Artykuły

Wajcha na Południe

Gwałtowne zamieszki, które wybuchły ostatnio w Brazylii i Turcji, były niczym grom z jasnego nieba. Ale to tylko pozory, bo nad krajami BRIC zebrały się ciemne chmury – przekonuje francuski publicysta Nicolas Baverez.

 

Protesty, w trakcie których na ulice brazylijskich miast wyległo ponad milion ludzi, potwierdzają tylko, że nastąpiło wyraźne zahamowanie brazylijskiego cudu – pisze na łamach tygodnika Le Point francuski publicysta Nicolas Baverez.

Po dekadzie wyjątkowego wzrostu gospodarczego (rzędu 5 proc. rocznie), który zaowocował wzrostem dochodu na głowę mieszkańca z 7,5 do 11,8 tys. dolarów oraz pojawieniem się 90-milionowej klasy średniej, raptem zaciągnięto hamulec. W 2012 r. brazylijska gospodarka wzrosła zaledwie o 0,9 proc., a to ze względu na etatystyczną i protekcjonistyczną politykę nowej prezydent Dilmy Rousseff. Dalszy rozwój jest blokowany przez coraz bardziej doskwierający brak konkurencyjności, którego źródłem są wysokie koszty pracy (dwa razy wyższe niż w Meksyku), i wysokie podatki służące sfinansowaniu hojnej polityki społecznej. Na to wszystko nałożyły się jeszcze endemiczna korupcja i niegospodarność towarzyszące realizacji projektów związanych z organizacją piłkarskich mistrzostw świata w 2014 r. i igrzysk olimpijskich dwa lata później. W ten sposób zniszczono delikatną mieszankę intensywnego wzrostu, postępu społecznego i oddłużenia, która była zasługą poprzedniego prezydenta Luli – dowodzi Baverez.

W jego opinii kryzys brazylijski jest wzorcowym przykładem zadyszki, jaką złapały kraje BRIC, które w minionych dwudziestu latach wygenerowały cztery piąte światowego wzrostu. Tempo wzrostu gospodarczego spadło z 10,5 do 7,5 proc. w Chinach, z 8 do 5 proc. w Indiach, z 5 do 1 proc. w Rosji i wynosi marne 2 proc. w Republice Południowej Afryki, gdy tymczasem wskaźnik ten przekracza 7 proc. w takich krajach, jak Mozambik, Zambia, Botswana i Zimbabwe. Za tym spowolnieniem kryje się wyczerpanie dotychczasowego modelu nadrabiania gospodarczych zaległości, opartego na eksporcie mającym zaspokajać potrzeby konsumentów w krajach uprzemysłowionych, dziś dotkniętych bezrobociem, spadkiem dochodów i nadmiernym zadłużeniem. Gospodarczemu hamowaniu towarzyszy silne niezadowolenie społeczne, które wyrazem są zamieszki przeciwko grabieży gruntów, degradacji środowiska naturalnego i korupcji w Chinach, przeciwko malwersacjom i przemocy wobec kobiet w Indiach, przeciwko autorytaryzmowi Władimira Putina w Rosji, czy przeciwko warunkom pracy górników w RPA.

Ale w momencie, gdy kraje BRIC dopada kryzys gospodarczy i społeczny, pojawiają się inne kraje wschodzące zdolne nadać nowy impet dynamice globalizacji. W przypadku Azji można wymienić takie szybko rozwijające się kraje, jak Indonezja, Filipiny, Tajlandia czy Malezja. W Ameryce Łacińskiej to Meksyk zaczyna przyćmiewać Brazylię, a równocześnie następuje przyspieszenie rozwoju w Kolumbii i Peru. W Afryce Nigeria, pomimo niestabilności oraz różnic etnicznych i religijnych dzielących 162-milionowe społeczeństwo, notuje się 10,2 proc. wzrostu w skali roku przy długu publicznym wynoszącym 18 proc. PKB.

Po azjatyckich tygrysach (takich jak Singapur, Hongkong, Korea Południowa i Tajwan) i po chwalebnym dwudziestoleciu krajów BRIC mamy do czynienia z nową falą – przekonuje Baverez. Wzrost w XXI wieku będzie tworzony w trzech czwartych przez kraje Południa i napędzany przez rozrost klasy średniej (do 4,9 miliarda ludzi w 2050 r.). Kraje rozwinięte muszą dostosować się do tej wielkiej zmiany, nie ulegając pokusie protekcjonizmu. Wyzwanie dla krajów wschodzących polega na zaspokojeniu aspiracji rodzimej klasy średniej poprzez reformy, tak aby uniknąć ryzyka rewolucji, które gwałtownie zahamowałyby ich dopiero co rozpoczęty rozwój, jak było to w 1917 r. w Rosji albo w 1979 r. w Iranie.

Reklama