Artykuły

Wojownicy miłości

Uczucie ponad kastami

Numer 01.2016
Sandzaj Sacdew i jego Love Commandos to ostatnia deska ratunku dla wielu małżeństw międzykastowych. – Odbieramy od dwustu do trzystu zgłoszeń dziennie – mówi. Sandzaj Sacdew i jego Love Commandos to ostatnia deska ratunku dla wielu małżeństw międzykastowych. – Odbieramy od dwustu do trzystu zgłoszeń dziennie – mówi. Bracroft / Bulls
W wielu indyjskich wsiach mezalians tradycyjnie karany jest śmiercią. Gdy czas uciekać przed karzącą ręką teścia lub szwagra, wówczas z pomocą przychodzą oni.
Jedna z par ocalonych przed rodową zemstą ukrywa się w siedzibie „komandosów” w Nowym Deli.Barcroft/Bulls Jedna z par ocalonych przed rodową zemstą ukrywa się w siedzibie „komandosów” w Nowym Deli.

Moja miłość ją zabiła – mówi drżącym głosem Dewaszisz. Jego życie zmieniło się w koszmar, gdy się dowiedział o śmierci żony. Młodziutka Pratiba zginęła z ręki ojca, który nie potrafił jej wybaczyć mezaliansu. Od tamtej pory 24-letni wdowiec żyje w ukryciu, bojąc się o własne życie. Dewaszisz z żoną mieszkali w wiosce koło miasta Mirut w północnych Indiach. Choć połączyło ich gorące uczucie, nie byli sobie pisani, bo pochodzili z różnych kast. Rodzice Pratiby nie zgodzili się wydać córki za mąż za pariasa. Młodzi nie ugięli się jednak, wzięli ślub i uciekli z rodzinnej miejscowości. Matka dziewczyny namówiła ich do powrotu, solennie obiecawszy, że będzie ich chronić. Gdy pociąg wjechał na stację w Mirucie, Dewaszisz zrozumiał, że padli ofiarą podstępu. Czekało tam kilku krewnych Pratiby, którzy uprowadzili dziewczynę na oczach bezradnego męża.

Sami swoi przeciw obcym

W następnych tygodniach małżonkowie rozmawiali ze sobą kilka razy przez telefon. Dla Dewaszisza były to bolesne chwile. Pratiba płakała do słuchawki, żaląc się, że cała rodzina jest nastawiona przeciwko niej. W końcu przestała odbierać telefon. Któregoś dnia młody małżonek usłyszał w słuchawce męski głos. – Dziewczyna, którą nazywasz „żoną”, nie żyje. Wrzuciłem ją do cysterny z wodą przed domem i włożyłem do środka przewody pod napięciem – powiedział zimnym głosem teść.

Ta tragiczna historia nie jest w Indiach odosobnionym przypadkiem. Choć prawo pozwala się żenić „z wyboru”, to wciąż przegrywa z odwieczną tradycją aranżowania małżeństw. Konstytucja i wyroki Sądu Najwyższego sobie, a życie sobie. Małżeństwa mieszane stanowią zaledwie około jednej dziesiątej wszystkich związków zawieranych w Indiach. Szczególnie na obszarach wiejskich ślub z członkiem niższej kasty albo z innowiercą jest czymś trudnym do wyobrażenia. A sprzeciwianie się woli rodziców może mieć dramatyczne konsekwencje.

– Małżeństwo jest w Indiach instytucją o kluczowym znaczeniu. W tym bardzo zhierarchizowanym społeczeństwie ma chronić integralność kasty, klanu i rodziny. Ślub bierze się w obrębie tej samej kasty, i to na ogół z osobą pochodzącą z tych samych okolic – wyjaśnia francuska dziennikarka Bénédicte Manier, autorka książki „L’Inde nouvelle s’impatiente” (Nowe Indie tracą cierpliwość) poświęconej indyjskiej młodzieży, jej aspiracjom i postawom.

Na wieść o śmierci żony Dewaszisz złożył zawiadomienie o przestępstwie. Lokalna policja nie chciała nawet przyjąć zgłoszenia. Co gorsza, kilka dni później skontaktował się z nim szef pańcajatu (rady rozstrzygającej ważne problemy wsi). W jego głosie pobrzmiewała pogróżka. – Daj sobie spokój. Dziewczyna nie żyje i już w niczym jej nie pomożesz, a oni mogą się dobrać także do ciebie – powiedział. Choć w 2011 r. Sąd Najwyższy zdelegalizował pańcajaty, to jednak zgromadzenia te nadal wywierają przemożny wpływ na życie mieszkańców terenów wiejskich. Nierzadko podejmują decyzje w sprawach zastrzeżonych teoretycznie dla władz lokalnych i wymiaru sprawiedliwości.

W zderzeniu z nieprzejednaną postawą mieszkańców swojej wsi Dewaszisz poczuł się bardzo osamotniony. W żałobie nie mógł nawet liczyć na wsparcie przyjaciół i własnej rodziny. Mimo to nie pogodził się z tym, co się stało. – Czuję ciążącą na mnie straszliwą odpowiedzialność za śmierć Pratiby i chciałbym jej oddać sprawiedliwość – mówi. Jego ostatnią nadzieją są „komandosi miłości”. To mała grupka aktywistów, którzy przed kilku laty postanowili rzucić wyzwanie tradycji. Na czele organizacji Love Commandos stoi 67-letni Sandźaj Saćdew. Ten były dziennikarz i pięciu jego kolegów przychodzą z pomocą kochankom, którzy uciekli z rodzinnych stron, by móc się pobrać, i których życie jest zagrożone.

Do dyspozycji uciekinierów jest telefon zaufania czynny przez całą dobę i wiele zakonspirowanych „dziupli” w dużych miastach, gdzie zbiedzy mogą znaleźć schronienie. – W indyjskiej tradycji nie ma miejsca na miłość. Przemiana mentalności to zadanie na długie lata, ale chcemy ratować nasz kraj i naszą młodzież – opowiada Sandźaj. Dawasziszowi zaoferowano pomoc prawną i psychologiczną, której udzielają specjaliści ochotniczo współpracujący z organizacją. Dzięki temu zdołał wziąć w garść. Udało mu się też w końcu złożyć zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. W tym celu musiał jednak pojechać do Dźajpuru. W tej odległej metropolii łatwiej było nakłonić policję do działania niż w rodzinnym Mirucie.

Ośrodki Love Commandos są starannie zakonspirowane, by zapewnić dyskrecję i bezpieczeństwo ich mieszkańcom. Ten działający w dzielnicy Pahargandź w Nowym Delhi nie jest w żaden sposób oznakowany i przypomina niewielkie dwupokojowe mieszkanie. Jest w nim tylko sypialnia, którą dzielą ze sobą dwie pary, oraz pokój dzienny służący za biuro Sandźajowi. Szef organizacji poświęca każdą chwilę i każdy grosz ze swojej emerytury na działalność komandosów miłości. Siedząc przy biurku przed starym komputerem, co chwila przykłada do ucha któryś z czterech telefonów komórkowych, które cały czas przy sobie nosi. W ten sposób na bieżąco organizuje życie ośrodka. W tym zadaniu wspiera go owczarek niemiecki Romeo, który pilnuje drzwi.

Partia nie pomoże

– Odbieramy od dwustu do trzystu zgłoszeń dziennie, więc trzeba dokonywać selekcji. Czasami chodzi tylko o jakieś drobne trudności, ale nierzadko zgłaszają się do nas osoby, którym grozi poważne niebezpieczeństwo. Weryfikujemy ich relacje i jeżeli się potwierdzą, pomagamy im uciec i zapewniamy dach nad głową w jednej z naszych licznych kryjówek – opowiada Sandźaj. Love Commandos finansują swoją działalność z darowizn i programowo nie proszą o wsparcie władz publicznych. – Nigdy nie będziemy żebrać o rządowe wsparcie. Zresztą żadna partia polityczna nie stawia prawa do swobodnego zawierania małżeństw na porządku dziennym – mówi szef.

Szacuje, że od 2010 r. udało mu się pomóc ponad trzem tysiącom par. Wiele z tych osób wspiera obecnie jego działalność. – Ludzie, którzy przewinęli się przez nasze ośrodki, chcą się jakoś zrewanżować i czasowo przyjmują pod swój dach innych uciekinierów. Życie w ośrodkach płynie pod znakiem solidarności. Ich lokatorzy wzajemnie się wspierają w codziennych sprawach i dodają sobie otuchy – relacjonuje Sandźaj.

Nad bezpieczeństwem czuwa inny członek organizacji, o imieniu Sunil. Nie tylko organizuje „misje ratunkowe”, ale też pomaga uciekinierom zatrzeć ślady. – Pary mieszkające w naszych ośrodkach nie powinny np. używać telefonów komórkowych, bo krewni mogliby namierzyć sygnał i ich odnaleźć. Po raz ostatni coś takiego przytrafiło się nam pół roku temu. W trosce o bezpieczeństwo musieliśmy natychmiast zmienić adres i ewakuować naszych podopiecznych – opowiada.

Dostaniesz starszego

Pary mogą pozostać w kryjówce dopóty, dopóki się czują zagrożone. Komandosi miłości zapewniają darmowy wikt, specjalistyczne wsparcie i pomoc medyczną. Pozwala to uciekinierom z powrotem stanąć na nogi po wcześniejszych nierzadko traumatycznych przeżyciach. Takie wsparcie jest tym potrzebniejsze, że większość zakochanych uciekła ze swoich wiosek tak jak stali. Gdy przyjechał po nich Sunil, nie mieli nawet czasu zabrać bagażu ani pieniędzy.

Tak było w przypadku jednej z par mieszkających od lata w Pahargandź. 23-letni Dźajant należy do wyższej kasty niż wybranka jego serca, 21-letnia Puna. Rodzina młodej kobiety obiecała ją wydać za mężczyznę starszego od niej o dziewięć lat. Puna nie chciała o tym słyszeć i od półtora roku spotykała się potajemnie z Dźajantem. Gdy się zbliżał termin ustawionego zamążpójścia, kochankowie postanowili uciec do Delhi, gdzie czekał na nich Sandźaj. Nazajutrz poszli do sądu, by wziąć ślub. – Jeden z moich przyjaciół widział w telewizji reportaż poświęcony komandosom miłości i to właśnie on nam doradził, żeby się z nimi skontaktować – opowiada młody małżonek. – Nie uważam naszej ucieczki za wielkie poświęcenie, choć wiem, że już nigdy nie zobaczę swojej rodziny – wtóruje mu Puna. – Nie byłabym szczęśliwa z człowiekiem, którego moi rodzice wybrali mi na męża. Kocham Dźajanta, ale w mojej rodzinie nikt nie wierzy w małżeństwo z miłości.

Paris Match, CBC

08.01.2016 Numer 01.2016
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną