Artykuły

Krótkie spięcie

Wojna klanów w USA

Numer 26.2014
John Ellis „Jeb” Bush (ur. w 1953 r.) Kandydat republikanów. Wieloletni gubernator Florydy. John Ellis „Jeb” Bush (ur. w 1953 r.) Kandydat republikanów. Wieloletni gubernator Florydy. AFP / EAST NEWS
Jeśli klan Bushów to konie wyścigowe, a klan Clintonów to drapieżniki, walka o prezydenturę w USA będzie przypominać serial z gatunku „animal planete”. Główne role mogą w nim zagrać Jeb Bush i Hillary Clinton. Oscary gwarantowane.
Hillary Rodham Clinton (ur. w 1947 r.) Kandydatka demokratów. First Lady stanu Arkansas, First Lady USA, sekretarz stanu USA.MCT Hillary Rodham Clinton (ur. w 1947 r.) Kandydatka demokratów. First Lady stanu Arkansas, First Lady USA, sekretarz stanu USA.
George W. Bush zażywa rozkoszy emerytury. Oskarżenia o błędy popełnione podczas dwóch kadencji prezydentury jakoś się nie chcą do niego przykleić. Z całą werwą lansuje brata jako kandydata do Białego Domu.Corbis George W. Bush zażywa rozkoszy emerytury. Oskarżenia o błędy popełnione podczas dwóch kadencji prezydentury jakoś się nie chcą do niego przykleić. Z całą werwą lansuje brata jako kandydata do Białego Domu.

Rozpoznawalne nazwisko może być dla polityka przekleństwem albo błogosławieństwem. Ale w przypadku takich nazwisk jak Bush i Clinton mamy i przekleństwo, i błogosławieństwo w jednym. Jeśli familia Clintonów wystawi do wyborów prezydenckich w 2016 r. Hillary, a familia Bushów – młodszego brata Georga W. – Jeba, Stany Zjednoczone będą miały nie lada uciechę, a my razem z nimi. Wkrótce Hillary Clinton i John Ellis Bush (dla przyjaciół – Jeb) mają powiedzieć, czy wchodzą w to zwarcie.

Bushowie i Clintonowie to dzisiaj dwie najbardziej wpływowe rodziny amerykańskiej polityki. Dawniej za taką uchodziła dynastia Kennedych, wcześniej – Taftowie czy Rooseveltowie. Wszyscy oni byli i są jak książęta amerykańskiego ludu. Gdy dochodzą do władzy, niechętnie myślą o jej oddaniu, mają bowiem świadomość, że amerykańska demokracja to demokracja elit. Liczą się dwie partie, demokraci i republikanie, są dziesiątki układów towarzyskich, biznesowych, lobbies, majątek osobisty i kasa na kampanię wyborczą oraz sponsorzy. Kto wie, jak działa ów mechanizm, ten jest górą. I chociaż Deklaracja niepodległości zapewnia, że wszyscy ludzie są równi, w polityce USA niektórzy są „równiejsi”.

– Bushowie są jak konie w stajni. Wystarczy jedno słowo właściciela, by karnie ustawiły się na wybiegu – twierdzi pewien przyjaciel tej rodziny W tym przypadku „właścicielem” jest senior rodu, George H. Bush (90 lat), 41 prezydent USA, który lansuje kandydaturę drugiego syna Jeba. Popiera go z całych sił starszy brat George W. Bush (68 lat), 43 prezydent USA. – Jeb byłby dobrym prezydentem. Hej, Jeb, gdybyś potrzebował rady, zadzwoń, jestem na miejscu! – mówi w wywiadzie telewizyjnym. Jedynie seniorka rodu Barbara Bush (89 lat), żona 41 prezydenta, zgłasza wątpliwości. Jej zdaniem trzeci Bush w Białym Domu to już przesada, bo Amerykanie mają powyżej dziurek w nosie politycznych dynastii. Jej głos jest jednak słabo słyszalny.

Jeśli Bushowie są jak konie wyścigowe, to – żeby pozostać przy zwierzęcych skojarzeniach – Clintonowie są jak drapieżniki. Bill Clinton (68 lat), 42 prezydent USA, i jego żona Hillary (67 lat) siedzą w polityce od kilkudziesięciu lat, zaliczają się do elity demokratów i naprawdę wiedzą, na czym polega gra o najwyższy urząd. Gdyby do wyborów prezydenckich w 2016 r. stanęli naprzeciw siebie Hillary Clinton i Jeb Bush, jedno by ich połączyło: nie mogliby sobie wzajemnie zarzucać „dynastyczności”. Wszystko inne ich dzieli, a niemal każda ich potencjalna zaleta może w każdej chwili zmienić się w śmiertelną wadę. Czy nie gwarantuje to pysznej kampanii? Byle tylko powiedzieli: „tak”.

Kłopoty z przeszłością

Clintonowie to supergwiazdy, ozdoby każdej sceny, angażują się w kampanie wyborcze przyjaciół albo goszczą światową elitę w ramach „Clinton Global Initiative”. Budzą uczucie miłej nostalgii, wspomnienia lat 90., gdy Bill był prezydentem, a płace w USA rosły. Ale Clintonowie są produktami Waszyngtonu, zawsze tam obecni – czy to w Białym Domu, w Kongresie czy w Departamencie Stanu. Dla Hillary to ryzykowna sytuacja w czasach, gdy wyborcy są zbuntowani i wkurzeni „na tych z Waszyngtonu”. Dlatego też ktoś, kto ubiega się o Biały Dom, powinien się dzisiaj raczej prezentować jako outsider, który nie ma nic wspólnego ze stołeczną sitwą. Hillary jako kandydatka na prezydenta musiałaby się odciąć od miasta, które dało jej pozycję i sławę. To będzie problem zarówno dla Hillary C., jak i Jeba B.

Gdyby w gospodarce USA działo się dobrze, bezrobocie nadal malało, a Barackowi Obamie udało się rozwiązać szereg dyplomatycznych kryzysów, to jego późne sukcesy mogłyby utorować Hillary drogę do Białego Domu. Jeśli jednak obecny prezydent będzie nadal tak nielubiany jak obecnie, Clinton będzie musiała się od niego zdystansować. Zresztą zaczęła to już robić, twierdząc, że w jego polityce zagranicznej widać zbyt wiele niekonsekwencji. Nie może jednak z tym przesadzić, bo po pierwsze nie wolno jej spłoszyć młodych fanów Obamy, a po drugie była tak długo w jego rządzie, że porażka prezydenta musiałaby choć w części obciążać także jej konto. Będzie problem. W tym bilansie mogłaby jej pomóc prezydentura Billa, ale kto o tym dziś pamięta, skoro oboje wchodzili do Białego Domu w 1992 r., kiedy wielu obecnych wyborców nie było jeszcze na świecie.

Paradoksalnie mniejszy kłopot z przeszłością powinien mieć Jeb Bush. Jego starszy brat George W. odchodził z urzędu jako najbardziej nielubiany prezydent USA w historii. Ale to było sześć lat temu. Dziś, o ile nie pogrąży go właśnie opublikowany raport Senatu na temat działalności CIA za jego prezydentury (tortury, tajne więzienia itd.), w sondażach ma na razie 47 proc. pozytywnych ocen swojej prezydentury. Nie opuszcza go dobre samopoczucie i autoironia: w wywiadach przypomina, że na początku urzędowania traktowano go jako analfabetę i marionetkę wiceprezydenta Dicka Cheneya. Obecni wyborcy – po latach chwiejnej prezydentury Obamy – zapomnieli Bushowi jego wpadki. „To jakaś zbiorowa amnezja” – ocenia „The Washington Post”. Nie pamiętają mu, że to on wpędził Amerykę w trzy wojny (Afganistan, Irak, terroryzm), że zadłużył USA na niewyobrażalną skalę i doprowadził świat do kryzysu finansowego w 2008 r. Teraz ten facet kreuje się na bożyszcze hipsterów: udaje, że nie ma nic wspólnego z polityką, o niczym złym nie wiedział, wydaje biografię ojca („pełną męskiej miłości” – jak napisano w recenzji), maluje olejne obrazy psów i polityków, jeździ na górskim rowerze i co pewien czas zaprasza na swoje ranczo w Teksasie weteranów wojennych, by powspominać przy grillu.

Realia i plotki

Hillary została niedawno babcią, sprawia wrażenie osoby ciepłej i na luzie. To dwie cechy, których zawsze jej brakowało. Jednocześnie, jako była pierwsza dama, senator i sekretarz stanu, zdobyła kompetencje, jakim nie sposób dorównać. Żaden prezydent w chwili obejmowania urzędu nie mógłby się pochwalić takim doświadczeniem. Ale przecież będzie mieć wtedy 69 lat i nie wiadomo, czy do tego czasu zdoła wykreować jakąś porywającą ideę dla swojej partii i Ameryki? Z drugiej strony wrogowie polityczni nie mają dla niej litości: nie dość, że wytykają jej wiek, to Rush Limbaugh, wpływowy moderator prawicowego radia, sugeruje, że „pani Clinton nie może kandydować, ponieważ jest chora”. Na co? Plotka internetowa głosi, że ma tumora.

Przyjaciele rodziny Bushów zawsze stawiali na Jeba. Jest o siedem lat młodszy od George’a W. i uchodzi za inteligentniejszego z obu braci. Był pilnym studentem, odnosił sukcesy jako przedsiębiorca (nieruchomości). Fakt, że do Białego Domu kandydował nie on, lecz rozpasany George, który wiele lat spędził na pijackich balangach i robieniu kawałów, był dla wielu znajomych szokiem.

Jednak starszy brat ma również inne oblicze. Jest towarzyski, łatwo nawiązuje kontakty. Podobnymi cechami odznaczał się George Bush senior. Jeb w porównaniu z nimi sprawia wrażenie sztywniaka. Brak mu swobody i spontaniczności, w kontaktach z publicznością bywa szorstki. Zasłynęła jego odpowiedź na pytanie, co zamierza zrobić dla Afroamerykanów: „Prawdopodobnie nic”. Tłumaczył potem, że miał na myśli społeczeństwo równych szans, ale nie równych efektów. Tak czy siak, wyszło słabo.

George W. nie widzi tu problemu. Oczywiście – jak mówi – jest w stanie zrozumieć, że Jebowi trudno się odnaleźć w „politycznej klasie”, gdzie prezydenci zmieniają się w porządku: „Bush – Clinton – Bush – Obama – Bush”. Opory Jeba świadczą tylko dobrze o jego postawie moralnej. – Ale ja go spytałem, czy wolałby kolejność „Bush – Clinton – Bush – Obama – Clinton” – mówi starszy brat.

Skandale i czarny PR

Mimo wszystko kandydat się waha. Wie, że ta kampania może być okrutna. Demokratom nie trzeba będzie wiele czasu, by na nowo ożywić w swoich szeregach dawną nienawiść do Bushów. Ale i z prawej strony rozlegają się już narzekania, że z taką umiarkowaną, ugodową szmatą jak Jeb republikanie nie mają po co startować. – Przerżnie tak samo, jak wcześniej Bob Dole, John McCain i Mitt Romney. I następnym prezydentem zostanie Hillary Clinton – krytykuje Ted Cruz ze stacji CNBC.

Prezydentem zostanie ten, kto najlepiej będzie udawać, że nic go nie łączy z Waszyngtonem

Starcie Jeb kontra Hillary przypomina pojedynek z 1992 r. Wówczas to Bush senior, broniący prezydentury, zmierzył się z Billem i przegrał. Teraz Bushowie mogliby wziąć rewanż na Clintonach. Ale wszystko zależy od odporności kandydatów na stres, jaki mogą wywołać wspomnienia dawnych afer. Hillary może być pewna, że republikanie wypomną jej przygodę Billa z Moniką Lewinsky, a także niejasne transakcje finansowe Clintonów w handlu nieruchomościami (tzw. afera Whitewater).

Jeb musi się liczyć z tym, że demokraci wywloką mu wszystkie grzechy starszego brata. Dorzucą jeszcze starą historię córki Noelle (dzisiaj dorosła kobieta), która mając problemy z narkotykami, próbowała kiedyś kupić xanax na fałszywą receptę. Nie darują też jego żonie Columbie, która w latach 70., wracając z wycieczki do Europy, próbowała oszukać amerykańskich celników, zaniżając wartość sprowadzanej odzieży.

To stare sprawy. Mogą co najwyżej służyć do bicia piany podczas kampanii wyborczej w ramach czarnego PR. Ważniejsze, jak dwójka kandydatów sama ocenia swoje możliwości. Jedno i drugie ma kompleks straconej szansy. W 2008 r. doświadczona politycznie Hillary przegrała w partyjnych prawyborach z żółtodziobem Obamą. Do dziś nie może się pozbierać po tamtej porażce. Jeb dwa razy deklarował podczas poprzednich wyborów prezydenckich gotowość kandydowania. „Teraz albo nigdy!” – zarzekał się wobec wyborców. I nic. Może się więc zdarzyć i tak, że gdy wybije godzina zero, oboje będą się bali stanąć na ringu. Ich miejsce zajmie kto inny.

Politico, Die Welt

***

John Ellis „Jeb” Bush (ur. w 1953 r.) Kandydat republikanów. Wieloletni gubernator Florydy. Dał się tam poznać jako reformator oświaty, wykazał się liberalnym podejściem do imigrantów. Swój majątek ocenia na milion dolarów. – To za mało, by prowadzić kampanię – stwierdza kokieteryjnie. Ale nie czarujmy się; stoją za nim fundusze rodziny Bushów i przyjaciół. Jego dodatkowym kapitałem jest płynna znajomość hiszpańskiego, a także żona Columba – rodowita Meksykanka.

***

Hillary Rodham Clinton (ur. w 1947 r.) Kandydatka demokratów. First Lady stanu Arkansas, First Lady USA, sekretarz stanu USA, senator, autorka książek, wielbicielka psów, trendseterka w dziedzinie fryzur i garsonek. „Ta kobieta ma wszystko oprócz prezydentury” – można powiedzieć. Formalnie jest teraz emerytką z rocznym dochodem 200 tys. dolarów, ale majątek rodzinny jest niewspółmiernie większy. Wciąż pełna niezaspokojonych ambicji.

19.12.2014 Numer 26.2014
Więcej na ten temat
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną