Artykuły

Rodzina, głupcze!

Chelsea Clinton. Początek dynastii?

Numer 13/ 2014
Powrót do Białego Domu. Zaprzysiężenie Hilary na sekretarza stanu (2009 r.). Powrót do Białego Domu. Zaprzysiężenie Hilary na sekretarza stanu (2009 r.). AP / EAST NEWS
Ameryka zawsze uwielbiała polityczne dynastie. A na naszych oczach rodzi się właśnie kolejna: ród Clintonów.
Dobre chwile - Bill Clinton z córką po reelekcji na stanowisko gubernatora Arkansas w 1987 r.Sygma/Corbis Dobre chwile - Bill Clinton z córką po reelekcji na stanowisko gubernatora Arkansas w 1987 r.
Złe chwile - Clintonowie na pierwszym spacerze po ujawnieniu „Monicagate” w 1998 r.AP/EAST NEWS Złe chwile - Clintonowie na pierwszym spacerze po ujawnieniu „Monicagate” w 1998 r.

W połowie kwietnia br. Hillary Clinton spotkała się ze swoimi zwolennikami w jednym z nowojorskich ośrodków opieki nad dziewczętami z ubogich rodzin. Na scenie towarzyszyła jej córka. Obie panie otworzyły w ten sposób nową kampanię na rzecz równouprawnienia kobiet pod hasłem „No Ceilings” (Nie dla sufitów). Bo choć kobiety w Ameryce zrobiły już wielkie postępy, to wciąż nie każdy szklany sufit udało się przebić. – Chciałabym, żebyśmy poszły jeszcze dalej! – oświadczyła na koniec była pierwsza dama, uważana za faworytkę w kolejnym wyścigu do Białego Domu. Nie był to jednak najmocniejszy akord tego spotkania. Gdy prowadząca przeszła już do podsumowań, Chelsea Clinton przerwała jej w pół słowa. – Mam jeszcze coś do powiedzenia. Marc i ja mamy wielką przyjemność ogłosić, że w tym roku przyjdzie na świat nasze pierwsze dziecko.

Połknęła bakcyla

Przyszły tatuś Marc Mezvinsky, który kieruje spekulacyjnym funduszem inwestującym na Wall Street, był jednym z nielicznych mężczyzn na sali. Trzymał się na uboczu, zajmując miejsce w tylnym rzędzie. Teraz także i on znalazł się na chwilę w centrum uwagi. Publiczność nie szczędziła przyszłym rodzicom oklasków, wyrazów wsparcia i gratulacji. A jednocześnie w powietrzu zawisło pytanie: czemu miała służyć ta nieoczekiwana niedyskrecja? Chelsea jest w ciąży! Ta informacja obiegła prasę na całym świecie, wywołując wiele domysłów. Dlaczego po wielu latach unikania rozgłosu zdecydowała się na taki krok? Co chciała pokazać? No i, oczywiście, jaki to będzie miało wpływ na kampanię jej matki w wyborach prezydenckich w 2016 roku?

Mające się urodzić na jesieni maleństwo już na dobre wrosło w krajobraz polityczny za oceanem. Sarah Palin, była republikańska gubernator Alaski słynąca z konserwatywnych poglądów, wyraziła nadzieję, że przyszła babcia wreszcie „przejrzy na oczy” i przestanie popierać prawo do aborcji. „Dla demokratów to może być odpowiednik brytyjskiego Royal Baby” – napisał dziennik „USA Today”. Skrzętnie wyliczono, że w trakcie pierwszych prawyborów w stanie Iowa najmłodszy potomek „dynastii” Clintonów będzie mieć niewiele ponad roczek. Może zobaczymy, jak stawia pierwsze kroczki koło mównicy. – Już niedługo to dziecko będzie raczkować, chodzić i wszystko wskazuje na to, że stanie do prezydenckiego wyścigu w 2055 roku – podsumował cały ten rwetes popularny komik Seth Meyers.

W tym roku urodzi się dziecko Chelesa i Marca. Jeszcze jeden prezydent?

Za sprawą tego newsa Chelsea wysunęła się na pierwszy plan i jest to zupełnie nowa sytuacja. Oczywiście wszyscy doskonale pamiętają jej twarz z czasów, gdy Bill Clinton zasiadał w Białym Domu, ale do tej pory rzadko można było usłyszeć jej głos. Od lat usiłowała żyć własnym życiem, niechętnie angażując się w sprawy publiczne i niemal nigdy nie udzielając wywiadów. Gdy w 2008 r. pewna dziewięciolatka poprosiła ją o wypowiedź dla szkolnej gazetki, Chelsea odparła twardo: Przykro mi. Nie rozmawiam z prasą i to niestety odnosi się także do ciebie, choć tak w ogóle uważam, że jesteś słodka.

Córka byłej prezydenckiej pary zapewnia, że bardzo chciała znaleźć dla siebie inną drogę, robiąc karierę w finansach. Pieniądz nie jest jednak tym, co ją najbardziej interesuje. Potwierdziło się, że niedaleko pada jabłko od jabłoni i ona też połknęła bakcyla polityki. – To frustrujące, bo kto chciałby dorosnąć i pójść w ślady rodziców? – mówiła niedawno w rozmowie z magazynem „Fast Company”, w jednym z nielicznych wywiadów, jakich zgodziła się kiedykolwiek udzielić.

Chelsea Victoria Clinton ma jednak o tyle ułatwione zadanie, że dorastała wśród wścibskich spojrzeń gawiedzi. Gdy przyszła na świat 27 lutego 1980 r., jej ojciec był już gubernatorem stanu Arkansas. – Nazajutrz byłam na pierwszej stronie w gazecie. Nie pamiętam takiego momentu w swoim życiu, kiedy ludzie mnie nie rozpoznawali albo nie podchodzili do mnie, żeby mi powiedzieć, za co kochają albo nienawidzą mojego ojca.

Swoje imię także zawdzięcza ojcu: pochodzi z piosenki „Chelsea Morning” z repertuaru Joni Mitchell, którą Bill nucił żonie podczas wspólnej wycieczki do Londynu. Właśnie wtedy wpadł na pomysł, że mogliby tak nazwać dziecko. W autobiografii swojej matki Chelsea mogła z kolei wyczytać, że jej rodzice byli po ślubie zbyt zajęci, aby znaleźć „dobry moment” na dziecko. Zabrali się do tego na poważnie dopiero po pięciu latach przy okazji pobytu na Bermudach. Konkluzja: czasem warto zwolnić tempo…

Kotwica rodu

Jako jedynaczka Chelsea zawsze była ich oczkiem w głowie. Bill wybrał dzień jej drugich urodzin, aby ogłosić, że spróbuje odzyskać utracony fotel gubernatora. Ze wspomnień Hillary wynika również, że to właśnie ze względu na opór Chelsea nie wystartował on w wyborach prezydenckich już w 1988 r. – A co z wakacjami? Mama i ja pojedziemy bez ciebie – zbuntowała się córka. Przyparty do muru polityk wolał poczekać cztery lata. Przy okazji seksafery z Monicą Lewinsky to właśnie jedyna córka podtrzymywała więź między niewiernym mężem a upokorzoną małżonką. Na zdjęciu, które obiegło świat, widać ją trzymającą oboje rodziców za ręce przed wejściem na pokład śmigłowca, którym polecieli na wspólne wakacje.

Chelsea to „kotwica rodziny” – twierdzi pisarka Kati Marton, której córka często grywała w karty z nastolatką od Clintonów (zwłaszcza w uwielbianego przez nią pokera). Ale jest ona także niezachwianym oparciem dla swojej matki. – W tym domu nigdy nie było kryzysu na linii matka-córka. One są sobie bardzo bliskie i mają dla siebie wielki szacunek.

Poza udziałem w kilku oficjalnych podróżach, wypadających akurat w trakcie szkolnych wakacji, nastoletnia prezydentówna nigdy nie pojawiała się na pierwszym planie. Hillary ustanowiła jasną zasadę: żadnych wywiadów ani zdjęć bez formalnej zgody. Udało jej się ochronić córkę i zapewnić jej własną przestrzeń, w której mogła swobodnie dorastać. Po wejściu w dorosłość Chelsea studiowała możliwie najdalej od Waszyngtonu – najpierw w Stanford na drugim końcu kraju, a następnie w Oksfordzie za oceanem. Do Stanford przyleciała na pokładzie Air Force One w towarzystwie zapłakanych rodziców i 250 dziennikarzy, ale potem było już dużo ciszej na jej temat.

Koledzy z roku wspominają ją jako „bardzo sympatyczną i w sumie bardzo pospolitą” dziewczynę. Jej życie w akademiku nie różniło się specjalnie od doświadczeń innych studentów, choć w jej oknach zamontowano kuloodporne szyby, a jeden z pokoi na tym samym piętrze zajmowali dyskretni agenci ochrony. W przeciwieństwie do córek George’a W. Busha w czasach studenckich Chelsea unikała rozgłosu. Była rozważna i opanowana, tym bardziej że już od dzieciństwa przywykła do tego, że zawsze jest pod baczną obserwacją.

Po powrocie do Nowego Jorku zatrudniła się najpierw w kancelarii McKinsey, a potem w funduszu inwestycyjnym, ale z takimi genami i bagażem doświadczeń szybko znużyła ją kariera finansistki. Po kilku latach na Wall Street wznowiła studia podyplomowe w dziedzinie zdrowia publicznego i zaczęła pisać doktorat w dziedzinie stosunków międzynarodowych (który ostatnio obroniła w Oksfordzie). Na Uniwersytecie Columbia, gdzie prowadzi wykłady, zajmuje się jednak polityką zdrowotną. Dbając coraz bardziej o swoją rozpoznawalność, podjęła też współpracę z telewizją NBC. W sierpniu 2010 r. wyszła za mąż za Marca Mezvinsky’ego, żydowskiego finansistę z Filadelfii. Szum medialny wokół tego ślubu był chyba dla Chelsea momentem przełomowym. – Wcześniej usiłowałam prowadzić normalne prywatne życie, choć na oczach opinii publicznej. Teraz staram się wieść życie osoby publicznej, które ma sens – mówi córka Clintonów.

Ja tylko macham

Zaczęła bywać na nowojorskich imprezach i angażować się w zbiórki pieniędzy na cele kulturalne oraz dobroczynne. Paparazzi czaili się odtąd przed jej mieszkaniem za 10 mln dolarów przy Madison Square Park, aby sfotografować ją, gdy wychodzi na spacer z psem Sorenem (nazwanym tak na cześć duńskiego filozofa Kierkegaarda). Choć niby się usamodzielniła, to wciąż spędza dużo czasu z Billem i Hillary. – Jestem niebywale blisko związana z moimi rodzicami. Na szczęście Marc ich uwielbia.

W 2011 r. Chelsea dołączyła do Fundacji Clintona, organizacji filantropijnej założonej przez ojca po wyprowadzce z Białego Domu. Wszyscy członkowie rodu mają osobne biura i własne priorytety. Były prezydent skupia się na walce z HIV, kwestiach klimatu i ubóstwa. Jego żona koncentruje się na kwestiach praw kobiet, wychowania dzieci i zatrudnienia. Chelsea jest odpowiedzialna za wszystko, co związane ze zdrowiem i młodzieżą, a poza tym angażuje się najbardziej w papierkową robotę w biurze fundacji. Odebrawszy nominację na wiceprezesa, zajęła się porządkowaniem spraw organizacyjnych i uzdrawianiem finansów. Nie wahała się też przepędzić kilku bezproduktywnych starych znajomych ojca.

Jeśli wierzyć rodzicom, to Chelsea zawsze twardo stąpała po ziemi. Pewnego razu na spotkaniu wyborczym ktoś podszedł do niej i spytał, czy też będzie kiedyś gubernatorem, jak jej tata. Zaprzeczyła: Nie, ja mam trzy latka i po prostu macham chorągiewką. To jest moje zadanie. Jak sama twierdzi, wciąż pełni tę rolę, tyle że teraz u boku matki. Niektórzy analitycy przypuszczają, że zdobywszy doświadczenie w fundacji, zostanie szefową kampanii wyborczej Hillary Clinton. Młoda, dynamiczna i śledząca najnowsze trendy Chelsea pozwoliłaby może odmłodzić wizerunek kandydatki (która w 2016 r. będzie mieć 69 lat).

Potem sama Chelsea także miałaby już pewien punkt zaczepienia, gdyby zdecydowała się rozpocząć polityczną karierę. – Jej przyszłość jest nieograniczona – mówi Marton. Jeśli nawet Hillary nie zasiądzie w Białym Domu, to Chelsea nadal będzie mogła tego dokonać.

USA Today, Fast Company

17.06.2014 Numer 13/ 2014
Więcej na ten temat
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną