Artykuły

Byczo jest!

Rodeo na spacerniaku

Numer 24.2015
90 proc. osadzonych nigdy nie wyjdzie na wolność. W Luizjanie długoletnie wyroki traktuje się z niewzruszoną powagą. 90 proc. osadzonych nigdy nie wyjdzie na wolność. W Luizjanie długoletnie wyroki traktuje się z niewzruszoną powagą. Reuters / Forum
Tacy poczciwi, tacy śmieszni, a przy okazji czarni... Rodeo więźniów to wielka atrakcja dla mieszkańców Luizjany. A sądy czuwają, by zawodników nie zabrakło.
Żeby trafić do grona wybrańców, trzeba mieć za sobą co najmniej 10 lat odsiadki, pokuty i modlitw. No i cieszyć się przychylnością naczelnika.Reuters/Forum Żeby trafić do grona wybrańców, trzeba mieć za sobą co najmniej 10 lat odsiadki, pokuty i modlitw. No i cieszyć się przychylnością naczelnika.
Dlaczego to robią? Rodeo to ryzyko, ale też pieniądze i krótka przerwa w więziennej rutynie.Dwutygodnik Forum Dlaczego to robią? Rodeo to ryzyko, ale też pieniądze i krótka przerwa w więziennej rutynie.

Stąd się nie da uciec. To przecież „Alcatraz Południa” – wyjaśnia z nieskrywaną dumą George Heard, wychowawca z więzienia stanowego w Luizjanie. Lepiej nawet nie próbować, bo z każdej strony otaczają je trudne do przebycia naturalne bariery. Na zachodzie toczy swoje wody szeroka i błotnista rzeka Missisipi. Od wschodu ciągną się nieprzystępne urwiste wzniesienia, na których pewnie czują się tylko niedźwiedzie, kojoty i jadowite węże. Największy zakład karny w Stanach Zjednoczonych ma jeszcze inną często używaną nazwę – Angola. Pochodzi z czasów, gdy na tych terenach istniały ogromne plantacje bawełny i trzciny cukrowej uprawiane przez afrykańskich niewolników. Dziś niewolnictwo należy już do przeszłości, ale pewne rzeczy wcale się nie zmieniły.

Obecnie ponad pięć tysięcy mężczyzn w wieku 17–93 lat mieszka tu i pracuje w sześciu obozach rozsianych na obszarze ponad siedmiu tysięcy hektarów. Ogromną większość stanowią Afroamerykanie. W zamian za nędzną zapłatę w wysokości trzech centów za godzinę więźniowie uprawiają ziemię, kopią kanały, zajmują się rzemiosłem albo przygotowują posiłki dla siebie i innych skazańców. Niektórzy pomagają przy hodowli koni i psów towarzyszących w pracy strażnikom więziennym.

Każdy musi tu być

90 proc. osadzonych nigdy nie wyjdzie na wolność. W Luizjanie długoletnie wyroki traktuje się z niewzruszoną powagą, a na fanaberie w postaci warunkowego przedterminowego zwolnienia nie ma tu miejsca. Skazani na najsurowsze kary pozostają w Angoli aż do grobowej deski, a po śmierci mają zagwarantowane miejsce na jednym z dwóch pobliskich cmentarzy, w malowniczej scenerii przy polu golfowym.

Z tego więzienia nie sposób się wyrwać, za to całkiem łatwo można tam trafić, nawet nie będąc przestępcą. Dwa razy do roku prom łączący Angolę z wolnym światem pęka w szwach. Na pokładzie masa ludzi kręci się pośród ciasno upchanych terenówek. W atmosferze rodzinnego święta wszyscy chcą jak najprędzej przeprawić się na drugą stronę. Punktualnie o dziewiątej brama więzienia o zaostrzonym rygorze otwiera się i na jego teren wkraczają pierwsi goście. Choć pokazy zaczną się dopiero o szesnastej, wszyscy bardzo się spieszą, by zająć jak najlepsze miejsca. Co tu sprowadza korpulentnych staruszków w kowbojskich kapeluszach, łysiejących facetów w koszulkach polo i bermudach oraz kobiety z dziećmi? Obietnica jedynego w swoim rodzaju widowiska, „najdzikszego spektaklu na amerykańskim Południu”. Gapie ciągną do Angoli, by zobaczyć, jak wypchnięci na arenę mordercy i gwałciciele będą próbowali ujeżdżać rozjuszone byki.

Wielkie rodeo odbywa się w Angoli dwa razy do roku, w kwietniu i październiku. Nie sposób go przegapić, bo informują o nim bilbordy i banery gęsto rozmieszczone przy stanowych drogach. Lokalna prasa obiecuje ubaw po pachy, gdy więźniowie – przystępujący do zawodów bez żadnego treningu – „będą miotani na wszystkie strony przez dziewięćsetkilowe bestie”. – W tym dniu każdy musi tutaj być: handlowcy spotykają tu swoich klientów, uczniowie swoich profesorów, a politycy swoich wyborców – emocjonuje się Heard. Nie chodzi jednak tylko o biznes i rozrywkę. Burl Cain, niezwykle pobożny naczelnik więzienia, który wymyślił te pokazy, przekonuje z namaszczeniem w głosie, że przyświecały mu szlachetniejsze pobudki.

Nagroda od Boga

Zyski z imprezy idą na sfinansowanie programów edukacyjnych i resocjalizacyjnych. A poza tym dla części więźniów, którzy sobie na to zasłużyli, jest to okazja, aby trochę dorobić. W nagrodę za dobre sprawowanie mogą sprzedawać wyroby rękodzieła, które wytworzyli w celach. Jedni oferują gościom plecionki, inni metalową biżuterię albo skórzane paski. W trakcie kilkudziesięcioletniej odsiadki może się rozwinąć wiele talentów.

Prawdę mówiąc, władze więzienne mają też co innego na uwadze. Odkąd w latach 90. Burl Cain został naczelnikiem w jednym z najbrutalniejszych amerykańskich więzień, postawił sobie za cel okiełznać rozwydrzonych podopiecznych. W tym celu zbudował kościół w każdym obozie i narzucił osadzonym surowy religijny rygor. A wielkie rodeo ma być świadectwem postępów na tej drodze. Skazańcy, którzy wychodzą na arenę, oprowadzają gości po więzieniu albo sprzedają im przekąski w barach, zostali starannie dobrani. Za cenę wielkiego wysiłku, pokuty i długich modlitw zyskali zaufanie i wkradli się w łaski naczelnika. Inni mogą kiedyś do nich dołączyć, o ile też się nawrócą.

Zanim się zaczną pokazy, goście mogą spacerować po więziennych alejkach, aby wszystko sobie obejrzeć, kupić coś na pamiątkę i spróbować kiełbasek z aligatora. Skazańcy wytypowani do udziału w rodeo, ubrani w charakterystyczne czarno-białe pasiaki, a także ich koledzy zajmujący się obsługą imprezy, mogą przy tej okazji spotkać się z rodziną i przyjaciółmi. To dla nich okazja, by porozmawiać z bliskimi w swobodniejszej atmosferze, poza więzienną rozmównicą. Rodzina Janice zebrała się przed stoiskiem z pamiątkami. – Przyjeżdżamy tu co roku z Morgan City, miasta oddalonego o trzy godziny drogi stąd. Wstaliśmy o piątej rano, żeby zdążyć przed otwarciem. Tutaj panuje bardzo sympatyczna atmosfera i nie ma się czego bać – przekonuje ta młoda kobieta. Naczelnik umie o to zadbać: tego dnia ci naprawdę źli więźniowie pozostali pod strażą w celach.

W zatłoczonej alejce grupa młodych mennonitek w długich sukniach ogląda posrebrzane bransoletki wykonane przez jednego z więźniów. Twórca biżuterii przygląda się klientkom zza grubej kraty. – Nie ma jeszcze prawa do bezpośrednich kontaktów z gośćmi. Ale jeśli w przyszłym roku, jak Bóg da, poczyni dalsze postępy, dostanie w nagrodę więcej swobody – wyjaśnia Monica Sylvester, szefowa ośrodka edukacji.

Nie każdy jest powołany do tego, by zostać zaufanym człowiekiem naczelnika. – Trzeba odsiedzieć co najmniej dziesięć lat i mieć porządek w aktach. Tacy więźniowie stają przed komisją, aby wykazać, że są na dobrej drodze. Komisja ocenia ich postępy, ale ostatecznego wyboru dokonuje naczelnik Cain. – Ma oczy dookoła głowy i zna tu wszystkich, zarówno więźniów jak i pracowników – mówi jego podwładna.

Jaja i chwała

Przed jednym ze stoisk stoi Sirvoris Sutton. Ten krzepki mężczyzna, który od 24 lat odsiaduje w Angoli wyrok za podwójne morderstwo, popełnione, gdy był nastolatkiem, wita gości szerokim uśmiechem. Podczas imprezy pełni odpowiedzialną rolę ochroniarza, ale znalazł też chwilę na wychowawczą rozmowę z pasierbem. Sztorcując chłopaka, co jakiś czas głaszcze go jednak pojednawczo po głowie. – My wszyscy, którzy tutaj siedzimy, robiliśmy straszne rzeczy, a mimo to pozwalają nam spotykać się z wolnymi ludźmi. To podnosi nas na duchu: nie jesteśmy dzikimi bestiami i naprawdę możemy się zmienić. Chcemy też dać przykład młodym, aby zrobili coś dobrego ze swoim życiem i nie odwalali głupot – mówi.

Niewolnictwo należy do przeszłości, ale nie całkiem...

Wreszcie z ryczącego głośnika rozlega się wezwanie, aby zajmować swoje miejsca. Tłum ludzi ciągnie w stronę 10-tysięcznej areny zbudowanej przed laty przez samych więźniów. W nozdrza uderza ostry zapach zwierząt. W dolnym rzędzie zasiadła setka więźniów w pasiakach. W ramach nagrody otrzymali prawo oglądania pokazów i już od kilku godzin siedzą karnie na swoich miejscach, odgrodzeni od reszty publiczności, trzymając w rękach małe koszyki z prowiantem. Wśród narastającego zgiełku na arenę wychodzą ich koledzy, którzy wezmą czynny udział w rodeo. Brodząc w błocie, zajmują miejsca w wydzielonym boksie, gdzie nerwowo zapinają kamizelki z kevlaru i futbolowe kaski. Rogi byków i potężne upadki mogą być bardzo groźne w skutkach. Co roku ktoś opuszcza arenę pokiereszowany, ze zgruchotaną nogą albo z połamanymi żebrami. Niektórzy z rannych już nie odzyskają pełnej sprawności, a raz się nawet zdarzyło, że uczestnik zmarł na atak serca po upadku na arenę.

– Mam pietra, ale dobrze czasem przełamać więzienną rutynę. Co roku biorę udział w rodeo, to mi daje potężny zastrzyk adrenaliny. Wolę byki od koni. Byki są silniejsze, ale też bardziej powolne. W zeszłym roku rozpędzone konie omal mnie nie stratowały – mówi 42-letni Joshua Brown, który od 18 lat odsiaduje wyrok za zabójstwo życiowej partnerki. Wreszcie rozlega się dźwięk trąbki. To sygnał do rozpoczęcia imprezy. Najpierw na arenę wkracza poczet sztandarowy niosący amerykańską flagę i flagi konfederackie. Tłum wstaje z miejsc, by z ręką na sercu wysłuchać hymnu odśpiewanego przez chór „dożywotniaków”. Na tym koniec lirycznych uniesień: chwilę później sztandary zostają wyprowadzone, a na arenę wpadają rozjuszone zwierzęta. Rozpoczynają się dwugodzinne igrzyska w najlepszym rzymskim stylu.

Publiczność zgodnie wybucha chóralnym śmiechem, gdy wielki czarny byk wyrzuca jednego ze śmiałków w powietrze na wysokość drugiego piętra. Sanitariusze wpychają obolałego, krzywiącego się z bólu zawodnika do karetki. Ta scenka nie psuje nikomu zabawy, bo zaraz potem, bez zbędnych przerw, rozpoczyna się popisowy numer „Poker skazańców”. Czterech więźniów siedzi przy stoliku z kartami w ręku. Byk szarżuje prosto na nich, tratując stół i przepędzając „hazardzistów”. Tylko jeden skulony gracz pozostaje do końca na plastikowym krzesełku. Oto wielki zwycięzca tej „partyjki”, który w nagrodę otrzyma 300 dolarów.

W palącym słońcu, przy wilgotności wynoszącej powyżej 70 procent, arena zmienia się w wielki gorący kocioł. Wreszcie emocje sięgają zenitu, gdy zaczyna się najbardziej popisowy numer „Jaja i chwała”. 500 dolarów czeka na śmiałka, który oderwie kawałek czerwonego drewna przylepiony mocnym klejem do byczego łba. Jądra byka ściśnięto sznurem, by jak najbardziej go rozjuszyć. Gdy zwierzę wypada na arenę, z impetem tratuje i bodzie więźniów, którzy zmykają mu z drogi, utykając. W końcu komuś udaje się go poskromić.

Zwyczajny rasizm

Tym razem wyjątkowo nie był to Chris Gage, lecz jeden z jego towarzyszy. 36-letni Gage był kiedyś drobnym dilerem narkotykowym w Nowym Orleanie. Niestety, konkurencja w tym fachu jest ostra, a on był bardzo młody i zabrakło mu wyobraźni. Przy okazji jakiegoś sporu z innymi dilerami sięgnął po broń. I tak w wieku 20 lat trafił do Angoli z zasądzonym dożywociem. Za młodu marzył, by zostać sławnym futbolistą; obecnie wyróżnia się jednak w zupełnie innej dyscyplinie. – Zajęło mi pięć lat, zanim się zebrałem na odwagę i po raz pierwszy dosiadłem byka. Od tamtej pory zdobyłem trzy żetony. 1500 dolarów nagrody przeznaczyłem na kursy prawnicze – opowiada.

Słońce zachodzi za Missisipi i dzień pełen atrakcji dobiega końca. Podobnie jak jego towarzysze Chris Gage zostaje przeszukany przez strażników i odesłany do celi. Zachwyceni goście ustawiają się w kolejce na parkingu, by odebrać swój samochód. Shawnda i Henry po raz pierwszy oglądali to widowisko. – Nie przypuszczałem, że to będzie aż takie zabawne! Pewnie Amnesty International miałaby jakieś uwagi, ale mnie się podobało. W przyszłym roku na pewno wrócę i przywiozę wnuki – cieszy się starszy pan w kowbojskim kapeluszu.

Nie wszyscy są równie zachwyceni. Rodeo w Angoli doprowadza do szewskiej pasji działaczy antyrasistowskich. Malik Rahim, murzyński aktywista z Nowego Orleanu, aż zaciska rękę w pięść, gdy się wypowiada na ten temat. Przypomina, że Luizjana należy do stanów, gdzie jest najwięcej więźniów. Zdecydowaną większość stanowią czarnoskórzy i według Rahima nie jest to przypadek. – To rasistowski stan. Tu wszystko się opiera na kryteriach rasowych, a ława przysięgłych nigdy nie osądzi czarnego tak samo jak białego – mówi. Jeśli chodzi o spektakl w Angoli, to Rahim uważa, że naczelnik Cain jest zręcznym manipulatorem mamiącym świat pomysłami, które odzierają więźniów z godności. Jednak bez względu na to, jak kto ocenia politykę władz więziennych, nie można im odmówić skuteczności: podczas ostatniej wiosennej edycji rodeo ani jedno miejsce na trybunach nie pozostało puste.

na podst. Paris Match

27.11.2015 Numer 24.2015
Więcej na ten temat
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną