Artykuły

Samuraje wolą solo

Japoński syndrom celibatu

Numer 31/ 2013
Emerytowana domina, Ai Aoyama, została terapeutką. Pomaga pacjentom odnaleźć własną męskość i zrobić z niej użytek. Emerytowana domina, Ai Aoyama, została terapeutką. Pomaga pacjentom odnaleźć własną męskość i zrobić z niej użytek. Eric Rechsteiner / PANOS PICTURES/ CZARNY KOT
Brak seksu prowadzi do katastrofy. Nie wierzycie? Popatrzcie na Japonię...
Modelowe singielki. Emi Kuwahata (z lewej) jest projektantka mody. Wystarczy jej romans bez zobowiązań. Eri Asada, ekonomistka, nie uprawia seksu od trzech lat.Eric Rechsteiner/PANOS PICTURES/ CZARNY KOT Modelowe singielki. Emi Kuwahata (z lewej) jest projektantka mody. Wystarczy jej romans bez zobowiązań. Eri Asada, ekonomistka, nie uprawia seksu od trzech lat.

Ai Aoyama prowadzi seksualną terapię związków. Pracuje w swoim wąskim, trzypiętrowym domu na jednej z bocznych ulic Tokio. Jej imię po japońsku oznacza „miłość” i jest pamiątką po dawnych czasach, kiedy to Ai pracowała jako profesjonalna domina. Wówczas, a było to 15 lat temu, nazywała się Queen Ai, czyli Królowa Miłości, i wykonywała „wszystkie te zwyczajne czynności”, jak wiązanie klientów i polewanie ich sutków gorącym woskiem. Dziś, jak sama mówi, jej praca stanowi większe wyzwanie. 52-letnia Aoyama próbuje leczyć to, co japońskie media nazywają sekkusu shinai shokogun, czyli syndromem celibatu.

Japończycy poniżej 40 roku życia tracą zainteresowanie związkami. Miliony z nich nie umawiają się nawet na randki, nie interesuje ich seks. Dla władz syndrom celibatu to zwiastun zbliżającej się katastrofy demograficznej. Japonia już teraz ma jeden z najniższych wskaźników urodzeń na świecie. Liczba jej ludności, która dziś wynosi 126 milionów, zmalała znacząco przez ostatnie 10 lat, a przewiduje się, że do 2060 r. spadnie jeszcze o jedną trzecią. Aoyama uważa, że w kraju trwa „odwrót od seksu” i że dzieje się tak częściowo z winy państwa.

Generał w garści

Obok wejścia do jej domu wisi tabliczka z napisem „Klinika”. Aoyama wita gości w legginsach i puchatych bamboszach ze zwierzęcymi pyszczkami; w ramionach trzyma pekińczyka, którego przedstawia jako Marilyn Monroe. W ulotkach reklamowych z zadziwiającą szczerością wyznaje, że w latach 90. odwiedziła Koreę Północną i ściskała w garści jądra jednego z tamtejszych generałów. Nie mówi, czy została tam zaproszona specjalnie w tym celu, ale jej klienci otrzymują jasny przekaz: Aoyama nikogo nie ocenia. Prowadzi na górę do „pokoju relaksu” – sypialni, w której jedynym meblem jest szeroki futon. – Tu nikt nam nie będzie przeszkadzał – mówi. W pierwszej kolejności stara się przekonać klientów, by „przestali przepraszać za własne fizyczne istnienie”.

Liczba osób samotnych jest w Japonii rekordowo wysoka. Z ankiety przeprowadzonej w 2011 r. wynikało, że 61 proc. nieżonatych mężczyzn i 49 proc. niezamężnych kobiet w wieku od 18 do 34 lat nie pozostaje w żadnym uczuciowym związku – to o 10 proc. więcej niż pięć lat wcześniej. Inne badanie wykazało, że jedna trzecia osób poniżej 30 roku życia nigdy nie była na randce.

Chociaż Japończycy od dawna pragmatycznie rozdzielali sprawy miłości i seksu – to kraj w dużej mierze wolny od ograniczeń natury moralno-religijnej – seks nie ma się wcale lepiej. Ankieta przeprowadzona w tym roku przez Japońskie Towarzystwo Planowania Rodziny (JFPA) wykazała, że 45 proc. kobiet w wieku od 16 do 24 lat „kontakty seksualne w ogóle nie interesują lub wręcz budzą ich niechęć”. Ponad jedna czwarta mężczyzn ma podobne nastawienie.

Jak twierdzi Ai Aoyama, wiele osób, które do niej przychodzą, jest kompletnie zagubionych. – Niektórzy chcą znaleźć partnera, inni wolą pozostać singlami, ale niewielu z nich szuka normalnej miłości i dąży do małżeństwa. Presja narzucona przez anachroniczny model rodziny, w którym mąż zarabia pieniądze, a kobieta zajmuje się domem, jest wciąż bardzo silna. – Ludzie nie wiedzą, do kogo się zwrócić. Przychodzą do mnie, bo uważają, że skoro chcą czegoś innego, to coś z nimi jest nie tak.

Miłość nie ma sensu

Bicie na alarm nie odnosi skutku. W 2012 r. urodziło się mniej dzieci niż kiedykolwiek wcześniej. Prezes JFPA Kunio Kitamura twierdzi, iż kryzys demograficzny jest tak poważny, że Japończycy „mogą nawet wyginąć”. Tymczasem osoby poniżej 40 roku życia nie zamierzają się rozmnażać z poczucia obowiązku, jak to robiło pokolenie powojenne. – Zarówno mężczyźni, jak i kobiety mówią mi, że miłość nie ma sensu. Nie wierzą, że do czegokolwiek prowadzi – mówi Aoyama. – Pozostawanie w związku okazuje się za trudne.

Małżeństwo stało się polem minowym, najeżonym mało atrakcyjnymi wyborami. Mężczyznom w mniejszym stopniu zależy dziś na karierze, nie mają już tyle pieniędzy, znacznie mniejsze są też szanse utrzymania tej samej pracy przez całe życie. Kobiety natomiast stały się bardziej ambitne i niezależne. A jednak wciąż można zaobserwować konserwatywne postawy w domu i pracy. W surowym świecie japońskich korporacji jest prawie niemożliwe, by kobieta mogła pogodzić pracę zawodową z rodziną; tymczasem utrzymanie dzieci stało się tak kosztowne, że stać na nie tylko te rodziny, w których oboje rodzice pracują. Mieszkanie razem czy płodzenie dzieci bez ślubu jest wciąż mało powszechne, spotyka się z dezaprobatą i biurokratycznymi ograniczeniami.

Aoyama twierdzi, że przedstawiciele obydwu płci, zwłaszcza w wielkich japońskich metropoliach, „coraz bardziej oddalają się od siebie”. Nie mając wspólnych długoterminowych celów, wiele z nich wybiera model, który ona nazywa „miłością z torebki” – łatwa i szybka gratyfikacja w postaci przypadkowego seksu, krótkotrwały romans i zwyczajowi podejrzani: internetowa pornografia, wirtualno-realne narzeczone, kreskówki anime. Aoyama przytacza przypadek pewnego 30-letniego prawiczka, który podniecał się, jedynie oglądając roboty o kobiecych kształtach w grze podobnej do „Power Rangers”. – Stosuję takie metody jak joga czy hipnoza, żeby pomóc mu się odprężyć, i staram się wytłumaczyć, jak funkcjonuje prawdziwe ludzkie ciało.

Czasami, za dodatkową opłatą, rozbiera się do naga przed mężczyznami szukającymi pomocy, by mogli oswoić się z kobiecym ciałem. Chce, by jej naród rozkwitał, a swoją rolę porównuje do roli kurtyzan z epoki Edo, zwanych oiran, które dokonywały inicjacji synów samurajów w sztuce erotycznych uciech.

Diabelskie żony

„Małżeństwo to grób dla kobiety” – mówi stare japońskie przysłowie. Kiedyś chodziło o to, że żony były zaniedbywane na rzecz kochanek. Dla dzisiejszych Japonek małżeństwo jest grobem kariery, na którą ciężko zapracowały. 32-letnia Eri Tomita ma pracę, którą uwielbia, w dziale kadr we francuskim banku. Mówi biegle po francusku i ma dwa dyplomy wyższej uczelni. Unika romantycznych związków, bo chce skupić się na pracy. – Pewien chłopak oświadczył mi się trzy lata temu. Odrzuciłam go, gdy sobie uświadomiłam, że bardziej zależy mi na pracy niż na nim. W końcu umawianie się z facetami przestało mnie interesować. Robiło się niezręcznie, kiedy zaczynały pojawiać się pytania o przyszłość.

Częste trzęsienia ziemi budzą w ludziach poczucie ulotności. Jak tu się wiązać?

Tomita twierdzi, że szanse kobiety na awans w Japonii kończą się, gdy wychodzi za mąż. – Szef zakłada, że lada chwila zajdzie w ciążę. A kiedy kobieta ma już dziecko, opieki nad nim nie da się pogodzić z długimi godzinami spędzanymi w pracy, bez żadnej możliwości manewru. Trzeba zrezygnować z pracy i zostać gospodynią domową bez własnych zarobków. To nie jest opcja dla kobiet takich jak ja.

Około 70 proc. Japonek rzuca pracę po urodzeniu pierwszego dziecka. Światowe Forum Ekonomiczne od dawna uznaje Japonię za jeden z krajów o najniższym stopniu zrównania płci na gruncie zawodowym. Panujące w społeczeństwie postawy nie poprawiają sytuacji. Pracujące zamężne kobiety często są przedstawiane jako oniyome, czyli „diabelskie żony”. Premier Shinzo Abe ogłosił niedawno mocno spóźnione plany zwiększenia udziału kobiet w państwowej gospodarce poprzez poprawę warunków pracy i opieki przedszkolnej, ale Tomita twierdzi, że sytuacja musiałaby się zmienić radykalnie, żeby przekonać ją do roli pracującej żony i matki. – Prowadzę wspaniałe życie. Wychodzę z przyjaciółkami – robiącymi karierę jak ja – do francuskich i włoskich restauracji. Kupuję markowe ubrania i wyjeżdżam na fajne wakacje. Uwielbiam tę niezależność.

Od czasu do czasu spędza noc z poznanymi w barach mężczyznami, ale seks nie jest dla niej priorytetem. – Często zapraszają mnie na randki żonaci koledzy z pracy, poszukujący romansu. Myślą, że muszę być zdesperowana, skoro jestem singelką – krzywi się, potem wzrusza ramionami. Mendokusai w wolnym tłumaczeniu oznacza: „szkoda zachodu”. Słowo to można usłyszeć z ust przedstawicieli obojga płci, gdy mówią o lęku przed związaniem się z kimś. Romantyczne zaangażowanie uważają za obciążenie i zawracanie głowy, z różnych powodów, począwszy od wygórowanych kosztów zakupu domu, po niewiadome oczekiwania przyszłej żony i teściów. Jak podaje Japoński Instytut Ludności i Opieki Społecznej, 90 proc. młodych kobiet woli być singelką niż mężatką.

Sam jak samiec

Poczucie przytłaczającego obowiązku to również problem wielu mężczyzn. 31-letni Satoru Kishino należy do licznego grona panów poniżej 40 roku życia, biorących udział w czymś w rodzaju biernego oporu przeciwko tradycyjnemu japońskiemu modelowi roli mężczyzny. Wobec recesji i niepewnych wynagrodzeń mężczyźni tacy jak Kishino uznają oczekiwania, by zostali wojownikami zdobywającymi chleb dla żony i rodziny, za nierealne. Nie chcą jednocześnie gonić za karierą i romantycznymi uniesieniami. – Nie zarabiam tyle pieniędzy, żeby chodzić na randki, i nie chcę brać odpowiedzialności za to, że jakaś kobieta będzie miała nadzieję, że to doprowadzi do ślubu – mówi Kishino

Pracuje jako projektant i menedżer w firmie produkującej galanterię, lubi gotować i jeździć na rowerze; ceni też sobie platoniczne przyjaźnie. – Podobają mi się niektóre koleżanki, ale nauczyłem się żyć bez seksu. Emocjonalne związki są zbyt skomplikowane.

W japońskich miastach pełno jest udogodnień dla osób samotnych, począwszy od barów z makaronem, gdzie można zjeść na stojąco, przez hotele kapsułowe, po wszechobecne konbini (sklepy z najpotrzebniejszymi artykułami) z półkami pełnymi pojedynczo pakowanych kulek ryżowych i jednorazowej bielizny. Początkowo te wszystkie udogodnienia powstały z myślą o pracujących mężczyznach, ale dziś istnieją także kawiarnie, piętra w hotelach, a nawet całe bloki mieszkalne przeznaczone tylko dla kobiet.

– Kiedyś fakt, że nie wzięło się ślubu, był uważany za największą osobistą porażkę – mówi Tomomi Yamaguchi, Japonka z pochodzenia, wykładowczyni antropologii na Uniwersytecie stanu Montana. – Dziś jednak się okazuje, że wiele osób woli taki model. Tomomi przekonuje, że w Japonii za te tendencje odpowiadają inne czynniki. Należy do nich brak religijnych autorytetów, które zachęcałyby do małżeństwa i życia rodzinnego, geologia (częste trzęsienia ziemi budzą poczucie ulotności), a także wysokie koszty życia i utrzymania dzieci.

Japońscy dwudziestokilkulatkowie to grupa wiekowa zasługująca na szczególną uwagę. Jak wynika z danych państwowego instytutu ds. ludności, spośród dwudziestokilkuletnich kobiet przynajmniej jedna czwarta najpewniej nigdy nie wyjdzie za mąż. Jeszcze większe jest prawdopodobieństwo, że pozostaną bezdzietne (prawie 40 procent).

23-letnia Emi Kuwahata i jej przyjaciółka, 22-letnia Eri Asada, spotykają się w Shibuyi, handlowej dzielnicy Tokio. Kuwahata, absolwentka wydziału mody, ma romans bez zobowiązań z mężczyzną starszym od niej o 13 lat. – Spotykamy się raz w tygodniu i chodzimy do klubów. Nie mam czasu na poważny związek. Próbuję zostać projektantką mody – opowiada. Asady, która studiowała ekonomię, miłość w ogóle nie interesuje. – Przestałam umawiać się na randki trzy lata temu. Nie brakuje mi facetów ani seksu. Nie lubię nawet chodzić z kimś, trzymając się za ręce.

Z listy produktów „made in Japan” seks może zniknąć bezpowrotnie

Nie spotkało jej nic takiego, co zniechęciłoby ją do fizycznych kontaktów. Po prostu nie chce być w związku. Asada i Kuwahata mają typowe dla singelek zainteresowania – ubrania, muzykę i zakupy – i prowadzą bardzo ożywione życie towarzyskie. Jednak, ze smartfonami w rękach, przyznają także, że więcej czasu spędzają, rozmawiając z przyjaciółmi za pośrednictwem portali społecznościowych niż w realu.

Ucieczka do wirtualu

Japońsko-amerykański literat Roland Kelts uważa, że nowoczesne technologie będą odgrywały coraz większą rolę w związkach Japończyków. Jego zdaniem potrzeba ucieczki do intymnego, wirtualnego świata bierze się w Japonii stąd, że kraj jest przeludniony, a przestrzeń fizyczna – ograniczona.

Jednak była zawodowa domina Ai Aoyama jest zdecydowana uczyć pacjentów, jak ważna jest fizyczna bliskość „skóra przy skórze, serce przy sercu”. Przyjmuje do wiadomości fakt, że najnowsze technologie będą kształtowały przyszłość, ale, jej zdaniem, społeczeństwo musi zadbać o to, by nie przejęły nad nim kontroli. – To nie jest zdrowa sytuacja, gdy ludzie oddalają się fizycznie od siebie – uważa. Krytykuje rząd za to, że „bije pianę”, strasząc społeczeństwo spadającym wskaźnikiem urodzeń. Bicie piany, jak twierdzi, nikomu się nie przysłuży. A mówi to kobieta, która zna się na biciu.

The Guardian

22.11.2013 Numer 31/ 2013
Więcej na ten temat
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną