Uświadomienie sobie, że jest feministką, zajęło Sheryl Sandberg dużo czasu – „zbyt dużo”. Podobnie jak zwlekanie z ogłoszeniem tego światu. Jako jedna z szefów Facebooka należy do najbardziej wpływowych ludzi biznesu na świecie. Osiągnięcie tym większe, że jest kobietą. Większość menedżerek wysokiego szczebla stara się zachowywać tak, jakby kwestia płci ich nie dotyczyła, więc decyzja Sandberg, by opublikować „Lean In” – feministyczny poradnik dla kobiet o tym, jak odnieść sukces w pracy – była naprawdę radykalnym krokiem.
– Żałuję, że nie zrobiłam tego wcześniej – wyznaje – ale nie starczyło mi odwagi. Siedzimy w pozbawionym okien pokoju w centrali Facebooka w Palo Alto. Sandberg pije kawę z dużego papierowego kubka z logo Starbucksa (kiedyś zasiadała w radzie nadzorczej tej firmy).
Na granicy naiwności
Wrzawa wokół jej książki jest tak duża nie tylko z powodu samej publikacji. Sandberg, której majątek szacuje się na około 400 mln dolarów, irytuje wiele osób. Formułuje swoje wypowiedzi, posługując się hasłami z biznesowej nowomowy, która u wielu wywołuje drwiny i protesty. Mimo to sprawia wrażenie osoby, która znalazła się w samym środku trwającej od dziesięcioleci debaty o pozycji kobiet, nieświadoma, jak ta debata jest zacięta, jak jest politycznie uwarunkowana. Jej niewinność graniczy z naiwnością.
Główną przyczyną krytyki jej książki było to, że rzekomo obwinia kobiety za konserwatyzm i brak przebojowości, a to zdecydowanie nieprawda. Sandberg opisuje charakterystyczne dla kobiet zachowania w pracy – niechęć do proszenia o podwyżkę, tendencję do schodzenia na drugi plan w trakcie zebrań, niską samoocenę – jako efekt obciążeń historycznych. Mężczyźni w jej biurze wnioskują o awans, mając ułamek niezbędnych umiejętności. Kobiety czekają, aż będą kompetentne w stu procentach. Nawet wtedy potrzebują zachęty i namowy, by ubiegać się o promocję.
– Trzeba się ośmielić mówić. Trzeba zrozumieć stronniczość w podejściu do kobiet i wykorzystać ją na swoją korzyść. Nie możemy negocjować tak samo jak mężczyźni, bo to nie zadziała. Jestem pragmatyczką. Zależy mi na poprawie sytuacji. Chcę, żeby kobiety zarabiały więcej. Chcę nauczyć je sztuki negocjacji, by umiały wywalczyć podwyżkę. To zadziwiające, że tak zdecydowanie niekontrowersyjna osoba jak Sandberg napisała taką książkę. To również powód, dla którego warto poświęcić jej nieco więcej uwagi. Przesłanie Sandberg jest cenne także dlatego, że autorka przemawia konserwatywnym językiem korporacji.
Książka powstała jako pokłosie wystąpienia Sandberg na konferencji TED (organizowana co roku konferencja popularyzująca idee warte rozpowszechniania – przyp. FORUM) w 2010 r. na temat sytuacji kobiet w środowisku zawodowym. Wystąpienie spotkało się z szerokim odzewem zarówno pozytywnym, jak i negatywnym. Reakcje negatywne pochodziły głównie od menedżerów płci męskiej, którzy ostrzegali ją, by nie poruszała kwestii płci.
Do spraw kobiet
Ciekawe, że wówczas nie krytykowały jej feministki – inaczej, niż teraz, gdy po wydaniu książki w chórze najzłośliwszych recenzji Allison Pearson z „The Daily Telegraph” wytyka Sandberg, że np. nie wspomina o rosnącym wśród aktywnych zawodowo kobiet trendzie „mimowolnej bezdzietności”. Zoe Williams w „The Guardian” określiła książkę jako pozbawioną kręgosłupa i „infantylizującą”, a Maureen Dowd z „The New York Times” napisała, że Sandberg „nie rozumie różnicy między ruchem społecznym a kampanią marketingową sieci społecznościowej”. Ogólna reakcja na książkę podkreśla jej dobre intencje, ale krytykuje za pusty marketing.
Krytycy zdają się nie zauważać, że książka jest skierowana do kobiet o poglądach dość zachowawczych, a nie do czytelniczek feministycznych polemik prasowych. Sandberg napisała ją dla kobiet funkcjonujących w rzeczywistości biznesowej, która dopiero ewoluuje. Dlatego książka daleka jest od serwowania oczywistych, gładkich porad. Przed wystąpieniem Sandberg na konferencji TED komunikat, jaki odbierała od mężczyzn menedżerów, był jasny: Miałam wrażenie, że to koniec mojej kariery. Gdybym wystąpiła z przemówieniem na temat kobiet, od razu przylepiono by mi łatkę „menedżer do spraw kobiet”. Bo gdy ktoś zaczyna zajmować się sprawami kobiet, przestaje być poważnym biznesmenem.
Przemyślała sprawę i doszła do wniosku, że jedyny skuteczny sposób mówienia o sprawach kobiet polega na traktowaniu tej kwestii jak zagadnienia biznesowego: firmy tracą wartościowych pracowników, ponieważ mają niewłaściwe podejście do kobiet w ogóle, a do matek w szczególności. – Obserwowałam kobiety i mężczyzn, którymi kierowałam przez ponad 15 lat. Niezależnie od tego, co robiłam, mężczyźni zawsze w końcu wyprzedzali kobiety. Na każdym kroku ich stopa przyciskała pedał gazu i pochylali się do przodu, podczas gdy panie wycofywały się. W 2000 r. spośród absolwentów Uniwersytetu Yale, którzy przekroczyli 40 lat, tylko 56 proc. kobiet pozostało aktywne zawodowo, w porównaniu do 90 proc. pracujących mężczyzn.
Sandberg wycofała się, gdy miała dwadzieścia kilka lat, i przyznaje, że była to zła decyzja. Po skończeniu studiów na Uniwersytecie Harvarda – pracę magisterską napisała na temat ekonomicznego wymiaru przemocy domowej – jej promotor Larry Summers (ekonomista, były rektor Uniwersytetu Harvarda, sekretarz skarbu w administracji Billa Clintona – przyp. FORUM) zachęcał ją do aplikowania o międzynarodowe stypendia. Choć pociągała ją idea wyjazdu do Europy, odrzuciła ten pomysł – jak pisze – „z powodu małego prawdopodobieństwa znalezienia męża w obcym kraju. Zamiast tego przeprowadziłam się do Waszyngtonu, pełnego odpowiednich kandydatów na męża”. Takie wyznanie robi wrażenie. – Prawda? – śmieje się Sandberg. – To szokujące. Ale nie wyszło mi to na dobre.
Wyszła bowiem za mąż w wieku 24 lat i rozwiodła się rok później. Teraz jest żoną Davida Goldberga, mają dwoje dzieci. Przez pięć lat pracowała dla Summersa jako szefowa jego personelu w Departamencie Skarbu, a gdy wszystkich zwolniono po wyborczym zwycięstwie Busha, przeprowadziła się do Doliny Krzemowej. Wówczas nie była to wcale oczywista decyzja. – Ludzie myśleli, że zwariowałam. Był rok 2001, kryzys, nikt nie zatrudniał nowych pracowników. Znalezienie odpowiedniej pracy zajęło jej rok. – To prawda, trochę się denerwowałam. Sytuacja uległa poprawie, gdy Eric Schmidt zatrudnił ją w Google, namawiając, by przyjęła ofertę od firmy, która ma największy potencjał wzrostu. Podjęła ryzyko i związała się z Google.
W trakcie długich negocjacji z Facebookiem stoczyła walkę z własną nieśmiałością. Początkowo nie chciała prosić o więcej pieniędzy. Wynagrodzenie wydawało się jej w porządku. A nawet więcej: Pomyślałam, że to niesamowita oferta! Doskonała! Przede wszystkim zależało jej na tej pracy, dlatego zgodziła się od razu. Dopiero gdy szwagier i mąż zwrócili uwagę, że na jej miejscu żaden mężczyzna nie przyjąłby pierwszej oferty, wróciła do stołu negocjacyjnego i powiedziała Markowi Zuckerbergowi, że ponieważ zatrudnia ją również dla jej umiejętności negocjacyjnych, zrobiłaby sobie złą reklamę, nie korzystając z nich. Z tego spotkania wyszła z dodatkowym, lukratywnym wynagrodzeniem w postaci pakietu akcji Facebooka.
Chcieć więcej
Czy gdyby nie negocjowała, nie byłaby warta pieniędzy porównywalnych z tymi, jakie obecnie dostaje? – Nie pamiętam szczegółów, ale finansowo na pewno byłabym dziś w innym miejscu. Nadal dobrze by mi się powodziło, więc nie ma co żałować. Co ciekawe, gdy mój szwagier i mąż nalegali „Negocjuj, negocjuj, negocjuj” i w końcu powiedziałam „Dobrze, zrobię to, bo żaden mężczyzna nie przyjąłby pierwszej oferty”, poczułam, że potrzebowałam usprawiedliwienia. Potwierdzają to badania: mężczyźni nie potrzebują uzasadnienia ani przeprosin, żeby się targować. Tego się od nich oczekuje. Jeśli kobieta chce się targować, musi to jakoś wytłumaczyć. Nie może po prostu chcieć więcej dla siebie – to domena mężczyzn.
Jak pisze, „sukces i popularność w miejscu pracy są pozytywnie postrzegane u mężczyzn i negatywnie u kobiet”. I tak dochodzimy do rady nadzorczej Facebooka, w której przed Sandberg nigdy nie zasiadała żadna kobieta. Dostała zaproszenie po czterech latach pracy. Facebook jest liberalną organizacją, jak to firmy z branży nowych technologii: pracownicy mają wypożyczalnię rowerów, pełne wyżywienie – bar z meksykańskimi burrito czy stanowisko z koktajlami mleczno-owocowymi są za darmo, z wyjątkiem restauracji sushi. W głównym atrium siedziby jest ściana z graffiti, na której pracownicy mogą wygłaszać szczere opinie na temat firmy. Drzwi pomalowano tak, by udawały wjazd do garażu, co nawiązuje do początków firmy.
Nikt nie ma tu swojego biura, nawet Sandberg ani Zuckerberg, co sprawia, że – według jej słów – tradycyjna struktura władzy traci na znaczeniu. Mimo to jeszcze do niedawna Zuckerberg bronił wyłącznie męskiego składu rady jako wyrazu merytokracji firmy. – Mamy bardzo małą radę nadzorczą – powiedział tygodnikowi „The New Yorker”. – Muszę znaleźć ludzi, którzy będą przydatni, i nie obchodzi mnie szczególnie ich płeć ani firma, dla której pracują. Moja rada nadzorcza to nie lista obecności do odhaczania.
Zgodnie z logiką Sandberg nieformalne reguły w organizacji promują mężczyzn, ułatwiają im drogę do najwyższych stanowisk. W tym świetle odpowiedź Zuckerberga brzmi jak krytyka tego, co głosi Sandberg. – Nie znam tej wypowiedzi, nie sądzę, żeby kiedykolwiek tak myślał – Sandberg nie daje się sprowokować. Czy jego poglądy uległy zmianie? Czy jest mu z nią po drodze?
– Ja też się rozwijam i uczę, a moje poglądy na te kwestie są inne niż pięć lat temu. Odkąd zaczęłam pracę w tej firmie, nigdy publicznie nie wypowiadałam się na temat mojej płci. Teraz dojrzewam, zmieniam się i sądzę, że Mark podąża za mną. Błędem byłoby powiedzieć, że to ja trzymam stery i pokpiwam z niego. Myślę, że jest raczej odwrotnie: to on dowodzi. Ma wielką wizję zmiany świata. Przeczytał książkę jeszcze przed wydaniem i powiedział: „Jestem pewien, że twoje plany wymagają większego rozmachu. A to, co napisałaś, jest ważne. Musisz działać!” To nie ja rządzę Markiem, to on namawia każdego dokoła, wliczając mnie, żeby być odważnym. Jestem mu za to wdzięczna.
To prawda, że Facebook ma hojne pakiety macierzyńskie i ojcowskie. Sandberg wywołała zamieszanie, przyznając, że wychodzi z biura o 17.30, by zjeść kolację z dziećmi. Położywszy je do łóżek, wraca do pracy. Gdy nie musi nikogo krytykować, potrafi rozwodzić się na temat – jak to się obecnie mówi – godzenia życia prywatnego z pracą.
To prawda, że Facebook ma hojne pakiety macierzyńskie i ojcowskie. Sandberg wywołała zamieszanie, przyznając, że wychodzi z biura o 17.30, by zjeść kolację z dziećmi. Położywszy je do łóżek, wraca do pracy. Gdy nie musi nikogo krytykować, potrafi rozwodzić się na temat – jak to się obecnie mówi – godzenia życia prywatnego z pracą. – Ludzie pytają mnie, czy Facebook ma elastyczne godziny pracy. Odpowiadam, że gdyby tak było, ludzie byliby przykuci do swoich biurek. Nie mamy żadnych określonych godzin pracy. Pracują tu ludzie, których nie widziałam od lat, bo nigdy nie przychodzą do biura. Nikt ich nigdy nie widział. Pracowali tu, byli świetni i stworzyli doskonałe produkty. Mamy niesamowitą elastyczność dzięki temu, że nie mamy tradycyjnej struktury władzy w firmie. Czy Facebook ma żłobek lub przedszkole? – Wszyscy tu bardzo dobrze zarabiają, więc mogą sobie pozwolić na opłacenie pomocy, jaka jest im potrzebna.
Pułapka arogancji
Dla niektórych te porady będą niestrawne: superzamożna kobieta doradza zwykłym ludziom, jak lepiej sobie radzić w życiu. A przecież nie należy zapominać, że pisze o tym, jak zacząć się liczyć w grze. Jej mentorką została Gloria Steinem, która przeczytała książkę, zaoferowała kilka rad i wcale nie zachowywała się, ku zaskoczeniu Sandberg, jak wyrocznia świata feministek. – Czuję się blisko z nią związana i bardzo szczęśliwa. Zmieniła moje życie. Przeczytała każde słowo książki, dzwoniła do mnie z uwagami, podsyłała poprawki. Wszystkie zachowałam. Dla niej we wszystkim, co robimy, najważniejsze jest działanie, poważne podejście do działania i traktowanie każdego z szacunkiem.
W uzupełnieniu książki Sandberg zaprasza kobiety do włączenia się do organizowanej przez nią sieci „Lean In”, która zajmuje się grupowym life-coachingiem. Pisze, że u niej w domu syn ma zakaz oceniania umiejętności przywódczych swej siostry jako „szarogęszenia się”. W biurze zachęca mężczyzn, by współpracowali z kobietami jako ich mentorzy i próbowali dostrzegać tworzące się samoistnie nieformalne podziały uwarunkowane płcią. Zainspirowała nawet własną matkę. – Za półtora roku skończy 70 lat i teraz postanowiła wyprawić bar micwę. Gdy dorastała, jej braciom zorganizowano tę uroczystość, jej nie. Sandberg uśmiecha się. – Myślę, że to jej sposób na włączenie się do gry.
© Guardian News & Media, 15.03.2013