Artykuły

Nie jestem bogiem

Rewolucja w genetyce: Shoukhrat Mitalipov pomoże bezpłodnym

Numer 01.2016
Narodziny owcy Dolly. W 1996 r. szkoccy naukowcy wprowadzili materiał genetyczny z gruczołu mlekowego dorosłej samicy (igła z lewej strony) do komórek jajowych drugiej owcy (z prawej). Tak „spłodzono” Dolly, która żyła do 2003 r. – pierwsze zwierzę sklonowane z komórek somatycznych żywego osobnika metodą transferu jąder komórkowych. Narodziny owcy Dolly. W 1996 r. szkoccy naukowcy wprowadzili materiał genetyczny z gruczołu mlekowego dorosłej samicy (igła z lewej strony) do komórek jajowych drugiej owcy (z prawej). Tak „spłodzono” Dolly, która żyła do 2003 r. – pierwsze zwierzę sklonowane z komórek somatycznych żywego osobnika metodą transferu jąder komórkowych. SPL / EAST NEWS
Genetyk Shoukhrat Mitalipov należy do najbardziej kontrowersyjnych przedstawicieli swego fachu. To prekursor rozwijający nowe metody terapii genowej.
Shoukrat MitalipovEPA/PAP Shoukrat Mitalipov
Okładka najnowszego FORUMDwutygodnik Forum Okładka najnowszego FORUM

Już dwa lata temu media donosiły o sukcesie zespołu Shoukhrata Mitalipova, któremu udało się sklonować ludzkie komórki macierzyste. Podkreślano, że może to oznaczać wielki postęp w medycynie, jeśli się uda hodować ludzkie narządy, które będą mogły zastąpić chore organy w żywym organizmie. Wyrażano jednak także obawy przed możliwością stworzenia sztucznego człowieka. W większości amerykańskich stanów prace nad klonowaniem ludzi są wciąż zabronione.

Jest pan pierwszym człowiekiem, który zdołał przed dwoma laty sklonować ludzkie komórki. Zwykłe komórki skóry dziecka zmienił pan w zarodki, a te mógłby pan dalej hodować i stworzyć idealną kopię malca. Ta perspektywa nie napawa pana strachem?
Shoukhrat Mitalipov: Przeciwnie, jesteśmy bardzo dumni z tego osiągnięcia.

Jednak wylano panu na głowę kubeł zimnej wody. Czyżby nie rozumiał pan etycznych zastrzeżeń do waszej pracy? Ingeruje pan w samą istotę życia.
Szczerze mówiąc, z najwyższym trudem odnajduję się w takich dyskusjach. A niekiedy atakowano nas wyjątkowo brutalnie. Jestem uczonym i nie mam biegłości w dysputach o etyce. Widzę przede wszystkim korzyści, jakie przynosi moja praca. Znacznie trudniej uwierzyć mi w groźne scenariusze, które kreślą krytycy. Jednak wiele się nauczyłem od czasu, gdy popełniłem trochę błędów w dyskusjach o technologii genetycznej.

Jakie to były błędy?
Po prostu trudno dyskutować z etykami, którzy są bardzo biegłymi retorami. Nasz błąd polegał na tym, że prowadziliśmy rozmowę zawsze na bardzo naukowej płaszczyźnie. Odwoływaliśmy się do intelektu ludzi, próbowaliśmy ich przekonać rozumowo. A tymczasem dyskusja o ingerencjach w fenomen życia zawsze budzi emocje.

Teraz bardziej się pan odwołuje do uczuć słuchaczy?
Niekiedy tak. W naszych badaniach chodzi o sprawy jak najbardziej emocjonalne. Przecież robimy to, by pomóc ludziom. Nie dla zabawy eksperymentujemy z genomem żywych istot. Chcemy, by ludzie obciążeni chorobami genetycznymi mogli mieć zdrowe potomstwo.

I dlatego rodzą się już dzieci, które mają troje rodziców?
Byłoby to wspaniałe, ale nie jesteśmy jeszcze tak daleko. Do tej pory udało nam się tylko z małpkami. Zresztą w Stanach Zjednoczonych nie mamy jeszcze pozwolenia, by prowadzić eksperymenty z ludzkim materiałem genetycznym. Ale w 2009 r. pokazaliśmy pierwsze rezusy mające troje rodziców. Ojciec dał nasienie, jedna matka dała jądro komórki jajowej, gdzie znajduje się znakomita większość genomu, a druga użyczyła komórki, z której usunęliśmy jądro. Już wtedy pojawiły się głosy, jakoby tworzenie istot od trojga rodziców było niemoralną ingerencją w naturalny ład świata.

Jakie miał pan kontrargumenty naukowe?
Wskazywaliśmy, że małpki nie są w gruncie rzeczy potomkami trojga rodziców, gdyż po drugiej matce odziedziczyły znikomą ilość materiału genetycznego. Nie jest to nawet 0,2 proc., bo ponad 99 proc. mieści się w jądrze komórki jajowej. A nieliczne geny, które znajdują się poza jądrem, czyli w mitochondriach, mają niewielki wpływ na przemianę materii. Nie determinują takich ważnych cech jak kolor oczu lub inteligencja.

Nie były to przekonujące argumenty?
Nie, najwyraźniej to zbyt specjalistyczne wyjaśnienie. Dobrze pamiętam audycję radiową, w której uczestniczyłem obok bardzo krytycznie nastawionej specjalistki od bioetyki. Nie potrafiłem zbić jej argumentów filozoficznych. Obecnie jestem lepiej przygotowany na takie dysputy. Przyjmuję punkt widzenia pacjentów. Zawsze przyświecała nam przecież idea, by za pomocą tej metody zapobiegać poważnym chorobom. Niektóre kobiety mają je zakodowane w nielicznych genach znajdujących się w mitochondriach. Jeśli pobierze się z ich komórek jajowych jądro i umieści w „wydrążonej” komórce zdrowej kobiety, potomstwo uniknie choroby.

Zatem wchodzi pan w paradę matce naturze po to, by kobiety obciążone genetycznie mogły urodzić zdrowe dzieci?
Tak, bo także ludzie z takimi wadami chcą mieć potomków. Moim zdaniem etyka nakazuje, pomagać takim pacjentom. Każdy człowiek ma prawo do leczenia. Dzięki naszej metodzie ci ludzie mogą mieć zdrowe dzieci, jeśli zdrowa kobieta udostępni „wydrążoną” komórkę jajową.

Czyli panem również kierują pobudki etyczne?
Tak, uważam za swój moralny obowiązek kontynuację tych badań. Często dostaję e-maile od ludzi mających wadliwy kod genetyczny, którego skutki dla potomstwa można usunąć za pomocą naszej metody. Oczekują od nas, że wreszcie zastosujemy taką terapię u ludzi. Pytają, jak długo jeszcze zamierzamy się bawić w eksperymenty.

Gdy w 2013 r. po raz pierwszy sklonował pan ludzkie komórki i opublikował wyniki w specjalistycznym czasopiśmie, przedstawił pan to dokonanie bardzo wstrzemięźliwie. Nie użył pan nawet słowa „klonowanie”. Trzeba było bardzo uważnie czytać, by zrozumieć znaczenie tej publikacji. Nauczył się pan ostrożności?
Nie chodzi nam o to, by klonować całe żywe istoty. Nie mamy zamiaru powoływać do życia ludzi, którzy byliby genetycznymi sobowtórami zmarłego rodzeństwa lub zastępowaliby nieżyjącego już współmałżonka. Taką przesadą karmi się prasa brukowa. Pracujemy na poziomie komórkowym i może pewnego dnia zdołamy stworzyć zapasową tkankę mózgową dla chorych na parkinsona lub alzheimera. Dlatego nie mówię zbyt dużo o klonowaniu, ale oczywiście powstałe w ten sposób embriony są klonami.

Embriony, które tworzy pan w laboratorium, mogą się rozwinąć do dorosłego organizmu. Byłby to klon żyjącego człowieka.
Owszem, w laboratorium jest krótki moment, kiedy powołany przez nas embrion jest żywy. Bardzo nam jednak daleko do tego, by zarodek rozwinął się w złożony organizm. To niemożliwe choćby ze względów technicznych. Robiliśmy takie doświadczenia z małpami i rzeczywiście chcieliśmy je sklonować, ale żadna próba się nie powiodła.

Uczeni są pomysłowi i pewnego dnia się uda. W takim razie będziemy mieli genetyczne duplikaty osób zmarłych. To jakby zmartwychwstanie...
Krytycy zawsze mówią o efekcie domina: każde przekroczenie granicy pociąga za sobą kolejne... Ale wcale nie musi tak być. Społeczeństwo może ustanowić pewne zasady. Można zakazać klonowania dzieci, ale zezwolić na klonowanie komórek na potrzeby terapii genowej. To interesujące, jak nasi krytycy od lat spierają się o te sprawy, choć ludzie chcą tego leczenia. Niektórzy bioetycy całą karierę zbudowali na analizie pracy naszego ośrodka badawczego.

Wielu krytyków twierdzi, że bawicie się w Boga, tworząc nowe życie, które samo z siebie nigdy by nie powstało. Robicie to klonując i angażując w poczęcie trójkę rodziców. Co pan na to?
Cechą ludzkiej natury jest ciekawość, ale także współczucie dla chorych. Chcemy im zaoferować terapię, a do tego potrzebne są doświadczenia. To nie zabawa w Boga, to bardzo ludzkie postępowanie. Jako naukowcy możemy robić to, co potrafimy. Oczywiście ważne jest, żeby nasze umiejętności służyły dobremu celowi. Sądzę jednak, że jest też naszym powołaniem, a nawet obowiązkiem, by je wykorzystywać dla dobra ludzi.

Wierzy pan w Boga, który być może dał panu te zdolności?
Do pewnego stopnia wierzę, ale tylko trochę. Wierzę raczej w ewolucję niż w biblijny akt stworzenia. Nie mogę sobie wyobrazić, że ktoś powołał świat do istnienia w akcie stwórczym.

Są tacy etycy, jak Brytyjczyk John Harris, którzy powiadają, że natura dokonuje eksperymentów na znacznie większą skalę niż jakikolwiek uczony – i jest bardziej okrutna. A seks jest bardziej niebezpieczny od wszelkiej manipulacji genetycznej, bo w jego wyniku stale i wszędzie przychodzą na świat chore dzieci. Podziela pan ten pogląd?
Całkowicie. Dobrze kontrolowane badania naukowe z pewnością są mniej niebezpieczne niż przyroda. Poza tym nie sposób wszystkiego zakazać. Gdyby w przeszłości przewagę zyskali krytycy, nie byłoby żadnego postępu. Wielu ludzi nie akceptowało kolei żelaznych czy elektryczności. Moim zdaniem to pacjenci powinni decydować, czy chcą terapii genetycznej. Nie mogą o tym rozstrzygać ludzie zdrowi.

W wielu krajach toczą się burzliwe dyskusje o tym, jakie badania są dopuszczalne na ludzkim organizmie. Brytyjczycy po wieloletniej debacie opowiedzieli się w maju 2015 r. za „potrójnym” rodzicielstwem. Co pan pomyślał, gdy Wielka Brytania jako pierwsze państwo na świecie zapaliła zielone światło dla pana metody?
Bardzo mnie to ucieszyło. Zresztą brytyjska debata rzeczywiście była wzorowa. Odbyły się prawdziwe konsultacje społeczne. Cieszyłbym się, gdyby podobnie przebiegało to w innych krajach. Okazuje się, że etyka robi takie postępy jak nauka. Już nie pozostawia ważnych decyzji tylko specjalistom.

Ma pan szczególny szacunek dla fenomenu życia?
Czym jest życie? Bez wątpienia żyje również pojedyncza komórka z hodowli laboratoryjnej. Dla mnie to przede wszystkim proces biologiczny polegający na fascynujących interakcjach i konfiguracjach cząsteczek. Ludzie już od dawna powołują życie, bo zapłodnienie in vitro jest tworzeniem bytu, którego nie byłoby bez tej metody. Kiedy w 1978 r. urodziła się Louise Brown – pierwsze dziecko z probówki – podniósł się krzyk i obawiano się wszystkiego, co najgorsze. A jednak w wyniku sztucznego zapłodnienia urodziło się już na całym świecie pięć milionów zdrowych dzieci. Ludzie już dawno to zaakceptowali.

Ma pan dzieci?
Tak, dwójkę: 13 i 16 lat.

Co jest bardziej fascynujące: naturalne poczęcie dzieci i ich późniejszy rozwój czy pana działalność w laboratorium?
Moje dzieci przyszły na świat tradycyjnie, w wyniku naturalnego aktu, bo mogę spłodzić potomstwo.


Są jednak miliony ludzi bezpłodnych lub obciążonych genetycznie. Nasza terapia rozwiązuje ich problemy.


W porównaniu z powszechnym już sztucznym zapłodnieniem „potrójne” rodzicielstwo jest po prostu kolejnym krokiem. W tym wypadku nie leczy się bezpłodności, lecz zapobiega chorobie uwarunkowanej genetycznie. Gdyby nie to, rodziłyby się ciężko chore dzieci dotknięte ślepotą czy wadami serca. Ale możemy im pomóc!

Takie narodziny są dla pana cudem?
Nie, to po prostu normalne. Pobieramy nasienie i komórki jajowe, łączymy je i wprowadzamy do organizmu kobiety. Procedura jest taka jak przy sztucznym zapłodnieniu, ale materiał genetyczny pochodzi od dwóch matek.

Do tej pory nie urodziło się jeszcze dziecko mające troje rodziców. Chciałby być pan stworzyć pierwszego takiego bobasa?
Ucieszę się z każdego zdrowego dziecka, które się urodzi dzięki tej metodzie. Oczywiście chętnie byłbym przy tym obecny. Moje laboratorium ma ogromne kompetencje w tej technice zapładniania.

Poczuje się pan trochę jak ojciec, gdy w Wielkiej Brytanii urodzi się pierwsze dziecko z trojga rodziców?
No cóż, nie jak prawdziwy ojciec. Ale z pewnością jak dumny szef laboratorium, które stworzyło do tego podstawy naukowe.

Będzie się pan martwić jak prawdziwy ojciec, czy potomek się dobrze rozwija, czy mu się coś złego nie stanie, czy nie nastąpi coś nieoczekiwanego?
Nie mam większych obaw. Oczywiście każdy kolejny krok jest obarczony ryzykiem. Przeprowadzamy przecież mikrooperację na komórkach jajowych. Dlatego nie każdy ośrodek powinien praktykować tę metodę. Ale nasze doświadczenia z małpami wykazały, że jest bezpieczna. Nasi podopieczni żyją już pięć lat, mają się dobrze i doczekali się własnego potomstwa. To dzikie małpy, które się ganiają, bawią i ze sobą kłócą. Po prostu żyją.

© Süddeutsche Zeitung

***

Shoukrat Mitalipov (ur. w 1961 r.), amerykański naukowiec pochodzenia ujgurskiego. Przyszedł na świat jako Szuchrat Mitalipow w Ałma Acie, wówczas stolicy radzieckiego Kazachstanu. Studiował biologię i genetykę w Moskiewskiej Akademii Rolniczej. Gdy po 1991 r. uczelniom na terenie byłego Związku Radzieckiego zaczęło brakować pieniędzy na działalność, uzyskał stypendium w Stanach Zjednoczonych. Obecnie kieruje ośrodkiem terapii genowej przy Oregon Health & Science University w Portland.

Więcej artykułów z gazet światowych w najnowszym wydaniu Dwutygodnika FORUM.

08.01.2016 Numer 01.2016
Więcej na ten temat
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną