Artykuły

Nasi rodzice szpiedzy

Rodzina „nielegałów”

Numer 13.2016
„Nielegałowie” zostali zdradzeni przez rosyjskiego szpiega, który przeszedł na stronę amerykańską. „Nielegałowie” zostali zdradzeni przez rosyjskiego szpiega, który przeszedł na stronę amerykańską. Reuters / Forum
Donald Heathfield i Tracey Foley przez lata udawali zwyczajnych Amerykanów. Ich dzieci nie wiedziały, że są rosyjskimi uśpionymi agentami, którzy mają działać na tyłach wroga na wypadek wojny z ZSRR. Wpadli w 2010 roku, a teraz ich synowie po raz pierwszy opowiadają swoją historię.
Spośród zatrzymanych „nielegałów” największą karierę zrobiła Anna Chapman.Russian Look/Forum Spośród zatrzymanych „nielegałów” największą karierę zrobiła Anna Chapman.
Tim i Alex chcą wrócić do Ameryki. Twierdzą, że muszą pokutować za grzechy rodziców.Polaris/EAST NEWS Tim i Alex chcą wrócić do Ameryki. Twierdzą, że muszą pokutować za grzechy rodziców.
Jelena Wawiłowa zajmowała się domem – oraz transportem tajnych informacji. Andriej Biezrukow doradzał urzędnikom administracji USA. Instrukcje, jak ma doradzać, przychodziły z Moskwy.Rex/EAST NEWS Jelena Wawiłowa zajmowała się domem – oraz transportem tajnych informacji. Andriej Biezrukow doradzał urzędnikom administracji USA. Instrukcje, jak ma doradzać, przychodziły z Moskwy.

Tim Foley skończył 20 lat 27 czerwca 2010 roku. Z tej okazji rodzice zabrali go razem z młodszym bratem, Aleksem, na uroczysty obiad do hinduskiej restauracji w Cambridge w stanie Massachusetts. Bracia urodzili się w Kanadzie, ale od dziesięciu lat mieszkali w Stanach. Ich ojciec, Donald Heathfield, studiował w Paryżu i na Harvardzie, a teraz był ważnym pracownikiem bostońskiej firmy konsultingowej. Matka, Tracey Foley, przez wiele lat zajmowała się dziećmi, lecz później została agentką na rynku nieruchomości. Dla wszystkich znajomych byli bardzo zwyczajną amerykańską rodziną – no, może wyróżniali się trochę zamiłowaniem do podróży. Bracia byli zafascynowani Azją, uwielbiali jeździć tam na wakacje. Alex miał dopiero 16 lat, ale właśnie wrócił z półrocznej wymiany zagranicznej w Singapurze.

Po obiedzie, już w domu, rodzice otworzyli szampana. Bracia byli zmęczeni. Poprzedniej nocy urządzili małą domową imprezę z okazji powrotu Aleksa z Singapuru, a Tim planował później jeszcze wyjść na miasto. Po szampanie poszedł na górę, żeby skoordynować ze znajomymi plany na wieczór. Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Matka Tima zawołała, że jego kumple musieli zrobić mu niespodziankę i chyba przyszli wcześniej.

Przy drzwiach czekała zupełnie inna niespodzianka: mężczyźni z bronią w czarnych mundurach. Wpadli do środka, wrzeszcząc: „FBI!”. Druga drużyna użyła tylnego wejścia. Mężczyźni ruszyli biegiem po schodach, krzycząc przy tym „ręce do góry”. Tim słyszał na górze pukanie i hałasy – w pierwszej chwili pomyślał, że policja przyszła po niego za picie alkoholu. Żaden z uczestników imprezy poprzedniej nocy nie skończył 21 lat, a bostońscy stróże prawa traktują limit wieku bardzo poważnie.

Alex uznał, że musiało dojść do jakiejś pomyłki. Może chodziło o inny dom albo ktoś coś źle zrozumiał w pracy u ojca. Donald często podróżował służbowo, może wzięli go za szpiega? W najgorszym wypadku, przypuszczalnie został oszukany przez jakiegoś zagranicznego klienta. Bracia byli pewni, że to jakieś nieporozumienie, nawet kiedy kilka dni później usłyszeli w radiu, że w ramach operacji FBI „Historie o duchach” (Ghost Stories) w całych Stanach schwytano 10 rosyjskich szpiegów.

Ale FBI nie popełniło błędu, a prawda okazała się niewiarygodna. Rodzice braci nie tylko szpiegowali na rzecz Rosji, ale w Rosji się urodzili. Byli naprawdę ich mamą i tatą, ale nie nazywali się wcale Donald Heathfield i Tracey Foley. Skorzystali z tożsamości skradzionej pewnym Kanadyjczykom, którzy umarli w dzieciństwie bardzo dawno temu. Naprawdę nazywali się Andriej Biezrukow i Jelena Wawiłowa. Urodzili się w ZSRR, przeszli szkolenie KGB i wysłano ich za granicę w roli agentów tajnego programu głęboko zakamuflowanych szpiegów. W Rosji takich funkcjonariuszy nazywało się „nielegałami”. Pięli się w górę powoli po szczeblach kariery, podawali za zwyczajnych Amerykanów, a teraz zaczęli działać jako aktywni agenci SWR – rosyjskiej służby wywiadu zagranicznego, która zastąpiła KGB. Zostali zdradzeni, wraz z ośmioma innymi wywiadowcami, przez rosyjskiego szpiega, który przeszedł na stronę amerykańską.

Akt oskarżenia przygotowany przez FBI czyta się jak katalog klasycznych zagrywek z filmów szpiegowskich. Są tu skrzynki kontaktowe, przelotne spotkania z szybką wymianą informacji, zakodowane wiadomości i plastikowe torby wypchane nowiutkimi dolarami. Wymiana dziesięciu szpiegów na czterech trzymanych przez Rosjan na lotnisku w Wiedniu przypomniała czasy zimnej wojny.

Media szczególnie zafascynowała bondowska uroda 28-letniej Anny Chapman. Rosjanie byli w kropce: wstydzić się czy chwalić?

Z jednej strony ich agenci zostali rozpracowani, ale z drugiej – który inny kraj na świecie wymyśliłby tak skomplikowaną, rozpisaną na wiele lat operację szpiegowską?

Aleksa i Tima geopolityka nie obchodziła. Wychowywali się jak zwykli Kanadyjczycy, a teraz odkryli, że są synami rosyjskich szpiegów. Czekał ich długi lot do Moskwy i jeszcze dłuższa emocjonalna katorga.

Kamery na trawniku

Po 2010 roku bracia postanowili unikać mediów. Wreszcie zgodzili się porozmawiać ze mną, bo jak wyjaśnia Alex, są w trakcie batalii sądowej o przywrócenie obywatelstwa kanadyjskiego. Uważają, że odpowiedzialność za grzechy rodziców jest niesprawiedliwa i bezprawna. Nigdy wcześniej nie opowiadali swojej historii mediom.

Spotykamy się po prawie sześciu latach od akcji FBI, w kawiarni niedaleko Dworca Kijowskiego w Moskwie. Teraz oficjalnie nazywają się Aleksandr i Timofiej Wawiłow. Alex ma 21 lat i mimo powagi w zachowaniu oraz w ubiorze, wygląda ciągle bardzo młodo. Mówi z amerykańskim akcentem, kończył szkoły w Paryżu, Singapurze i USA. Po rosyjsku potrafi zamówić obiad. Studiuje w jednym z europejskich miast, przyjechał na odwiedziny do rodziców. Tim pracuje w finansach w Azji (obaj bracia poprosili mnie, żebym nie zdradzał szczegółów ich życia zawodowego).

Jemy chaczapuri, gruzińskie danie narodowe, a Alex przypomina sobie dni po aresztowaniu rodziców. Tego dnia zostali w pokoju hotelowym, który zapewniło im FBI, i do rana próbowali zrozumieć to, co się stało. Kiedy wrócili do domu, okazało się, że cały sprzęt elektroniczny, wszystkie fotografie i dokumenty zostały zabrane. Na trawniku zaparkowały ekipy telewizyjne. Bracia zamknęli się w środku, zasunęli zasłony i zorientowali się, że są odcięci od świata – telefony i komputery zostały oczywiście skonfiskowane. Wczesnym rankiem następnego dnia Tim wymknął się do biblioteki, żeby znaleźć w sieci prawnika dla rodziców. Wszystkie rodzinne konta zostały zablokowane. Chłopcy mieli tylko tyle pieniędzy, ile znaleźli w kieszeniach i zdołali pożyczyć od znajomych.

To się dzieje naprawdę

Agenci FBI zawieźli ich na wstępną rozprawę, na której rodzice usłyszeli zarzuty. W areszcie odbyło się krótkie spotkanie z matką. Wcześniej rodzina planowała miesięczną wakacyjną podróż z przystankami w Paryżu, Moskwie i w Turcji. Matka powiedziała, żeby uciekli przed medialnym cyrkiem do Rosji. Alex i Tim weszli na pokład samolotu do Moskwy, nie wiedząc, czego mogą się spodziewać na miejscu. Nigdy wcześniej nie byli w Rosji. – To była naprawdę przerażająca chwila – wspomina Alex. – Siedzisz w samolocie, masz kilka godzin przed sobą i nie wiesz, co przyniesie przyszłość. W głowie ciągle kotłują się myśli.

Na lotnisku spotkali kilka osób, które przedstawiły się po angielsku jako koledzy rodziców z pracy. Powiedzieli, żeby bracia im zaufali i wyprowadzili do małego busa. – Pokazali nam zdjęcia rodziców, kiedy byli w wieku 20 lat. Byli w mundurach, mieli medale. Dopiero wtedy pomyślałem: „OK, to się dzieje naprawdę”. Do tego momentu nie wierzyłem w ani jedno słowo – mówi Alex. Rosjanie zawieźli ich do mieszkania w Moskwie i powiedzieli, żeby się rozgościli. Jeden z nich przez kilka dni oprowadzał ich po stolicy. Zabrał braci do muzeów, a nawet na balet. Odwiedzili ich wujkowie i kuzyn, o których istnieniu nie mieli pojęcia. Zajrzała do nich też babcia, ale nie mówiła po angielsku, a bracia nie znali ani słowa po rosyjsku.

Rodzice przyjechali do nich po kilku dniach. Najpierw w Nowym Jorku przyznali się w sądzie, że są obywatelami rosyjskimi, a później zostali wymienieni w Wiedniu na amerykańskich agentów. Nadal mieli na sobie standardowe pomarańczowe ubrania noszone przez więźniów w USA.

Dobrana para

Ojciec Tima i Aleksa urodził się jako Andriej Olegowicz Biezrukow w Kraju Krasnojarskim, w samym środku Syberii. Odkąd wrócił do Moskwy w 2010 roku, udzielił tylko kilku wywiadów rosyjskim mediom, głównie związanych z jego nową pracą – został analitykiem geopolitycznym. Znamy bardzo mało szczegółów na temat przeszłości jego i żony, Jeleny Wawiłowej.

Alex też nie dowiedział się za dużo, ale opowiedział mi o tym, jak rodzice dostali się do KGB. – Zostali zwerbowani wspólnie, jako para. Byli młodzi, inteligentni, obiecujący. Zapytano ich, czy chcą pomóc ojczyźnie, i odpowiedzieli, że tak. Przeszli wieloletnie szkolenie i proces przygotowań.

Żaden z dziesięciu deportowanych nie opowiedział publicznie o misji w USA ani o szkoleniu w SWR albo w KGB. Ich program należał do zarządu „S”, najbardziej tajnej części KGB. Udało mi się porozmawiać z byłym nielegałem. Jego szkolenie pod koniec lat 70. polegało między innymi na codziennych zajęciach z angielskiego prowadzonych przez dwa lata w Moskwie przez Amerykankę, która uciekła na Wschód. Uczył się też innych podstawowych umiejętności, takich jak posługiwanie się kodami oraz techniki śledzenia celów. Nie było żadnych zajęć grupowych i nigdy nie spotkał innych agentów.

Program misji nielegałów w zarządzie „S” był jedyny w swoim rodzaju. Wszyscy myśleli, że został zakończony. Aż nagle, w 2010 r. FBI ogłosiła rozbicie nowej siatki szpiegowskiej. Wiele wywiadów korzysta z usług agentów, którzy nie mają dyplomatycznej przykrywki. Niektóre agencje zwerbowały dzieci emigrantów mieszkające już za granicą. Ale tylko Rosjanie wyszkolili szpiegów, którzy mieli udawać obywateli innych krajów. Zwykle wysyłano ich do Kanady, gdzie budowali „legendę” mieszkańców państw zachodnich, a stamtąd przerzucano do krajów docelowych – USA lub Wielkiej Brytanii. Za czasów ZSRR głęboko zakamuflowani szpiedzy wykonywali dwa główne zadania: ułatwiali łączność między oficerami KGB i ich źródłami w USA (nielegałowie byli rzadziej śledzeni niż dyplomaci) i czekali w uśpieniu na „szczególny okres” – czyli na wojnę między USA i Związkiem Radzieckim. W wypadku konfliktu nielegalni od razu zaczęliby działania.

KGB wysłało parę młodych szpiegów do Kanady w latach 80. W czerwcu 1990 roku Wawiłowa – wówczas już posługująca się tożsamością Tracey Foley – urodziła Tima w szpitalu w Toronto. Jego najwcześniejsze wspomnienia to zajęcia w szkole francuskiej i wizyta w magazynie w firmie ojca Diapers Direct, która zajmowała się dostarczaniem pieluch. To wszystko nie brzmi jak film z Jamesem Bondem, ale agent nie pracuje jak zając ze słynnej bajki Fontaine’a o wyścigu zwierząt, tylko jak żółw. Mozolne budowanie legendy trwa latami.

Andriej Biezrukow już miał rosyjski dyplom uniwersytecki, ale „Donald Heathfield” nie. Od 1992 do 1995 r. studiował międzynarodową gospodarkę na Uniwersytecie York w Toronto. W 1994 r. urodził się Alex, a rok później cała rodzina przeniosła się do Paryża. Można bezpiecznie założyć, że takie było polecenie z SWR. Ojciec studiował MBA na uczelni technicznej École des Ponts, a cała rodzina żyła oszczędnie w małym mieszkanku niedaleko wieży Eiffla. Dzieci miały wspólny pokój, rodzice spali na kanapie.

Podczas gdy Biezrukow i Wewiłowa budowali swoją legendę, państwo, które ich zwerbowało i wyszkoliło, przestało istnieć. Komunizm się skończył, a budząca grozę agencja wywiadowcza, która wysłała ich na drugą stronę kuli ziemskiej, została zdyskredytowana i zmieniła nazwę. Po rządami Borysa Jelcyna postsowiecka Rosja znalazła się o krok od upadku. Ale w 1999 roku, kiedy rodzina planowała przeprowadzkę z Francji do USA, na Kremlu pojawił się nowy człowiek – sam wywodził się z KGB. Zabrał się do pracy i w kolejnych latach spadkobiercy KGB znów zaczęli ogrywać kluczową rolę oraz odzyskali szacunek.

Heathfield stworzył przez wiele lat historię ciężko pracującego, dobrze wykształconego Kanadyjczyka i pod koniec roku dostał się na wydział administracji na Harvardzie. Był gotów realizować zadania agenta SWR, tylko że zamiast dla Rosji radzieckiej, to dla putinowskiej.

Normalne dzieciństwo

Heathfield i Foley posłali synów do dwujęzycznej, francusko-angielskiej szkoły w Bostonie, żeby nie stracili kontaktu z językiem i z kulturą europejską. Nie wolno im było uczyć synów niczego na temat Rosji i być może postawili na język francuski, żeby ich dzieci, niebędące „zwykłymi” amerykańskimi nastolatkami, nie wzbudzały podejrzeń. W domu mówiło się po angielsku i francusku. Po ukończeniu studiów na Harvardzie Biezrukow dostał pracę w firmie Global Partners, oferującej usługi konsultingowe.

Tim rozmawia ze mną przez Skype’a z własnej kuchni, w pewne niedzielne popołudnie. Od młodszego brata różni się niewiele, ma tylko jasne włosy. Wspomina, że ojciec pracował dużo i musiał często podróżować. Zachęcał synów do czytania, poznawania świata i – jak mówi Tim – był ich „najlepszym przyjacielem”. Matka była w domu, odbierała synów ze szkoły i zawoziła na zajęcia sportowe.

W 2008 r. Tim dostał się na wydział stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Waszyngtona. Zajął się Azją, uczył się mandaryńskiego, spędził semestr w Pekinie. Tego samego roku rodzina naturalizowała się w USA i wszyscy oprócz paszportów kanadyjskich dostali też amerykańskie.

– Mieliśmy absolutnie normalne dzieciństwo – mówi Tim. Rodzina była bardzo zżyta, spędzaliśmy razem weekendy, a rodzice mieli wielu przyjaciół. Nie pamięta, żeby kiedykolwiek rozmawiali o Rosji albo o ZSRR, nigdy nie jadł rosyjskich dań i nie spotykał Rosjan.

Rodzice nie opowiadali też za wiele o swoim dzieciństwie, a synowie nie mieli powodu, żeby o to pytać. – Nie miałem nigdy żadnych podejrzeń, jeśli chodzi o moich rodziców – twierdzi Alex. Przeciwnie: często czuł się rozczarowany tym, że są nudni i niczym się nie wyróżniają. – Wydawało się mi, że rodzice wszystkich moich kolegów prowadzą znacznie ciekawsze życie i odnoszą większe sukcesy.

Od początku na podsłuchu

Żył w zupełnej nieświadomości. Biezrukow i Wawiłowa zaczęli być podsłuchiwani przez FBI krótko po tym, gdy przeprowadzili się do USA. Pewnie zdradził ich kret w rosyjskim wywiadzie. Z dokumentów procesowych wynika, że para agentów prowadziła intrygi na poziomie, który dla większości ludzi istnieje tylko w powieściach szpiegowskich. W aktach sprawy znajduje się przechwycona wiadomość z siedziby SWR, w której centrala wyjaśnia Wawiłowej, jak powinna zaplanować podróż do ojczyzny. Miała lecieć do Paryża, przesiąść się w pociąg do Wiednia, a na miejscu odebrać fałszywy brytyjski paszport. „Bardzo ważne: 1. Podpisz paszport na stronie 32. Przećwicz podpis w razie konieczności. W paszporcie będzie notatka z rekomendacjami. Zniszcz ją po przeczytaniu, proszę”.

Tymczasem ojciec wykorzystywał stanowisko konsultanta, żeby infiltrować środowisko polityczno-biznesowe w USA. Nie wiemy do końca, czy miał dostęp do jakichś tajnych materiałów, ale FBI raportowało na temat wielu kontaktów z urzędnikami byłej i obecnej administracji.

– Wywiad nie polega na ryzykownych eskapadach – powiedział Biezrukow magazynowi „Ekspiert” w 2012 roku. – Agent zachowujący się jak Bond przetrwa pół dnia, najwyżej jeden. Najlepszy wywiad polega na zrozumieniu, co przeciwnik będzie myślał jutro, a nie o czym myślał wczoraj.

Nielegałowie komunikowali się z SWR za pomocą cyfrowej steganografii.

Zamieszczali w sieci zdjęcia z wiadomościami zaszyfrowanymi w pikselach algorytmem rosyjskiej agencji wywiadowczej. FBI przechwyciła i odkodowała niektóre informacje. Wiadomość wysłana prawdopodobnie w 2007 roku przez centralę SWR brzmi: „Dostaliśmy waszą notatkę i sygnał. W naszych archiwach brak danych o E.F., B.T., D.K. i R.R. Zgadzamy się na propozycję wykorzystania »Farmera« do budowy sieci studentów w Waszyngtonie. Wasza relacja z »Papugą« wygląda bardzo obiecująco, bo to wartościowe źródło informacji pochodzących z kręgu władzy. Żeby zacząć go profesjonalnie rozpracowywać, potrzebujemy wszystkich dostępnych informacji nt. jego biografii, obecnego stanowiska, zwyczajów, kontaktów, możliwości itd.”.

Jeszcze w 2001 roku, prawie dziesięć lat przed aresztowaniem szpiegów, FBI przeszukała skrytkę bankową należącą do Tracey Foley. W środku znajdowały się fotografie 20-letniej Foley z wypisaną cyrylicą nazwą firmy, która wywołała zdjęcia. Rodzina była na podsłuchu przez wiele lat. FBI znała prawdziwą tożsamość rodziców Tima i Aleksa, nawet jeśli synowie nic o tym nie wiedzieli. Mimo że Amerykanie mieli wszystkie informacje, woleli nie zatrzymywać rosyjskich agentów, tylko uważnie przyglądać się ich działaniom.

Dlaczego FBI postanowiła wykonać ruch? To nie jest jasne. Najbardziej przekonująca teoria jest taka, że Aleksandr Potejew, oficer SWR, który prawdopodobnie zdradził nielegałów, podejrzewał, że został rozpracowany. Podobno uciekł z Rosji na kilka dni przed aresztowaniami. W 2011 roku został zaocznie skazany w ojczyźnie na 25 lat więzienia za zdradę. Może szpiedzy byli bliscy zdobycia ważnych, tajnych informacji? A może pozyskali nowych współpracowników?

Muszę przyznać, że nie zgadzają mi się pewne szczegóły w historii Tima i Aleksa. Czy naprawdę niczego się nie domyślali?

W 2012 roku „The Wall Street Journal” napisał, że podsłuchy FBI w domu nielegałów wychwyciły moment, w którym rodzice zdradzają Timowi prawdziwą tożsamość na długo przed aresztowaniem. Co więcej, mieli również powiedzieć synowi, że chcieli wychować go na rosyjskiego szpiega. Wywiadowca w drugim pokoleniu byłby cenniejszy niż urodzeni w Rosji nielegałowie. Spreparowane tożsamości były wiarygodne, ale łatwo było je zdemaskować. Według informatorów „The Wall Street Journal” Tim zgodził się pojechać do Moskwy na szkolenie SWR, a nawet „zasalutował Matce Rosji”.

Zwerbować dzieciaki

Tim zdecydowanie zaprzecza, jakoby coś takiego się wydarzyło. – Dlaczego chłopak, który przez całe życie uważał się za Kanadyjczyka, miałby ryzykować spędzenie całego życia za kratkami dla państwa, z którym nic go nie łączy i którego nigdy nie odwiedził? Dlaczego moi rodzice mieliby podejmować podobne ryzyko, zdradzając synowi prawdziwą tożsamość? – pyta.

Czy to naprawdę przypadek, że rodzina planowała jechać do Rosji tego lata, kiedy dokonano aresztowania? Czy to przypadek, że bracia mieli w tym celu wyrobione rosyjskie wizy? – Tak – odpowiada Alex. – To był mój pomysł z wycieczką do Rosji. Mieliśmy w domu mapę, na której wbijaliśmy pinezki, i byliśmy już wszędzie, tylko nie w Rosji. Byłem bardzo ciekawy i naciskałem, żeby tam jechać.

Czy rodzice naprawdę zamierzali spędzić tydzień w Moskwie, udając, że nie rozumieją słowa z tego, co się dookoła nich mówi?

– Myślę, że coś takiego właśnie chcieli zrobić – twierdzi Alex. – Planowali pojechać do Rosji i może spotkać kilka osób za naszymi plecami. Ale nie sądzę, żeby zamierzali powiedzieć nam o czymkolwiek.

– Jako zawodowcy najprawdopodobniej nie podjęliby takiego ryzyka – mówi Tim. – Wątpię, czy kiedykolwiek zamierzali nam powiedzieć.

Każdy z braci wspomina, że kiedy byli bardzo mali, widzieli dziadków. Gdzie? Na wakacjach, odpowiada Alex, „gdzieś w Europie”.

Nie pamięta, gdzie dokładnie to było. Czy może być pewny, że ci ludzie byli jego dziadkami? – Tak sądzę – mówił. A czy mówili po rosyjsku? – Byłem bardzo młody, nie mam pojęcia – stwierdza stanowczo.

Pytam o to też Tima. Pamięta, że spotykał dziadków co kilka lat, aż skończył 11 lat: później zniknęli z jego życia. – Oczywiście, kiedy teraz to wspominam, nawet rozumiem, o co chodziło. Gdybym zobaczył ich jako starsze dziecko, to zorientowałbym się, że nie mówią po angielsku. Nie wyglądali za bardzo na Kanadyjczyków.

Pod choinką zawsze były prezenty „od dziadków”. Rodzice powiedzieli im, że mieszkają w prowincji Alberta, daleko od Toronto, i dlatego nigdy się z nimi nie spotykali. Co pewien czas przychodziły nowe zdjęcia dziadków na tle ośnieżonego krajobrazu. Klimat w Albercie i na Syberii aż tak bardzo się nie różni.

Historia Tima i Aleksa brzmi dokładnie tak samo, jak fabuła serialu telewizyjnego „Zawód: Amerykanin” o parze agentów KGB mieszkających w USA z dwójką dzieci. To nie przypadek, bo chociaż akcja dzieje się w latach 80., z zimną wojną w tle, to scenarzyści inspirowali się doniesieniami o siatce szpiegowskiej rozbitej przez FBI w 2010 roku. Twórca serialu Joe Weisberg na początku lat 90 szkolił się, żeby zostać oficerem prowadzącym w CIA. Mówi, że zawsze chciał, by rodzina była główną osią fabuły.

– Jedną z ciekawych rzeczy, które widziałem w CIA, było to, że wielu ludzi oszukiwało swoje dzieci. Jeśli ma się małe dzieci, to nie można im powiedzieć, że pracuje się w agencji. W końcu trzeba jednak wybrać dobry moment i wiek. Nieletni nagle orientują się, że przez większość życia byli oszukiwani. Ciężka sytuacja – mówi Weisberg.

Kiedy spotkałem się z Aleksem w Moskwie, właśnie kończył oglądać pierwszy odcinek. Mówi, że rodzicom „Zawód: Amerykanin” się podobał. – Oczywiście to podkręcona wizja, jest mnóstwo zabójstw i wartka akcja. Ale serial przypomniał im, jak się czuli, kiedy byli młodymi agentami w nowym, obcym kraju. Oglądając kolejne odcinki, zacząłem się zastanawiać, co sprawiło, że rodzice postanowili pójść tą drogą. Dlaczego podjęli taką decyzję?

Nie umiem się przedstawić

W 2010 roku szpiedzy zostali powitani w Rosji jak bohaterowie. Po odprawie w kwaterze głównej SWR Biezrukow, Wawiłowa i inni deportowani agenci spotkali się z Dmitrijem Miedwiediewem, który wówczas był prezydentem, i dostali medale za wierną służbę. Później zobaczyli się z Putinem i podobno odśpiewali patriotyczną pieśń „Od czego zaczyna się ojczyzna”. Władze wysłały ich na wycieczkę: odwiedzili razem z rodzinami Petersburg, jezioro Bajkał na Syberii i Soczi nad morzem Czarnym. Chodziło o to, by pokazać im współczesną Rosję i stworzyć okazję, żeby się bliżej zapoznali.

Czy nadal się spotykają? – Od czasu do czasu – odpowiada Alex.

Rosja, do której wrócili Biezrukow i Wawiłowa, była zupełnie inna od tej, którą opuścili. Najstarsi agenci od dziesięciu lat byli na emeryturze, powiada Alex, i ledwo pamiętali, jak się mówi po rosyjsku. Nielegałowie dowiedzieli się też, że nie mogą już pracować w SWR, ale dostali stanowiska w państwowych bankach i spółkach naftowych. Anna Chapman otrzymała program telewizyjny, a teraz projektuje własną linię ubrań. Biezrukow dostał pracę na prestiżowym Moskiewskim Państwowym Instytucie Stosunków Międzynarodowych (MGIMO) i napisał książkę o wyzwaniach geopolitycznych stojących przed Rosją.

W grudniu 2010 roku Tim i Alex dostali rosyjskie paszporty i nagle zostali Timofiejem i Aleksandrem Wawiłowami. – Imiona i nazwiska były dla nas zupełnie nowe i nie umieliśmy ich wymówić – mówi Tim. Walka o odzyskanie obywatelstwa kanadyjskiego nie jest tylko sprawą logistyki. Moskwa nie jest miastem, które wita przyjezdnych z otwartymi ramionami, a żaden z braci nie czuje się Rosjaninem.

Utrzymują kontakty z wieloma znajomymi z poprzedniego życia w Bostonie, chociaż Tim przyznaje, że niektórzy odcięli się od nich towarzysko – zwłaszcza jeśli chodzi o dzieci przyjaciół rodziców. Czują się zdradzeni.

Żaden z nich nie chce mieszkać w Rosji, ale odwiedzają Moskwę raz na kilka miesięcy, żeby spotkać się z rodzicami. Tim i Alex ostrożnie dobierają słowa. Wydaje się, że chcą wyjść na racjonalnych pragmatyków i ukrywać emocje. – Oczywiście, bywały trudne momenty – mówi Tim. – Ale mój gniew na nich nie doprowadzi do żadnych pozytywnych rezultatów.

Przyznaje, że to smutne, iż z powodu bariery językowej nigdy naprawdę nie pozna swoich dziadków, chociaż może już spędzać z nimi czas. – Wybór takiej drogi oznacza, że nie da się raczej trzymać rodziny razem – mówi smutno i z tęsknotą w głosie.

Alex wyjawia, że czasem zastanawia się, dlaczego jego rodzice w ogóle zdecydowali się na dzieci. – Żyją tak jak my wszyscy i podejmują cały czas wybory. Cieszę się, że mieli sprawę, w którą tak mocno wierzyli. Ale przez ich decyzje nie czuję żadnego związku z krajem, dla którego ryzykowali życiem. Chciałbym, żeby świat nie karał mnie za to, co oni zrobili.

Alex powtarza też kilkukrotnie, że osądzenie tego, co zrobili rodzice, nie należy do niego, ale sześć lat temu spędził dużo czasu, zmagając się z „wielkim pytaniem”, czy czuje się przez nich zdradzony, czy ich nienawidzi. W końcu stwierdził: To ludzie, którzy wychowali mnie z miłością, niezależnie od tego, jakie sekrety kryli.

© Guardian News&Media

24.06.2016 Numer 13.2016
Więcej na ten temat
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną