Artykuły

Nerkę tanio sprzedam

Handel narządami

Numer 19/ 2014
Upadek nefrologa. Doktor Mora aresztowany na dyżurze w szpitalu w Kostaryce. Upadek nefrologa. Doktor Mora aresztowany na dyżurze w szpitalu w Kostaryce. Organismo de Investigation Judical / Archiwum
Ofira Dorin miała całe życie przed sobą, gdy się dowiedziała, że jego resztę może spędzić przykuta do maszyny. Nie wahała się ani chwili, gdy dostała ofertę przeszczepu za 175 tysięcy dolarów.
Ofira Dorin, biorczyni, niczego nie żałuje: „Legalnie czy nie, ale uratowali mi życie”.Rina Castelnuovo/The New York Times/EAST NEWS Ofira Dorin, biorczyni, niczego nie żałuje: „Legalnie czy nie, ale uratowali mi życie”.

Jeśli pominąć sześciocyfrową cenę, załatwienie w Izraelu nerki do przeszczepu jest banalnie proste. Dwa lata temu 36-letnia Ofira Dorin, pracownica firmy informatycznej, dowiedziała się, że do końca życia czekają ją dializy. Nadzieją był tylko przeszczep, ale ponieważ nie znalazła odpowiedniej osoby w rodzinie ani wśród przyjaciół, musiała się ustawić w wieloletniej kolejce czekających na organ zmarłej osoby. Zdesperowana zaczęła szukać sposobu, by przyspieszyć zabieg.

Jej rodzina skontaktowała się najpierw z byłym agentem ubezpieczeniowym i oficerem armii Awigadem Sandlerem, który za 200 tys. dolarów w gotówce wysyłał swoich klientów na Sri Lankę. Koledzy z firmy wzięli się za zbiórkę pieniędzy, a rodzice obciążyli dom hipoteką. Gdy mama Ofiry poszła wymienić szekle na dolary, właściciel kantoru powiedział jej, że jego wujek też przeszedł przeszczep na Sri Lance, ale zapłacił znacznie mniej. Zaoferował kontakt do nowego pośrednika.

Słońce, plaża i zabieg

Borys Wolfman, prowadzący coś w rodzaju transplantacyjnej agencji turystycznej, zażądał 10 tys. dolarów zaliczki. Resztę kazał zabrać ze sobą, najlepiej w 500-eurowych banknotach, które zajmą mniej miejsca. Dziewczyna nie miała jednak szczęścia – następnego dnia po tym spotkaniu Wolfman, podobnie jak Sandler, został aresztowany w policyjnej obławie na handlarzy organami.

Gdy Dorin opowiedziała o swoim pechu jednemu z klientów, ten wykrzyknął: „Czemu nie zwróciłaś się do mnie?” Pięć lat wcześniej jego ojciec poddał się przeszczepowi w Turcji. Tak doszło do spotkania z Jakowem Dajanem, który wyjaśnił, że istnieje możliwość przeszczepu w Kostaryce za 175 tys. dolarów. Choć nie powiedział tego wprost, było oczywiste, że cena obejmuje także samą nerkę.

Część pieniędzy przelano na konto szpitala w San José i doktora Francisco José Mory Palmy, nefrologa, który nadzorował zabieg. Według akt sprawy Mora wypłacił następnie równowartość 18,5 tys. dolarów bezrobotnemu 37-latkowi. Tuż po przybyciu do San José w czerwcu 2012 r. Ofira spotkała się w hotelu z Morą i dawcą. Podpisali oświadczenia w obcym dla niej języku hiszpańskim, że nerka mężczyzny zostaje nieodpłatnie podarowana. Dorin nie do końca wierzyła w zapewnienia Dajana o całkowitej legalności, ale uważała, że nie ma wyboru. – Moja sytuacja była krytyczna, czułam się coraz gorzej. Trzeba pamiętać, że ci ludzie, choć chciwi, ratują jednak życie – mówi.

Kostaryka była wakacyjnym rajem na długo przed rozwojem turystyki medycznej. Obecnie około 50 tys. gości wydaje tam 330 mln dolarów rocznie na różnego rodzaju zabiegi – od leczenia kanałowego po operacje plastyczne brzucha. Na nefrologów i transplantologów – po godzinach pracy w państwowym szpitalu – czekają prywatne kliniki z zamożnymi pacjentami z zagranicy. Nefrolog z San José, José Fernando Mangel Morales, przyznaje, że dzięki tylko jednej prywatnej transplantacji można podwoić pensję.

Także doktor Mora, 64-letni dziś pionier kostarykańskiej nefrologii z ponad 550 przeszczepami na koncie, dorabiał w dwóch prywatnych szpitalach – Clínica Bíblica i La Católica. W filmie promocyjnym z 2011 r. wyjaśniał, że podczas gdy zabieg w Stanach Zjednoczonych kosztuje nawet 250 tys. dolarów, „tu, w Kostaryce, kosztowałby jedną trzecią, włącznie z hotelem i przelotem”. W roku 2012 proponował fuchę emerytowanemu chirurgowi Clive’owi Montalbert-Smithowi – dwie transplantacje dla pacjentów z Izraela, tydzień pracy, 18,5 tys. dolarów. – Powiedział, że prawnicy przygotowali wszystkie papiery. Tylko że kiedy przyjeżdża obcokrajowiec, a dawca go nie zna i powołuje się na swój altruizm, to prawdopodobieństwo handlu organami jest bardzo wysokie. Ale nie było mi łatwo odmówić – przyznaje Montalbert-Smith.

Aż w końcu wpadli

Kostarykańscy dawcy to najczęściej bezrobotni mężczyźni po kilku klasach szkoły podstawowej. Dwóch z nich zwerbował 56-letni Dimosthenis Katsigiannis, grecki imigrant prowadzący pizzerię Akropolis naprzeciwko publicznego szpitala, gdzie pracował Mora. W 2009 r. krewny Katsigiannisa potrzebował nowej nerki. Restaurator zaczął wypytywać lekarzy, którzy wpadali na pizzę, i został skierowany do Mory. Następnie rozpuścił wici, że szuka dawcy. 38-latek, który zgodził się oddać nerkę za około 5,5 tys. dolarów, był tak zadowolony, że polecił też usługi swojego starszego brata. Obaj podpisali oczywiście oświadczenia, że nie dostali ani grosza.

Innych chętnych werbowała Maureen Cordero Solano, 33-letnia policjantka jeżdżąca po godzinach taksówką. Jak wielu pośredników, najpierw sama kiedyś sprzedała nerkę i tak poznała Morę. Za każdego pozyskanego dawcę dostawała od niego tysiąc dolarów. Taksówka, w której ludzie opowiadali o swoich problemach, okazała się świetnym łowiskiem desperatów.

Tymczasem dyrektor medyczny Clínica Bíblica, Jorge Cortés Rodríguez, robił się niespokojny. Zespół Mory przeprowadził w jego placówce już cztery transplantacje i doktor poprosił właśnie o zgodę na kolejną. Dotychczas za każdym razem urzędnicy szpitala brali oświadczenia dawców za dobrą monetę. – Kiedy ogląda się dokumenty przedstawione przez renomowanego lekarza i jego zespół i widzi się wszystkie upoważnienia poświadczone przez prawników, człowiek nie ma podejrzeń. Ale gdy się dostaje takie papiery raz za razem, w głowie zapala się ostrzegawcza lampka – mówi Cortés.

18 kwietnia br. Cortés poinformował Morę, że nie zgodzi się na następny zabieg. Mora przyjął to spokojnie, ale wkrótce dyrektora odwiedził w biurze umięśniony Izraelczyk mówiący po angielsku ze słowiańskim akcentem. Domagał się wyjaśnień w sprawie odwołanej operacji. – Zaczął mnie naciskać, mówiąc, że musimy to zrobić ze względów humanitarnych, że pacjent jest w naprawdę złym stanie. Robił paskudne wrażenie – wspomina Cortés.

Początkiem końca doktora Mory stał się dziwny incydent z 18 marca ub.r. na lotnisku Ben Guriona w Tel Awiwie. Uwagę funkcjonariuszy przyciągnęła para wyraźnie zagubionych Kostarykańczyków z jedną walizką i tylko odrobiną gotówki. 20-letnia Rosa i 26-letni Roberto nigdy wcześniej nie byli za granicą. Przyciśnięci podczas przesłuchania przyznali, że przyjechali sprzedać nerkę dziewczyny i wymienili nazwisko Mory.

Byli w finansowych tarapatach. Mieli małe dziecko, a Roberto ze skromnej pensji ochroniarza nie mógł spłacić trzech tysięcy dolarów pożyczki od znajomego. Pewnego dnia odwiedziła ich krewna, taksówkarka Cordero, i opowiedziała, jak wyjść na prostą. – Pewna kobieta chce żyć, a wy potrzebujecie pieniędzy – stwierdziła. Badania zdyskwalifikowały Roberta jako dawcę i wtedy zdecydowała się Rosa. „Jutro zaczynam nowy etap życia, dzięki Ci, Boże, za pomoc” – pisał Roberto na Facebooku tuż przed wylotem do Izraela.

18 czerwca ub.r. kostarykańska policja w pokazowej akcji aresztowała Morę na szpitalnym korytarzu, jeszcze w kitlu. Po czterech miesiącach wyszedł za kaucją równowartości 180 tys. dolarów. Miał wkrótce przejść na emeryturę i nie wrócił już do pracy. Manuel Cerdas Calderón, jego bliski przyjaciel i prezes Kostarykańskiego Towarzystwa Nefrologicznego, odwiedził go w areszcie. – Mówi, że dokonywali przeszczepów, by ratować życie. To jedyny powód. Doktor Mora stracił tak wiele: pieniądze, pacjentów, pozycję i prestiż – relacjonuje Calderón. Przejęta dokumentacja doprowadziła śledczych do licznych dawców. W listopadzie aresztowano chirurga naczyniowego i dwóch urologów. Zatrzymano też Cordero i Katsigiannisa. Wszyscy czekają jeszcze na akty oskarżenia. Władze nie ścigają dawców, których uważa się za ofiary procederu. Po tym skandalu kostarykański parlament przyjął ustawę zaostrzającą procedury transplantacyjne.

Jak zbić fortunę

Organizatorzy handlu nerkami przez lata dorobili się w Izraelu fortun, aranżując zagraniczne wyjazdy na zabiegi dla pacjentów, których kojarzą z dawcami. Twierdzą, że działają legalnie i nie pomagają bezpośrednio klientom w kupnie organów. Dobiegający sześćdziesiątki Dajan zjadł zęby na tym fachu. Przez lata wysyłał pacjentów na Filipiny, gdzie jednak w 2008 r. zakazano przeszczepów dla cudzoziemców. W roku 2011 zaczął działalność w Kostaryce. Według ubiegłorocznego aktu oskarżenia o oszustwa podatkowe w Izraelu, w latach 1999–2007 ukrył przed fiskusem ponad 30 mln dolarów, w większości z pośrednictwa w handlu narządami. Wspólnikom miał płacić do 40 tys. dolarów za każdego dawcę, werbowanego na ogół za pośrednictwem ogłoszeń w rosyjskojęzycznej prasie.

Wolfman, emigrant z Ukrainy, jeszcze jako młody człowiek sam sprzedał nerkę w Kolumbii. Policji zeznał, że pracując później dla Sandlera, towarzyszył pacjentom na Sri Lance. Jego nazwisko pojawiło się w europejskim śledztwie w sprawie handlu narządami w Kosowie. Został zatrzymany w Izraelu na dwa tygodnie w maju 2012 r. Cztery miesiące po opuszczeniu aresztu, po konsultacjach z prawnikami, założył firmę Leszem Szamaim (W imieniu nieba), która – jak twierdził – przez 1,5 roku pośredniczyła w kilkunastu transplantacjach. W wywiadach z tego roku wyjaśniał, że za około 30 tys. dolarów jego pracownicy towarzyszyli klientom za granicą, zapewniając kontakty, badania, transport, zakwaterowanie i tłumaczenia. Według Wolfmana to pacjenci decydowali, którą klinikę wybrać i płacili bezpośrednio jej. – Nasza firma nie ma żadnego kontaktu z narządami. Możemy tylko zobligować pacjenta, żeby się upewnił, czy procedura nie ma nic wspólnego z handlem organami. Jeśli ktoś postanowi łamać prawo, to już jego sprawa – mówi.

W kwietniu br. policja zatrzymała jednego z jego pomocników i od tamtej pory Wolfman przebywa za granicą. Gdy nefrolodzy zaczęli informować o powracających z Ankary pacjentach po przeszczepach, prokuratorzy zajęli się transplantacjami dokonywanymi za pośrednictwem Leszem Szamaim w Turcji. – To dla nas jasne, że ci ludzie sprzedawali swoje ciała za grosze – twierdzi komisarz Meir Arenfeld.

Na podst. The New York Times

 

A rynek rośnie...

Stały niedobór dawców sprawia, że co roku tysiące ludzi wyjeżdża na nielegalne transplantacje za granicą. W tym procederze nieproporcjonalnie dużą rolę odgrywa Izrael, m.in. w związku z religijnie motywowaną niechęcią do pobierania organów od osób w stanie śmierci mózgowej. Ponieważ większość ludzi może się obejść bez jednej nerki, to właśnie ten organ zdecydowanie najczęściej przeszczepia się od żywego dawcy. Pozwala to ominąć długą kolejkę czekających na narząd ze zwłok, a ponadto nerka pobrana za życia spisuje się lepiej i pracuje dłużej. Postępy laparoskopii sprawiły, że pobranie organu jest dla lekarzy rutyną. 40 proc. spośród ok. 80 tys. transplantacji nerki wykonywanych corocznie na świecie odbywa się z udziałem żyjącego dawcy.

Handel organami do przeszczepu jest przestępstwem, zgodnie potępionym przez transplantologów w Deklaracji Stambulskiej z 2008 r. Rynek zakazanych usług jednak rośnie, tak jak z roku na rok wydłużają się kolejki. W Stanach Zjednoczonych dokonuje się kilkunastu tysięcy przeszczepów nerki rocznie. Przez ten czas liczba osób czekających na organ od zmarłego dawcy prawie się podwoiła, przekraczając już 100 tysięcy. W kolejce czeka się przeciętnie ponad cztery lata, co roku cztery tysiące czekających umiera.

Zdaniem ekspertów kraje, gdzie handluje się narządami, to Chiny, Egipt, Indie, Pakistan, Sri Lanka, Turcja i byłe republiki radzieckie. Oferujący organy to prawie zawsze biedacy, niedoinformowani w sprawie ryzyka, na jakie się decydują. Pośrednicy, często bezczelnie reklamujący się w internecie, żądają za usługę 100–200 tys. dolarów. Przypadki takie karane są jednak rzadko – najczęściej jedynie, gdy dojdzie do powikłań albo sporów o zapłatę. Uczestnicy procederu pozostają bezkarni, bo wszystko się odbywa pod przykrywką fałszywych oświadczeń i przy braku międzynarodowej współpracy, zwłaszcza w przypadku ekstradycji.

The New York Times

12.09.2014 Numer 19/ 2014
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną