Artykuły

A ja to hygge!

Najmodniejsze słowo sezonu

Numer 26.2016
W hygge ważna jest atmosfera, ciepło, dom, muzyka i rodzina. W hygge ważna jest atmosfera, ciepło, dom, muzyka i rodzina. Alamy / BEW
Duńskie określenie domowego zacisza robi furorę. Brytyjczycy mówią nawet o drugiej inwazji wikingów. Gdyby tak jeszcze wiedzieli, co to słowo naprawdę znaczy…
Ideę „Hygge dla mas” wymyśliły redaktorki z londyńskich wydawnictw.Alamy/BEW Ideę „Hygge dla mas” wymyśliły redaktorki z londyńskich wydawnictw.

Nagle, jak grom z jasnego nieba, dopadła nas w Wielkiej Brytanii inwazja hygge. Wcześniej to duńskie słowo znali tylko najbardziej hardcorowi miłośnicy Skandynawii. W przybliżeniu można powiedzieć, że to rodzaj przyjemnej atmosfery, ale chodzi tu raczej o wspólną radość z prostych przyjemności. Najlepiej w delikatnym blasku świec.

Ten modny termin pojawia się obowiązkowo we wszystkich publikacjach na temat Danii albo chociaż Skandynawii, tak jak słowo „szyk” w każdym tekście o Paryżu. Nieważne, czy chodzi o modę, meble, gotowanie, podróże czy godziny pracy. Zdaniem sporego już kręgu autorów atmosferę hygge tworzy się za pomocą gløggu (grzanego wina), klopsików i bułeczek z cynamonem. Niektóre czynności – często z wykorzystaniem świec, wełny albo przyrody – również wspomagają odczuwanie hygge. Jedna z książek uczy, jak zrobić „sweterek na kubek” z guzików, cekinów i starej skarpety. Przekonuje, żeby zacząć jeździć na rowerze, bo to bardzo „hyggowe”, a radę tę uzupełnia motywacyjnym cytatem z Sylvii Plath (mistrzyni egzystencjalnego samozadowolenia, jak wiadomo).

Hasłem tym reklamuje się kaszmirowe kardigany, wina, tapety, wegański pasztet, szablony krawieckie, kremy, malutkie świąteczne smycze dla jamników i wyjazdowe sesje jogi. W jednym z teatrów w Northampton powstał Bar Hygge, gdzie można się uraczyć piwem rzemieślniczym z tartinkami. Hygge jest obok Brexitu i trumpizmu słowem roku zarówno w słowniku oksfordzkim, jak i u Collinsa. Użytkownicy mediów społecznościowych rzucili się na modny termin jak wygłodniałe rekiny. Na Instagramie jest prawie 1,5 mln zdjęć z wiadomym hasztagiem, przedstawiających opadające liście, miseczki zupy dyniowej i słodkie niemowlaczki owinięte w kocyki. Na portalu Pinterest liczba takich postów wzrosła w porównaniu z zeszłym rokiem o 285 procent.

Meik Wiking, autor książki „Hygge. Klucz do szczęścia”, nazwał to „drugą inwazją wikingów”. Ale nie jest to właściwy opis zjawiska. Słowo to zostało świadomie sprowadzone i przedefiniowane przez gorliwych Brytyjczyków. Idea może być jednoznacznie duńska, ale szum medialny wytworzono w Londynie. W roku 2016 – tak obfitującym w dramatyczne wydarzenia – pomysł, żeby zamknąć się w czterech ścianach i skupić wokół domowego ogniska, sprzedaje się jak świeże bułeczki.

Polowanie na Duńczyka

Formułę hygge dla masowego odbiorcy stworzyły redaktorki w londyńskich wydawnictwach – głównie młode, inteligentne kobiety. Później trop podchwyciła z entuzjazmem prasa. Zaczęło się od artykułu opublikowanego na stronie BBC w pierwszych dniach jesieni 2015 roku. Autor, Justin Parkinson, szukał nowego lifestylowego tematu na czasie. Przeczytał o hygge w popularnej książce dziennikarki Helen Russell, która przez pewien czas mieszkała w Danii, i usłyszał to słowo w telewizyjnym programie o gotowaniu.

– Myślałem, że spora część czytelników podrapie się po głowie i uzna to za lekki idiotyzm – mówi. Tymczasem jego artykuł zebrał ponad milion kliknięć i tego samego dnia znalazł się na szóstym miejscu wśród najczęściej czytanych tekstów. Wyprzedziły go tylko dwa artykuły o strzelaninie w Oregonie, jeden o Syrii, o terroryzmie i o nowotworach. To był promyczek słońca wśród zalewu depresyjnych wiadomości. Od razu podobne teksty pojawiły się na trzech innych portalach. W roku 2015 krajowe media napisały o hygge 40 razy, a w tym roku już ponad 200.

Artykuł z BBC wpadł w oko Annie Valentine, redaktorce z Hachette, która właśnie zamierzała wypuścić na rynek nową serię książek. To było to, czego szukała. Po pierwsze: Dania. Dobrze się sprzedaje (seriale kryminalne, nowa kuchnia nordycka, klasyczny design, rekordy w rankingach szczęśliwości itd.). Po drugie: wydawcy zaczynają podejrzewać, że odpowiedzi na pytanie „jak żyć” szukamy u innych kultur. W czasach Brexitu to śmiała teza, ale jest faktem, że na topie list bestselerów wylądowała ostatnio inspirowana Japonią „Magia sprzątania” Marie Kondo oraz nieoczekiwany hit z Norwegii, „Porąb i spal”.

Valentine dostała trudne zadanie. Książki z nowej serii mieli nabyć „ludzie niekupujący książek”. Hygge zdawało się łączyć w jedno kilka lifestylowych obsesji. Pierwsza to mindfulness (uważność), która „przestała być zjawiskiem wydawniczym, a przerodziła się w styl życia i napędza wiele trendów, takich jak książki o zdrowym żywieniu oraz kolorowanki dla dorosłych”. Drugą jest cyfrowy detoks, czyli odłączenie od elektroniki. Ponadto hygge wydaje się doskonałym antidotum na modną ostatnio samodyscyplinę, sprzątanie, samoograniczanie się w jedzeniu i życiowych przyjemnościach.

Ciekawe, że biznes wydawniczy proponuje czytelnikom jakiś trend, a później podaje odtrutkę, jakby na przemian serwował stymulanty i leki uspokajające. Ta branża uwielbia powtórzenia i hybrydy, łączenie jednego bestselleru z drugim, żeby wyprodukować nową (w pewnym sensie), dobrze sprzedającą się książkę. Szykujmy się w przyszłym roku na eksplozję popularności „lagom”, czyli szwedzkiego słowa oznaczającego pohamowanie zbytków.

Równolegle wątek hygge podchwyciło wielu londyńskich wydawców. Tylko kto miałby napisać zamówione książki? Pojęcie jest tak zakorzenione w duńskim języku i kulturze, że nie ma pod ręką legionu rwących się do pracy autorów ani ekspertów. Rozpoczęło się polowanie na Duńczyka albo przynajmniej kogoś z wiedzą na temat skandynawskiego designu.

Wszyscy namierzeni autorzy przyznają, że pomysł pisania o hygge był dla nich zupełnym zaskoczeniem. Przyjaciele Meika Wikinga, politologa z kopenhaskiego think tanku Happiness Research Institute, nie wierzyli, że na ten temat można tyle powiedzieć. Inna autorka, Charlotte Abrahams, słyszała o hygge, ale nigdy się nad tym nie zastanawiała (wyznała mi później, że od świec dostaje migreny). Zamierzała napisać coś o bieganiu.

Pewnego styczniowego dnia dwie redaktorki Penguina, Emily Robertson i Fiona Crosby, zorientowały się, że wydają niezależnie od siebie książki na ten sam temat. Co z tego, że pracują w biurze typu open space i gdyby nie sterty tomów Zadie Smith, Deborah Levy i Jamiego Oliviera, to mogłyby się widzieć zza biurka. Nagle się okazało, że ich wydawnictwo równolegle opublikuje dwie pozycje z nietypowej dziedziny. Z porannej narady nad podłą kawą wszyscy wyszli w lepszym nastroju. – Mieliśmy już pewność, że istnieje coś takiego, jak fenomen hygge – mówi Robertson.

Alkohol, cukier i skarpety

Każdy, kto przyjeżdża do Kopenhagi, szybko się zorientuje, iż hygge jest tak wszechobecne, że niemal niewidzialne. Pojawia się w wielu zwrotach: na do widzenia często mówi się „hyg dig!”, czyli „miej hygge”, a zamiast „miło byłoby cię zobaczyć” można powiedzieć „byłoby hygge się spotkać”. Można słuchać hygge-muzyki, spędzać hygge-święta, usiąść w hygge-kąciku przy hygge-lampce i uciąć sobie hygge-pogawędkę. A „hyggować z kimś” może znaczyć tyle co „uprawiać miłość”. Słowo to uchodzi za coś jednoznacznie pozytywnego i za typowo duńską wartość. Chociaż pochodzi z języka norweskiego, to w XVIII i XIX wieku – gdy Dania utraciła ziemie na dzisiejszych terytoriach Norwegii, Szwecji i Niemiec – stało się elementem kultury narodowej.

Można powiedzieć, że hygge jest prywatnym, domowym odbiciem publicznego, obywatelskiego państwa opiekuńczego. Jedno i drugie wymaga zaufania, poczucia małej wspólnoty (mały naród, mały krąg przyjaciół) i równości. Jedno uzupełnia drugie. Państwo opiekuńcze gwarantuje 37-godzinny tydzień pracy, dzięki któremu obywatele mają czas, by sobie „pohyggować”.

Słowo to nie znosi natomiast hierarchiczności ani ostentacyjnej konsumpcji, przez co wzmacnia wartości niezbędne do podtrzymania społeczeństwa niwelującego rażące różnice w zasobach majątkowych. – W Danii mamy zaspokojone wszystkie podstawowe potrzeby. Nie musimy walczyć o przeżycie, więc mamy czas na to, co uważamy za ważne – mówi Marie Tourell Søderberg (autorka książki „Hygge. Duńska sztuka szczęścia”), która zaprosiła mnie do domu na śniadanie przy świecach i świeżo upieczonym chlebie.

Każdy ma swoje hygge. Będąc w Kopenhadze, zostałam zabrana na kolację i wieczór z bingo do lokalnego domu kultury (było ze dwieście osób, wszyscy wyglądali na młodych i atrakcyjnych przedstawicieli klasy średniej), gdzie się dowiedziałam, że hygge to „rodzina, przebywanie razem, świece, żadnych luksusów, własnoręcznie upieczone ciasto, dzieciństwo, zapach smażonej przez mamę cebuli oraz choinki”. – Za to intelektualne dyskusje nie są hygge – mówi Mette Davidsen-Nielsen, redaktor naczelna gazety „Information”. – Tu nie ma miejsca na filozofowanie. Hygge to alkohol, cukier i tłuszcz. Kiedyś piwo i wódka, a teraz wino. Hygge ma też pewien związek z ręcznie dzierganymi skarpetami – dodaje medioznawca Lasse Jensen.

Jedno się nie zmienia. Słowo to zawsze ustawia się w kontrze do nowoczesności, zawsze jest zabarwione nostalgią. Telefon komórkowy nie jest hygge. W oryginalnej wersji jest to też koncepcja skromna i z gruntu niekomercyjna, chociaż nawet w Danii wiąże się z pewnymi gadżetami (świece, lampy rzucające ciepłe światło itd.). Nic dla Duńczyka nie jest tak dalekie od polityki niż hygge, bo przecież rozmowy na kontrowersyjne tematy nie mieszczą się w definicji domowego komfortu, ale to oczywiste, że termin jest wykorzystywany politycznie. Premier Lars Løkke Rasmussen był politykiem, który miał hygge. Taki równy gość, któremu prawie wszystko mogło ujść na sucho.

Prawa Jante

W Wielkiej Brytanii o hygge pisze się prawie wyłącznie dobrze. Meik Wiking wspomina w swojej książce, że ludzie z zewnątrz mogą się poczuć w Danii wykluczeni. Obcokrajowcom trudno jest włączyć się do zżytego kręgu duńskich przyjaciół, bo hygge może wystąpić tylko wśród ludzi, którzy już się znają. Duńska pisarka Dorthe Nors występuje z ostrzejszą krytyką. – Hygge stało się formą kontroli społecznej. Trochę jak amerykański kult budującej książki albo filmu. Stanowi ono kokon – mówi.

W zeszłym roku Nors opublikowała mrożące krew w żyłach opowiadanie inspirowane historią Duńczyka, który zabił żonę, gdy skończyli „hyggować” na kanapie. – Hygge pomaga tłumić emocje w rodzinie albo w związku. Jest piękne i niebezpieczne zarazem. Widok Duńczyków na Boże Narodzenie to coś niesamowitego. Ja się tego naprawdę boję. Nikt nie może być nieszczęśliwy – mówi Nors.

Inną duńską specjalnością jest tzw. prawo Jante (od nazwy miasteczka – przyp. FORUM). Janteloven to zestaw konwencji mających rządzić życiem społecznym, wyśmianych przez norweskiego pisarza Aksela Sandemosego. Pierwsza zasada brzmi: „Nie myśl, że jesteś kimś wyjątkowym”, a pozostałe są właściwie jej wariantami. Nie zadzieraj nosa, nie zgrywaj ważniaka, nie wymądrzaj się. Nie wyróżniaj się. Nie bądź inny od innych. Duńczycy niechętnie się zgadzają, że w prawach Jante zawarte jest ziarno prawdy: dostosowanie się do norm i wręcz agresywna skromność w duńskiej kulturze wartościami podstawowymi.

Solidarność i jedność są niezbędne w społeczeństwie opartym na zasadzie równości. Z drugiej jednak strony kulturowe normy tłumią ekspresję indywidualizmu i głosy sprzeciwu. Przekonał się o tym Sepp Piontek, niemiecki trener, który poprowadził duńską reprezentację piłkarską do Pucharu Świata w 1986 roku. „Aby odnieść sukces, drużyna musiała przejść małą kulturową rewolucję” – pisał w swoich wspomnieniach. Na drodze do przekształcenia duńskiej jedenastki w maszynkę do wygrywania okazało się hygge: „Wszyscy chcieli być tacy fajni i uważali to za swój narodowy obowiązek”.

Hygge jest tak duńskie, że powołuje się na nie skrajna prawica, która w ciągu ostatnich dziesięciu lat wyrosła na znaczącą siłę polityczną. Pia Kjćrsgaard – założycielka antyimigracyjnej i eurosceptycznej Duńskiej Partii Ludowej (drugie ugrupowanie w parlamencie) – broni hygge przed mrocznymi siłami zglobalizowanego świata. W swoim biurze Kjćrsgaard wprowadza odpowiednią atmosferę za pomocą zdjęć rodzinnych, lamp, porcelany i różnych bibelotów. – Bez tego nie mogę rozwinąć skrzydeł – wyjaśnia. I nie jest to w Danii niczym niezwykłym. Gdy odwiedziłam duńskiego ambasadora w Wielkiej Brytanii, zapalił świece, wyłączył górne lampy i podsunął mi poduszkę pod plecy.

Cieplej w środku, kotku

Rok 2016 obfitował w wyjątkowo burzliwe wydarzenia. Brexit był jak trzęsienie ziemi, a wybór Donalda Trumpa przypominał tsunami. U jednych obudziły się lęki, inni zaczęli świętować. Na wierzch wyszły oczywiste pęknięcia społeczne po obu stronach Atlantyku. Nastrój mijającego roku to gniew i strach – „uhygge”, co po duńsku znaczy nie tyle „nieprzyjemny”, ile raczej „przerażający, niepokojący”. Jeśli hygge to wspólne spotkanie wokół ogniska, gdy wszystkie niesnaski idą w niepamięć, a my możemy się grzać przy wesołych, roztańczonych płomykach, to uhygge jest ciemnością rozciągającą się poza tym zaklętym kręgiem.

Hygge jest więc ucieczką do wewnątrz. Korzeni tego zjawiska upatruje się w okresie dużych strat terytorialnych Danii, kiedy kraj musiał pogodzić się ze swoim nowym, mniejszym obszarem. Być może brytyjska moda na hygge jest symptomem tego samego zwrotu do środka, podniesieniem mostu zwodzonego między tym, co nasze, a grozą świata zewnętrznego.

W tym roku miliony ludzi odrzuciło globalizację. Hygge odwołuje się do wcześniejszej epoki, wyobrażonej przeszłości, w której dałoby się przejąć kontrolę nad sytuacją i znów uczynić kraj wielkim. Konsumpcyjne rekwizyty (książki, poduszeczki, świece, wycieczki, bibeloty) nie są reklamowane ze względu na swoją użyteczność, lecz jako magiczne obiekty. Za ich pośrednictwem można jakoby wyczarować poczucie bezpieczeństwa, pociechy, komfortu, spokoju i nostalgii.

Jeśli dla samych Duńczyków słowo to jest rodzajem fantazji – bo daje oddech od trudności, różnic i sporów – to brytyjska wersja jest fantazją na temat fantazji. Jeśli spytać Brytyjczyków, czy chcą wzmocnienia państwa opiekuńczego i więcej równości, to za głosują na „nie”. Chcemy hygge, ale nie wyższych podatków. A jednak to oczywiste, że akurat teraz chcemy przycupnąć wspólnie przy ognisku, zamknąć oczy i wyobrazić sobie, że świat przestał istnieć. Rozsiądźmy się więc wygodnie: to będzie długa zima.

© Guardian News & Media

***

Jak to wymówić?

Przeciętny Brytyjczyk nie jest w stanie nawet się zabrać do wymówienia tego słowa. Autorzy z Wysp spieszą z pomocą, by uchronić czytelników przez popełnieniem fonetycznego faux pas (Higgy? Hyggy? Hig? Broń Boże, tylko nie hig!). „The Sun” podpowiada, że słowo powinno rymować się z angielskim „cougar”. Wśród propozycji pojawia się hue-gah, hoo-gah, heurgh, a nawet hhyooguh. Rzeczywista wymowa jest zbliżona do „hüge” z niemieckim „u” umlaut, czyli głoski między „u” oraz „i”.

***

Duński dla snobów

Byłoby hygge – Byłoby miło

Hyg dig! – Do widzenia!

Hyggować – Uprawiać seks

Råhygge – „Megahygge”, naprawdę hygge

Uhygge – niepokojący, przerażający

***

Co jest hygge

– atmosfera

– dom

– kącik

– lampka

– muzyka

– pogawędka

– rodzina

– seks

– skarpety

– święta

– wycieczka krajowa

 

Co nie jest hygge

– cudzoziemcy

– imigranci

– komercja

– nowoczesność

– obcy ludzie

– telefon komórkowy

– wycieczka zagraniczna

21.12.2016 Numer 26.2016
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną