Opowiada o sobie: Mniej więcej raz na trzy tygodnie obserwuję czyjąś śmierć. Zawsze siedzę całkiem blisko, patrząc, jak w celi śmierci w Huntsville w stanie Teksas jeden po drugim skazany zabójca wydaje ostatnie tchnienie. Nie wiem, ilu ich już oglądałem. Piszę dla agencji także na inne tematy, ale egzekucje na pewno robią największe wrażenie… W czwartkowy wieczór Michael Graczyk ponownie będzie służbowo w Huntsville, znów będzie świadkiem śmierci człowieka. Będzie obserwował, jak wprowadzają zakutego w kajdanki skazańca przez zielone drzwi do malutkiego, turkusowo-zielonego pomieszczenia, jak go przywiązują do białej leżanki wyposażonej w pięć beżowych pasów, które będą później przytrzymywały prężące się ciało.
A on notuje...
Przez kraty i ściankę z pleksiglasu będzie obserwował, jak najpierw zjawia się ksiądz, za nim lekarz, jak w szyję i w zgięcia łokci wbijane są igły, którymi później będą wstrzykiwane trzy substancje, jedna po drugiej: pentobarbital, mocny lek nasenny i uspokajający. Następnie bromek pankuronium, substancja paraliżująca mięśnie, również układu oddechowego (znana w Polsce jako pavulon – przyp. FORUM). Na koniec chlorek potasu, który prowadzi do zatrzymania akcji serca.
Dzięki mikrofonowi zawieszonemu nad głową skazańca będzie słychać ostatnie rzężenie, głośno i wyraźnie, ponieważ składniki podanych mu substancji spowodują zwiotczenie mięśni dróg oddechowych, a z płuc ucieknie ostatni oddech. To potrwa kilka minut. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, a kara śmierci nie zostanie odroczona, stan Teksas wyśle na tamten świat kolejnego skazanego na śmierć mordercę.
Wtedy Graczyk siądzie przed laptopem i spisze to, co widział, jak to robi za każdym razem, gdy jest świadkiem egzekucji. Czasami dwa lub trzy razy w tygodniu, dziesiątki razy każdego roku. Będzie pisał, czy skazaniec wyrywał się, krzyczał i przeklinał wszystkich, jak Justin Lee May w maju 1992 r. Będzie relacjonował, czy coś poszło nie tak, jak w przypadku Josepha Cannona w kwietniu 1998 r., kiedy to mimo licznych prób lekarz nie był w stanie trafić w żyłę, a skazaniec krzyczał z bólu. Będzie pisał, czy ostatnie słowa skazanego brzmiały jak przeprosiny lub może oskarżenie, albo wszystko w jednym, jak wtedy, gdy Lee Taylor powiedział: Nie chciałem go zabić. Mam nadzieję, że widok umierającego człowieka nie sprawi wam satysfakcji.
Będzie też informował o reakcji świadków, krewnych ofiary, którzy czasem przybijają sobie piątkę i wydają okrzyki radości. Albo o tym, że matka straconego upadła u jego stóp z objawami szoku, jak to często się zdarza. Będzie to historia oparta na faktach, informacja prasowa bez opinii i emocji. Rutyna dla Graczyka, 64-letniego dziennikarza, który mówi: To po prostu moja praca. Potem pojedzie do domu na kolację.
Od czasu, gdy w 1984 r. zaczął pracować jako reporter agencji prasowej Associated Press (AP), relacjonujący wykonywanie kary śmierci w Teksasie, Graczyk widział śmierć 400 osób. Żaden lekarz, żaden strażnik więzienny, żaden ksiądz nie był świadkiem większej liczby egzekucji. Kto dobrowolnie pisze relacje z egzekucji? Jakim trzeba być człowiekiem, by wykonywać taką pracę, przez całe dziesięciolecia? Sadystą? Teksańskim kowbojem? Dziennikarzem o wyjątkowej etyce zawodowej? – Prawo do wykonywania kary śmierci jest największą władzą państwa. Prasa musi pilnować, by państwo nie nadużywało tej władzy – mówi Graczyk.
Europa potępia
W zeszłym roku na całym świecie karę śmierci zasądzono w 67 państwach, w 23 przypadkach wykonano egzekucję. Jednak w mało którym kraju wykonuje się ich więcej niż w Stanach Zjednoczonych: od 1976 r., kiedy to karę śmierci przywrócono po dziewięciu latach przerwy, stracono 1277 osób. W demokracjach zachodnich sytuacja ta budzi duży opór, jednak większości Amerykanów to nie przeszkadza. Biblijna zasada „oko za oko” jest głęboko zakorzeniona w tutejszej mentalności.
Jednak co kilka lat zdarza się przypadek, który jest tak skandaliczny, budzi tyle wątpliwości i jest tak rażąco niesprawiedliwy, że cele śmierci znajdują się ponownie w centrum uwagi. Tak było kilka lat temu, kiedy gubernator Teksasu i kandydat na prezydenta Rick Perry chciał, żeby wykonano egzekucję na upośledzonym umysłowo, choć Sąd Najwyższy uznał to za niezgodne z konstytucją.
Lub jak w przypadku Troya Davisa, który w 1989 r. miał zastrzelić policjanta w Savannah. Rzadko kiedy proces wydawał się tak pełen dziur, wina tak wątpliwa i dowody tak niewystarczające, aby skazać człowieka za rzekome morderstwo. Prominenci, jak były prezydent Jimmy Carter, opowiadali się za ułaskawieniem, zebrano ponad pół miliona podpisów. Mimo to we wrześniu 2011 r. Davisa stracono. Sondaż przeprowadzony krótko potem wykazał, że sprawa ta nie zmieniła nastawienia większości Amerykanów: 64 procent opowiada się za karą śmierci. – W Europie uważa się nas z tego powodu za brutalnych – mówi Graczyk. Dziwi go to. – Dla nas jest to raczej rutyna.
Taka praca
W Teksasie wszystkie egzekucje wykonuje się w Huntsville. To małe miasto liczące 38 tys. mieszkańców, rynek okalają ciasno ceglane domy. Więzienie Huntsville jest najstarsze w Teksasie, zbudowane w 1849 r., to masywna konstrukcja z czerwonej cegły w środku miasta. Naprzeciwko znajduje się cmentarz, gdzie w długich rzędach skromnych grobów pochowani są straceni więźniowie. Wykonano tu setki egzekucji, najpierw na szubienicy, później na krześle elektrycznym zwanym Old Sparky. Cmentarz nazwano na cześć człowieka, który przez dziesiątki lat uruchamiał dźwignię przepływu prądu.
Od czasu przywrócenia kary śmierci w Teksasie wykonuje się ją za pomocą zastrzyku z trucizną. W innych stanach, np. w Alabamie czy na Florydzie, dozwolone jest nadal krzesło elektryczne. W pobliżu znajduje się zawsze gaśnica, na wypadek gdyby skazaniec stanął w płomieniach, gdy przez jego ciało przepływa prąd o napięciu nawet do 2000 woltów. W niektórych stanach skazani mogą sami wybrać sposób egzekucji. W zeszłym roku w Utah pewien morderca wybrał pluton egzekucyjny. Stan miał problem ze znalezieniem strzelców.
Huntsville jest położone około półtorej godziny jazdy na północ od Houston. Jedno z zarezerwowanych miejsc dla mediów w więzieniu jest na stałe przypisane agencji AP. Gdy w 1984 r. Graczyk zaczynał pracę w biurze Associated Press w Houston, nie wybierał sobie działki. Był wówczas reporterem z 12-letnim stażem. Trafiło na niego, bo jego dom znajduje się w połowie drogi między redakcją a Huntsville. Kiedyś egzekucje odbywały się o północy, a Graczyk miał najkrótszą drogę do pokonania. – To było po prostu najbardziej praktyczne rozwiązanie.
Mówi o tym rzeczowo, spokojnym tonem, jakby nie było to nic wielkiego, jak gdyby był sprawozdawcą sportowym, który chciał pisać o Bayernie Monachium, a dostał polecenie relacjonowania wydarzeń z drugoligowej piłki ręcznej, ale z czasem zaczął się spełniać zawodowo w tej pracy. Graczyk nie ma w sobie nic z zatwardziałego teksańskiego kowboja. Jego twarz jest łagodna i pełna, jedyne kontury rysują krawędzie okularów bez oprawek. Lubi nosić koszulki polo oraz plisowane spodnie. Z jego biura na obrzeżach Houston roztacza się widok na bezkres Teksasu.
Na ścianach zdjęcia jego małych wnuków. Pokazuje na sobie, gdzie wbija się igłę strzykawki z trucizną – tu, na szyi, oraz tu, w zgięciu łokcia. Statystykę egzekucji wykonanych w Teksasie zna na pamięć. – Szczególnie dużo działo się w roku wyboru George’a W. Busha na prezydenta. Na leżance w Huntsville zmarło wtedy 40 osób. Chodziło o dobre wyniki sondaży. Tutejsi wyborcy nagradzają bezwzględność.
Przy ilu egzekucjach był obecny? – Nie liczę. Wie, że nie robi to żadnej różnicy. Na korkowej tablicy w biurze wisi kartka z długą listą nazwisk i datami. Graczyk wodzi palcem po liście i mówi: Zobaczmy, co mamy następne. Codzienność lokalnego dziennikarza, jak gdyby chodziło o kolejne posiedzenie rady szkoły. Na liście widnieją nazwiska osób, które są następne w kolejce do egzekucji.
Obecnie jest spokojnie, tylko jedna zaplanowana egzekucja w przyszłym miesiącu. Czasami odbywają się cztery w ciągu tygodnia. – To szaleństwo – podkreśla Graczyk – i jest to męczące. Ale nie dlatego, że w takich tygodniach ma już przesyt cierpienia i śmierci, ale dlatego, że boi się pomylić fakty. – Przychodzi taki moment, że coraz trudniej jest odróżniać poszczególne przypadki – mówi dziennikarz. Uderza dłonią w stos papieru, wysoki na 10 centymetrów. – Protokoły z procesów, akty oskarżenia, wszystko to muszę mieć w głowie, nie mogę pomylić szczegółów. Jego praca nie kradnie mu snu, nie przysparza koszmarów. Nigdy? – Nigdy.
Patrzeć na ręce
Wprawdzie rodzina nie jest zachwycona jego wieczornymi wycieczkami do Huntsville, ale dzieci są już dorosłe, same pracują jako dziennikarze, a żona jest pielęgniarką. Publicznie, podczas imprez lub prywatnych spotkań z przyjaciółmi, np. na kolacji, Graczyk nie opowiada o swojej pracy. Jednak zawsze znajdzie się ktoś, kto zagaduje go o nią, a wtedy zapada cisza. Wzrusza ramionami. – Śmierć zawsze budzi ciekawość. Graczyk nie może tego zrozumieć.
Oczywiście są także inni dziennikarze, którzy przyjeżdżają regularnie do Huntsville, ich nazwiska można łatwo znaleźć na stronie internetowej administracji więziennej Teksasu. Na liście świadków z mediów udokumentowano każdą egzekucję i każdego obecnego przy niej dziennikarza. Jednak nazwiska reporterów się zmieniają, widać ciągłą rotację. Więcej niż rok lub dwa nie wytrzymuje nikt. Tylko jedno nazwisko widnieje na liście prawie zawsze. Czasami Graczyk jest jedynym obserwatorem. Nie tylko jedynym przedstawicielem mediów, ale w ogóle jedynym świadkiem, oczywiście z wyjątkiem personelu więziennego.
Czy nigdy nie pomyślał o zmianie warty? – Nie, nigdy. Według Graczyka dla dziennikarza nie ma ważniejszej pracy, mówi o funkcji nadzorczej prasy i swoim obowiązku spoglądania państwu na ręce. Jego argumenty są dobre i spójne, ale nie wyjaśniają, w jaki sposób przetrwać setki oglądanych egzekucji, nie stając się sadystą, nie popadając w depresję. Czy już zobojętniał? Czy po 20 egzekucji nie ma miejsca na emocje? Graczyk podkreśla, że nigdy nie odczuwa obojętności. Trudniej niż na egzekucję jest patrzeć na wypadek samochodowy.
Wielu skazańców zna go już dość długo. Na przykład taki Lester Bower. Graczyk spotyka się z nim regularnie od lat w pokoju widzeń. – Sympatyczny facet – mówi, milknie na chwilę, a następnie dodaje: Krewni tych czterech osób, które zamordował, widzą to zapewne inaczej (Bower przebywa w celi śmierci od 1984 r., choć z niektórych zeznań świadków wynika, że jest niewinny – przyp. FORUM).
Dostał tę „fuchę” tylko dlatego, że miał najbliżej z domu do więzienia
Skazani spędzają średnio dziesięć lat w Death Row, oddziale więzienia z celami śmierci. Dziesięć lat, podczas których Graczyk im towarzyszy, a przez ten czas niektórzy stają się naprawdę dobrymi znajomymi. Przez te wszystkie lata nauczył się trzymać wszystkie emocje na wodzy. Jednak dystans bywa czasem przełamywany. Jak w przypadku Boba Blacka, który – już przywiązany do leżanki – krzyknął jeszcze: Hej, Mike, jak się masz?
Skazaniec, który kiedyś z zimną krwią zabił nożem dwie osoby, śpiewał podczas egzekucji „Cichą noc”. Od tamtej pory dziennikarz nie może znieść tej kolędy. Jeszcze inny na godzinę przed egzekucją zadzwonił do niego na komórkę i spytał: Wszystko u ciebie w porządku?
Graczyk nie opowiada o swoich przekonaniach. – Nigdy nie powiem, czy jestem za karą śmierci, czy przeciw niej. To bez znaczenia.
Próbowano wykreować go na anioła śmierci. Sprawia mu to przykrość. Nie chce, by postrzegano go jedynie jako reportera od egzekucji. – Polityka, biznes, sport... Piszę o wszystkim – mówi. Nie, nie jest sadystą. Co więcej, nauczył się doceniać życie: Tak często widzę, jak szybko można je komuś odebrać.
© Der Spiegel, distr. by NYT Synd.
Dać go katu!
Tamtego wieczoru Clayton Derrell Lockett, 38-letni morderca, miał zostać stracony w więzieniu w Oklahomie. Pytany, co chciałby zjeść na ostatni posiłek, poprosił o stek chateaubriand. Okazało się, że skazaniec może wprawdzie sobie zażyczyć wszystkiego – ale tylko poniżej 15 dolarów. W tej cenie był burger z McDonald’s, ale za to Lockett podziękował. O 18.00 przystąpiono do procedury.
W Oklahomie egzekucje wykonuje się za pomocą serii trzech zastrzyków. Normalnie trwa to kilka minut i jest jakoby bezbolesne, a w każdym razie nikt jeszcze się nie skarżył. Tym razem po raz pierwszy zastosowano trochę inne substancje. Personel więzienia uprzedzał, że może to potrwać trochę dłużej. Gdy więzień zaczął się konwulsyjnie szamotać i szarpać więzy, stało się jasne, że strasznie cierpi, ale nie umiera. Spanikowany personel zasłonił leżankę przed oczami świadków. Agonia trwała 43 minut. Według komunikatu lekarza więzień umarł w końcu na zawał.
Okrutna śmierć zbulwersowała wielu Amerykanów. Rzecznik Baracka Obamy oświadczył, że egzekucja nie spełniała humanitarnych wymogów. Prezydent uznał przypadek z Oklahomy za szokujący – zaznaczając jednak, że stosowanie kary śmierci uważa za słuszne „w uzasadnionych przypadkach”. Kolejny skazaniec, który miał umrzeć zaraz po Locketcie, niespodzianie wrócił do swojej celi. Stan Oklahoma wstrzymał na pół roku wykonywanie egzekucji. Amerykańska Temida nadal nie myśli o rezygnacji z kary śmierci, tylko nie lubi partactwa. Najpierw trzeba pokonać problemy techniczne.
A skąd te problemy? Amerykańscy amatorzy krzeseł elektrycznych i śmiercionośnych zastrzyków nie mają wątpliwości: Winni są obrońcy praw człowieka. Bo to przecież oni starają się od lat skompromitować wykonawców wyroków i „handlarzy śmiercią”, by doprowadzić do zaniechania egzekucji. Ich wytrwała krytyka wreszcie poskutkowała: europejscy producenci zabójczych chemikaliów w obawie przed opinią publiczną wstrzymali sprzedaż tych środków do amerykańskich więzień… Osiągnięty efekt okazał się jednak połowiczny.
Rheinische Post, Daily Mail