Artykuły

Nie drażnić Proroka

Karykatury Mahometa – nie o to chodziło

Numer 21.2015
Polaris / EAST NEWS
Przed 10 laty na łamach duńskiego dziennika „Jyllands-Posten” ukazały się karykatury Mahometa. Ich twórcy do dziś żyją w strachu przed zemstą fanatyków.

W newsroomie kopenhaskiej redakcji od razu można się zorientować, gdzie siedzi karykaturzysta. Nad biurkiem Larsa Refna wisi dziecięcy rysunek z napisem: „Je suis Charlie”. Ten napis to dla Duńczyka coś więcej niż gest. W dzieciństwie mieszkał we Francji, mówi płynnie po francusku. Rysownik Bernard Verlhac był jego przyjacielem i jedną z 12 osób zabitych w zamachu na redakcję „Charlie Hebdo”. Refn był na pogrzebie. Wiele osób we Francji wówczas mówiło, że początkiem wszystkiego były duńskie karykatury. – Słuchałem tego z przerażeniem, choćby dlatego, że nikt nie zrozumiał tamtych rysunków – opowiada.

Przynosi grubą książkę z pracami duńskich karykaturzystów. Dwie strony poświęcono karykaturom, jakie 30 września 2005 r. ukazały się w „Jyllands-Posten”. Wokół krótkiego tekstu umieszczono 12 rysunków autorstwa 12 karykaturzystów. Fakt, że Refn nie sportretował Proroka i nie złamał tabu muzułmanów, jest jednym z detali, jakie uszły uwadze podczas burzy, która rozpętała się po publikacji. Zapamiętano wyłącznie Mahometa z bombą zamiast turbanu, rysunek Kurta Westergaarda. Ten karykaturzysta od tamtej pory żyje pod policyjną ochroną, przed pięcioma laty ledwo uszedł z życiem podczas zamachu. Także Refn obawia się o życie.

Tyrania milczenia

W kawiarni, niedaleko od biura Refna, siedzi mężczyzna odpowiedzialny za tamtą publikację. Flemming Rose był przed 10 laty szefem działu kultury w „Jyllands-Posten”. Też się boi o życie i ma poczucie wielkiego niezrozumienia, choć z nieco innych powodów. Nazywano go nazistą, rasistą, ksenofobem, a nigdy nie był żadnym z nich. W liście, który wówczas napisał do Refna i innych karykaturzystów, znajdowało się stwierdzenie: „»Jyllands-Posten« jest po stronie wolności słowa”.

Redakcja „Jyllands-Posten” przypomina twierdzę. Główna siedziba gazety znajduje się w Kopenhadze, na skos od ratusza. Kamery, śluzy bezpieczeństwa – im mniej ludzi tu przychodzi, tym lepiej. Rose, obecnie w dziale zagranicznym, woli się spotkać w kawiarni. Nie chce mówić o swoim bezpieczeństwie, ale widok dwóch mężczyzn przy stolikach za jego plecami, którzy znudzonym wzrokiem rozglądają się po pomieszczeniu, mówi sam za siebie. Rose jest skazany na ochronę do końca życia.

A zaczęło się tak niewinnie – od książeczki dla dzieci o islamie, którą napisał pewien duński autor. Chciał, żeby znalazły się w niej kolorowe ilustracje, także przedstawiające Mahometa. Ciężko mu było jednak znaleźć rysownika. Wielu ilustratorów odmówiło współpracy. „Jyllands-Posten” zdecydowało się na eksperyment. W redakcji omawiano wówczas dwie kwestie. Czy faktycznie, jeśli chodzi o islam, obowiązuje autocenzura? A jeśli tak – czy bazuje ona na nieuzasadnionych lękach, czy jednak ma potwierdzenie w rzeczywistości? Rose napisał list do Związku Karykaturzystów Duńskich i poprosił o sportretowanie Proroka takim, jakim go widzą rysownicy. 12 artystów odpowiedziało na tę prośbę, a Rose otrzymał odpowiedź: Tak, istnieje autocenzura. I ma całkiem realne przesłanki. Bo zginęli realni ludzie, zarówno w Paryżu, jak i w Kopenhadze.

Gdy 30 września 2005 r. ukazały się karykatury, z początku wiele się nie działo. Jedynie duńscy muzułmanie byli oburzeni i zażądali wyjaśnień od rządu. Imran Shah, rzecznik wspólnoty islamskiej w Danii, ma siedzibę w kopenhaskiej dzielnicy Nørrebro, w starej kamienicy. Przynosi poczęstunek na drewnianej tacy: duńska lemoniada i daktylowe ciasteczka z Arabii Saudyjskiej. Dokładnie przypomina sobie dzień, w którym się ukazały karykatury. – Jakie to nierozsądne, rozpoczynać dyskusję o wolności słowa w ten sposób – mówi. Zastanawiał się, dlaczego Dania śmieje się ze swoich muzułmanów, dlaczego ich odczłowiecza, czemu kwestionuje ich motywy. Te wszystkie pytania zadał wówczas rządowi.

Jednak rząd milczał, a konflikt eskalował. Ówczesny premier Anders Fogh Rasmussen ignorował zaproszenia na spotkania z ambasadorami islamskich krajów. Wtedy związek, dla którego obecnie pracuje Imran, wysłał duńskich imamów do krajów arabskich, m.in. do Egiptu i Libanu. Wzięli ze sobą karykatury Mahometa – nie tylko te z „Jyllands-Posten”, ale również wiele wulgarnych rysunków, jakie ludzie nienawidzący islamu nadesłali na adres związku, np. przedstawiające Proroka z głową świni. Na skutki nie trzeba było czekać. Na początku 2006 r. zapłonęły zachodnie ambasady – w Damaszku, Bejrucie, Teheranie. Mimo to Shah postrzega muzułmanów w Danii jako ofiary. – Nie żałujemy, że obraliśmy taką strategię – mówi. Żal mu wprawdzie ludzi, którzy zginęli podczas protestów. Jest jednak zdania, że wszystkiemu winien jest duński rząd.

Rose wielokrotnie tłumaczył swoją decyzję sprzed 10 lat. Nie chodziło mu o wywoływanie niechęci wobec muzułmanów. Jeśli jednak nie wolno obrażać muzułmanów, nie można też urażać chrześcijan, buddystów, żydów, a także wszelkich niereligijnych uczuć kapitalistów, liberałów, marksistów czy komunistów. W końcu nikt już nie będzie mógł powiedzieć niczego. Zapanuje tyrania milczenia.

A zaczęło się tak niewinnie - od poszukiwania ilustratora książeczki dla dzieci...

To Rose jest autorem tekstu, który w 2005 r. towarzyszył karykaturom. Napisał, że w świeckiej demokracji każdy musi umieć znieść dowolne szyderstwo, żart czy kpinę. Dziś przyznaje, że nie zdawał sobie sprawy z tego, jak obraźliwe dla muzułmanów były tamte karykatury. Podkreśla jednak, że w żadnym stopniu nie przekroczyły granic dobrego smaku w satyrze, co akurat w Danii jest na porządku dziennym.

Duńczycy to niewielki naród o historii pełnej przegranych bitew, który teraz z obawą wygląda na świat. Dania ma pięć i pół miliona mieszkańców, społeczeństwo jest mniej rozwarstwione od innych, ale jednocześnie bardziej zamknięte. Refn opisuje Duńczyków jako małe plemię siedzące wokół ogniska. Wszyscy mówią tym samym językiem i są w zasadzie zgodni. Na tym się opiera duńskie państwo socjalne, w którym każdy wnosi spory wkład, ale też wiele dostaje. Kto chce się przysiąść do ognia, musi się dopasować. To prawdziwe wyzwanie dla około 250 tys. żyjących w Danii muzułmanów.

Chciał dobrze, ale…

Refn rysuje dla magazynu „Ingeniøren”, specjalizującego się w technice i nauce. Z tematami religijnymi nie ma do czynienia. Gdy przed dziesięcioma laty dotarło do niego zaproszenie od Rosego, by narysować Mahometa, nie miał ochoty naigrawać się z muzułmanów. Postanowił spłatać Rosemu figla. Wysłał karykaturę, na której Mahomet nie był prorokiem, tylko uczniem duńskiej szkoły podstawowej. Na rysunku widać chłopca przed tablicą, na której widnieje napis kredą po arabsku: „Redakcja »Jyllands-Posten« to banda reakcyjnych prowokatorów”. Radość Refna z udanego żartu nie trwała długo. Wielu muzułmanów nie oglądało dokładnie karykatur i nie dostrzegli różnicy między rysunkami Refna i Westergaarda. Refn, jego żona i córka musieli się ukryć, gdy pewien młody muzułmanin z Aarhus zagroził, że obetnie rysownikowi głowę.

Rose musi się zbierać, jedzie na lotnisko. Ma otrzymać w Oslo nagrodę za wolność słowa. Na koniec mówi, że według sondaży dziś jeszcze więcej Duńczyków jest zdania, że dobrze się stało, że w 2005 r. „Jyllands-Posten” wydrukowało karykatury Mahometa. Czy on sam wydrukowałby je jeszcze raz? – Musiałyby za tym stać dużo mocniejsze argumenty niż wtedy – odpowiada. Na razie stoi za nim jedynie dwóch mężczyzn. Podnoszą się, gdy wstaje. We trójkę wychodzą z kawiarni.

© Süddeutsche Zeitung

16.10.2015 Numer 21.2015
Więcej na ten temat
Reklama