Choć granie i śpiewanie nie przeszkadzało im w występach, to nie muzyka stanowiła sól ich istnienia. Nie o brzmienie tu chodziło, tylko o prezencję i jędrność.
Kilka młodych dziewczyn, włosy utapirowane w wysokie koki, wpadające w ucho przeboje skierowane do nastoletniej widowni, trochę szumu w mediach – to recepta, według której w latach 60. jak grzyby po deszczu powstawały na Zachodzie girlsbandy. Pojawiały się i znikały. Do zdecydowanie starszej widowni skierowana była specyficzna odmiana girlsbandów – zespoły kobiet grających i śpiewających z odsłoniętymi piersiami.
Cóż prostszego i bardziej banalnego, by zwrócić uwagę?
16.09.2016
Numer 19.2016