Wystarczy jakieś nieszczęście w rodzinie, aby kongijskie dziecko zostało oskarżone o czary. Mali „czarownicy” są wypędzani z domów albo poddawani uzdrowicielskim zabiegom – czy raczej torturom.
Chadrack patrzy tępym wzrokiem w dal, a w jego głowie kłębią się ponure wspomnienia. Z żalem zszedł z grząskiego, błotnistego boiska przy kościele pod wezwaniem świętego Jana Bosko. Tego ranka w Pointe-Noire, portowym mieście w Kongu, gdzie palmy okalają atlantyckie wybrzeże, rozpętała się potężna ulewa. Pobliskie targowisko w Fond Tié-Tié w okamgnieniu zmieniło się w ogromne bajoro. Ale on i tak wolałby dalej ganiać za piłką po kałużach, byle tylko nie wracać myślą do najgorszych chwil swojego dzieciństwa.
28.02.2014
Numer 05/ 2014