Artykuły

Godzilla kontra ośmiornica

Jakuza to w Japonii prawdziwa instytucja. Coraz częściej angażują się w nią białe kołnierzyki”

Numer 18.2016
Klan Yamaguchi na pogrzebie jednego z bossów w Kobe (2002 r.). Klan Yamaguchi na pogrzebie jednego z bossów w Kobe (2002 r.). AFP / EAST NEWS
Jakuza uchodzi za najpotężniejszą mafię świata. Zorganizowana przestępczość w Japonii kwitnie, lecz teraz gangsterzy skoczyli sobie do gardeł.
Shinobu Tsukasa (alias Kenichi Shinoda), herszt klanu Yamaguchi, wyszedł z więzienia z fasonem (2011 r.).The Asahi Shimbun/Getty Images Shinobu Tsukasa (alias Kenichi Shinoda), herszt klanu Yamaguchi, wyszedł z więzienia z fasonem (2011 r.).

Dawniej mawiano, że punktualność jest grzecznością królów. Dziś pasuje to do japońskich mafiosów. Zegar wskazuje dokładnie czwartą po południu, gdy w maleńkiej kafejce w Nagoi zjawia się dwóch mężczyzn. Jeden z nich to rosły osiłek z kwadratową szczęką. Drugi przykuwa uwagę szpetną blizną na policzku. Podchodzą do stolika, przy którym się rozsiadł europejski dziennikarz. Bez słowa mierzą go wzrokiem, a potem wskazują cichy kącik w końcu sali. – Szef polecił mi przeprosić za spóźnienie – zagaja człowiek z blizną. Potem wyciąga wizytówkę ozdobioną złotym rombem, herbem jego gangu. Mafiosi przez kilka minut chętnie odpowiadają na pytania. Raptem jednak milkną i zastygają na baczność, gdy w drzwiach staje ich boss, 67-letni Mori Kenji.

Nie ma się czemu dziwić, bo ten starszy mężczyzna w koszuli w grochy i nieskazitelnie białych spodniach jest jednym z kilkunastu hersztów Yamaguchi-gumi, najpotężniejszego klanu mafijnego w Japonii. Z ramienia jakuzy trzęsie tokijskim show-biznesem. Kenji wykorzystuje rozmowę przy kawie, by ponarzekać na ciężkie czasy. – Jesteśmy nękani przez policję, która z niczym się nie liczy i nie przestrzega praw człowieka. Wynajmuję dziesięciu adwokatów, którzy bronią moich chłopaków i wyciągają ich z aresztów, ale takie usługi słono kosztują – mówi.

Boss jakuzy ma też inne zgryzoty: pół roku temu część jego ludzi odłączyła się i założyła własną bandę. A to oznacza, że wojna gangów wisi na włosku. – Zerwali święte więzi i zdradzili nas jak dzieci, które wyrzekają się swoich rodziców. To już nie są członkowie jakuzy, tylko pospolite opryszki! – piekli się Kenji. Odgraża, że dobierze się odszczepieńcom do skóry. Potem wstaje od stolika i kieruje się do wyjścia. Goście i obsługa restauracji kłaniają mu się z szacunkiem. Spod drzwi lokalu zabiera go biały mercedes. W ślad za limuzyną rusza czarna toyota, w której tłoczą się ochroniarze bossa.

Boss redaktor

Jakuza jest w Japonii prawdziwą instytucją. Tradycja zorganizowanych grup przestępczych zajmujących się wymuszaniem haraczy, kontrolujących rynek gier hazardowych, prostytucji i handlu narkotykami sięga w tym kraju czterech stuleci. Obecnie jednak coraz większą część mafijnej aktywności stanowi trudna do wykrycia przestępczość „białych kołnierzyków”. Bo japońska ośmiornica umie się przystosować do zmieniających się warunków. – Nie wierzcie prasie, która pisze o schyłku jakuzy. To tylko pobożne życzenia – mówi były oficer policji, który poświęcił 20 lat na walkę z mafią.

Jednym z jego największych przeciwników była właśnie Yamaguchi-gumi, mglisty konglomerat obejmujący setki tajemniczych spółek, firm ochroniarskich czy agencji detektywistycznych. Zdaniem analityków gospodarczych ta organizacja jest jednym z największych inwestorów w Japonii. Ma też dojścia do wielu polityków. Na jej czele stoi 74-letni Shinobu Tsukasa, który za młodu pracował w przetwórni ryb, a następnie odkrył w sobie talenty wokalne. Zaczął występować w nocnych barach w Osace, wykonując piosenki Franka Sinatry. Wówczas to związał się z mafią. Piął się wytrwale po szczeblach kariery, w czym nie przeszkodziła mu nawet 13-letnia odsiadka za morderstwo. W 2005 r. został hersztem klanu Yamaguchi. Wkrótce znów trafił do więzienia, ale tym razem na krótko. W 2011 r. wyszedł na wolność, pokazując się dziennikarzom w eleganckim płaszczu, ciemnych okularach i brązowym skórzanym kapeluszu.

W półświatku robi się nerwowo. To jakby Rosja wypowiedziała wojnę Chinom

Przejąwszy stery, zaprowadził w organizacji żelazną dyscyplinę. Zaczął nawet wydawać biuletyn wewnętrzny, do którego osobiście pisuje wstępniaki. Występuje w nich jako orędownik tradycyjnych wartości moralnych, które należy wpajać młodzieży. Wzywa do dbałości o wizerunek organizacji i przestrzega przed spoczywaniem na laurach. Mimo to naraził się wielu ludziom. Krążą opowieści o tym, że zdarza mu się wpaść w szał i ordynarnie rugać swoich towarzyszy z najbardziej błahych powodów. Co więcej, lubi szastać groszem i pozwala sobie na nonszalanckie odstępstwa od rytuału. – Potrafi przyjść na ważną mafijną ceremonię w tandetnej białej marynarce albo w kimonie z krótkim rękawem – opowiada jeden z dziennikarzy. Czara goryczy przelała się w 2015 r., gdy herszt podwyższył miesięczną składkę członkowską z 10 do 15 tys. dolarów.

Co na to policja?

W rezultacie jesienią 13 bossów wyłamało się i założyło własną organizację Kobe Yamaguchi-gumi. Poszło za nimi sześć tysięcy ludzi gotowych stawić czoło dawnym towarzyszom. – Nasza cierpliwość została wystawiona na zbyt ciężką próbę – oświadczył 67-letni Kunio Inoue, herszt buntowników, który przedstawia się jako wzór skromności i szczyci się tym, że przez całe życie kupował sobie tanie garnitury.

Jego pierwszą decyzją było zresztą obniżenie składki do trzech tysięcy dolarów. Ten gangsterski dumping miał przyciągnąć nowych członków. A jednocześnie rozpoczęła się wojna podjazdowa. Zaczęto organizować napaści i zamachy na lokale „chronione” przez konkurencję. Pod koniec maja br. jeden ze zbuntowanych hersztów został zastrzelony na parkingu przez tajemniczego motocyklistę. – Nasz hierarchiczny system się rozpada. Zaczyna dominować europejski system mafijny – komentuje adwokat Tanaka Kiyotaka.

Choć może nie do końca, bo japońska przestępczość zorganizowana ma swoje wyjątkowe cechy. Jak choćby to, że gangi posiadają oficjalnie zarejestrowane siedziby. Biuro organizacji Inagawa-kai, trzeciego co do wielkości japońskiego syndykatu zbrodni, mieści się w tokijskiej dzielnicy Roppongi w sąsiedztwie ekskluzywnego hotelu Ritz. „Komitet wykonawczy” obraduje tam regularnie na szóstym piętrze. – Dobrze jest ich mieć za sąsiadów, bo to tacy szarmanccy i uprzejmi panowie – mówi kierowniczka pobliskiego sklepu odzieżowego.

Inna wielka mafijna organizacja, Sumiyoshi-kai, ma siedzibę w dzielnicy Ginza, nieopodal butików firm Rolex i Louis Vuitton. Tego popołudnia przy ulicy stoi długi sznur limuzyn, przy których czekają szoferzy w garniturach i rękawiczkach. Elita mafiosów wyznaczyła sobie spotkanie w pobliskiej herbaciarni. Co na to policja? Stróże prawa oczywiście depczą po piętach bandytom, ale przede wszystkim starają się trzymać rękę na pulsie i regulować poczynania mafijnych bossów. Wciąż pokutuje bowiem przekonanie, że faceci z tatuażami są społecznie użyteczni: robiąc swoje ciemne interesy, potrafią utrzymywać w ryzach pospolitą przestępczość.

Gdy któryś z członków opuszcza grupę, to list z informacją spisany czerwonym atramentem trafia nie tylko do innych gangów, ale także na komisariat. A kiedy bank musi zamknąć mafijne konto zarejestrowane na jakiegoś słupa, odbywa się to w asyście policji. Nie po to, by zarekwirować nielegalnie zgromadzone środki, lecz aby czuwać nad właściwym przebiegiem i bezpieczeństwem transakcji…

Z haraczy nie wyżyjesz

Po rozpadzie klanu Yamaguchi na tym od dawna ustabilizowanym „rynku” z ustalonymi strefami wpływów pojawiła się nerwowa niepewność. – Ten rozłam można porównać do sytuacji, w której Rosja wypowiedziałaby wojnę Chinom. To fatalna sytuacja dla biznesu – mówi Alex Chodoin, syn znanego aferzysty powiązanego z jakuzą. Zupełnie nie rozumie sensu takich akcji, jak uliczne strzelaniny, taranowanie wrogich lokali samochodami albo obrzucanie ich koktajlami Mołotowa, bo to gra nie warta świeczki.

Co według niego jest najbardziej opłacalne? – Najbardziej dochodowa działka to narkotyki i przejmowanie kontroli nad przedsiębiorstwami, a wpływy z haraczy maleją. Trzeba też myśleć o zagranicznej ekspansji. Hongkong jest obecnie atrakcyjnym miejscem – mówi ten nieco przemądrzały 25-latek. Jego ojciec Daikaku Chodoin komentuje z nieco zakłopotaną miną: On jest w mafii od małego…

Dobrze jest mieć ich za sąsiadów, bo to tacy szarmanccy i uprzejmi panowie...

W tym światku są też jednak optymiści, tacy jak Shinji Ishihara, były herszt klanu Yamaguchi, kontrolujący niegdyś port w Jokohamie. Ten 70-latek prawie połowę życia przesiedział za kratkami. – Wszystko widziałem i już nic mnie nie zaskoczy. Popełniałem też straszne zbrodnie, potrafiłem np. rozpłatać mieczem rywala, który oszukiwał podczas gry w karty – opowiada dziarski staruszek, który pod koszulą od znanego projektanta nosi na piersi wielką szramę. W więzieniu poznał dobrze Inoue i Tsukasę, obu skonfliktowanych bossów. Jego zdaniem w końcu pójdą po rozum do głowy i rozsądek zwycięży. – Siedzieli w tej samej celi, są przyjaciółmi i zdają sobie sprawę, że zgniją w pierdlu, jeżeli sprawy wymkną się spod kontroli – mówi.

Ale jest jeszcze ten trzeci, nieobliczalny Tamadasa Goto. Ten 73-letni jakuza był kiedyś jednym z najważniejszych ludzi w szeregach Yamaguchi. Wykluczono go jednak w 2008 r., bo kapował dla FBI, by dostać zgodę amerykańskich władz na przeszczep wątroby w Los Angeles. W ostatnich latach ukrywał się w Kambodży, ale ostatnio wrócił do Tokio i ma w głowie tylko jedną myśl: zemścić się. Według dobrze poinformowanych obserwatorów to właśnie on pociąga za sznurki w tej wojnie gangów. Opłaca zbirów, którzy na jego polecenie sieją zamęt.

Biblia nas ocaliła

Na przykładzie Tamasady Goto widać najlepiej to, o czym mówi wielu członków gangu: jeśli byłeś w jakuzie, trudno potem się z tego wyrwać. Mikio, Kauzutomi i Tetsuo próbują jednak pokazywać na własnym przykładzie, że jest to możliwe. Ci trzej byli gangsterzy nawrócili się i należą do jednego z protestanckich kościołów działających w Tokio. – Biblia nas ocaliła – mówią zgodnym chórem. Rozstanie z mafią pozostawiło jednak trwałe ślady. Mikio poświęcił swój czwarty palec, aby móc odejść z organizacji. Obciął go sobie i włożył do kieszeni spodni, które przekazał swojemu oyabunowi (ojcowi chrzestnemu). Kazutomi także stracił palec, obcięty kuchennym nożem. – Zwykle używa się do tego dłuta, ale akurat nie było go pod ręką – opowiada beztrosko.

Tetsuo musiał uciekać przed płatnymi zabójcami. – Będąc członkiem Sumiyoshi-kai, nadzorowałem pola golfowe. To bardzo intratna działalność. Dorobiłem się porsche, jaguara, bentleya i miałem 15 kochanek – opowiada. Jednak tego niedzielnego poranka to właśnie on celebruje nabożeństwo z udziałem 20 wiernych w sali na trzecim piętrze tokijskiego bloku. – Spowiadam się Bogu wszechmogącemu… – zaczyna wspólną modlitwę. Potem w trakcie kazania mówi, że zamierza założyć firmę zajmującą się eksportem wołowiny. – Chcę pokazać, że chrześcijanin też może odnieść sukces w biznesie – tłumaczy z zapałem. Jedna z wiernych uśmiecha się pod nosem i szepcze:  Nasz wielebny ciągle ma w sobie coś z mafiosa…

na podst. Le Point

02.09.2016 Numer 18.2016
Reklama