Artykuły

Literatura nie ma armii

Życie z fatwą

Numer 26.2015
Salman Rushdie Salman Rushdie Reuters / Forum
Cenzura, wygnanie i śmierć. Oto najcenniejsze nagrody, jakie totalitaryzmy przyznają pisarzom – mówi Salman Rushdie.
Pisarz był czterokrotnie żonaty. Obecnie jego partnerką jest nowojorska designerka Missy Brody.Matrix/Forum Pisarz był czterokrotnie żonaty. Obecnie jego partnerką jest nowojorska designerka Missy Brody.
Dwutygodnik Forum

„Dziecko prawdy” w pańskiej najnowszej powieści sprawia, że twarze skorumpowanych urzędników zaczynają gnić, a pewien ogrodnik pokonuje siły grawitacji i z tego powodu ma kłopoty podczas uprawiania seksu. Dużo się pan śmiał podczas pisania?
Salman Rushdie: O tak. Przy scenie seksu, podczas której jeden z partnerów nie podlega ciążeniu, wszystko trzeba przedstawiać bardzo dosłownie. Jak w przypadku „Przemiany” Kafki. Po przemianie w robaka wszystko jest bardzo logiczne i prawidłowe. Pomyślałem sobie: „Bądź jak Kafka!”. I zacząłem się śmiać, ale oczywiście nie miałem pewności, czy inni będą śmiać się razem ze mną. Choć myślę, że ludzie mają podobne poczucie humoru co ja. I to jest dla mnie wspaniałe. Niektóre dzieła się podziwia, inne się kocha. Wolałbym, żeby moje książki kochano.

Rysownik komiksów w pańskiej powieści jest ścigany przez postacie, które sam stworzył, a które znienacka stały się rzeczywiste. Przed którą postacią z własnej twórczości czułby pan największy lęk?
Praktycznie każdy bohater mojej najnowszej powieści spotkany w rzeczywistości napełniłby mnie niezłą trwogą. Przecież to książka pełna zatrważających postaci! Chociażby ta kobieta, która szuka bogatego małżonka i strzela piorunami z paznokci. To dopiero byłaby niepokojąca randka!

Sytuacja w pana bajkowym świecie jest jeszcze niebezpieczniejsza niż obecna sytuacja geopolityczna. Jednak książka kończy się happy endem. W tej dalekiej przyszłości nastaje absolutny pokój i niezmącone szczęście. Czy jest tak źle, że chce pan nas pocieszyć?
Sam byłem zaskoczony, jak optymistycznie zakończyłem tę książkę. Pisząc, bardziej niż kiedykolwiek przedtem, zdałem się na improwizację. Myślałem po prostu: „Pozwól toczyć się akcji! Obserwuj, co się wydarzy”. I ostatecznie wszystko zaczęło zmierzać do tego słodkiego, idyllicznego finału. To jest prawie jak oda Walta Whitmana na cześć Nowego Jorku.

Jedyne, co pozostaje na końcu, to marzenie, by koszmary powróciły.
Przecież z bajek właśnie tego się uczymy: uważaj, czego sobie życzysz, bo może się spełnić. Jeden z największych paradoksów ludzkości polega właśnie na tym, że tak naprawdę nie pragniemy tego, o czym marzymy. Tak też jest z końcem tej powieści, kiedy narrator zaczyna marzyć o powrocie koszmarów. Powód jest oczywisty: świat, w którym wszyscy ludzie byliby tolerancyjni i serdeczni, cywilizowani, sympatyczni i mądrzy, byłby niewyobrażalnie nudny. My, ludzie, potrzebujemy trochę mrocznego pierwiastka. Czyni on życie bardziej interesującym.

W ciągu ostatnich tygodni zdjęcia z Paryża czy innych zapalnych punktów na świecie sprawiają wrażenie sennych koszmarów, które stały się rzeczywistością. Jak zapobiec temu, żeby Paryż i inne metropolie Europy wskutek terroru nie zmieniły się na zawsze?
Przypominam sobie Anglię lat 70. Mieszkałem tam wtedy, a krajem wstrząsały wybuchy bomb IRA. Dochodziło do wielu zamachów na demonstracjach, podkładano bomby w pubach. Jednak Anglicy zacisnęli zęby i zachowywali się tak jak przedtem. Wydaje mi się, że z Paryżem jest podobnie. Strasznie podoba mi się hashtag „Jestem na tarasie”. I ten świetny rysunek z „Charlie Hebdo” z podpisem: „Dzięki za modlitwę za Paryż, ale my nie potrzebujemy jeszcze więcej religii”. Religią Paryża jest muzyka, pocałunki, życie, szampan i radość.

W Nowym Jorku po 11 września trochę to potrwało, zanim miasto „wróciło do siebie”. Straciło na pewien czas swoją nowojorskość, bo ludzie zaczęli się bać, byli pogrążeni w traumie. W pierwszych tygodniach po zamachach pojawiały się te wszystkie opowieści o nagłym przypływie życzliwości, o właścicielach sklepów obuwniczych, którzy obdarowywali butami bosych. Cała masa historii o słodkiej dobroczynności. A gdy wreszcie ludzie przestali być tak koszmarnie mili, pomyślałem sobie: „Uf, wszystko wraca na miejsce, ludzie znów czują się dobrze”.

Czy myśli pan, że gdyby wyrok śmierci na pana został wydany teraz, w epoce wszechogarniającego zagrożenia islamskim terrorem, to mógłby pan liczyć na więcej ludzkiej solidarności?
Nie, uważam, że byłoby jej mniej. Byłem bardzo zaskoczony, kiedy w maju „Charlie Hebdo” miało dostać nagrodę od amerykańskiego PEN Clubu i wielu znakomitych autorów, m.in. Peter Carey, Joyce Carol Oates, Junot Díaz czy Michael Ondaatje, podpisało protest przeciw tej decyzji. Oskarżali magazyn o rasizm, twierdzili, że „Charlie Hebdo” obraża grupę ludzi, która i tak znajduje się w trudnej sytuacji, na marginesie społeczeństwa. A to wcale nie była prawda. „Charlie Hebdo” nigdy nie atakował muzułmańskiej społeczności, tylko fanatyków. Rysownicy nie byli rasistami.

Najbardziej wstrząsnęło mną wówczas to, że jednym z przywódców tego protestu był bardzo utalentowany nigeryjsko-amerykański pisarz Teju Cole. Napisałem do niego: „ Teju, co ty do diabła wyprawiasz?”. Odpisał: „Hej, bardzo cię szanuję i wiele się od ciebie nauczyłem. Ale w twoim przypadku chodziło przecież o zarzut bluźnierstwa”. Dodał, że nie ma nic przeciwko bluźnierstwu, wręcz przeciwnie, jego zdaniem bluźnierstwo popycha społeczeństwa naprzód. Tu jednak chodzi o rasizm. Odpowiedziałem, że ci, którzy przyszli mordować ludzi w redakcji „Charlie Hebdo”, zrobili to, bo uważali, że ich prorok został obrażony. A więc było to bluźnierstwo. Dodałem, że jeżeli nie wspiera „Charlie Hebdo”, to nie może wspierać mnie. Byłem w szoku. Gdyby „Szatańskie wersety” zostałyby opublikowane dziś, wielu ludzi twierdziłoby, że ta książka obraża mniejszość. Byłoby mi dziś znacznie ciężej, niż wtedy.

Z czego to się bierze?
To polityczna poprawność. A w Europie – antyamerykanizm. Stany Zjednoczone jako imperium zła. Cokolwiek by robiły, jest złe. Część lewicowych kół w Anglii i Europie to sojusznicy islamizmu. I to jest problem. W 1989 r. na całym świecie 99,9 proc. pisarzy opowiedziało się po mojej stronie, to była olbrzymia solidarność. Nawiasem mówiąc, także w świecie islamskim. Ukazała się nawet książka ze 100 esejami muzułmańskich intelektualistów, aby mnie wesprzeć. To robiło wrażenie.

A dziś czego pan się boi?
Ja żyję z tą fatwą już 26 lat! Mój strach nie rośnie. Od 16 lat nie mam ochrony. Od wielu lat wiodę normalne życie w Nowym Jorku. Jestem wolnym człowiekiem, podróżuję po świecie, występuję publicznie, czytam fragmenty swoich książek – wszystko jest w absolutnym porządku. A czas upływa tak szybko. Kiedy dziś ktoś opowiada jakiemuś młodemu człowiekowi historię o grożeniu mi śmiercią, to brzmi jak bajka z zamierzchłych czasów.

Czy reżimy totalitarne odczuwają taki strach przed literaturą, że muszą palić książki i wypędzać albo mordować pisarzy?
Sprawujący władzę odczuwają kolosalny strach przed słowami i przed ludźmi, którzy umieją nimi władać. Gdziekolwiek na świecie panuje reżim totalitarny, zwalcza literaturę i wolne słowo. Lecz literatura nie ma armii, nie ma uzbrojonych żołnierzy. Jedyne, co ma, to opór. Nie godzi się na to, by ktoś narzucał społeczeństwu swoją opowieść. I tyrani właśnie to robią – chcą narzucić każdemu swoją historię. Mówią: „Jest właśnie tak, jak twierdzimy. Nie wychylaj się z szeregu, bo będziesz mieć kłopoty”. A literatura wiecznie wychyla się z szeregu. To leży w jej naturze.

© Der Spiegel, distr. by NYT Synd.

***

Salman Rushdie (ur. w 1947 r.), brytyjski pisarz pochodzenia indyjskiego. W 1989 r. ówczesny przywódca irańskiej rewolucji ajatollah Chomeini obłożył go fatwą za obrazę Proroka w powieści „Szatańskie wersety”. Ponieważ wkrótce duchowny zmarł, nie odwoławszy klątwy, obowiązuje ona do dziś, a zagrożony śmiercią autor przez wiele lat żył w ukryciu. W 1998 r. rząd Iranu zdystansował się od fatwy. Od tamtej pory pisarz porusza się bez ochrony, obecnie mieszka w Nowym Jorku. Jego najnowsza powieść „Dwa lata, osiem miesięcy i dwadzieścia osiem nocy”, w której tytule nocy jest w sumie 1001, to intergalaktyczna superbajka o wojnie między światem wiary a światem rozsądku.

Więcej artykułów z gazet światowych w najnowszym wydaniu Dwutygodnika FORUM.

20.12.2015 Numer 26.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną