Artykuły

Mamona dla mam

Prosto od surogatki

Numer 33/ 2013
„Pomagamy jednocześnie biednym i bogatym. Czyż może być coś szlachetniejszego?” - pyta pani doktor. „Pomagamy jednocześnie biednym i bogatym. Czyż może być coś szlachetniejszego?” - pyta pani doktor. AFP / EAST NEWS
Indyjska ginekolożka Naina Patel otworzyła fabrykę bobasów. Do jej kliniki zgłaszają się setki kobiet gotowych za pieniądze urodzić dzieci zamożnym klientom z całego świata.
Żadna z nich nie ukrywa swoich prawdziwych motywów. Robią to dla pieniędzy.Rex Features/EAST NEWS Żadna z nich nie ukrywa swoich prawdziwych motywów. Robią to dla pieniędzy.
Kandydatki na surogatki są objęte troskliwą opieką. Dostają nocleg, wyżywienie, a nawet kieszonkowe.Polaris/EAST NEWS Kandydatki na surogatki są objęte troskliwą opieką. Dostają nocleg, wyżywienie, a nawet kieszonkowe.

Manasi jest już gotowa. Leżąc na fotelu ginekologicznym z szeroko rozłożonymi nogami, 34-letnia Hinduska czeka na lekarkę. Dwie pracownice kliniki ustawiają lampę, kierując światło na jej podbrzusze przykryte prześcieradłem. Po chwili zjawia się doktor Naina Patel. Bez zbędnych ceregieli zabiera się do pracy. Wszczepia do macicy dwa zarodki i wychodzi bez słowa. Para ze Stanów Zjednoczonych dostarczyła sześć embrionów, zamrożonych i wysłanych drogą lotniczą. Jeśli ta próba się nie powiedzie, będzie można ją powtórzyć. Cały zabieg nie trwał nawet dziesięciu minut.

Manasi trafi teraz do oddalonego o kilkaset metrów „domu surogatek”, który będzie mogła opuścić dopiero po porodzie. Wtedy też po raz pierwszy (i zapewne ostatni) spotka swoich „klientów”. Potem wróci do swojej wioski, gdzie czeka na nią rodzina: mąż pracujący jako robotnik rolny za niecałego dolara dziennie oraz dwoje dzieci w wieku siedmiu i dziewięciu lat. Równocześnie na jej konto bankowe, otwarte specjalnie przy tej okazji, wpłyną cztery tysiące dolarów. Dla Manasi i jej męża to prawdziwa fortuna. Taka jest cena życia, które ta młoda kobieta będzie nosić pod sercem przez dziewięć miesięcy.

Anand, 150-tysięczne miasto w stanie Gudźarat w północno-zachodnich Indiach. Na ulicach riksze i rzesze handlarzy. Wokół wałęsają się wygłodzone krowy i bezpańskie psy grzebiące w śmietnikach. Jeszcze do niedawna Anand był indyjską „stolicą mleka”. Dzięki sukcesowi Akanksha Infertility Clinic miasto stało się światowym zagłębiem noworodków. W klinice przebywa sto brzemiennych kobiet, które noszą nie swoje dziecko. Wiele z nich urodzi bliźnięta, bo surogatkom często wszczepia się po kilka zarodków, żeby zwiększyć szanse powodzenia. A nie każdy klient decyduje się na „redukcję embrionów”. Ponieważ przyszli rodzice zwykle chcą być z dzieckiem od dnia narodzin, przeważnie wykonuje się cesarkę w zaplanowanym z góry terminie.

Biznes jak każdy inny

Patel nie pozostawia niczego przypadkowi. W swoim ośrodku wprowadziła nieomal przemysłowy proces produkcji dzieci. Łącznie w ciągu dziesięciu lat przyszło na świat blisko 700 maluchów. 5 sierpnia obchodzono tam mały jubileusz: poród u matki zastępczej numer pięćset. Była nią 28-letnia kobieta porzucona przez męża z dwojgiem małych dzieci. Urodzoną przez nią dziewczynkę niezwłocznie przekazano zamawiającym – zamożnej parze ze stanu Uttar Pradeś na północy kraju.

Obywatele Indii stanowią około jednej trzeciej klientów. Pozostali pochodzą z różnych stron świata: od USA przez Europę po Japonię i Australię. Na tej liście jest obecnie 31 krajów, w tym nawet tak egzotyczne jak Botswana. Z roku na rok zainteresowanie rośnie. O ile w 2006 r. w klinice urodziło się troje dzieci, to w roku 2008 – 69, a w 2012 – 147… To miejsce naprawdę można nazwać brzuchem świata.

Patel jest wprawdzie pionierką w tej dziedzinie, ale szybko znalazła naśladowców. Szacuje się, że w 2012 r. w całych Indiach matki zastępcze urodziły sześćset dzieci. Przychody tej branży już teraz wynoszą miliony dolarów, a to dopiero początek. Powody są oczywiste: deficyt noworodków przeznaczonych do adopcji, wzrost liczby małżeństw jednopłciowych, rosnąca akceptacja macierzyństwa zastępczego... Korzystanie z usług surogatek jest obecnie dozwolone w 15 państwach, ale zwykle bez wynagrodzenia. W rezultacie jest tam niewiele kobiet chętnych użyczyć swojego brzucha.

Sprawy mają się inaczej w Stanach Zjednoczonych i w Indiach, gdzie taka działalność stała się pełnoprawnym biznesem, z dziesiątkami specjalistycznych klinik, agencji i pośredników. Z tym że w USA taka usługa kosztuje 100 tys. dolarów, a w Indiach można ją zamówić pięcio- lub sześciokrotnie taniej. Wszystko jest tu tańsze: usługi lekarzy, pośredników, prawników i oczywiście także samych matek zastępczych. Amerykanki otrzymują średnio 30 tys. dolarów zapłaty (plus koszty dodatkowe), a Hinduski – od czterech do pięciu tysięcy i nie trzeba już im za nic więcej dopłacać.

– Główne przeszkody w naszej działalności to niedobór odpowiednich matek zastępczych oraz cena, która pozostaje nieosiągalna dla wielu par z klasy średniej – mówi John Weltman, szef bostońskiej agencji Circle Surrogacy. Dla odmiany Indie, gdzie ćwierć miliarda ludzi żyje w ubóstwie, stanowią pod tym względem niewyczerpany rezerwuar. Może z nimi konkurować jedynie Tajlandia, która właśnie weszła na ten rynek i gdzie ceny bywają nawet o 20 proc. niższe. Patel ma jednak dużą przewagę wynikającą z doświadczenia. Amerykańskie agencje oferowały już jej współpracę. Ale ona jest ostrożna i woli na razie zachować pełną kontrolę nad całym procesem, od wszczepienia embrionów aż do porodu.

Wizja dzieci produkowanych na zamówienie niczym na linii montażowej może wydawać się szokująca. Wystarczy złota karta kredytowa i połączenie z internetem, aby kupić sobie nasienie, oraz komórki jajowe, które zostaną zapłodnione i zamrożone, a potem wysłane samolotem na drugi koniec świata i wszczepione w brzuchy wynajętych kobiet.

Rodzić, żeby przetrwać

Patel zbywa to oburzenie lekceważącym ruchem starannie wypielęgnowanej dłoni. – Po pierwsze, jeśli rodzice mogą podróżować, to staramy się w jak największym zakresie korzystać ze świeżych zarodków, bo to daje znacznie lepsze wyniki. Po drugie, co najmniej jeden rodzic musi mieć genetyczny związek z dzieckiem: można kupić nasienie albo komórkę jajową, ale nie obie te rzeczy naraz. A po trzecie, gdy niepłodne pary muszą uciekać się do kupowania komórek jajowych, to zwykle wybierają na dawczynię kobietę podobną do przyszłej matki, a nie jakąś supermodelkę.

Ta energiczna kobieta, nosząca sari i dyskretny naszyjnik z pereł, zaciekle broni swojego biznesu, który według niej uszczęśliwia ludzi. – Wyciągamy jedne kobiety z nędzy, a innym oferujemy satysfakcję związaną z macierzyństwem. Instynkt rozrodczy i instynkt przetrwania to dwa fundamentalne ludzkie popędy. Spotykam z jednej strony zdesperowanych rodziców, którzy nie mogą mieć dziecka, choć chwytali się wszelkich sposobów, a z drugiej bardzo ubogie kobiety, które muszą zaspokoić potrzeby własnej rodziny. Patel podkreśla, że nie sposób zrozumieć takiej umowy, jeśli samemu nie było się w podobnej sytuacji. – Niech wszyscy ci moralizatorzy, tak skorzy do pouczeń, wskażą najpierw jakieś dobre rozwiązania dla tych nieszczęśliwych rodzin! Dopiero wtedy będą mieli prawo mnie krytykować.

Historia jej sukcesu rozpoczęła się w 2001 r. za sprawą młodej Hinduski mieszkającej w Londynie, która niedawno wyszła za mąż, ale nie mogła mieć dzieci. – Szukaliśmy dla niej matki zastępczej, gdzie się dało, ale bez powodzenia – opowiada szefowa kliniki. Ostatecznie to jej własna matka zgodziła się zostać surogatką i urodzić bliźnięta, „aby ratować małżeństwo córki”. Ten przypadek wywołał ogromne kontrowersje, ale niejako przy okazji zapewnił klinice doskonałą reklamę.

W 2002 r., gdy w Indiach zalegalizowano macierzyństwo zastępcze, inna para zjawiła się u lekarki i po prostu wyłożyła sześć tysięcy dolarów na stół… – Pracująca u mnie pielęgniarka zaproponowała wtedy, że sama może nosić ich dziecko! Potem jej siostra zrobiła to samo dla innej pary. Z czasem szeptana reklama napędzała coraz więcej klientów. Indyjska ginekolożka gryzła się początkowo, rozważając wszystkie za i przeciw. Wreszcie założyła klinikę Akanksha. Jej nazwę (oznaczająca w języku gudźarati „ogromne pragnienie”) zapożyczono od imienia pierwszego dziecka, które przyszło na świat za sprawą doktor Patel.

To nie kaprys

Maria przyjechała tu przed tygodniem ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, gdzie mieszka z mężem. Ta młoda Angielka nie spuszcza z oka swojej małej córeczki. Chętnie opowiada o 11 latach leczenia, kolejnych nieudanych zapłodnieniach in vitro i wreszcie o poronieniu, które omal nie wpędziło jej do grobu. – Skorzystanie z usług matki zastępczej to ostateczność. To nie jest żaden kaprys ani wygoda – przekonuje. Nie jest pewna, czy kiedyś jeszcze spotka kobietę, która urodziła jej dziecko. Dzieli je przecież tak wielka przepaść społeczna i kulturowa… Ale jest pewna jednego: Ja odmieniłam jej życie, tak samo jak ona na zawsze zmieniła moje życie.

Wobec braku przepisów regulujących tę działalność Patel ustaliła trochę na ślepo własny kodeks postępowania, zatwierdzony zresztą później przez Indyjską Radę Badań Medycznych. Stanowi on, że surogatki muszą być w wieku od 21 do 35 lat, mieć już co najmniej jedno dziecko i uzyskać pisemną zgodę małżonka (o ile są zamężne). A przede wszystkim muszą zrzec się wszelkich praw do mającego przyjść na świat dziecka. Dana kobieta może tylko dwukrotnie wystąpić w roli surogatki. Ponadto dopuszczalne są co najwyżej ciąże bliźniacze. Nie ma też możliwości wyboru – ani nawet poznania – płci dziecka przed urodzeniem. Indyjskie prawo, które ma zapobiegać selektywnej aborcji dziewczynek, wyraźnie tego zabrania. Ponadto przyszli rodzice muszą pozostawać w związku małżeńskim od co najmniej trzech lat.

Kto wie, jak inaczej rozwiązać te ludzkie dramaty, niech pierwszy rzuci kamieniem

Krótko mówiąc, w tej indyjskiej klinice ustalono przynajmniej jakieś ramy postępowania, dużo bardziej restrykcyjne niż w USA, gdzie obowiązuje zasada „nasz klient, nasz pan”. Mimo to także i tu trafiają się trudne przypadki. W 2008 r. na czołówki gazet trafiła kontrowersyjna sprawa: para Japończyków rozwiodła się przed urodzeniem zamówionego dziecka. Komu powierzyć noworodka? Bezpłodnej Japonce, która chciała zostać matką, ale nie miała żadnych genetycznych związków z dzieckiem? Ubogiej Hindusce, która je urodziła? A może matce „genetycznej”, która sprzedała swoje komórki jajowe, ale nie chciała mieć nic wspólnego z tym maleństwem? Ostatecznie to ojciec wyjechał do kraju z córeczką, „zgodnie z tym, co zostało określone w umowie w przypadku separacji” – jak mówi szefowa kliniki. Według niej media niepotrzebnie rozdmuchały sprawę „dziecka mającego trzy matki”.

Tylko hetero

W przeciwieństwie do innych lekarzy z New Delhi czy Bombaju doktor Patel od początku odmawiała współpracy z parami homoseksualistów. – Nie podoba mi się ten pomysł. A poza tym i bez tego miałam wystarczająco dużo klientów – tłumaczy. Teraz może triumfować: od stycznia single oraz pary jednopłciowe nie mogą już adoptować dzieci i korzystać z usług matek zastępczych w tym kraju. To wielka bolączka dla innych klinik, które poszły tą drogą. – Zmagazynowały mnóstwo zamrożonych zarodków i teraz nie wiedzą, co z nimi zrobić – mówi jej mąż Hiteś Patel, który zajmuje się prawnymi aspektami działalności kliniki. On także kategorycznie odrzuca wszelkie oskarżenia o wykorzystywanie kobiet: Nie zmuszamy nikogo, żeby tu przyjeżdżał. Kobiety zgłaszają się dobrowolnie, a ja nie wydaję ani rupii na reklamę.

Dom matek zastępczych to nieduży dwupiętrowy budynek, w którym pokoje są urządzone skromnie, ale schludnie. Kobiety śpią tam na ciasno ustawionych metalowych łóżkach. Każda ma niewielką torbę na przedmioty osobiste. W świetlicy ozdobionej plakatami niemowląt stoją maszyny do szycia oraz telewizor. Ciężarne spędzają tu czas na rozmowach, robótkach ręcznych, gotowaniu… Urozmaiceniem długich tygodni spędzanych w tym miejscu są też lekcje angielskiego, kursy szycia albo obsługi komputera. Młode kobiety otrzymują wikt i opierunek, a także kieszonkowe o równowartości 50 dolarów miesięcznie.

Większość pochodzi ze wsi w stanie Gudźarat albo ze slumsów w pobliskim Ahmadabadzie, choć są i takie, które przyjechały z dużo bardziej odległych zakątków kraju. Bez specjalnego zezwolenia nie wolno im stąd wychodzić aż do rozwiązania. Krewni mogą je odwiedzać tylko w soboty. Pod warunkiem że nie mieszkają zbyt daleko i mają na to środki. Dlaczego odcina się je od rodzin? To Naina Patel wpadła na ten pomysł, choć nie od razu. – Początkowo odsyłaliśmy surogatki do domu. Jednak to było zbyt duże ryzyko dla maluchów. One źle się odżywiały, ciężko pracowały, cierpiały niedostatek. I dla nich samych, i dla dziecka lepszym rozwiązaniem jest, żeby pozostały pod naszą opieką.

Za dziewięć miesięcy macierzyństwa można kupić godne życie po kres swoich dni

Każda z tych kobiet ma swoje powody. Jedna chce nabyć kawałek ziemi, druga pomóc mężowi w rozkręceniu małego biznesu, a jeszcze inna sfinansować edukację swojego dziecka. Ich historia jest poruszająca. To opowieść o kobietach gotowych na wszystko, by dać szansę swojej rodzinie i zmienić bieg losu. Maniśa, młoda wdowa z trójką dzieci, która mieszka w odległości 200 km od Ahmadabadu, nie widziała swojej rodziny od marca. Ukrywa kolejną ciążę przed ludźmi ze swojej wsi. Tylko jej dwie dorastające córki znają prawdę. Zdecydowała się na ten krok, aby zarobić na ich posag.

Pawani pieniądze za urodzenie pierwszego dziecka przeznaczyła na kupno domu. Teraz postanowiła zostać matką zastępczą po raz drugi, by wykupić mały sklep. Wszystkie powtarzają, że są uczciwe i nie robią nic złego, ale proszą, żeby nie podawać ich prawdziwych nazwisk i nie pokazywać ich twarzy. Niektórzy byliby gotowi pomyśleć, że uprawiały seks pozamałżeński w celu poczęcia, że to było ich dziecko. – Hańba spadłaby na całą moją rodzinę – mówi 32-letnia Śardźamitra, która jest tu po raz drugi. Dzięki pieniądzom zarobionym poprzednio w klinice doktor Patel opłaciła leczenie swojej chorej na raka siostry. Tym razem chce odłożyć zarobioną gotówkę, aby przeznaczyć ją na edukację dwójki swoich dzieci.

Wahila także już po raz drugi jest w ciąży zastępczej. Strasznie tęskni za swoimi dwoma maluchami w wieku trzech i siedmiu lat, ale pieniądze są jej bardzo potrzebne. Często myśli z dumą o tym pięknym 3,5-kilogramowym bobasie, którego urodziła na zamówienie kilka lat temu. Dziecko było zdrowe, nie trzeba było umieszczać go w inkubatorze. Tylko raz dostała jego zdjęcie, potem nie miała już o nim żadnych wiadomości. To ją trochę zasmuca, ale poprzysięgła sobie, że tym razem będzie inaczej. – Teraz jestem lepiej przygotowana, już nie przywiążę się do urodzonego dziecka.

Ona nas nie zawiedzie

Wszystkie lokatorki domu matek zastępczych mówią natomiast jasno: przyjechały tu ze względu na obiecane cztery tysiące dolarów. Niektórym wydaje się to nawet zbyt piękne, żeby było prawdziwe. 22-letnia Laśja, będąca w czwartym miesiącu ciąży, jest zaniepokojona. – A jeśli tylko nas nabierają? Co będzie, jak nam nie zapłacą? Koleżanki próbują ją uspokajać. – Doktor Patel jest naszym bóstwem. Ona jedna się o nas troszczy. Nigdy nas nie porzuci i nie zawiedzie – przekonuje Śardźamitra.

Rzeczywiście, Patel czuwa nad tym, aby pieniądze zostały przelane na konta i dobrze spożytkowane. Ma też głowę nabitą pomysłami. W przyszłym roku ma ruszyć nowa klinika. Na jednym piętrze będzie się wykonywać zapłodnienia in vitro, na drugiej kondygnacji znajdzie się oddział dla ciężarnych, a na trzeciej oddział neonatologii i pomieszczenia dla rodziców. Indyjska ginekolożka ma nadzieję, że znajdą tam pracę jej byłe matki zastępcze. – Ci, którzy mówią o wyzysku, zupełnie się mylą. My dajemy siłę kobietom, które nie miały nic.

Le Nouvel Observateur

20.12.2013 Numer 33/ 2013
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną