Bliski Wschód

Szkoła samobójców

Afgańscy chłopcy kształceni na zamachowców

Numer 28/ 2013
Ahmed chciał zostać lekarzem, ale przedtem wyleci w powietrze wraz z bombą, którą mu dadzą. Said jeszcze myśli o budowlance, ale najpierw porwie samolot. Miłe dzieciaki. O ich losie już przesądzili dorośli. Ahmed chciał zostać lekarzem, ale przedtem wyleci w powietrze wraz z bombą, którą mu dadzą. Said jeszcze myśli o budowlance, ale najpierw porwie samolot. Miłe dzieciaki. O ich losie już przesądzili dorośli. AFP / EAST NEWS
Terroryści w Afganistanie używają dzieci do ataków samobójczych. Reporter „Guardiana” rozmawiał z niedoszłymi małymi zamachowcami.

W ośrodku poprawczym dla nieletnich w Kandaharze są dwie grupy dzieci. Pierwsze aresztowano za kradzież i inne podobne przestępstwa. Można je poznać po tym, że rozrabiają, są rozhukane i głośne. Gdy podsunąć im kartkę papieru i poprosić, by napisały, dlaczego znalazły się w więzieniu, bazgrzą tylko parę kresek lub zgniatają papier w ręku. Nie umieją pisać. Dzieci z drugiej grupy milczą. Jednak gdy biorą kartkę, stawiają eleganckie litery, formułują płomienne, obfitujące w argumenty zdania. To nieletni zwerbowani do roli zamachowców-samobójców.

Chłopiec, który kilka razy kradnie owoc granatu, może trafić za kratki i skończyć obok dzieciaka, który zna szybką drogę na tamten świat. Niektórzy osadzeni mają dopiero 10 lat. Istnieją dowody na to, że zatrzymane dzieci maltretuje się fizycznie. Ośrodek poprawczy, a raczej więzienie, nie przykłada specjalnej wagi do kształcenia zawodowego: kiedyś mieli kilka maszyn do szycia, ale później obsługujący je człowiek gdzieś znikł. Nie ma żadnych lekcji. Brakuje bieżącej wody.

Trzeba stawić opór

Jeden z chłopców, Beltun, pochodzi z prowincji Paktija. Rodziny w jego wiosce rywalizowały z sobą o to, której z nich synowie zostaną posłani do medresy, czyli muzułmańskiej szkoły. Rodzicom, którzy nie chcieli wypuszczać z domu dzieci, starsi mówili: Nie kochacie swoich synów, nie uczycie ich tak, jak nakazuje islam. Duża część starszyzny uważa, że świat zamierza zniszczyć islam i oni muszą stawić opór. Beltun ma 15 lat: zajmował się wypasem kóz, zanim jego ojciec postanowił wysłać go do lokalnej szkoły muzułmańskiej, gdzie chłopiec spędził dziewięć miesięcy. Po tym okresie dyrektor szkoły zapytał, kto zgłasza się na ochotnika, żeby wziąć udział w programie „zaawansowanej” edukacji w dziedzinie islamu w Pakistanie. Ojciec Beltuna i jego wujowie powiedzieli mu, że to szansa na lepsze wykształcenie.

W takich sytuacjach dyrektor pyta chłopca i jego rodzinę, czy chciałby, by jego życie zostało poświęcone religii muzułmańskiej. Nie znaczy to, że wyda się go w celu zamachu samobójczego, ale niektórych czeka taka śmierć.

Tak właśnie stało się z Beltunem. W nowej szkole spotkał starsze dzieci, które zaczęły go przekonywać do sprawy. To dobrze znany proces. Było dużo ćwiczeń fizycznych, ciężka praca noszenia paczek w słońcu. Beltun nie miał bezpośredniego kontaktu z rodziną; raz czy dwa dyrektor przekazał jakieś wiadomości. Chłopiec dziwił się, że rodzina się nie odzywa. Zaczął ufać otaczającym go przywódcom. Chciał ich zadowolić i spełnić oczekiwania.

Chłopcu powiedziano, że palec wskazujący jego prawej ręki to szahada, palec świadectwa, palec Allaha. Tego właśnie palca musi użyć w swej kamizelce samobójcy, aby zapewnić sobie miejsce w raju. Musi pewnie i zdecydowanie nacisnąć nim włącznik uruchamiający detonator. Był przekonany, że znalazł najlepszą drogę do zdobycia najwyższego szacunku.

Beltun przyjaźnił się z Sahimem, innym piętnastolatkiem. Po pół roku w ośrodku szkoleniowym zostali razem wywiezieni do pewnego domu położonego w okolicy medresy w celu kolejnej inicjacji. Poznali miejsce, gdzie wykonają swoją świętą pracę. Wyglądało na to, że Sahim ma bezgraniczny entuzjazm dla operacji. Na początku 2012 r. chłopców podrzucono na ulicę w pobliżu bazy amerykańskiej. Szli obok siebie, gdy zobaczył ich żołnierz afgański stojący przy wejściu do bazy. Nie bardzo wiedzieli, co zrobić. Sahim popchnął Beltuna i wywiązała się między nimi krótka sprzeczka, a żołnierz kazał im się zatrzymać i wezwał posiłki. Natychmiast zdjęto chłopcom kamizelki samobójców i tego wieczoru zabrano ich do ośrodka zatrzymań dla nieletnich w Kandaharze.

W pierwszej połowie tego roku liczba dzieci zabitych lub rannych w Afganistanie wzrosła o prawie 30 procent w porównaniu z pierwszą połową roku ubiegłego. W całym zeszłym roku, w Afganistanie zabito 1304 dzieci. Główną przyczyną śmierci były improwizowane ładunki wybuchowe. W zamachach samobójczych zginęło 42 dzieci, a rany odniosło 68. Setki zginęły w atakach moździerzowych lub od strzałów ze strzelby. A 46 wybierały na cel zbrojne grupy opozycyjne za postawę prorządową.

W Afganistanie działa tylko jedna organizacja zajmująca się psychologiczną rehabilitacją takich dzieci jak Beltun i Sahim. Jest to lokalna organizacja pozarządowa. – Część dzieci wpada w głęboką depresję, gdy trafia do domu poprawczego – mówi dr Karimi, dyrektor wykonawczy. Wiele z nich wymaga pomocy psychologa, ponieważ padło ofiarą molestowania ze strony starszych chłopców. I oczywiście ciążące na nich piętno nie pozwala im mówić o tym przy innych dzieciach. Rodzice nie pomagają, a raczej stawiają dalsze problemy.

Uwolnienie dzieci zaplątanych w politykę nigdy nie jest łatwe. – Pranie mózgu to bardzo skuteczna technika – twierdzi dr Wahidi, kolega po fachu Karimiego. Jedno z dzieci przemyciło informację o tym, jak uciec z więzienia. Podczas próby ucieczki zginął jeden z policjantów. Chłopiec uważał to za drugą okazję do chwały po nieudanym zamachu samobójczym.

Staje się oczywiste, że te dzieci były pewną elitą: w obozach szkoleniowych miały lepsze jedzenie, korzystały z lepszych warunków mieszkaniowych niż w rodzinnych wioskach.

Zły czas dla dzieci

Poszedłem z doktorem Karimim do jego poradni psychologicznej. Kilkunastu chłopców siedziało po turecku na dużym czerwonym afgańskim dywanie. Najmłodszy miał 10 lat. – Czuję się lepiej, od kiedy tu przyszedłem – powiedział 13-letni Samun, na którego wywierali presję ojciec i wuj. – Chciałbym teraz prowadzić własne życie, chciałbym być inżynierem. Obok niego siedział chłopiec o imieniu Ibrahim, który chciał zostać pilotem. – Pragnę pomagać swojemu krajowi – dodał.

Peter Crowley, przedstawiciel UNICEF-u w Afganistanie, uważa, że dla Afganistanu nadeszła decydująca chwila. Narasta przemoc, zbliża się wycofanie wojsk. Nadzieje dzieci, którym organizacja od lat stara się pomóc, mogą zostać pogrzebane. 95 procent finansowania w Afganistanie pochodzi z zagranicy. Wycofanie tych funduszy natychmiast doprowadzi do kryzysu.

To zły czas, żeby być dzieckiem w Afganistanie. Talibowie uważają szkoły za bazy militarne, a do tego walczą z edukacją dziewczynek. 12 sierpnia 2012 r. ścięli głowę 16-letniemu chłopcu, którego oskarżyli o szpiegostwo na rzecz sił prorządowych w prowincji Kandahar, a 29 sierpnia uprowadzili i ścięli 12-latka, ponieważ jego brat był policjantem. A teraz, po wycofaniu wojsk koalicji, świat może w ogóle przestać interesować się Afganistanem. – Nie wolno do tego dopuścić – ostrzega Crowley. Kraj ten potrzebuje uwagi bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.

© Guardian News & Media

11.10.2013 Numer 28/ 2013
Więcej na ten temat
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną