Artykuły

Bitwa płci

Gem, set, przekręt

Numer 26/ 2013
Billie Jean King i Boby Riggs na stadionie Aerodrom w Huston w 1973 r. Oglądało ich 50 mln telewidzów. Billie Jean King i Boby Riggs na stadionie Aerodrom w Huston w 1973 r. Oglądało ich 50 mln telewidzów. Everett Collection / EAST NEWS
Przed starciem on dał jej lizaka, ona jemu świnię. Macho kontra feministka. Wcześniej żaden mecz tenisowy nie zgromadził tak wielkiej publiczności. A zarobiła na nim mafia.
Boby Riggs wjechał na kort jak na scenę: w lektyce, otoczony pięknymi kobietami. Przed meczem bawił się, pił i nie zwracał sobie głowy treningiem.AP/EAST NEWS Boby Riggs wjechał na kort jak na scenę: w lektyce, otoczony pięknymi kobietami. Przed meczem bawił się, pił i nie zwracał sobie głowy treningiem.
Dla Billie Jean King utarcie nosa zarozumiałemu macho było kwestią honoru. Jest pewna, że jej przeciwnik walczył na poważnie i nie ustawił meczu.Rex Features/EAST NEWS Dla Billie Jean King utarcie nosa zarozumiałemu macho było kwestią honoru. Jest pewna, że jej przeciwnik walczył na poważnie i nie ustawił meczu.

Kobita powinna przede wszystkim zostać w sypialni. Po drugie powinna iść do kuchni. Po trzecie powinna być wsparciem dla mężczyzny! – prowokował w 1973 r. Bobby Riggs, 55-letni emerytowany mistrz, niegdyś pierwsza rakieta świata, przed meczem z Billie Jean King, młodszą od niego o 25 lat triumfatorką Wimbledonu. Po jednej stronie siatki stanęła działaczka feministyczna, lesbijka (pozostała w ukryciu do 1981 r.), po drugiej podstarzały symbol machismo w amerykańskim wydaniu. – Chcę pobić Billie Jean dla tych wszystkich facetów, którym żony nie pozwalają w piątek wieczorem zagrać w pokera – tłumaczył stary mistrz.

Nie tylko Riggs uważał kobiecy tenis za aberrację. Stan Smith, zwycięzca Wimbledonu z 1972 r., tak wyraził poglądy dużej części tenisistów: Siedzieć w domu i rodzić dzieci! Po to są kobiety. Ta cała hucpa z wyzwalaniem może pójść za daleko. „Hucpa z wyzwalaniem kobiet” nabrała rozpędu w latach 70. W 1972 r. powstała federacja ATP, zrzeszająca światowych tenisistów. W odpowiedzi Billie Jean King stworzyła Women’s Tennis Association (WTA). Powody były dwa: po pierwsze mężczyźni zaczęli organizować turnieje, na które nie były zapraszane kobiety, a po drugie dostawali dużo więcej pieniędzy za zwycięstwa (pula nagród w męskim tenisie przekraczała nawet dwunastokrotnie pulę w kobiecym). Powstanie WTA pomogło powstrzymać marginalizację tenisa w damskim wykonaniu.

Masakra na Dzień Matki

Spotkanie rozegrano na wielkim stadionie Aerodrom w Hous-ton w Teksasie. Przed telewizorami zasiadło 50 mln telewidzów, na widowni ponad 30 tys. fanów. Riggs, ubrany w koszulkę z napisem „Sugar Daddy” (tak mówi się w USA na starszego mężczyznę, który utrzymuje młodszą kobietę – przyp. FORUM), wjechał na stadion w lektyce w otoczeniu tancerzy. Przed rozgrzewką uczestnicy meczu wymienili się prezentami. Billie Jean dostała wielkiego lizaka, Riggs – prosiaczka (prawdziwego). Nie chcieli się oczywiście wzajemnie obrazić, ale zależało im na podbijaniu stawki meczu. Billie Jean chciała promować organizację WTA, natomiast Riggs planował zrobić z takich pokazowych pojedynków źródło utrzymania na emeryturze.

Bukmacherzy dawali King szanse jak 5 do 2. Cztery miesiące wcześniej Riggs gładko pokonał najlepszą wówczas tenisistkę na świecie Margaret Court 6:2, 6:1. Prasa okrzyknęła jego zwycięstwo mianem „masakry na Dzień Matki”.

King od pierwszych piłek precyzyjnymi uderzeniami zmusiła Riggsa do biegania po całym korcie. Widać było, że brakuje mu kondycji fizycznej. Robił niewymuszone błędy: podwójne błędy serwisowe zdarzały mu się w kluczowych momentach. W połowie trzeciego seta wyglądał na wypalonego i skarżył się na skurcze.

King wygrała 6:4, 6:3, 6:3. Riggs przeskoczył przez siatkę i uścisnął jej dłoń. – Nie doceniłem cię – szepnął do ucha. Kilka godzin później leżał w wannie z lodem w pokoju Tarzan hotelu AstroWorld w Houston. Samotny i opuszczony myślał o tym, żeby wsadzić głowę pod wodę i utonąć. – To była najgorsza rzecz, jaką w życiu zrobiłem – powiedział później synowi Larry’emu o swojej porażce przed milionami widzów.

Nim Bobby Riggs został jednym z największych macho w historii tenisa, był cichym i spokojnym graczem w ping-ponga. W wieku 12 lat zamienił paletkę na rakietę. Okazało się, że ma wielki talent: w wieku zaledwie 16 lat w 1934 r. wygrał pierwszy turniej amatorski. Dzięki szybkości, koncentracji i nieprawdopodobnemu wyczuciu piłki jako 18-latek był w składzie drużyny, która zdobyła Puchar Davisa. W 1939 r. doszedł do finału turnieju Rolanda Garrosa, a niedługo później wygrał Wimbledon – w singlu, deblu i deblu mieszanym. 7 grudnia 1941 r. Japonia zaatakowała bazę w Pearl Harbor i Riggs poszedł do wojska.

W wydanej po wojnie autobiografii wyznał, że chociaż hazard był w Anglii nielegalny, podczas Wimbledonu postawił 500 dol. na swoje potrójne zwycięstwo i wygrał 105 tys. dol. (na dzisiejsze pieniądze byłoby to około 1,2 mln dol.). Przez całą karierę stawiał na siebie, jeśli szanse były dobre – a czasem robił zakłady nawet w trakcie meczu. Dawał przeciwnikom wygrać seta, nawet dwa, żeby podbić stawkę. Nazywał to „siedzeniem w stodole”. Kiedy przeciwnicy zaczynali wierzyć, że mogą go pokonać, wychodził ze stodoły, zwyciężał i inkasował wygraną.

Twarde chłopaki

Był też świetnym golfistą. Pokochał tę grę głównie dlatego, że system handicapu pozwalał ukrywać prawdziwe umiejętności. Po pewnym czasie mało kto chciał zakładać się ze zwycięzcą Wimbledonu. Riggs szybko zaczął spędzać na polach golfowych więcej czasu niż na kortach. Dawał przeciwnikom bardzo duży handicap albo mówił, że będzie grał tylko jednym kijem i dzięki temu łatwo znajdował przeciwników. – Jest tylko jedna rzecz na świecie gorsza niż przegrać zakład w golfa – mawiał. – Nie obstawić w ogóle.

Przez słabość do hazardu zaczął obracać się w nieciekawym towarzystwie. – Jeśli nie mogę grać o wysoką stawkę, gram o niską. A jeśli nie mogę grać o niską, to wolę w ogóle nie wychodzić z łóżka – mówił przed meczem z Billie Jean King. Grał na przykład w golfa z Martinem Stanovichem, mafiosem z Florydy znanym jako Grubas. I z Jackiem Cerone pseudonim Sługa (płatnym mordercą z Chicago), który miał w zwyczaju kopać piłeczkę, kiedy nikt nie patrzył, albo przejeżdżać wózkiem po piłeczce Riggsa. Ten tylko się uśmiechał. – To twarde chłopaki – powiedział synowi, gdy ten pokazał mu jedno z brudnych zagrań Jacka Cerone.

Przegrana za długi

W latach 60. Riggs pracował w rodzinnej firmie żony w Nowym Jorku. Nosił garnitur i krawaty, jeździł metrem do pracy z Long Island do Penn Station. Próbował się od tego oderwać, grając w karty i golfa, ale brakowało mu emocji. Małżeństwo skończyło się w 1972 r. rozwodem. Sąd nakazał, by Riggs zapłacił żonie ponad milion dolarów. Przeprowadził się wtedy do starszego brata i zaczął codziennie obstawiać w sportach, które znał – golfie i tenisie. Interesował się też wyścigami konnymi i futbolem amerykańskim. W pewien noworoczny poranek przegrał wszystkie zakłady futbolowe i zostawił u bukmacherów 30 tys. dolarów. Mecze z kobietami były dla niego szansą na łatwe pieniądze.

Na dziewięć miesięcy przed meczem Riggsa z Billie Jean King Hal Shaw, trener golfa w Palma Ceia Golf and Country Club w Tampa na Florydzie, naprawiał w nocy kije w klubowym warsztacie. Nagle usłyszał głosy. Kto mógł kręcić się po klubie o tak dziwnej porze? Hal Shaw wyłączył światło w warsztacie i zamknął drzwi. Był pewien, że to włamywacze.

Wyjrzał przez okienko warsztatu i zobaczył czterech dobrze ubranych mężczyzn. Natychmiast rozpoznał wśród nich Franka Ragana, adwokata mafii (Hal Shaw udzielał lekcji golfa jego żonie). W pomieszczeniu było też dwóch innych mężczyzn, których znał z fotografii prasowych (bossowie Santo Trafficante Jr i Carlos Marcello) oraz jeszcze jeden, którego nie rozpoznał. Mafiosi mówili na niego Riggsy, BB, Bobby Bolita.

Riggsy miał u nich długi sięgające 100 tys. dol. i obiecał ustawić dwa mecze – z Margaret Court i Billie Jean King. Miał wygrać pierwszy i przegrać drugi. W zamian mafia miała zapomnieć o jego długach i jeszcze zdeponować pokaźną kwotę na jego koncie bankowym w Anglii.

Duże zakłady były i są monitorowane, ale to nie stanowiło przeszkody dla chętnych na łatwe pieniądze. Mafia kontrolowała bukmacherów. Wiedząc, że Riggs poniesie porażkę, mogli ustawić wyższe wygrane, niż pozwala statystyka, a tym samym skusić więcej klientów.

W latach 70. Trafficante i Marcello specjalizowali się w tego rodzaju interesach i przez nich przechodziła większość podobnych negocjacji. Dostawali propozycje od różnych innych mafijnych bossów. Początkowo byli sceptyczni, czy Riggs będzie w stanie pokonać Margaret Court i czy mecz zainteresuje bukmacherów. Zakłady tenisowe były wtedy mało popularne. Ragano zapewnił ich, że mecz z Court się odbędzie, a Riggs zrobi wszystko, żeby go wypromować.

Riggs skupił się na najprostszym konflikcie na świecie – bitwie płci. W okamgnieniu jego wyzwanie rzucone najlepszej tenisistce świata podchwycili dziennikarze. Szowinistyczne uwagi były też płachtą na byka dla Billie Jean King, która z początku wcale nie miała ochoty grać ze starzejącym się hazardzistą.

Przez następne trzy miesiące 55-latek ćwiczył 10–12 godzin dziennie. Grał z najlepszymi młodymi przeciwnikami i biegał wokół pola golfowego. Zawsze doceniał przeciwnika i zawsze mocno trenował przed ważnym meczem. Kiedy wszedł na kort w spotkaniu z Margaret Court, był w świetnej formie. Robił mało błędów, świetny serwis i lob zapewniły mu łatwe zwycięstwo. – Po latach zastanawiam się, po co w ogóle był mi ten mecz? Byłam numerem jeden... Wszyscy robimy błędy w życiu i to pewnie był właśnie ten mój błąd – mówi dziś Court.

– Kiedy Margaret przegrała, zrozumiałam, że muszę się z nim zmierzyć – wspomina Billie Jean King. Promocją meczu zajął się menedżer, który doprowadził do pojedynku Muhammada Alego z Joem Frazierem w 1971 roku.

Za dobra, za szybka

Po zwycięstwie nad Court Riggs zmienił kalendarz treningów. Na osiem tygodni przed meczem z Billie Jean King wyjechał do Kalifornii, gdzie poznał znajomego syna, biznesmena z Beverly Hills znanego z zabawowego trybu życia. Syn Riggsa Larry wspomina: Nasz gospodarz miał pomoc domową przebraną w mundurek francuskiej służącej, tyle że bez bielizny. To ustawiało klimat wieczornych przyjęć. Zabawa była dzika, bawił się też mój ojciec. Nigdy nie widziałem, żeby pił tyle, co wtedy. Riggs nie grał z dobrymi sparingpartnerami, ale wygłupiał się przed kamerami i ogrywał przypadkowych tenisistów, którzy akurat chcieli się z nim założyć. Nigdy nie odmawiał wywiadu, nakręcił kilka reklam, przychodził na wszystkie przyjęcia. Cały czas kręcili się koło niego dziwni ludzie. Pewnego dnia Larry zapytał o nich ojca wprost. – To moi znajomi z Chicago – usłyszał. – Mamy różne interesy, nie przejmuj się, wszystko jest w porządku.

W przeddzień meczu odwiedził go stary przyjaciel, również legenda tenisa, Gardnar Mulloy. Wśród obitych skórą lamparta ścian pokoju Tarzana w hotelu AstroWorld w najlepsze trwała impreza. Riggs zdążył przytyć kilka kilogramów od czasu meczu z Court. – Bobby był w piżamie. Otaczało go kilka uroczych panienek, wszyscy popijali drinki i dobrze się bawili. Krzyknąłem „Co ty wyprawiasz? Masz jutro mecz!”. Odparł: „Nie ma mowy, żeby ta baba mnie pokonała”.

Następnego dnia Mulloy miał być partnerem do rozgrzewki, ale Riggs znudził się po 10 minutach i gdzieś zniknął. Znalazł się na pobliskich kortach: do lewej kostki przywiązał sobie psa na smyczy, a w ręce trzymał parasolkę. Ustawiła się do niego kolejka ludzi z ulicy z rakietami tenisowymi. Wygrana – grają za darmo, przegrana – płacą sto dolarów. Brat Riggsa zbierał banknoty garściami.

Na konferencji pomeczowej Riggs oddał honor King. – Billie Jean była za dobra, za szybka. Muszę cofnąć wiele rzeczy, które powiedziałem – stwierdził i od razu poprosił o rewanż. – Po co? – odparła Billie Jean. Nie miała już nic do udowodnienia. Riggs był załamany, wpadł na pół roku w depresję. Mawiał, że chce „być zapamiętany jako zwycięzca”, ale nie dostał szansy rewanżu.

Bitwa płci z 20 września 1973 r. przeszła do historii jako jeden z symboli przemiany kulturowej w Ameryce. – Szczerze wątpię, by mecz był ustawiony – nie kryje dziś irytacji Venus Williams. Po publikacjach dotyczących hazardowych interesów Riggsa głos zabrała też sama Billie Jean King. „To śmieszne” – napisała w oświadczeniu prasowym. – „Byłam z Bobbym na korcie i wiem, że nie poddał meczu. Widziałam w jego oczach i ruchach, że chce wygrać. Trzeba zaakceptować, że miał po prostu gorszy dzień, tak jak Margaret Court, kiedy z nim grała”.

ESPN, Wearetennis.com, The Daily Mail

 

Bobby (właśc. Robert Larimore) Riggs (ur. w 1918 r. w USA) w wieku 15 lat wygrywał turnieje seniorów. Rok 1939 przyniósł mu triumf w Wimbledonie, mistrzostwo Francji i USA (gdzie zwyciężał przez dwa kolejne lata). Po zakończeniu kariery zajął się organizacją meczów, m.in. bitew płci, gdzie sam grał z kobietami. W 1995 r. zmarł na raka.

 

Billie Jean King (ur. w 1943 r. w USA) pierwszy Wimbledon wygrała w 1961 r. w deblu. W sumie zwyciężyła na tych trawiastych kortach 20 razy. Zdobyła też 39 tytułów w turniejach Wielkiego Szlema. W latach 1966–68, 1971 i 1974 przewodziła w światowym rankingu. Później była trenerką, m.in. sióstr Williams.

 

Piłeczka ma płeć

Po pojedynkach Bobby’ego Riggsa jeszcze dwóch tenisistów stanęło na korcie przeciw utytułowanym kobietom.

W 1992 r. w Las Vegas zagrali Jimmy Connors i Martina Navrátilová. Amerykanin, numer jeden w światowym rankingu w latach 1974, 1976 i 1982, bez trudu pokonał wtedy najlepszą zawodniczkę pierwszej połowy lat 80. Chociaż był już u schyłku kariery i grał z handicapem (jego połowa kortu była szersza, nie mógł powtarzać serwisu), wygrał wysoko: 7:5, 6:2.

Connors miał podobny problem z hazardem co Riggs. W wydanej po latach autobiografii przyznał się do postawienia miliona dolarów na to, że wygra bez straty seta, a Martina zwycięży co najwyżej w ośmiu gemach. Prawie przegrał zakład. Bobby Riggs też postawił na niego duże pieniądze. „Bobby wyglądał, jakby miał atak serca” – tak Connors wspomina moment, gdy przegrywał 1:3 w pierwszym secie.

Podczas turnieju Australian Open w 1998 r. siostry Williams oświadczyły w biurze zawodów, że wygrają z każdym zawodnikiem spoza pierwszej dwusetki rankingu ATP. Wyzwanie podjął obecny tam przypadkiem niemiecki tenisista Karsten Braasch (numer 203 w rankingu). W dniu meczu rozegrał partię golfa, wypił piwo, wypalił kilka papierosów, a później wygrał z każdą z sióstr po kolei. Z Sereną 6:1, a z Venus 6:2.

Ostatnio, pod wpływem pomysłu fana z Twittera, Andy Murray zaproponował Serenie stoczenie meczu w Las Vegas. – To byłaby niezła zabawa. Wątpię, żebym zdobyła chociaż punkt, ale bawilibyśmy się świetnie. Tyle że Andy musiałby grać na większym korcie i bez serwowania. Aha – i jeszcze nie używając nóg – skomentowała.

13.09.2013 Numer 26/ 2013
Więcej na ten temat
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną