Artykuły

Wstyd powiedzieć

Męskie ofiary gwałtów

Numer 20/ 2013
Rebelianci z Demokratycznej Republiki Konga porywają młodych wieśniaków. Zmuszają ich do walki i do stosunków płciowych. Rebelianci z Demokratycznej Republiki Konga porywają młodych wieśniaków. Zmuszają ich do walki i do stosunków płciowych. Reuters / Forum
Przemoc seksualna dotyka nie tylko kobiet. Zwłaszcza w regionach ogarniętych rebeliami i wojną ofiarami gwałtów nierzadko padają mężczyźni.
Obóz dla uchodźców niedaleko Gomy.Getty Images/FPM Obóz dla uchodźców niedaleko Gomy.

To statystyka, o której rzadko się mówi. 23,6 proc. mężczyzn ze wschodniej części Demokratycznej Republiki Konga (DRK) padło ofiarą przemocy seksualnej – jak wynika z badań opublikowanych przez „Journal of the American Medical Association”.

Zola miał 26 lat, gdy w styczniu 2009 r. został porwany przez rebeliantów z oddziałów generała Laurenta Nkundy, który rzucił podówczas wyzwanie prezydentowi Josephowi Kabili. – Szukali ludzi do walki – wyjaśnia ten młody Kongijczyk. On sam nie miał jednak okazji sprawdzić się w boju. Za to od początku musiał odpierać ataki ze strony swoich „towarzyszy broni”. Kilkunastu mężczyzn z oddziału napastowało go jeden po drugim. Przyszli do niego już pierwszej nocy. – Kazali mi się rozebrać i przykucnąć w takiej pozycji, jaką przyjmują muzułmanie podczas modlitwy. Zaoponowałem. Zmusili mnie. Dowódca rebeliantów pierwszy mnie spenetrował. W tym czasie żołnierze śmiali się i śpiewali. Po nim podszedł kolejny, a potem jeszcze jeden… – opowiada Zola drżącym głosem. Ta scena powtarzała się każdej nocy – aż do dziewiątego dnia w niewoli. Tego ranka udało mu się uciec.

Oblicza równouprawnienia

Po dotarciu do Kampali, stolicy Ugandy, Zola trafił pod opiekę Refugee Law Project – ośrodka niosącego pomoc uchodźcom. Trzy lata temu zainicjowano tam specjalny program opieki nad męskimi ofiarami przemocy seksualnej. Zwłaszcza że skutki zdrowotne i psychologiczne bywają bardzo poważne. – Mężczyźni, którzy padli ofiarami gwałtu, cierpią z powodu różnych powikłań: zakażeń, pęknięć w okolicy odbytu, hemoroidów, przetok, wypadania odbytu… – wylicza doktor David Ndawula, chirurg współpracujący okazyjnie z tym ośrodkiem. – Mają oni tendencję do obfitych krwawień, szczególnie gdy korzystają z toalety albo nawet podczas chodzenia. Ból zmusza ich też do siadania na jednym pośladku – dodaje Salomé Atim, lekarka z Refugee Law Project odpowiedzialna za regularne monitorowanie stanu zdrowia pacjentów.

Osoby zgłaszające się do ośrodka muszą się na początek poddać testowi na HIV. Potem podejmuje się leczenie. – Na ogół polega ono na podawaniu silnych antybiotyków przez pół roku. Potem w najpoważniejszych przypadkach rozważamy przeprowadzenie operacji – wyjaśnia David Ndawula, który pracuje w klinice Ntinda na przedmieściach Kampali. Według niego Zola potrzebuje operacji. Ale ten pacjent, który od momentu przybycia do Ugandy odzyskał już trochę sił, wciąż nie jest zdecydowany. – W trakcie rekonwalescencji nie mógłbym pracować. A jestem przecież sam jak palec. Nie mam tutaj nikogo, kto by mnie karmił i płacił za mnie czynsz.

Zola każdego ranka chodzi od drzwi do drzwi, oferując pomoc w wykonywaniu różnych robót w zamian za niewielką zapłatę. Rezygnacja z pracy oznaczałaby dla niego utratę tych skromnych dochodów. O ile Refugee Law Project może sfinansować opiekę medyczną, to inne wydatki – na utrzymanie w okresie zwolnienia chorobowego, przejazdy, dietę – pozostają w gestii pacjentów, którzy w większości ledwie wiążą koniec z końcem.

Gwałt stał się orężem, który nie zna różnicy płci

Jest tak w przypadku Johna i Simona. Obaj bracia zostali zgwałceni w DRK w styczniu 2010 roku. Osiemnastoletni John, z głową schowaną w ramionach, z trudem może wytrzymać w fotelu: siedzenie wciąż sprawia mu ból. – Także korzystanie z toalety nastręcza mi wiele trudności. Krwawienie ustało po lekach. Ale znów mam bóle – wyjaśnia prawie niesłyszalnym głosem.

John i Simon musieli przerwać terapię. – Lekarz powiedział nam, że trzeba jeść, kiedy bierze się te leki. A poza tym, żeby je w ogóle otrzymać, musimy po nie pojechać. To znaczy zapłacić za autobus, bo w naszym stanie nie możemy chodzić o własnych siłach – dodaje Simon. A tymczasem braciom trudno jest zdobyć choć jeden posiłek dziennie. To błędne koło: nie pracują z powodu złego stanu zdrowia, a równocześnie nie mogą się leczyć bez pieniędzy.

Chris Dolan, dyrektor Refugee Law Project, zdaje sobie sprawę z problemów, z jakimi borykają się ofiary. Ale tłumaczy, że sam nie jest w stanie nic więcej dla nich zrobić. Ostatnio holenderski oddział organizacji humanitarnej Oxfam, będący jednym z darczyńców wspierających jego ośrodek, postawił konkretny warunek, od którego uzależniono zwiększenie darowizn: 70 proc. uchodźców przyjmowanych przez tę organizację muszą stanowić kobiety.

Ale największe pretensje Dolan ma do ONZ. Brytyjczyk pokazuje nam oficjalny dokument tej organizacji w sprawie finansowania projektów utrzymywania pokoju. Aby można było uzyskać choćby minimalne wsparcie finansowe, projekt pomocowy musi obejmować pewną liczbę „kobiet będących beneficjentkami i/lub dotyczyć rozwiązywania konkretnych problemów, z jakimi borykają się kobiety i dziewczęta w sytuacji po zakończeniu konfliktu”. Dolan nie kryje zdenerwowania: I to się nazywa równouprawnienie!

Ten brak wsparcia jest wyraźnie widoczny także w działaniach innych organizacji i instytucji. Gdy kilka ofiar zgłosiło się do biura Amnesty International, odesłano je do Refugee Law Project albo do Afrykańskiego Centrum Leczenia i Rehabilitacji Ofiar Tortur (ACTV), uznanych za „bardziej odpowiednie” adresy. Z kolei Urząd Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców (UNHCR) zajmuje się tylko dobrowolną repatriacją uchodźców do Demokratycznej Republiki Konga. Misja Stabilizacyjna ONZ w Demokratycznej Republice Konga (MONUSCO) z siedzibą w Kampali wydaje się nieświadoma problemu. – Żaden Kongijczyk nie zgłosił się do nas, aby o tym porozmawiać – mówi jeden z członków zespołu.

Nawet żona się nie dowie

Gwałt na mężczyznach, nierozpoznany i niedoceniany przez instancje międzynarodowe, jest również tematem tabu w rodzinach. Wstyd – to właśnie czują ofiary w społeczeństwie, gdzie wciąż królują stereotypy i uproszczenia. W oczach wielu ludzi zgwałcony mężczyzna jest po prostu homoseksualistą, czyli należy do kategorii osób bardzo źle postrzeganych w Ugandzie.

Roger był gwałcony przez kilka miesięcy już na terytorium Ugandy – w obozie, gdzie schronił się po ucieczce z DRK. Żona, widząc jego kiepski stan psychiczny, zaczęła wypytywać o przyczyny. W końcu przełamał się i wszystko jej opowiedział: Pomyślałem sobie, że jeśli ktoś może mi pomóc, to właśnie ona. Ale oburzona kobieta natychmiast go zostawiła. – Mój brat też nie chciał ze mną rozmawiać. Myślał, że jestem homoseksualistą. Refugee Law Project podjęło mediację, która okazała się skuteczna. Po dwóch tygodniach Kongijczyk mógł wrócić do rodziny. Ale teraz jest bardziej nieufny: poprzysiągł sobie, że nigdy nie opowie tej historii swoim dzieciom.

Ofiary są skazane na pogardę rodzin i sąsiadów

Niektóre ofiary, odrzucone przez innych, same tracą wiarę w siebie. – Czują się wykastrowani, pozbawieni męskości. Wielu bije się z myślami: „A może jestem homoseksualistą? Co jest ze mną nie tak? Coś w tym musi być, że właśnie ja zostałem zgwałcony” – mówi Chris Dolan. – W tradycyjnej kulturze mężczyzna ma być silny, umieć nad wszystkim zapanować i nie może stać się bezbronną ofiarą. Właśnie dlatego zgwałconym jest bardzo trudno opowiadać o tym, co ich spotkało. Staram się tłumaczyć moim pacjentom i członkom ich rodzin, że nie powinni ulegać stereotypom. Nie można mówić, że wszystkie kobiety są słabe, a wszyscy mężczyźni silni – wyjaśnia Salomé Atim.

Zwłaszcza że takie męskie ofiary nie są niczym rzadkim. Gwałt na mężczyznach staje się zjawiskiem powszechnym w trakcie konfliktów zbrojnych. „Journal of The American Medical Association” wylicza takie przypadki nie tylko w Afryce, ale także na Sri Lance, w Bośni i Hercegowinie, w Salwadorze… Gwałt stał się orężem, w obliczu którego nie ma już różnicy płci.

Maryline Dumas, Le Quorum, Courtesy of Courrier International

Imiona bohaterów zostały zmienione, a niektóre szczegóły pominięte, aby zapewnić ofiarom anonimowość.

***

Demokratyczna Republika Konga – co rok wojna

Sceną wojen domowych i gry o wpływy między światowymi mocarstwami stało się drugie co do wielkości państwo Afryki. To dawna kolonia belgijska, niepodległa od 1960 r., zasobna w surowce mineralne.

Z obcego wsparcia korzystało zarówno młode państwo, jak i przywódcy kolejnych rebelii. W 1961 r. zginął pierwszy premier Patrice Lumumba. W 1965 r. w wyniku przewrotu doszedł do władzy pułkownik Joseph Mobutu. Rządził jako dyktator Mobutu Sese Seko, a nazwę kraju zmienił na Zair.

Obalił go w 1997 r. partyzancki komendant Laurent-Désiré Kabila. W styczniu 2001 r. został zamordowany, a władzę przejął jego syn Joseph Kabila. W okresie ich rządów (do 2003 r.) trwała wojna domowa z udziałem wojsk sześciu państw zainteresowanych bogatym w surowce wschodem DRK. W 2008 r. na wschodzie znów wybuchła rebelia. Na jej czele stanął Laurent Nkunda, były generał kongijski, wspierany przez Rwandę. W marcu 2009 r. DRK i Rwanda zawarły ugodę. Buntowników włączono do armii kongijskiej. Nkundę aresztowały władze rwandyjskie, ale jego zastępca Bosco Ntaganda, ścigany przez Międzynarodowy Trybunał Karny, otrzymał stopień generała.

W listopadzie 2011 r. prezydent Joseph Kabila postanowił wykonać mandat MTK. Ntaganda ukrył się, a część jego podkomendnych wszczęła bunt. Stworzyli Ruch 23 Marca (M23), wspierany przez Rwandę i Ugandę. Partyzanci dopuszczają się okrutnych mordów i gwałtów. Liczbę ofiar szacuje się nawet na siedem milionów.

21.06.2013 Numer 20/ 2013
Reklama