Artykuły

Co z tą Brazylią?

W jednym z największych „krajów wschodzących” lud masowo wychodzi na ulice i protestuje. Co się stało? Czyżby wielkie dzieło byłego prezydenta Luli okazało się niewypałem?

Gazy łzawiące i armatki wodne przeciwko tłumom na ulicach brazylijskich metropolii. O sytuacji w Brazylii opowiada Janette Habel z paryskiego Instytutu Wyższych Studiów Latynoamerykańskich – w wywiadzie dla francuskiego dziennika „Le Figaro”.

Odstąpienie władz od podwyżki cen biletów komunikacji miejskiej w Sao Paulo nie uciszyło protestów. To był tylko płomyk, który rozsadził beczkę z prochem. Wielkie metropolie w krajach wschodzących stały się ogniskiem społecznych niepokojów. Zachodzą tam niekorzystne złożone procesy. Mimo ogromnego postępu społecznego, jaki się dokonuje, rozczarowanie niższych warstw jest ogromne. W Brazylii co prawda na dużą skalę poradzono sobie z biedą, ale ostatnio stopa ubóstwa znów rośnie. Tylko w tym roku może to być przyrost o 0,9 proc., a za całej prezydentury Luli da Silvy (2003–2011) osiągnął on 7,5 proc.

Ponadto rośnie inflacja. Od początku roku żywność zdrożała o 20 proc. Publiczna służba zdrowia i szkolnictwo są w kiepskim stanie. Na masową skalę szerzy się korupcja, a przecież rządząca Partia Pracujących (PT) uczyniła walkę z nią jednym ze swych głównych haseł wyborczych. Ogromnego hałasu narobił ostatnio skandal z mensalao, comiesięcznymi łapówkami dla opozycyjnych posłów, opłacanych przez PT za poparcie jej ustaw. Inspirator tego procederu, José Dirceu (bliski współpracownik Luli!), w zeszłym roku został za to skazany na 11 lat więzienia.

Jeszcze kilka miesięcy temu obecna pani prezydent, Dilma Rousseff, cieszyła się niewiarygodną popularnością. Wobec narastającego kryzysu jest jednak bezradna: wprawdzie jej partia, czyli PT, jest ściśle powiązana ze związkami zawodowymi, ale okazało się, że ich liderzy nie zdawali sobie sprawy z powagi sytuacji – oto dowód na oderwanie klasy rządzącej od społecznej rzeczywistości. Pod koniec 2012 r. Rousseff dała dowody stanowczości: strajkujący cywile z budżetówki zażądali podwyżek płac o 40-50 proc., a dostali zgodę tylko na 15-18 proc. w ciągu trzech lat, choć w tym samym czasie wojsko wywalczyło sobie 30 proc. Teraz jednak pani prezydent wydaje się nie wierzyć w swoją siłę perswazji.

Ogólnoświatowa dekoniunktura skłoniła Dilmę Rousseff do rewizji polityki gospodarczej Luli, którą niegdyś popierała. Zaprzeczając własnym hasłom wyborczym, odkurzyła program prywatyzacji, za który krytykowała byłego socjaldemokratycznego prezydenta Fernanda Cardosa (1995–2002). Twierdzi, że brazylijską klasę średnią tworzy już połowa społeczeństwa, co jest nieprawdą: zaliczono do niej nawet osoby zarabiające równowartość 141-500 dolarów miesięcznie. Prawdziwa klasa średnia jest natomiast oburzona monumentalnymi inwestycjami, jakie zatruwają życie mieszkańcom Rio de Janeiro czy Sao Paulo.

Protesty narastają, a wraz z nimi – policyjne represje. Nie wiemy jeszcze, czy do „oburzonych” z ulicy dołączą związkowcy i ogłoszą strajk generalny. PT, która odniosła wraz z Lulą ogromny wyborczy sukces w 2002 r., pogrąża się w biurokracji. Jej wybieralni politycy, pochodzący z szeroko rozumianego „ludu”, są dziś oderwani od społeczeństwa. Doskonale urządzili się w aparacie państwowym, mają poczucie awansu społecznego, niektórzy uprawiają klientelizm. Część protestującej młodzieży zaczyna już wysuwać żądania politycznych zmian, co w średniej lub dalszej perspektywie zdestabilizuje rządzącą PT.

Reklama