Artykuły

Jeszcze trzy metry życia

Maleńkie państewko staje się jeszcze mniejsze

Numer 25.2015
W Majuro stolicy państwa, odległości skracają się z każdym rokiem. W Majuro stolicy państwa, odległości skracają się z każdym rokiem. AFP / EAST NEWS
Dla mieszkańców Wysp Marshalla wzrost poziomu wód w oceanie to nie strachy przyszłości. Tu woda już teraz zabiera domy i zasala grunty. Gdzie mają szukać ratunku?

Mona Jetnil jest gotowa. Ma już zarezerwowane miejsce w samolocie, a gdy do niego wsiądzie, zostawi stare życie za sobą. W wieku 24 lat zacznie nowy rozdział. Nie weźmie ze sobą dużo: trochę ubrań, torbę z jedzeniem. I Witona, najmłodszego synka. Dwaj starsi synowie – czteroletni Peterson i sześcioletni Ranson siedzą na podłodze, obok nich w dużym garnku gotuje się makaron. Świeże mleko kokosowe zastępuje kosmicznie drogie napoje ze sklepu. Chłopcy jeszcze nie wiedzą, że Mona ich zostawia, nie odważyła się im tego powiedzieć. Nie starczyło pieniędzy na bilety dla całej rodziny. Przez jakiś czas żyła z wyplatania toreb, koszy i mat z liści palmowych. Potem materiały stały się zbyt drogie. Bwinan, ojciec chłopców, zajmie się nimi do czasu, aż Mona po drugiej stronie Oceanu Spokojnego uzbiera pieniądze na przelot dla reszty rodziny.

Jej cel: Springdale, Arkansas, USA. Mona nic nie wie o tym miejscu. Nie wie, że zwane jest drobiarską stolicą Ameryki, bo znajdują się tam największe w kraju zakłady drobiarskie. Nie zna angielskiego, mówi jedynie po marszalsku. Ma jednak nadzieję, że jej życie w Arkansas będzie lepsze od tego w Majuro, stolicy Wysp Marshalla. Jedyna ulica zaczyna się tu i kończy piaszczystą plażą. Kto nią jedzie, widzi po jednej stronie Pacyfik za kolorowymi domkami, przyczepami i palmami, a po drugiej – lagunę. Tu właśnie stoi dom Mony. Trzy pokoje dla dwudziesto-kilkuosobowej rodziny. Na podłodze leżą maty, jedyne meble to plastikowe krzesełka. Wokół domu rozpościera się błękit wody.

Exodus trwa

Republika Wysp Marshalla to maleńkie państewko pośrodku Pacyfiku, między Japonią a Stanami Zjednoczonymi. Składa się na nią 1225 wysepek. Ziemia jest dla mieszkańców cenna nie tylko dlatego, że tu chowają zmarłych, uprawiają rośliny i budują domy. Ziemię się dziedziczy z pokolenia na pokolenie po kądzieli, a na wyspie panuje ustrój feudalny. Większość mieszkańców żyje z połowu ryb.

Teraz maleńkie państewko staje się jeszcze mniejsze. Najwyższy punkt Majuro leży trzy metry nad poziomem morza, chyba żeby policzyć góry śmieci, wraków samochodowych i wyrzuconych mebli. Nawet najbardziej optymistyczne prognozy nie dają wyspom szans na przetrwanie. Do końca tego wieku ocean pochłonie ten maleńki punkt na mapie świata. Zabierze też wszystkich tych, którzy w porę nie uciekną. Od 1992 r. poziom wody wzrósł o 7,6 cm, a w niektórych miejscach nawet o 23 cm. W ciągu najbliższego stulecia podniesie się o dziesiątki centymetrów, może nawet o metr. Zgodnie z szacunkami NASA ponad 150 mln ludzi straci w ten sposób swoje domy. Pierwsi na liście są mieszkańcy Wysp Marshalla.

Jednak już dużo wcześniej nie da się tu żyć. To, co dopiero grozi wielu państwom wyspiarskim, azjatyckim deltom rzek czy wielkim miastom, jak Szanghaj czy Tokio, tu dzieje się właśnie teraz. Woda dociera do miejsc, gdzie dotychczas jej nie było. Wlewa się do domów, porywa łóżka i krzesła, przerywa tamy. Umierające rafy koralowe są tak samo świadkami ocieplenia klimatu, jak drzewa ze zbrązowiałymi od soli liśćmi czy domy na kruszącej się skarpie. Powodzie stały się chlebem powszednim, brakuje wody pitnej.

Przez cztery dni w tygodniu lotnisko w Majuro budzi się do życia. Exodus trwa. Emigrujący ustawiają się w kolejce, by nadać na pokład swoje torby izotermiczne pełne ryb, orzechów kokosowych i owoców chlebowca. Z tego prowiantu, gdzieś za oceanem, chcą stworzyć namiastkę ojczyzny. Może uda im się otworzyć sklepiki z drobiazgami na prezent, może ktoś ich zatrudni do prac ręcznych. Samoloty startują i znikają w ciemnościach. Kierunek – USA.

Loty są wykupione od wielu tygodni. Kto nie ma hojnych krewnych i nie stać go na bilet za 1600 dolarów, liczy na łut szczęścia w terminalu last minute. Jeszcze tańsza jest opcja stand-by. Właśnie taką ma Mona. Zarówno ona, jak i wielu innych wyspiarzy czekają na zapakowanych walizkach, gotowi w każdej chwili do odlotu. Mona nie narzeka – każdy dzień tutaj, to jeden dzień więcej z synami.

Zostaną tylko groby

Już 20 tys. Marszalezów żyje dziś w USA. Większość podobnie jak Mona rusza do serca Ameryki, chociaż Arkansas w żadnym stopniu nie przypomina tropikalnego raju. Kokosy kosztują po pięć dolarów za sztukę, lata są tam upiornie gorące, a zimy lodowate. No i Pacyfik jest oddalony o 2300 km. Mimo to emigranci z Wysp Marshalla przybywają właśnie tutaj. Podążają za opowieścią o wielkiej wędrówce ich rodaka – pioniera Johna Moody’ego, który przybył do Arkansas, by znaleźć tam żonę i wyśnić swój amerykański sen. Skuszeni jego historią przybywali tu następnie jego krewni, znajomi, a potem także całkiem obcy ludzie. Większość została w Springdale, najczęściej znajdowali zatrudnienie w zakładach drobiarskich. Mają pozwolenia na pobyt i pracę, ale nie przysługują im prawa wyborcze. Godzą się na pracę, której nikt nie chce, głównie w ubojniach.

Na razie jeden z pasów startowych w Majuro zamienił się w rzekę, a groby przodków na zawsze zniknęły pod wodą.

© Süddeutsche Zeitung

11.12.2015 Numer 25.2015
Więcej na ten temat
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną