Artykuły

Mężczyźni nie potrafią czekać

Baba za wielkim kółkiem

Numer 19.2015
Julia sama radzi sobie z całą obsługa tira. Julia sama radzi sobie z całą obsługa tira. Kommersant / Getty Images
Niektórzy tytułują je „królowymi szos”, inni z lekceważeniem machają ręką lub składają nieprzystojne propozycje. Ale Julia, Katierina i Anastazja pokochały dalekie trasy za kierownicą gigantycznych tirów.
Katierina dla tej roboty rozstała się z mężem.Kommersant/Getty Images Katierina dla tej roboty rozstała się z mężem.
Anastazja zabierała w trasę dzieci.Kommersant/Getty Images Anastazja zabierała w trasę dzieci.

Zasiadłam za kółkiem, bo to niesamowite emocje – mówi 26-letnia Julia Łazariewa z Eupatorii na Krymie. – Uwielbiam mieć poczucie, że robię coś niezwykłego, a świat leży u mych stóp. Jestem panią samej siebie i wiem, że dam radę. Na początku zapłaciłam siedem tysięcy baksów znajomemu kierowcy tirów: ja miałam remontować mu ciężarówkę, a on miał mnie nauczyć różnych sztuczek niezbędnych w tej robocie. To była uczciwa transakcja, chociaż oczywiście nie na moją kieszeń. Trudno. Bardzo chciałam jeździć i byłam gotowa ponieść wszelkie ofiary. Kilka razy pojechałam z nim w trasę, nauczyłam się tego, co niezbędne w drodze. Byłam gotowa do roboty.

Ale nawet po tych prywatnych lekcjach nikt nie chciał Julii zatrudnić jako kierowcy tira. Obeszła wszystkie firmy i instytucje na Krymie, zajmujące się przewozem na dalekich trasach, wszędzie słyszała tę samą śpiewkę: Nie ma mowy, żebym powierzył babie furgon. Nigdy w życiu.

Przyjaciele też nie pomagali. Naprawdę nie masz co robić? Przecież to nie jest zajęcie dla kobiet, zastanów się!

Mama codziennie ostrzegała: Córeńko, nie dasz rady. Toż to wielki wagon na kółkach, tu trzeba krzepy. Załamiesz się.

Wreszcie Julia znalazła pracę. Naczelnik, który w Europie widział, że kobiety bywają kierowcami ciężarówek, zatrudnił ją na poczcie.

– Zrobili mi wielką łaskę: pozwolili pracować bez wynagrodzenia – śmieje się Julia. – Moi bliscy ostatecznie doszli wtedy do wniosku, że mam nie po kolei w głowie. No bo kto pracuje w dzisiejszych czasach za darmo?

Teraz Julia jako kierowca tira zarabia około 30–40 tysięcy rubli miesięcznie, dwa razy mniej niż koledzy po fachu, zatrudnieni w moskiewskich firmach. Jeździ na trasie Krym–Moskwa. Wcześniej miała własną pięciotonówkę, którą przewoziła konie.

– Konie to moja miłość i mój biznes. Ale to także ciężka robota. Na przykład trzeba wyładować ciężarówkę siana. Ręcznie. Więc gdy siedzę za kierownicą tira, to czuję się jak na wczasach. Ludzie myślą, że jak mi opona pójdzie, to sobie nie dam rady. Tymczasem to takie proste. Praca w stajni jest o wiele cięższa, trzeba się nieźle nadźwigać.

Julia stara się nie zwracać uwagi na męskie dowcipy, które są chlebem powszednim na trasie. „Ty, zobacz, baba! Panienko, a chłopa do pary nie potrzebujesz?” – to najczęściej spotykany motyw w niezbyt wyszukanym repertuarze zaczepek. Julia przyznaje, że te pogaduszki męczą ją bardziej niż sama praca.

Za przednią szybą Julia ma zwyczajem kierowców tirów wielką tabliczkę z imieniem. Koledzy choć doskonale wiedzą, że to imię kierowcy i tak zawsze pytają, gdzie kierowca? W czasie rozładunku i załadunku na bazie na ogół rozgrywa się ta sama scena: Julia wysiada z wozu, idzie do biura z dokumentami, a tam patrzą na nią jak na raroga: Droga pani, niech pani nie przeszkadza, proszę odejść od stanowiska i poprosić kierowcę.

– Rzadko się zdarza, że ktoś normalnie podchodzi do tego, że to ja prowadzę tira. Są faceci, którzy traktują mnie z szacunkiem, ale takich jest mało. Reszta od razu zaczyna albo poniżać, albo uderza w prymitywne końskie zaloty. Większość mężczyzn uważa, że wybrałam ten fach, bo chcę się z nimi pozabawiać. Myślą, że nie mam chłopa, że lecę na nich. Nigdy w życiu nie prześpię się z kierowcą!

Dlatego Julia nie lubi zatrzymywać się na trasie. Nawet na obiad. Bo to też problem. Kiedy wchodzi do baru, w którym siedzą koledzy tirowcy, wszyscy od razu milkną. A potem zaczynają się zaczepki.

– Jem szybko, nie odrywam oczu od tabletu, a i tak zaraz się znajdzie chętny do podrywu. Kiedy podchodzi, warczę, że przyszłam tu zjeść i zaraz spadam. Te knajpy to dla mnie koszmar.

Wśród kierowców tirów mało jest takich, którzy w swej karierze nie korzystali z usług tirówek – przydrożnych prostytutek. Julia nie ma litości ani dla jednych, ani dla drugich.

– Faceci z dala od domu takie rzeczy wyczyniają! Wstyd. Któregoś razu zatrzymałam się w lesie, żeby przetrzeć światła, a tu biegną dwie ślicznotki i jedna przez drugą krzyczą: Może chce pan chwilę odpocząć? Jak mnie zobaczyły, od razu zmieniły front i szybko się wycofały.

Jak twierdzą doświadczeni kierowcy, dalekie trasy zaczynają po pięciu latach męczyć, ma się wszystkiego dość. Tymczasem Julia przepracowała ponad dwa lata i ma wielką satysfakcję z pracy. Kiedy jedzie, włącza w szoferce na cały regulator muzykę klubową, zdejmuje buty – pod bosymi nogami ma rozścieloną baranią skórę – i rusza. Trzydzieści godzin z Krymu do Moskwy. Stara się nigdzie nie zatrzymywać, bo to niezbyt bezpieczne. Woli jechać w nocy, kiedy na drodze jest luźniej. Trochę ją bolą plecy od długiego siedzenia, zdaje sobie sprawę, że w pewnym momencie będzie musiała zrezygnować z tego zajęcia.

– Wiem, że to droga donikąd. Nie rozwijam się. Ale za to mam taką radochę, kiedy jadę przed siebie. Jestem królową szos, jestem szczęśliwa.

Lepiej siedź w domu

– To bardzo proste zajęcie, wbrew temu, co mówią mężczyźni, którzy tworzą jakieś swoje mity – mówi 28-letnia Katierina, kierowca tirów z Wyborga. Prosi, by ją przedstawić jako Katrin Russ. – Chłopaki wszystkim opowiadają, że to takie trudne, że ciężko jak w kopalni. Może tak jest na Dalekiej Północy, ale u nas dziewczyny prowadzą wozy i za Ural, i po Syberii. Dają radę – a faceci opowiadają niestworzone rzeczy, żeby ich ludzie uważali za herosów. Prowadzenie tira jest bardzo przyjemnym zajęciem.

Zatrudnienie w firmie trudniącej się przewozami załatwili Katierinie znajomi. – Wyborg to nie jest wielkie miasto, nie ma tam za dużo pracy, a co dopiero takiej, gdzie nieźle płacą.

Szef powitał ją z otwartymi ramionami, bo wcześniej pracowała w służbie celnej. Poza tym w firmie tirem jeździła już jedna kobieta i doskonale sobie radziła.

– W tym fachu różnie bywa, czasem na towar trzeba poczekać kilka dni. Mężczyźni z nudów mogą pójść w tango, zapić. Wiele razy się zdarzało, że tir przepadał. A potem okazywało się, że kierowca pijany w siwy dym leży gdzieś pod stołem w knajpie, a towar dawno rozkradziony. Kobietom to się nie zdarza – uchyla rąbka zawodowej tajemnicy Katia.

Szef Katieriny nie może się jej nachwalić. – Katia nigdy nie narzeka. Faceci są kapryśni, ciągle się wykłócają, a to nie tam ich posyłam, gdzie by chcieli pojechać, a to ładunek im nie pasuje. I jeszcze trzeba ich pilnować, żeby trzymali się regulaminu.

Za to koledzy nie traktują Katii przyjaźnie. Kiedy do bazy przychodzi nowy chłopak, to wszyscy go poklepują, podpowiadają, co ma robić, wybaczają potknięcia. Gdy Katia pojawiła się w pracy, zaraz ochrzcili ją „kurą domową” i po dobroci radzili, żeby raczej siedziała w domu, bo to robota dla mężczyzn. Bywało, że robili jej psikusy.

– Miałam wyjechać o szóstej rano. Włączam silnik, a nie mogę ruszyć z miejsca. Co się dzieje? – wspomina Katierina. – Potem dobrzy ludzie mi powiedzieli, że to pewnie któryś z kolegów specjalnie odłączył jedną z części, w przyczepie wysiadło światło, hamulce nie działały. Innym kierowcom takich numerów nie robili, tylko mnie. Chcieli mi pokazać, że to nie jest robota dla mnie, tylko dla twardych facetów. A ja ich obrażam samą swoją obecnością.

Katierina dba o swoją ciężarówkę, przed każdą wyprawą dokładnie sprawdza ciśnienie w oponach, dokręca śruby, robi przegląd silnika. W ciągu dwóch lat pracy tylko raz musiała zmieniać koło w trasie.

– To nie jest trudne. Koła nie trzeba podnosić, po prostu przetacza się po ziemi. A potem korzystam z praw fizyki: lewar, montaż, tyle.

Katierina twierdzi, że w drodze wypoczywa. Włącza sobie Mozarta lub Vivaldiego. I naprzód! Jednak z powodu tej roboty przyszło jej się rozstać z mężem.

– Jemu nigdy się nie podobało to, czym się zajmuję. Namawiał mnie, żebym poszła pracować do biura, jak wszyscy. Nie podobało mu się, że ciągle wyjeżdżam. Mężczyźni nie potrafią czekać. I pewnego razu, kiedy byłam w trasie, wziął i zwiał. Nie żałuję. Jak można romantyzm drogi zamienić na siedzenie w domu z facetem, który mnie nie rozumie? Buduję dom, potrzebuję pieniędzy. A potem może spotkam człowieka, dla którego będę w stanie zostawić trasy. Jeszcze nie spotkałam dojrzałych kobiet z dziećmi, które by jeździły na tirach. Kobiety mogą pracować w tym zawodzie, póki są młode i bezdzietne. Czasami słyszę przez radio kobiecy głos, od razu się odzywam. My, dziewczyny, zawsze się wspieramy w trasie, od mężczyzn trudno się tego spodziewać.

Zuch dziewczyna

– Mój dziadek był kierowcą na dalekich trasach, mój ojciec też, mama pracuje jako lekarz w zakładach samochodowych, to kim mogę być z zawodu? – śmieje się 32-letnia Anastazja Konowałowa z obwodu leningradzkiego. Ta matka trojga dzieci nie wyobraża sobie życia bez wielkich samochodów. – Ojciec od dzieciństwa zabierał mnie ze sobą w trasę. Odkąd pamiętam, zawsze chciałam pójść w jego ślady. Zdałam egzaminy do technikum samochodowego, ale na mechanika samochodowego dziewczyn nie brali, musiałam więc zapisać się na specjalizację z logistyki. Trudno. Ale i tak miałam tam przedmioty zawodowe – budowa samochodu, prowadzenie pojazdów, czyli wszystko, czego mi było trzeba.

Anastazja wyszła za mąż w wieku 18 lat. Zaraz po ślubie mąż zaczął ją wychowywać: Po co ci te samochody, co ty całymi dniami robisz w tym garażu, siedź w domu i gotuj barszcz. Ubierz się w krótką spódniczkę, a nie w kombinezon roboczy. Co z ciebie za baba, nawet na urodziny chcesz dostać w prezencie nie kieckę, a zestaw kluczy francuskich. Oszaleć można.

Anastazja nie żałuje, że się rozwiedli.

– Oczekiwał, że będę kobieca, a sam mężczyzną był takim sobie. Po tym, jak się rozstaliśmy, ani razu nie wspomniał o dziecku. Synek miał osiem miesięcy, kiedy pewien znajomy zaproponował mi, żebym była jego zmienniczką na dalekich trasach – wspomina Anastazja.

Nie zastanawiała się ani chwili. Z Tolikiem najpierw siedziała babcia, a potem, jak skończył roczek, to zabierała go ze sobą w trasę. – Co trzy godziny przystanek, dawałam mu jeść, bawiliśmy się i dalej w drogę. Milicjanci z drogówki, jak nas widzieli, to szczęki im opadały: kobieta za kierownicą tira i na dodatek z małym chłopcem. Tłumaczyłam im, że jestem samotną matką, a muszę jakoś zarobić na utrzymanie – mówi kobieta.

Obecnie Tolik ma 11 lat i marzy o tym, by zostać kierowcą. Jak mama i tata. Bo tatę sam sobie znalazł.

– Raz tir mi się popsuł, staliśmy na poboczu pięć godzin, czekaliśmy na pomoc. Tylko jedna ciężarówka zatrzymała się przez cały ten czas. Kierowca wysiadł, zapytał, co się stało. Jak zobaczył mojego syna, roześmiał się i zaczął się z nim bawić. No i tak to się zaczęło, podałam mu swój numer telefonu, a po roku postanowiliśmy się pobrać.

Znajomi do tej pory nie mogą wyjść ze zdziwienia, jak to Anastazji udało się znaleźć takiego samego koczownika, jak ona sama. Po urodzeniu drugiego syna mąż próbował zatrzymać ją w domu: Może ci już wystarczy? Ale ona nie zamierzała znowu wysłuchiwać gadki o gotowaniu barszczu. Więcej rozmów na ten temat nie było.

– Droga to droga. Nie tak łatwo o niej zapomnieć, zrezygnować. To zew – tłumaczy Anastazja.

Anastazja, podobnie jak koleżanki, nieustannie spotyka się z docinkami męskiej większości. Kiedyś w czasie załadunku chłopaki z bazy zakładali się, czy Anastazja zdoła wprowadzić ciężarówkę na specjalny trap, czy odpadnie w przedbiegach. Stawki były nawet wysokie, wszyscy postawili na to, że Anastazja wymięknie i tylko jeden chłopak odważył się wychylić – stwierdził, że na pewno da radę.

Anastazja rzeczywiście dała radę. Chłopak, który w nią uwierzył, zgarnął całą pulę. Przyszedł potem podzielić się pieniędzmi: Trzymaj, zaparkowałaś jak mistrz kierownicy, zuch dziewczyna.

– Szczególnie dużo chamów spotyka się w okolicach Moskwy. Kiedyś jeden taki uznał, że mu zajechałam drogę. Zatrzymał się, wysiadł, ja też wysiadłam. A on bez słowa dał mi pięścią w twarz. Taki nie przygląda się, z kim ma do czynienia – z kobietą czy z mężczyzną. Potem leżałam w szpitalu ze wstrząśnieniem mózgu. Zgłosiłam to na policję, przekazałam nagranie z wideomonitoringu, a oni mi na to: sprawa zamknięta, brak dowodów. Po tej przygodzie mama po raz pierwszy w życiu poprosiła mnie, żebym przestała jeździć. Mąż tylko wzruszył ramionami. – I tak pojedzie, po co sobie język strzępić.

Małżonkowie początkowo dzielili się dziećmi i jeździli z nimi w trasy.

– Nasze dzieciaki uwielbiają drogę. Dajemy im taką dziecięcą kierownicę i oni się bawią, wyobrażają sobie, że też prowadzą. Potem kupiliśmy swoją ciężarówkę i zaczęliśmy jeździć na zmianę. Anastazja pracowała do trzeciego porodu, jeszcze w 36 tygodniu ciąży pojechała z Petersburga do Kaługi, a potem wprost z tira poszła rodzić – wspomina mąż Anastazji.

– Potem musieliśmy sprzedać naszego tira, nie mieliśmy pieniędzy, nikt mi nie płacił za urlop macierzyński, oboje płakaliśmy, ale trudno – dopowiada Anastazja. – Mąż pracuje teraz w prywatnej firmie. Jak nasza córeczka skończy półtora roku, to i ja zacznę znów jeździć. Jak będziemy pracować oboje, to uda nam się odłożyć pieniądze na własną ciężarówkę.

Małżonkowie marzą, że jak dzieci wyrosną, to oddadzą im dom, a sami staną się prawdziwymi koczownikami. – Jesteśmy wędrowcami, uwielbiamy jeździć w trasy we dwoje. Ludzie na ogół marzą o tym, żeby na starość gdzieś osiąść, a my marzymy, żeby ruszyć w drogę. Z takiej miłości nie można się wyleczyć.

© Ogoniok

18.09.2015 Numer 19.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną