Już na początku lat 60. Marilyn Monroe wszczepiła sobie w brodę implant z krowiej chrząstki, a John Wayne naciągnął powieki. Dziś Catherine Zeta-Jones wygląda, jakby ktoś wsadził jej pod policzki kilka implantów piersi. Nawet 30-letnia Scarlett Johansson poddaje się zabiegom lekarzy. W Beverly Hills chirurdzy plastyczni nie narzekają na brak zainteresowania. W tym biznesie podstawowa zasada to dyskrecja. Żadnych poczekalni, żadnych cenników. Kto tu przychodzi, zapłaci za wszystko bez słowa skargi.
Podobno 40 proc. aktorów hollywoodzkich między 25 a 30 rokiem życia „zoptymalizowało” już sobie nos, brodę czy piersi. Wśród aktorów po czterdziestce odsetek ten wynosi ponoć sto procent. – Trzeba być pociągającą. Co w mojej branży ma robić kobieta po pięćdziesiątce? – pyta Kim Cattrall, znana z serialu „Seks w wielkim mieście”. Niektórzy sięgają po kuracje groźne dla zdrowia. Ludzki hormon wzrostu, testosteron i inne „eliksiry młodości” robią w Hollywood zawrotną karierę. Co z tego, że za 30 lat można mieć raka, choroby serca i cukrzycę? Najważniejsze, że nie ma blizn.
– Gdy ktoś pyta: „Hej, podoba mi się twój nos, kto ci go zrobił?”, to nie jest komplement dla chirurga – mówi Richard Fleming, lekarz z Beverly Hills. Widoczna zmiana może zniszczyć karierę. 53-letnia dziś Meg Ryan, niegdyś ulubienica Hollywood, zmieniła się we własną karykaturę i przestała dostawać propozycje ról. W podobną pułapkę wpadają mężczyźni. Najbardziej znani podejrzani to Mickey Rourke, Sylvester Stallone, Burt Reynolds czy Arnold Schwarzenegger.
The Daily Telegraph, Vanity Fair