
***
Zdążył już strzelić?
Niedoszły zamachowiec jest też podejrzany o zabójstwo instruktorki fitnessu Aurélie Châtelain.
W niedzielę 19 kwietnia br. młody mężczyzna dzwoni na paryskie pogotowie. Ma ranę postrzałową uda i rzepki, więc ratownicy powiadamiają policję. Ranny tłumaczy się bardzo pokrętnie, że został napadnięty na ulicy. Idąc po śladach krwi, stróże prawa trafiają na jego samochód, w którym znajdują kałasznikowa, dwa pistolety automatyczne, spory zapas amunicji i trzy kamizelki kuloodporne. Z notatek odkrytych w aucie wynika, że jego posiadacz planował zamachy na jeden lub dwa kościoły w regionie paryskim.
Sid Ahmed Ghlam, 24-letni algierski student informatyki, zostaje zatrzymany. Policja natychmiast łączy go ze sprawą tajemniczego zabójstwa instruktorki fitnessu i tańca Aurélie Châtelain, której zwłoki odnaleziono wcześniej w Villejuif na przedmieściach Paryża. 32-letnia kobieta zginęła od rany postrzałowej w plecy. Z ustaleń śledczych wynika, że mogła stać się przypadkową ofiarą terrorysty. Zapewne usiłował ukraść jej samochód i przy okazji zastrzelił ją, a sam się zranił w nogę. W paryskim lokum Ghlama znaleziono jeszcze więcej broni i dokumenty wskazujące na jego powiązania z islamistami w Syrii. Policja podejrzewa, że mógł mieć wspólników we Francji. Algierczyk, któremu postawiono zarzuty zabójstwa i usiłowania zabójstwa z pobudek terrorystycznych, nie przyznaje się do winy.
Le Journal Du Dimanche