Artykuły

Kinderniespodzianka

Bank nasienia też się myli

Numer 10.2015
Jennifer (z lewej) i Amanda z córeczką: „Kochamy cię, Payton, ale...” Jennifer (z lewej) i Amanda z córeczką: „Kochamy cię, Payton, ale...” Jeff Swensen / Getty Images
Para lesbijek z Ohio zamówiła sobie w banku spermy słodkiego blondaska o białej skórze, a dostała dziecko... czarne. Sprawa trafiła do sądu.

Dziecko, o które toczy się spór, siedzi sobie teraz w maleńkiej wiosce w Ohio na kolanach swojej cioci i ogląda jakąś bajkę na komputerze. Spogląda na ekran i pokrzykuje z radości. Sprawia wrażenie szczęśliwego. Ma ciemną skórę. Parę metrów dalej, na skórzanej kanapie, siedzą ze swoim adwokatem Jennifer Cramblett i Amanda Zinkon i opowiadają, jak dziewczynka przyszła na świat. Amanda nerwowo poprawia włosy, a Jennifer zaciska palce. Nie sprawiają tak radosnego wrażenia jak dziecko. Obie mają wyjątkowo jasną karnację.

Ich opowieść rozpoczyna się latem 2011 r. Są wówczas parą już od roku, Jennifer pracuje jako menedżerka w sklepie z komórkami, a Amanda sprzedaje ubezpieczenia zdrowotne dla zwierząt. Brak im odrobiny sensu w życiu. – Jeśli nie chcesz dziecka, możesz odejść, ale ja zamierzam zajść w ciążę. W ten czy inny sposób – mówi Jennifer do swojej partnerki.

Tamtego lata kobiety spędzają sporo czasu w domu. Przeglądają dokumenty, porównują oferty. Przed nimi na stole leżą biografie trzech mężczyzn, streszczone na 23 stronach. To historie trzech dawców nasienia, potencjalnych ojców ich dziecka. Za każde CV Midwest Sperm Bank pobiera pięć dolarów. Zdjęcia z dzieciństwa dawcy kosztują 25 dolarów, a odsłuchanie nagrania jego głosu – 35 dolarów. Kobietom najbardziej podobają się trzej dawcy. Wszyscy są wysokimi blondynami, mają białą skórę i studiują na bardzo dobrych uniwersytetach. To jest dla kobiet najważniejsze. Nie zdecydowałyby się na Afroamerykanina średniego wzrostu, który pracuje jako kurator sądowy. A właśnie to otrzymały.

Bez czarnych przodków

Latem 2011 r. ważne są szczegóły. Na stronie tytułowej każdej biografii Vicky z recepcji banku spermy napisała odręcznie kilka własnych spostrzeżeń odnośnie do każdego dawcy – poznała ich przecież osobiście. Najlepsze wrażenie zrobił na Vicky numer 380, student. „Mógłby się znaleźć na okładce magazynu. Rewelacyjny wygląd, atletyczny, inteligentny”, a do tego jeszcze „przyjacielski, ciepły, spokojny” – napisała.

Na okładce biografii pełno jest odręcznych uwag Vicky ze spotkań z dawcami: „Piękne oczy!”, „Bardzo wiarygodny”, „I do tego zabawny”, „Mógłby rozśmieszać na scenie”. Z papierów można się ponadto dowiedzieć, że numer 380 ma „zęby średniej wielkości, proste”, „uszy przylegają mu do głowy”, a „wargi ma wąskie”. Ma też „średniej wielkości jabłko Adama i wyraźne kości policzkowe”. Vicky zaznaczyła nawet, że numer 380 między 16 a 18 rokiem życia nosił aparat na zębach, a w 2008 r. usunięto mu dwa zęby mądrości.

330 zamiast 380. Jak można przydzielić podobne numery, jeśli produkty są tak różne?

Także styl życia numeru 380 nie budzi zastrzeżeń. Uprawia codziennie sport i dotychczas spał z dziewięcioma kobietami. Unika soli, za to codziennie je owoce i warzywa. Zażywa też dziennie 100 mg kwasu tłuszczowego omega-3 i jedną tabletkę preparatu witaminowego. W zeszłym roku nie chorował ani razu. Nigdy też nie palił, nie pił alkoholu ani nie uprawiał seksu analnego. Jego największą słabością jest szklaneczka lemoniady, na którą sobie pozwala raz w tygodniu. Cramblett i Zinkon dowiadują się także wszystkiego o jego rodzinie. Wiedzą, że ciotka ze strony matki cierpi na migrenę, a matka miała kiedyś torbiele na jajnikach. W rubryce „przodkowie” jest wyraźnie zaznaczone, że dawca nie ma żadnych czarnoskórych antenatów, tylko „śródziemnomorskich” – konkretnie Greków lub Włochów.

W sierpniu 2011 r. Jennifer zamawia telefonicznie u Vicky dwie probówki z nasieniem numeru 380 po 400 dolarów za sztukę. – Wszystko nam się w nim podobało – tłumaczy Jennifer, ściskając nerwowo palce. 36-letnia kobieta ma krótkie włosy, wygląda na wysportowaną. Amanda, o sześć lat młodsza, jest spokojniejsza i łagodniejsza. Na koniec otrzymują osobistą wiadomość od dawcy: „Mam nadzieję – napisał koślawymi literami – że wasze dziecko będzie takie, jak sobie wymarzyłyście”.

Tak się jednak nie stało. Zamiast dziecka o blond włosach i niebieskich oczach Jennifer urodziła czarnoskóre niemowlę. A narodziny jej córki stały się przyczyną jednego z najbardziej niezwykłych procesów sądowych ostatnich lat. Przypadek ten jest powodem ciągłych debat i dyskusji, które przypadają akurat w czasie, gdy tyle się mówi o rasizmie w Stanach Zjednoczonych.

Dwie pierwsze probówki nie dały Jennifer upragnionej ciąży. We wrześniu 2011 r. dzwoni do banku nasienia i zamawia kolejne próbki. Od razu sześć porcji.

– Tak dla pewności – zamawia pani sześć probówek od dawcy numer 330? – upewnia się Vicky.

– Nie, ja mam dawcę numer 380 – odpowiada Jennifer. Następuje krótka pauza.

– A tak, faktycznie, dla pani jest numer 380 – odpowiada Vicky.

Dopiero piąta próbka przynosi wymarzony efekt. W dzień Bożego Narodzenia Jennifer dowiaduje się, że jest w ciąży. – Chrystusowe dziecko – mówi. W kwietniu 2012 r. wie już, że urodzi dziewczynkę. Para jest w euforii. Kobiety postanawiają, że również Amanda powinna zajść w ciążę i to dzięki nasieniu tego samego dawcy, wtedy ich dzieci będą spokrewnione. Na stronie banku dowiadują się jednak, że numer 380 się wyprowadził i nie jest już dawcą. Nie wiadomo, ile pozostawił probówek ze spermą i ile jest jeszcze dostępnych. Czas nagli.

23 kwietnia 2012 r. Jennifer ponownie dzwoni do Vicky, by zamówić probówki, tym razem dla Amandy. Vicky prosi o chwilę cierpliwości, musi przynieść dokumentację. Kiedy wraca, zadaje pytanie: A więc życzą sobie panie osiem probówek od dawcy numer 330? – Nie, potrzebujemy numeru 380 – odpowiada Jennifer.

Towar gorszej jakości

Vicky znowu prosi o chwilę cierpliwości, włącza w słuchawce melodyjkę. Gdy ponownie podchodzi do aparatu, pyta, czy na pewno zależy im na afroamerykańskim dawcy? – Ależ dlaczego miałabym chcieć afroamerykańskiego dawcy? Moja partnerka i ja jesteśmy białe, przecież pani to wie! – mówi Jennifer. Scio w Ohio, wioska, w której dorastała i w której teraz znów mieszka Jennifer, ma zaledwie 762 mieszkańców. Ani jeden spośród nich nie jest czarnoskóry. Ojciec często w dzieciństwie opowiadał jej, że czarnoskórzy musieli przechodzić na drugą stronę ulicy, jeśli na chodniku napotykali kogoś białego. Było to dla niego oczywiste. Aż do pójścia na college’u, Jennifer ani razu nie rozmawiała z nikim czarnoskórym. Amanda dorastała zaledwie o 40 minut drogi od Scio. Gdy wychodziły z babcią do miasta i spotykały na ulicy kogoś czarnego, babcia nerwowo zaciskała ręce na torebce.

Teraz Vicky znowu włącza melodyjkę. W końcu podnosi słuchawkę i przyznaje, że doszło do nieporozumienia i Cramblett otrzymała nasienie numeru 330. Dziecko, które nosi w swoim brzuchu, urodzi się czarne. – Jennifer zadzwoniła do mnie do pracy – opowiada Amanda, patrząc na swoją partnerkę – ale zupełnie nie mogłam zrozumieć, co do mnie mówi. Była w histerii.

Jennifer kiwa głową. Po rozmowie z Vicky była całkiem załamana. Szlochała, trzęsła się, nie mogła złapać oddechu. Do dziś miewa ataki złości lub napady depresji. Ma głębokie poczucie krzywdy: najwyraźniej jest przekonana, że nie tylko dostarczono jej omyłkowo niewłaściwe probówki, lecz również, że dostała towar gorszej jakości. Zza monitora wyłania się teraz Payton, która ma już dwa i pół roku. Ma na nóżkach srebrne buciki, ubrana jest w różową sukienkę, w czarnych włosach nosi różową wstążeczkę. Gdy się uśmiecha, wygląda jak mała księżniczka z bajki. Trudno sobie wyobrazić ładniejsze i słodsze dziecko.

– Kiedy mężczyzna i kobieta spodziewają się dziecka, zwykle przebiega to dość romantycznie. Jedyne, co my mogłyśmy zrobić, to dokonać wyboru. A nie otrzymałyśmy nawet tego, co wybrałyśmy. I trach! Wszystko prysło – twierdzi Amanda. Payton radośnie przebiega przed swoimi matkami, śmieje się i macha rączką. Jennifer, Amanda i ich adwokat machają do niej w odpowiedzi, ale z pewnym zakłopotaniem.

Drobna literówka

– No cóż, to że ona jest urocza, nie zmienia faktu, iż ludzie w banku spermy popełnili straszliwy błąd – mówi Jennifer, kiedy Payton jest na tyle daleko, by nie słyszeć. Przyczynę błędu dało się szybko ustalić. Bank prowadzi akta klientów jedynie w ręcznie zapisywanych kartotekach, nie elektronicznie. Ktoś musiał niewyraźnie napisać trójkę zamiast ósemki. – Jak można przydzielać podobne numery, jeżeli produkt, jaki za nimi się kryje, jest tak różny? – pyta Jennifer. Adwokat kiwa głową. – Większość ludzi wkurza się nawet, jeżeli ich zamówienie w fast foodzie zostaje pomylone.

Ilu czarnych żyje w tej okolicy? Tylko nasza córka!

W restauracji czy w księgarni można wymienić pomylony towar. W przypadku Payton nie wchodziło to w grę. Chociażby z tego powodu nasuwa się pytanie, czy ludzkie nasienie powinno się sprzedawać drogą wysyłkową. Miesiąc po odkryciu pomyłki Jennifer otrzymała list z banku nasienia: „Sorry za pomyłkę. Załączamy zwrot kwoty za sześć probówek, które zostały pani omyłkowo wysłane”. Zna ten list na pamięć, wciąż jeszcze wywołuje u niej wściekłość. – Nawet nie zwrócili nam za wszystkie osiem probówek!

Jennifer i Amanda składają pozew do sądu. Żądają wyrównania strat. Podkreślają, że nie są rasistkami, ale – tak po amerykańsku – uważają, że za błędy trzeba płacić. Tom, ich adwokat, proponuje, żeby najpierw spróbować załatwić sprawę polubownie. Latem 2014 r. angażuje emerytowanego sędziego na mediatora. Podczas spotkania z adwokatami banku spermy tłumaczy: Najlepsze, co może spotkać Payton w tej mieścinie, to kariera lokalnej osobliwości, los godny atrakcji cyrkowej. A w najgorszym razie będzie celem szyderstw i kpin. Dlaczego nie bierzecie za to odpowiedzialności? W końcu bank zaproponował – według adwokata – „zaledwie ułamek tego, co żądaliśmy”. Prawnicy z banku mówią natomiast o „wysokiej sumie”.

29 września 2014 r. Jennifer składa w sądzie okręgu Cook w Ohio pozew przeciw Midwest Sperm Bank w związku z noszącym znamiona przestępstwa „niedotrzymaniem zobowiązań”, skutkującym „nieuprawnionym porodem”. W uzasadnieniu napisano, że „do porodu doszło wskutek dostarczenia z banku nasienia od niewłaściwego dawcy, wskutek czego pozywająca zaszła w ciążę”. Wśród skutków niedotrzymania umowy ze strony banku Jennifer wypisała: „straty osobiste, koszty medyczne, ból, cierpienie i inne straty o charakterze materialnym i niematerialnym”. Ich wysokość oszacowała na „co najmniej 50 tys. dolarów”. –Problem polega na tym, że nie możemy wycenić życia Payton – mówi Jennifer. O jakich stratach więc mowa? Do rozmowy włącza się adwokat obu kobiet. – Cóż, może straty to niewłaściwe słowo. Lepiej mówić o dodatkowych kosztach, na jakie moje klientki zostały narażone w związku z tym błędem – wyjaśnia. Najgorsze, że w związku z kolorem skóry Payton kobiety rzeczywiście poniosły finansowe straty. W Ameryce ciemna skóra ma wciąż niższą wartość rynkową niż biała. Kto chce adoptować dziecko, za czarne zapłaci zaledwie połowę tego, co za białe, bo popyt na maluchy o białej skórze jest znacznie wyższy.

Rasizm? Jaki rasizm?

W pozwie lesbijki przytaczają przykłady „ekstrakosztów”. Na przykład włosy. „Aby odpowiednio obciąć Payton włosy, Jennifer musi się udać do fryzjera, który zna się na twardszych, afroamerykańskich włosach. Musi więc pojechać do dzielnicy czarnych, daleko od domu”. Poza tym chcą się przeprowadzić z wiejskiej okolicy w Ohio dokądś, gdzie Payton nie będzie jedynym czarnoskórym dzieckiem. Powódki cytują opinie biegłych: lekarki, psychologa, pracownika opieki społecznej. Wszyscy są zgodni, że dla dziewczynki byłoby najlepiej, gdyby dorastała w środowisku, gdzie nie byłaby „niezwykłym zjawiskiem”, na które wszyscy się gapią.

– Tutejsi ludzie stale macają włosy Payton. Z ciekawości, bo nigdy takich nie dotykali. Wie pan, ilu czarnych mieszka w tej okolicy? Zero! Tu nawet zające są białe – mówi Amanda, patrząc na wiejski krajobraz za oknem. Obie kobiety dowodzą, że pieniądze są potrzebne także im samym na swego rodzaju psychoterapię. Chcą się dokształcić, poznać tradycje i kulturę Afroamerykanów, żeby się pozbyć uprzedzeń. A takie kursy nie są tanie. Jennifer twierdzi w pozwie, że wszystko, co dotyczy Afroamerykanów, jest dla niej kulturowo obce. Przyznaje, że się wychowywała w środowisku żywiącym stereotypowe uprzedzenia wobec czarnych. Członkowie jej rodziny, zwłaszcza jeden z wujów, wyrażają się pogardliwie o ludziach mających ciemną barwę skóry.

Ten poród był skutkiem niedotrzymanie zobowiązań przez bank nasienia.

Obu lesbijkom też nie było łatwo w tym wiejskim, konserwatywnym środowisku. W Ohio pary homoseksualne nadal nie mogą brać ślubu. Rodzina Jennifer nigdy do końca nie pogodziła się z faktem, że jest lesbijką. Obie przez dłuższy czas ukrywały swą „inność”. Po jej ujawnieniu nie widziały wprawdzie konieczności przeprowadzki do bardziej liberalnego otoczenia, do Nowego Jorku czy Kalifornii, ale odmienności Payton nie da się ukryć. W Ohio łatwiej być lesbijką niż Murzynką.

Jennifer pokazuje nakryte stoliki w końcu sali, gdzie latem siadają turyści. Niedawno odbywała się tam impreza rodzinna, było ze 40 osób. Rozmowa zeszła na demonstracje setek tysięcy czarnych przeciwko przemocy ze strony białych policjantów. Wcześniej w Ferguson biały policjant zastrzelił czarnego chłopaka, Michaela Browna. Później ława przysięgłych uznała, że nie ma powodu, żeby pociągnąć funkcjonariusza do odpowiedzialności.

Wielu białych Amerykanów dziwiło się wówczas, czemu ich czarni współobywatele są tacy wściekli. Byli też zaskoczeni, że kolor skóry wciąż odgrywa tak ważną rolę w tym społeczeństwie. Myśleli, że ten rozdział w dziejach kraju jest już zamknięty. Prawo zabrania przecież dyskryminacji! – Każdy przy tym stole był zdania, że biali policjanci postępowali słusznie – opowiada Jennifer. Dawniej pewnie też by tak uważała. Odkąd jednak ma czarną córeczkę, coś się zmieniło.

Tymczasem mała skończyła oglądać bajkę, nudzi się. Macha do dorosłych. – No to pa? – pyta. – Chodź tu, kochana Payton. Jesteśmy przyjaciółmi? – woła adwokat. Głos ma aż przesadnie serdeczny. Może chce pokazać, że nie robi tego dla pieniędzy, tylko dla niej? – Siku – woła Payton. I biegnie do toalety. Na dworze zrobiło się ciemno. Jennifer i Amanda długo omawiały szczegóły procesu. Teraz chcą opowiedzieć o Payton: że kocha książki, że mogłaby malować godzinami i że obie dopiero od czasu jej narodzin wiedzą, co to miłość i lęk o kochaną istotę.

Czy nie sprawi im to przykrości, gdy kiedyś trzeba będzie opowiedzieć córce, że z jej powodu swego czasu wniosły pozew do sądu? Że złożyły skargę na jej „nieuprawnione urodzenie”? Czy się nie obawiają, że to odbierze jej pewność siebie i odbije się na poczuciu akceptacji? – Myślę, że bank nasienia właśnie z tego względu zakładał, że do rozprawy nie dojdzie. Sądzili, że moje klientki przez wzgląd na dziecko zrezygnują z procesu – mówi adwokat.

Przecież jest śliczna

Dzień po wniesieniu sprawy do sądu bank spermy publikuje oświadczenie. Zapewnia, że dołożono starań, aby taka pomyłka nie mogła się powtórzyć. Ostatnie zdanie: „Radość sprawia nam każde dziecko, które przyszło na świat dzięki naszej pomocy, i cieszymy się, że pani Cramblett mogła urodzić taką śliczną i zdrową córeczkę”. – Gdyby mi przysłali azjatyckie nasienie, też złożyłabym pozew. Oczywiście, że kiedyś porozmawiamy o tym z Payton. Zwracam się do sądu, bo nie dostałyśmy tego, czego chciałyśmy. Mam bojową naturę. Jak widzę, że coś nie jest w porządku, to walczę o to! – mówi Jennifer.

Obecnie nasienie dawcy numer 380 nie jest już do nabycia ani w Teksasie, ani na Środkowym Zachodzie USA. Na tym terenie urodziło się już tyle jego dzieci, że istnieje ryzyko kazirodztwa. Nasienie dawcy numer 330, ojca Payton, też nie figuruje już w ofercie. Zapewne z braku chętnych. Największe wzięcie mają teraz trzej dawcy. Wszyscy są wysokimi blondynami, mają wyższe wykształcenie i białą skórę.

© Der Spiegel, distr. by NYT Synd.

15.05.2015 Numer 10.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną