W Knesecie toczy się dyskusja nad wniesionym przez panią projektem ustawy, zgodnie z którym organizacje pozarządowe musiałyby ujawniać darowizny od zagranicznych rządów. Dotyczy to głównie lewicowych grup działających w obronie pokoju i praw człowieka. Czy to atak na izraelską demokrację?
Ajelet Szaked: Ta ustawa nie narusza żadnych demokratycznych zasad, nie ogranicza swobody organizowania się ani wyrażania poglądów. Nie ograniczamy też wysokości dotacji. Zależy nam jednak na przejrzystości. Izraelska opinia publiczna ma prawo wiedzieć, które organizacje reprezentują obce interesy.
Pani projekt bardzo przypomina jednak podobne ustawy w krajach autorytarnych, takich jak Egipt czy Rosja. Czy w wyniku tej inicjatywy nie ucierpi wizerunek pani kraju?
A dlaczego nikt nie zadaje pytania, czemu obce państwa bez żenady ingerują w nasze sprawy wewnętrzne? Izrael nie wtrąca się w sprawy innych krajów, dlaczego więc inni czują się do tego upoważnieni? To naruszanie naszej suwerenności i ja oczekuję od państw Unii Europejskiej innego postępowania. Nikt nam nie będzie mówić, jak się mamy rządzić.
A więc to ustawa adresowana do zagranicznych rządów?
Na każde spotkanie z którymś z ambasadorów zabieram listę organizacji pozarządowych, które szkodzą naszemu krajowi, bo np. popierają akcję bojkotu Izraela albo zniesławiają naszych żołnierzy. Staram się przekonać dyplomatów, żeby skończyli z popieraniem tych organizacji. Niestety, nie słuchają. A ja nie chcę, żeby zaprzyjaźnione kraje popierały takie organizacje.
Czyli chce pani ograniczyć działalność określonych, krytycznie nastawionych organizacji?
Mówię tu o dwóch różnych drogach: po pierwsze próbuję drogą rozmów z dyplomatami zredukować środki finansowe, z jakich korzystają te grupy. A po drugie ustawa ma posłużyć do tego, aby opinia publiczna wiedziała, kto reprezentuje czyje interesy.
Innym adresatem, którego pani krytykuje za mieszanie się do polityki Izraela, jest Sąd Najwyższy pani kraju…
Od końca lat 90. można zaobserwować pewien brak równowagi w relacjach między wymiarem sprawiedliwości, rządem i parlamentem. Sąd Najwyższy jest szczególnie aktywny. Potrzebna jest debata na temat, ile aktywności mu przystoi.
Jeden z posłów pani partii domagał się przed kilku miesiącami zburzenia Sądu Najwyższego. Pani planuje ustawę, która umożliwiłaby Knesetowi przegłosowywanie orzeczeń sędziów, by wprowadzać w życie ustawy uznane przez nich za niezgodne z prawem. To wygląda na ubezwłasnowolnienie Sądu Najwyższego.
Chodzi tu o zasadnicze uprawnienie tego trybunału do uchylenia decyzji parlamentu w określonych przypadkach. Dotychczas to prawo nie zostało nigdzie zapisane, Sąd Najwyższy sam je sobie przyznał. Teraz Kneset ma otrzymać możliwość obalenia tych decyzji. Moim zdaniem powinna wystarczyć zwykła większość.
Ale w ten sposób obecna koalicja rządząca mogłaby uchylić każde orzeczenie Sądu Najwyższego. Już obecnie widać, do czego by to prowadziło: pani życzy sobie większego wpływu żydowskiej halachy, czyli zasad religijnych, na ustawodawstwo. Czy to oznacza odwrót od świeckiego państwa?
Oczekuję od sędziów, że w swoich wyrokach będą się inspirować także Talmudem, a nie tylko ogólnymi zasadami prawa.
Jest pani także zwolenniczką kontrowersyjnego prawa o państwie narodowym, które określa Izrael w pierwszym rzędzie jako państwo żydowskie. Krytycy się obawiają, że podstawowe zasady demokracji mogą w przyszłości zostać podporządkowane pryncypiom religijnym.
Obowiązują u nas podstawowe prawa demokratyczne, które gwarantują zarówno swobody osobiste, jak i prawa człowieka. Sądzę, że powinniśmy dać prawodawstwu dodatkowy instrument, aby mogło się powoływać na fakt, że Izrael jest państwem żydowskim.
Premier Beniamin Netanjahu w dalszym ciągu opowiada się za rozwiązaniem konfliktu z Palestyńczykami w postaci dwóch państw, ale prawie cały rząd jest temu przeciwny. A pani?
Podział między Palestyńczykami a Izraelczykami stał się już zbyt głęboki, by można go było przezwyciężyć. Dlatego opowiadamy się za regionalnym rozwiązaniem: Zachodni Brzeg Jordanu powinien zostać po części zaanektowany przez Izrael, a po części wejść w skład konfederacji z Jordanią.
Więc nie byłoby żadnego palestyńskiego państwa?
Widzimy, jak dookoła nas upadają państwa: Libia, Syria, Irak. Nie chcemy w naszym sąsiedztwie kolejnego państwa, które szybko przeobrazi się w przytulisko terrorystów, jak strefa Gazy. Nie chcemy żadnych tuneli z Zachodniego Brzegu do przedmieść Tel Awiwu ani rakiet spadających na Jerozolimę.
Proces pokojowy ode lat nie czyni żadnych postępów...
Nie zamierzamy popełnić samobójstwa pod presją społeczności międzynarodowej. Palestyńskie państwo na Zachodnim Brzegu nie jest możliwe. Wolę walczyć i starać się tłumaczyć światu sytuację na Bliskim Wschodzie, niż godzić się na kroki, które zaszkodzą mojemu krajowi.
Ale sondaże regularnie pokazują, że większość Izraelczyków chce procesu pokojowego.
Dzisiaj w kraju sprawuje władzę prawicowy rząd – otrzymaliśmy do tego mandat od ludności. I uważam, że większość rozumie, iż w bliskiej przyszłości nie może tu być dwóch państw, które by pokojowo współistniały.
Oczekuję od sędziów, że w swoich wyrokach będą się inspirować także Talmudem
Od wielu miesięcy Izraelem wstrząsa fala aktów przemocy. Wielu ludzi się obawia, że te ataki będą trwać albo nawet przybiorą na sile, bo Palestyńczycy stracili nadzieję na pokojowe rozwiązanie konfliktu. I pani chce tak po prostu to ciągnąć?
Nie mamy wyboru. Ale proponujemy pakt stabilizacyjny: chcemy wzmocnić gospodarczo Autonomię Palestyńską, stworzyć wspólne strefy przemysłowe i dopomóc im w zapewnieniu sobie własnych źródeł prądu, aby Palestyńczycy mogli egzystować samodzielnie. Kraje europejskie powinny inwestować w takie przedsięwzięcia, a nie w organizacje pozarządowe, które szkodzą Izraelowi.
Na Zachodnim Brzegu władze prawie wcale nie wydają zezwoleń na budowę Palestyńczykom…
Prowadzimy rozmowy z Autonomią Palestyńską w sprawie liczby zezwoleń.
Zawsze i na wszystko ma pani natychmiast odpowiedź. Czy to dlatego nadano pani ksywkę Komputer?
Nie biorę sobie tego do serca. Kalkuluję na chłodno i robię po prostu to, co musi zostać zrobione. Gdybym zaczęła reagować emocjonalnie, zniszczyłoby to moją pracę.
© Der Spiegel, distr. by NYT Synd.
***
Ajelet Szaked (ur. w 1976 r.) jest z wykształcenia inżynierem. Studiowała informatykę, następnie pracowała w biurze premiera Beniamina Netanjahu, skonfliktowała się z nim, a od maja 2015 r. zasiada w jego gabinecie jako minister sprawiedliwości. Dokonała tego, przejmując wraz z Natalim Bennettem narodowo-religijną partię Żydowski Dom i czyniąc z niej trzecią siłę polityczną Izraela, na którą głosuje dziś zarówno młodzież, jak i radykalni osadnicy. Słynie z ostrych komentarzy, czasem krytykowanych jako rasistowskie. W zamieszczonym na Facebooku artykule określa wszystkich Palestyńczyków mianem zdrajców, których trzeba zabić, a ich dzieci to – zdaniem autorki – „małe węże”. Stała się jedną z najbardziej podziwianych, ale i najbardziej znienawidzonych figur politycznych w Izraelu.