Jest ciepły, letni dzień, a Chalid H. cieszy się ostatnimi beztroskimi godzinami w swoim życiu. Czarnym golfem jedzie wzdłuż francuskiego wybrzeża Morza Śródziemnego. Obok niego siedzi kolega, rozmawiają, śmieją się, mijają kolejne wioski i miasta. Przejażdżka nie ma konkretnego celu. Chalid H. długo oszczędzał na samochód i teraz chce pochwalić się lakierem, który co weekend poleruje miękką ściereczką.
Są już w drodze powrotnej, prawie w swoim rodzinnym portowym mieście Tulon, kiedy nagle policjant z drogówki macha na nich lizakiem.
Chalid H. nie jest zaskoczony. Nastawił muzykę rap tak głośno, że głośniki przeraźliwie dudnią. Jego rodzice pochodzą z północnej Afryki, co widać po jego oliwkowej cerze i czarnych włosach. Francuska żandarmeria często kontroluje mężczyzn o takim wyglądzie, Chalid wie o tym. Ale przecież nic złego nie może mu się stać. Nie naruszył prawa.
Zjeżdża na pobocze, przez okno podaje prawo jazdy, za chwilę pojedzie dalej. Policjant przekazuje do centrali numer dokumentu. Wkrótce potem otwiera drzwi od strony kierowcy. – Pana prawo jazdy zostało zatrzymane, proszę wysiąść.
– Dlaczego? To niemożliwe! – protestuje Chalid H.
W głowie kłębi mu się mnóstwo myśli. Niedawno zrobił mu zdjęcie fotoradar, ale przecież tylko nieznacznie przekroczył prędkość. Pyta policjanta: Dlaczego straciłem prawo jazdy? Ten odpowiada, żeby napisał do prefektury policji.
Chłopak przesiada się na fotel pasażera, kolega zasiada za kierownicą, w milczeniu wracają do domu. Teraz będzie musiał spowiadać się rodzicom z czegoś, czego nie zrobił. Jest połowa maja 2013 roku. Chalid H. ma 23 lata.
Przypomina sobie historię kumpla z pracy, który w skrzynce na listy znajdował kolejne rachunki za monitory i wiertarki, choć ich wcale nie zamawiał. Ktoś podszył się pod niego i posługując się jego nazwiskiem robił zakupy w internecie. Ludzie zostawiają w sieci wrażliwe informacje: datę urodzin, numer dowodu, adres zamieszkania. Co roku miliony internautów stają się ofiarami kradzieży tożsamości.
Ale taki numer w realnym świecie? W przypadku kogoś, kto prowadzi tak spokojny żywot, jak on? Może jakiś przestępca lub pijak pokazał jego prawo jazdy podczas kontroli drogowej? Ale przecież cały czas ma je przy sobie, nikt go nie ukradł. Ktoś lub coś musiało się sprzysiąc przeciwko niemu.
Fatalny splot tożsamości
Kiedy tamtego dnia wspina się na trzecie piętro swego domu w Tulonie, gdzie mieszka z rodzicami w lokalu pełnym rodzinnych zdjęć w złotych ramkach, ze zdenerwowania boli go żołądek. – Nie chciałem rozczarować rodziców, opłacili mój kurs prawa jazdy – mówi. Siedzi skulony na kanapie, postawny facet z trzydniowym zarostem i muskulaturą rzeźbioną na siłowni. Wstyd działa jak wielki ciężar, tłamsi go i przygniata.
Mówi rodzicom, że policjant bez powodu zabrał dokument, ale nie chcą mu uwierzyć. Matka kręci głową. Ojciec atakuje: Jak mogłeś wszystko zaryzykować dla paru drinków? Chalid H. zapewnia o swej niewinności, ale ojciec wstaje i zostawia na sofie bezradnego syna.
W tym momencie młodzieniec jeszcze nie wie, że jego los w fatalny sposób splótł się z życiem innego młodego mężczyzny. To jego dawny kolega Adrién Bourgiba.
Życie Chalida H. zaczęło przypominać los Józefa K. z „Procesu” Franza Kafki
Adrién i Chalid dorastali w tym samym blokowisku na północy Tulonu. To wprawdzie lokale komunalne, ale korytarze budynków są starannie pobielone wapnem, a tereny zielone z palmami – dobrze utrzymane. Tutejsi młodzi ludzie mają perspektywy, wielu z nich czeka awans społeczny.
Chalid H. dobrze zdał maturę i zaraz potem zaczął się w porcie szkolić na elektryka. Natomiast Bourgiba wybrał szybkie pieniądze. – W pewnym momencie stoczył się, potrzebował forsy, by imponować dziewuchom – jego znajomi mówią tak, jakby już wtedy przeczuwali, że to nicpoń. Brał ponoć narkotyki, haszysz i ekstazy. Miał się zajmować dilerką, a także kraść auta i telefony komórkowe.
Pozbawiony prawa jazdy Chalid H. teraz nagle również znalazł się w gronie osiedlowych nieudaczników. Inni rano wsiadają do średniej klasy samochodów i jadą do pracy. Auto jest tu symbolem sukcesu. Ale czarny golf stoi opuszczony na parkingu, zaś Chalid H. staje na przystanku obok dziatwy szkolnej i czeka na autobus.
Pisze pismo do prefektury, jak mu doradził policjant podczas tajemniczej kontroli drogowej. Po trzech tygodniach przychodzi odpowiedź: „Na podstawie paragrafu L 234–1 francuskiego kodeksu drogowego zostało Panu odebrane prawo jazdy za jazdę pod wpływem alkoholu w nocy na 19 października 2012 r.” – napisano w liście.
Chalid H. jest zdruzgotany. Wprawdzie minęło zbyt dużo czasu, by pamiętał, czy tamtej nocy korzystał z auta. Ale nigdy nie pije, gdy siada za kierownicę. Jego golf jest dla niego zbyt cenny. – To nie może chodzić o mnie – powtarza. Nikt mu jednak nie wierzy. – Pewnie tak się urżnąłeś, że nic nie pamiętasz – dowcipkują przyjaciele.
Pewnego wieczoru przysiada się do niego na kanapie Alize, jego matka – niska, krępa kobieta o miłym uśmiechu i podkrążonych oczach. Cichym głosem zachęca syna, by jej zaufał i powiedział, co tamtej nocy przeskrobał. Wybaczy mu wszystko.
Może urwał mi się film?
W tym momencie Chalid H. sam zaczyna się zastanawiać, czy przypadkiem nie był to on. Może tamtej październikowej nocy urwał mu się film, a teraz podświadomie stara się wyprzeć winę?
Dosięga go los urzędnika bankowego Józefa K. z powieści Franza Kafki „Proces”. Józef K. zostaje oskarżony, choć nie wie, o co. Początkowo chodzi do sądu z podniesioną głową, ma nadzieję, że wszystko się wyjaśni. Jednak stopniowo wokół Józefa K. atmosfera się zmienia. Współpracownicy i sąsiedzi przestają mu mówić „dzień dobry”, krok po kroku opanowuje go niejasne poczucie winy.
– Wszystko się dobrze skończy – mówią zrazu Chalidowi H. przyjaciele i klepią po plecach dla otuchy.
– Jeszcze ci nie zwrócili prawka? – pytają zdziwieni kumple, gdy mijają kolejne tygodnie. Początkowo chętnie pomagali, ale teraz to dla nich kłopot, by wozić go po okolicy. Niektórzy uznają go za kłamcę. Także on baczniej przygląda się znajomym. Czyżby któryś z nich zażartował sobie jego kosztem? Czy zrobił sobie wrogów? Zamyka się w sobie, dużo czasu spędza samotnie.
Adrién Bourgiba jest atrakcyjny, szarmancki, nieobliczalny, ciągle zmienia dziewczyny, mieszkania i komórki. Tak go opisują znajomi, którzy dziś nie chcą już uchodzić za jego przyjaciół. Adrién trenuje boks tajski, całymi godzinami uderza stopami i dłońmi w worek treningowy, czasem zwycięża w lokalnych zawodach. Ma wysportowane, mocne ciało z uwidocznionymi mięśniami. Boks, dziewczyny i szastanie pieniędzmi – wokół tego kręci się jego życie. No i oczywiście szybkie auta.
Tymczasem golf Chalida H. stoi bezużytecznie na parkingu. A potem listonosz przynosi nieoczekiwaną przesyłkę.
To list polecony od komornika sądowego z pobliskiej miejscowości La Seyne–sur–Mer. Matka Chalida rozdziera kopertę. Kancelaria komornicza żąda, aby jej syn wpłacił łącznie 3100 euro odszkodowania sześciu policjantom za spowodowanie poważnego uszczerbku na ich zdrowiu. Poszkodowani byli niezdolni do pracy od 12 godzin do 10 dni. Jednemu złamał kciuk, inni mieli przygniecione dłonie, potłuczone łokcie i siniaki.
Alize H. czyta dalej. Policjanci wytoczyli synowi proces cywilny. Sędzia wydał wyrok pod nieobecność podsądnego. Oskarżony Chalid H. „nie pojawił się ani nie był przez nikogo reprezentowany”. Mimo że wcześniej był już za to skazany na dwa miesiące więzienia.
Syn coś ukrywa
Alize H. długo siedzi z listem w ręku. Jej syn pobił policjantów? Siedział w kryminale? Dzwoni do niego do pracy, do portu w Tulonie, gdzie jako elektryk serwisuje fregaty francuskiej marynarki wojennej.
– Co ty zrobiłeś? – wykrzykuje do aparatu. Chalid H. znajduje się akurat w hali maszynowej i pracujące silniki zagłuszają słowa rodzicielki. Wyczuwa jednak w jej głosie panikę.
Alize H. relacjonując dziś szok, jakiego doznała po otwarciu listu komornika, mówi: Byłam jak sparaliżowana. Na jej półce do prasowania piętrzą się białe koszule, wprawnymi ruchami prasuje ubranie męża i dwóch synów. W eleganckich tulońskich domach pracuje jako sprzątaczka, wyprasowała już niezliczone ilości adwokackich i sędziowskich koszul. Noszą je mężczyźni tacy jak ci, którzy jej syna uznali za przestępcę.
– Pomyślałam oczywiście, że Chalid nie skrzywdziłby nawet muchy. Poza tym cały czas mieszkał z nami pod jednym dachem. Ale ten dokument był taki… taki… państwowy. Nieśmiała kobiecina szuka odpowiedniego słowa.
Po rozmowie telefonicznej z synem zwątpiła. Wieczorem robi mu wymówki, że coś przed nią ukrywa. – Nic nie zrobiłem – broni się syn. I ciągle to samo: Nic nie zrobiłem. Jednak co innego mówią dostojne, oficjalne dokumenty.
Chalid H. bierze list od komornika i idzie na posterunek policji w La Seyne–sur–Mer. Teraz wszystko się wyjaśni, przecież nie siedział dwóch miesięcy w więzieniu!
– Nastąpiło pożałowania godne nieporozumienie – mówi z pewnością siebie – proszę sprawdźcie moją tożsamość.
– Dla mnie jest pan winny – policjant zbywa go zdaniem, które dobrze zapamięta.
– Proszę, sprawdźcie raz jeszcze dokumenty, to nie byłem ja – nalega, ale dwaj policjanci za biurkiem odwracają się do niego. – Niech pan już idzie.
Może ich reakcję tłumaczy po części fakt, że pojawił się przed nimi syn imigrantów. Jeden z tych, którzy w telewizji są przedstawiani jako wyrzutki społeczne, przestępcy i islamscy fanatycy. Jaki policjant uwierzy komuś takiemu, że pomyliła się machina państwa? I Chalid po prostu odwraca się i idzie kilka kilometrów pieszo co domu. Czuje się bezradny.
Trochę siebie znam
Mniej więcej z tym czasie Alize H. spotyka u piekarza Adriéna Bourgibę. Kobieta zna go od czasu, gdy jako chłopiec bawił się z jej synami na trawniku pod domem. Chłopak z sąsiedztwa, jeden z wielu w blokowisku. Adrién kupuje torbę bułeczek maślanych i życzy jej miłego wieczoru. Alize uświadamia sobie, że mężczyzna nie patrzy jej w oczy.
Potem, w styczniu 2014 r., osiem miesięcy po pamiętnej kontroli przy nadmorskiej drodze, do Chalida H. uśmiecha się wreszcie szczęście. Matka zebrała się na odwagę i pokazała osobliwy list adwokatowi, u którego już od kilku lat myje okna. Christophe Vinolo – prawnik – wystosował w tej sprawie pisma, jedno po drugim. W końcu jego doniesienie do Prokuratury Generalnej zmusza policję do ponownego zbadania akt. Zimowego dnia Chalid H. stawia się w celu „porównania tożsamości” na policji, tym razem w komendzie miejskiej w Tulonie.
Będzie potem pamiętał wszystkie szczegóły. Jak starannie kładzie kciuki i kolejne palce, a potem całe dłonie na specjalnym ekranie. Jak na monitorze aparatu pojawiają się jego linie papilarne. Jak specjalista od daktyloskopii ściąga linie papilarne tajemniczego sprawcy, który występuje jako Chalid H.
Natychmiast dostrzega, że mają zupełnie odmienny układ linii papilarnych. Jego mają kształt raczej spiralny, podczas gdy tamtego są poszarpane. – Chodzi o dwie różne osoby – orzeka urzędnik.
Potem pokazują mu zdjęcie sprawcy podpisane nazwiskiem Chalida H. Chce zobaczyć twarz nieznajomego. Ale moment – czy to naprawdę obcy? – Mój Boże, to nie może być prawda – mówi.
– Zna pan tego mężczyznę?
Oczywiście, zna Adriéna Bourgibę! Zalewają go wspomnienia: wspólne wypady w weekendy, przesiadywanie w barach i przed komputerem. Tak, zna go, ale nie jako przestępcę, który bije ludzi i kradnie cudze mienie, auta, telefony komórkowe i obcą tożsamość.
– Trochę go znam – odpowiada.
Ponad rok temu, w nocy na 18 października 2012 r., Adrién ukradł renault clio w sąsiedniej miejscowości La Seyne–sur–Mer i pędził nim, mając we krwi 0,8 promila alkoholu. Zaczął go ścigać radiowóz. Adrién wyskoczył z auta, wpadł w boczną uliczkę, wskoczył na zaparkowany motocykl i wspiął się po nim na dach budynku. Stojących na dole policjantów zwyzywał od „dupków”, „pokrak” i „skurwysynów”, jak napisano w sądowym protokole. Rzucał w nich dachówkami.
Po aresztowaniu i podczas przyspieszonego postępowania sądowego przedstawił się jako Chalid H., podał jego datę urodzenia i adres. Zrobiono mu odciski palców i zdjęcie do rejestru skazanych, ale nikt nie wątpił, że podał prawdziwe dane. Ani policjanci, którzy go aresztowali, ani prokurator, ani sędzia, która skazuje go na dwa miesiące aresztu.
Adrién Bourgiba siedział w tulońskim więzieniu jako Chalid H. Jako taki otrzymywał trzy posiłki dziennie i korespondował ze swym obrońcą z urzędu. Pod tym nazwiskiem znali go też zapewne koledzy z celi. Posługiwał się nim nawet, gdy składał wniosek o przedterminowe zwolnienie. Zresztą bezskutecznie.
19 grudnia 2012 r., dwa miesiące po ucieczce samochodem i zranieniu policjantów, wyszedł na wolność. Oczywiście jako Chalid H.
Potem prawdziwy Chalid H. mieszkał obok fałszywego na tym samym osiedlu, ale ten prawdziwy jest już notowany. Z punktu widzenia państwa i jego organów jest przestępcą.
Jak może dojść do tak monstrualnego błędu? Dlaczego nikt nie sprawdził danych sprawcy? Policja nie poczuwa się do winy.
Kodeks drogowy, a także ustawy o policji, dowodzie osobistym i ochronie danych osobowych dają policji prawo ustalania tożsamości. Przepisom wymyka się jednak problem, jak naprawić pomyłkę. W czasach, gdy informacje o wyrokach gromadzono w kartotekach, Chalid H. byłby „czysty” już po dwóch minutach, bo stosowną fiszkę pożarłaby niszczarka dokumentów.
Tymczasem obecnie dowody osobiste i paszporty mają wyrafinowany wkład technologiczny. Ma to służyć ochronie tożsamości, łatwo może się jednak obrócić przeciwko obywatelowi. W systemie przetwarzania danych gromadzone są bowiem także błędne informacje, gdyż system nie uwzględnia możliwości pomyłki.
Jaki fajny przypadek
Trudno się z tego wywikłać. Fałszywego Chalida H. sąd skazał dzień po zatrzymaniu, ale prawdziwego nie można tak łatwo zrehabilitować. Wedle prawa musi się odbyć drugi proces, w którym zostanie uniewinniony, a Adrién Bourgiba – skazany. Adwokat Christophe Vinolo nie zdołał nawet przeforsować, by w elektronicznych aktach jego klienta pojawiła się adnotacja o błędzie. Odpowiedziano, że system tego nie przewiduje i dlatego jest to niewykonalne.
Niby wszystko się wyjaśniło, ale Chalida H. wciąż dopada rzekoma przestępcza przeszłość. Pewnego ranka idzie, jak zwykle, przez śluzę bezpieczeństwa do pracy w porcie. Okręty wojenne, które serwisuje Chalid H., są wyposażone w rakiety i torpedy, niektóre mają nawet głowice atomowe. Każda śrubka, którą trzyma w ręku, stanowi tajemnicę państwową.
Tego jesiennego dnia Chalid H. musi, jak zwykle co jakiś czas, odnowić legitymację pracowniczą. Przy wejściu strażnik wkłada plastikową kartę do czytnika. – Przykro mi, ale nie mogę pana przepuścić. Tu mi się wyświetla „niebezpieczny” i „karany”.
Strażnik chce jeszcze raz spróbować, lecz H. macha ręką zrezygnowany. – To błąd, wiem, o co chodzi – mówi i wraca do domu.
Tym sposobem traci na jakiś czas także pracę. Dopiero po dwóch tygodniach adwokat zdołał przekonać nadzór portu, że wszystko jest wynikiem nieporozumienia.
Jeśli chodzi o prawo jazdy, okazał się mniej skuteczny. Prefektura nie oddaje dokumentu, listy nie przynoszą rezultatu. W końcu H. postanawia raz jeszcze zrobić prawo jazdy. Wieczorami ślęczy przy komputerze i przygotowuje się do egzaminu teoretycznego, bo za wszelką cenę chce wreszcie jeździć golfem po nadmorskich drogach. Z powodu „jazdy pod wpływem alkoholu” musi odwiedzić psychologa. On też traktuje go jak przestępcę. Kiedy Chalid H. tłumaczy, że wcale nie siedział pijany za kierownicą, specjalista patrzy na niego z politowaniem.
– Może pan pić alkohol tylko w niewielkich ilościach, a podczas jazdy proszę go w ogóle nie spożywać – psycholog klaruje mu powoli i dobitnie. Zrezygnowany Chalid H. kiwa głową. Psycholog sprawdza, jak jego oczy reagują na światło i odfajkowuje sprawę.
Adwokat Christophe Vinolo musiał przedstawić pisemne dowody, że Chalid H. jest tym, kim jest. Przedłożył 12 relacji jego przyjaciół, kolegów i krewnych, którzy zaświadczyli, że H. od października do grudnia 2012 r. nie przebywał w więzieniu. W tym czasie pracował, odwiedzał znajomych, chodził do kawiarni, siedział w domu. – Dostarczyliśmy alibi nie tylko na noc rzekomego przestępstwa, ale na ponad dwa miesiące – mówi Vinolo. Adwokat ma chyba słabość do tego surrealistycznego przypadku.
Sędzia za każdym rogiem
W mieszkaniu niedaleko portu policjanci pojmali Adriéna Bourgibę. Teraz znów siedzi w kryminale, w cieszącym się złą sławą marsylskim więzieniu Baumettes – tym razem pod własnym nazwiskiem. Przyznał, że przywłaszczył sobie tożsamość Chalida H.
Tymczasem prawdziwy Chalid H. również po wyjaśnieniu sprawy nie odzyskał ufności do świata i ludzi. Był wzorowym dzieckiem rodziny emigrantów. Chłopak z przedmieścia, którego matką jest sprzątaczka, a ojciec żyje z niskiej emerytury rzemieślnika, zdał maturę, a następnie zdobył pracę w poważnym państwowym przedsiębiorstwie, gdzie każdego roku przyjmuje się tylko czterech spośród 50 kandydatów.
Teraz stracił zaufanie do państwa i społeczeństwa. W ostatniej chwili postanawia nie ujawniać całego nazwiska. Początkowo jest gotów dać się sfotografować, ale potem wielokrotnie przesuwa termin sesji i w końcu też odmawia. Z czasem coraz trudniej się z nim umówić. Mówi: Proszę do mnie zadzwonić za tydzień. A po tygodniu: Jestem zbyt zestresowany, wkrótce się odezwę. Pewnego razu krzyczy zdenerwowany do słuchawki: Czego pani ode mnie chce? Przestał nawet rozmawiać ze swoim adwokatem, wszystkim zajmuje się matka. – Syn przeżywa traumę – twierdzi Alize H.
Skasował dużo wpisów i prywatnych zdjęć na swej stronie na Facebooku. Bardzo niechętnie płaci kartą kredytową, preferuje gotówkę, bo nie zostawia śladów. Ciągle chwyta się za tylną kieszeń spodni, by sprawdzić, czy ma portfel. Do przeszłości należy czas, kiedy z przyjaciółmi jeździł wzdłuż wybrzeża, a przez okna jego auta dudnił rap. Kiedy widzi policjanta, przechodzi na drugą stronę ulicy. Jeśli korzysta z autobusu, co rusz sprawdza, czy dobrze skasował bilet. W jego oczach wszyscy ludzie przypominają kontrolerów, a jego świat zaludniają wyimaginowani sędziowie.
Zapytany o Adriéna Bougibę, zapewnia, że go ledwo znał. Przez kuchenne okno może zobaczyć dom, w którym mieszkał Adrién.
Obecnie nie uchodzi już za karanego. W rejestrze skazanych nadal jednak widnieje jego wyrok, choć zrewidowany. Stracił już część przyjaciół i znajomych.
Kilka tygodni temu H. ponownie zdał egzamin i otrzymał nowe prawo jazdy. Po latach nienagannego prowadzenia auta siedział w salce z młokosami i odpowiadał na pytania o znaki drogowe, zasady pierwszeństwa i sygnalizację świetlną.
Pomimo to Chalid H. ciągle ma dziwne poczucie winy. Głowi się, co źle zrobił w życiu. Rozmówcom nie patrzy w oczy, spogląda na podłogę. Można odnieść wrażenie, że sam prawie uwierzył, że jest przestępcą.
© Die Zeit