Artykuły

Homo Deus

Jak zostać bogiem? Pracują nad tym naukowcy

Numer 08.2017
Superludzie będą się prawdopodobnie bardziej różnić od nas niż my od neandertalczyków czy szympansów. Superludzie będą się prawdopodobnie bardziej różnić od nas niż my od neandertalczyków czy szympansów. Getty Images
Historyk Yuval Noah Harari jest przekonany, że dzięki nowym technologiom człowiek wkrótce osiągnie następne stadium w ewolucji.
Yuval Noah HarariSC ANPIX/Forum Yuval Noah Harari

Pańska nowa książka „Homo Deus” to istny potwór. Po pierwsze – ma 500 stron. Po drugie – obejmuje całą historię ludzkości od epoki kamiennej aż po przyszłość. A po trzecie – te monstrualne tezy i pojęcia... Miejscami czyta się to z przerażeniem.
Yuval Noah Harari: To było zamierzone. Gdyby nie wzbudziła w panu niepokoju, mój cel nie zostałby osiągnięty.

Pisze pan, że w XXI wieku człowiek może poszukać sobie nowych zadań, bo uda mu się już zapanować nad swymi trzema największymi wrogami: wojną, chorobami i głodem. To jednak bardzo uproszczony obraz, jeśli zestawić go z aktualnymi wiadomościami. Co dziewiąty człowiek wciąż cierpi głód...
Nie twierdzę, że uporaliśmy się z tym. Uważam tylko, że przemoc, choroby i głód były przez tysiąclecia wszechobecnymi problemami, ciążącymi na całej ludzkości. Dziś – po raz pierwszy w historii – więcej ludzi umiera, bo jedzą za dużo, a nie za mało. Dla Amerykanina albo Europejczyka coca-cola jest w naszych czasach większym zagrożeniem niż Al-Kaida.

Ma pan talent do bon motów! Terroryzm nazywa pan „muchą w sklepie z porcelaną”.
Mucha nie może zniszczyć sklepu, nie potrafi nawet rozkołysać szklanki. Co więc robi? Szuka sobie słonia, wlatuje mu do ucha i doprowadza go do szaleństwa, aż zacznie toczyć pianę z wściekłości i rozbije całą porcelanę. Sama Al-Kaida nigdy nie byłaby w stanie zdestabilizować Iraku, więc doprowadziła Amerykanów do szału.

Czy ta przenośnia odnosi się także do podejścia Europy do terroru?
Europejskiemu projektowi i Unii Europejskiej udało się przynieść trwały pokój kontynentowi, który od setek lat toczył niemal bez przerwy straszne wojny. Teraz, w roku 2017, wielu spośród 500 mln mieszkańców Europy zaczęło wątpić w tę Unię, bo paru terrorystów zabiło kilkuset ludzi. To jest ta mucha w uchu. A tymczasem, jak wiemy, w demokratycznych krajach Europy grasuje kilka dosyć niebezpiecznych słoni.

Odbywa pan właśnie autorskie tournée po Stanach Zjednoczonych, gdzie od niedawna krąży najgrubszy słoń.
Donald Trump jest dla mnie przede wszystkim oznaką kryzysu wielkiej liberalnej wizji XX wieku. Modelu wolnego społeczeństwa, globalnej gospodarki i otwartych granic, który pod koniec minionego stulecia funkcjonował całkiem dobrze. Ale – jak każdy ustrój polityczny w historii – również liberalizm musi się dostosować do zmienionej rzeczywistości, bo inaczej przepadnie. Sądzę, że wyborcy w USA i w innych krajach wyczuwają obecnie – całkiem słusznie – że system polityczny już nie działa. Polityka nie jest w stanie zaoferować społeczeństwu wizji, która dawałaby mu poczucie celu i sensu.

Helmut Schmidt, były niemiecki kanclerz, powiedział kiedyś: „Jeśli ktoś ma wizje, powinien iść do lekarza”.
Ale człowiek potrzebuje wizji. Potrzeba mu sensownego wyobrażenia o świecie, w którym żyje, o społeczeństwie, w którym może mieć jakąś rolę do odegrania. W XX wieku hutnik z Pensylwanii czy z Zagłębia Ruhry we wszystkich wizjach przyszłości – czy to liberalnych, czy komunistycznych, czy nawet faszystowskich – zajmował centralne miejsce. Dziś całkiem znikł z obrazu. Jedyne wielkie projekty pochodzą z Doliny Krzemowej i pełno w nich szumnych pojęć, takich jak „sztuczna inteligencja”, „big data”, „wirtualna rzeczywistość” czy „algorytm” – ale nie pojawia się tam robotnik. Jedyne, co mu zostało, to głos w wyborach.

Skąd ten deficyt projektów naszej przyszłości? Czy powodzi nam się za dobrze i stąd ten brak ochoty do zmian?
To także. Ale główną przyczyną jest coraz większa nieprzejrzystość otaczającego świata. Zmienia się on w coraz szybszym tempie i ludzie widzą, że nikt ich już nie pyta, dokąd ma to prowadzić. Największą zmianą ostatnich 20 lat był internet, ale nikt tego nie przegłosował. Aby go zainstalować, potrzebne były wybiegające w przyszłość decyzje dotyczące sfery prywatnej, świata pracy, suwerenności państw. Wszystko to jednak zostało postanowione poza światem polityki. A to przecież dopiero początek. Dożyjemy wielu innowacji, które odmienią nasze życie, stosunki z ludźmi, pracę, nawet ciała. Ale o niczym nie będzie decydować demokratyczny suweren. Więc ludzie wybierają kogoś takiego jak Trump, aby całemu temu systemowi – przepraszam za wyrażenie – dać kopa w dupę.

Ale ci ludzie tym bardziej nie mają żadnych gotowych recept.
Oczywiście. Nikt nie ma recepty, bo wszystko odbywa się za szybko. Nie wiemy już, czego mają się uczyć nasze dzieci w szkole, aby się przygotować do wyzwań następnych kilkudziesięciu lat. Nie mamy pojęcia, jak będą wyglądać społeczeństwo i świat pracy w roku 2050. Błądzimy, widząc tylko najbliższą przyszłość w tej globalnej mgle. To jest to historyczne novum.

Dlaczego novum? Przecież dawniej także nikt nie mógł być pewien, co przyniesie przyszłość.
Ale można było ją o wiele lepiej przewidzieć. Załóżmy, że mamy rok 1017, a pan jest rolnikiem, który żyje gdzieś w Europie i zadaje sobie pytanie, jak jego świat będzie wyglądać w roku 1050.

Gdybym był dorosłym rolnikiem w roku 1017, to w roku 1050 zapewne byłbym już martwy.
No i jest już pierwszy ważny punkt. Ten rolnik mógł zakładać, że jego średnia długość życia – czyli około 40 lat – raczej się w tym czasie nie wydłuży.

Może napadną nas wikingowie i wymordują moją rodzinę?
Albo Mongołowie. Albo wybuchnie epidemia dżumy. Pan tego nie wie. Ale parę podstawowych faktów jest dość pewnych. Może pan zakładać, że również w roku 1050 większość ludzi będzie żyć z roli i że warto nauczyć dzieci, jak się sieje zboże. Że świat będzie nadal zorganizowany patriarchalnie. Że ciała pańskich dzieci będą zbudowane tak samo, jak pana ciało. Dziś nie mamy takich pewników. Nie wiemy, jak będziemy zarabiać na życie w roku 2050. Jakim zmianom ulegną nasze społeczne role płciowe i struktura rodzin. Jaka będzie średnia długość życia. Nie wiemy nawet, jak będzie zbudowane ludzkie ciało.

Pomówmy o Homo Deus – człowieku równym bogom. Kiedy się pojawi?
W grę wchodzą tu raczej dziesiątki niż setki lat. Ten proces zaczął się już dawno.

Co oznacza dla pana określenie Homo Deus?
Człowieka, który zyskuje umiejętności, jakie w tradycyjnie zarezerwowane były dla bogów. Niektóre udało nam się osiągnąć już dawno. Przez większość dziejów ludzie oczekiwali od bogów rozwiązywania praktycznych problemów. Kiedy ktoś zachorował, modlono się do Boga. Kiedy nie padał deszcz i zagrożone były plony – modlono się do Boga. Obecnie nauka i postęp techniczny znalazły rozwiązanie większości problemów. Z biegiem dziejów religie dopasowywały swoją ofertę do potrzeb. Kiedy zauważały, że ich pomoc jest już zbędna przy łóżku chorego czy w rolnictwie, wprowadzały nowe fantastyczne usługi, jakich nie miała jeszcze w asortymencie nauka. Na przykład życie po śmierci.

Główną umiejętnością biblijnego Stwórcy jest jednak zdolność do tworzenia życia.
I właśnie nad tym pracuje teraz człowiek. Sądzę, że najważniejszymi produktami gospodarki XXI wieku nie będą samochody, tekstylia ani jedzenie, ale ciało, mózg i świadomość – a więc sztuczne życie. I są trzy sposoby, w jakie człowiek może się „upgrade’ować” do poziomu Homo Deus: bioinżynieria, cyborgi, życie nieorganiczne.

Biotechnologia ogranicza się do życia organicznego, to coś w rodzaju ewolucji w turboprzyspieszeniu. Od czterech miliardów lat dobór naturalny majstruje przy żywych organizmach i nie ma żadnych podstaw do przypuszczeń, żeby homo sapiens miał się okazać ostatnim szczeblem ewolucji. Jednak bioinżynierowie w USA czy w Chinach, nie chcą cierpliwie czekać. Człowiek współczesny buduje statki kosmiczne i komputery, a jego przodek przed 200 tysiącami lat potrafił zaledwie wykonać kamienny toporek. A jednak od homo erectusa różnimy się zaledwie drobnymi zmianami w DNA. Gdybyśmy mogli samodzielnie wprowadzić te mutacje, jakże wspaniałe umiejętności moglibyśmy zyskać w krótkim czasie!

Drugi sposób jest bardziej radykalny. Polega na łączeniu życia organicznego z nieorganicznymi urządzeniami, takimi jak bioniczne oczy, uszy, kończyny. To brzmi jak science fiction, ale obecnie jest rzeczywistością. Już dziś sparaliżowani pacjenci mogą siłą myśli poruszać bionicznymi członkami. Można kupić hełm, który odczytuje sygnały elektryczne w mózgu i działa niczym pilot w domu. Wystarczy tylko pomyśleć, żeby włączyć światło, a to od razu się zapala.

Trzecia metoda pozostawia obszar życia organicznego całkowicie w tyle, aby stworzyć życie w pełni nieorganiczne. Inteligentne oprogramowanie zastępuje sieci neuronowe. Życie mogłoby w ten sposób przybierać formy, jakich nie wyobrażamy sobie w najdzikszych snach. Bo nawet te sny są produktami chemii organicznej.

Używa pan określenia „nadludzie” dla określenia następnego piętra w ewolucji człowieka. W naszym kręgu kulturowym to pojęcie ma kiepskie konotacje.
Zdaję sobie z tego sprawę, ale używam go także dlatego. Przed 80 laty naziści chcieli stworzyć nadludzi poprzez selektywne rozmnażanie i czystki etniczne, a obecna nauka dąży do podobnego celu zdecydowanie bardziej skutecznymi metodami, tzn. za pomocą inżynierii genetycznej czy interfejsu między komputerem i mózgiem. Ci superludzie mieliby takie zdolności fizyczne i poznawcze, które znacznie przewyższałyby nasze obecne. Lepszą pamięć, wyższą inteligencję, silniejsze, bardziej odporne ciało. Być może mały ułamek ludzkości uzyska niemal boskie przymioty, a większość społeczeństwa pozostanie bez zmian. Powstanie klasa ludzi bezużytecznych.

Docieramy do najmroczniejszego rozdziału pańskiej książki.
Jeszcze raz powtarzam: to nie science fiction, to już się dawno zaczęło. Szczególnie dobrze można to zaobserwować w przypadku wojska. Rozwój wojskowości wyprzedza postęp w gospodarce cywilnej nieraz o kilka lat, a nawet dziesięcioleci. W XX wieku armie zależne były od mas żołnierzy powoływanych do służby, praktycznie każdy obywatel miał militarną wartość. Dziś generałowie chętniej stawiają na drony i wirusy komputerowe niż na ludzkie mięso armatnie.

To chyba dobrze.
To prawda, ale co jeśli za 20–30 lat ten scenariusz powtórzy się w gospodarce cywilnej? Na co komu szwaczki, skoro istnieją drukarki 3D? Po co taksówkarze czy kierowcy tirów, skoro pojawiają się samochody, które jeżdżą same? Do zagrożonych zawodów należą również pracownicy biur podróży, giełdowcy, bankierzy. Także nauczyciele i lekarze nie powinni czuć się bezpieczni.

Dotychczas każda przełomowa technologia tworzyła nowe miejsca pracy.
Wątpię, żeby bezrobotny 50-letni kierowca tira bez problemu przekwalifikował się na projektanta rzeczywistości wirtualnych. Horrendalne tempo postępu stanowi tu poważny problem. Techniczne wynalazki dawnych czasów, takie jak druk czy maszyna parowa, rozpowszechniały się bardzo powoli. Społeczeństwo i świat polityki miały czas, żeby się dopasować.

Co pan sądzi o podstawowym dochodzie gwarantowanym?
Dobrze, że już teraz testuje się takie pomysły. Ale ta koncepcja ma słabe strony. Nie daje beneficjentom poczucia celowości. Pracujemy nie tylko dla pieniędzy, czerpiemy też ze swojej pracy poczucie sensu. Ale może istnieje jakaś alternatywa? Jeden z pomysłów polega na tym, żeby ludzie bez pracy w przyszłości więcej czasu spędzali na grach komputerowych.

Chyba pan żartuje?
Nic podobnego. Inteligentne gry i światy wirtualne wciąż są rozwijane, mogą stać się treścią życia. Już teraz żyją ludzie, którzy sens swojego życia w dużym stopniu postrzegają w śledzeniu meczów piłkarskich. Dlaczego również gry komputerowe nie miałyby się stać namiastką religii? À propos religii: wielkie systemy religijne, które przez tysiąclecia służyły ludziom za źródło sensu istnienia, działają na podobnych zasadach jak gry komputerowe. Religia ustanawia zasady gry dla rzeczywistości. Chrześcijanin idzie przez życie ze świadomością tych reguł, za ich przestrzeganie zdobywa punkty.

Czy Homo Deus to całkiem nowy gatunek, czy ulepszona wersja homo sapiens?
Superludzie będą się prawdopodobnie bardziej różnić od nas niż my od neandertalczyków czy szympansów. Z tego względu należałoby mówić o nowym gatunku.

A co z homo sapiens?
Ta mroczna hollywoodzka wizja złowrogich robotów, które atakują ludzi i ich zabijają, jest całkowicie fałszywa. Znacznie prawdopodobniejsze jest, że stopniowo będziemy się zlewać z naszymi wynalazkami – z komputerem, z internetem. Wielu ludzi już obecnie postrzega swój smartfon jako część samych siebie, nie mogą się z nim rozstać.

A czy ci, którzy nie wezmą udziału w tym procesie, będą egzystować nadal obok superludzi?
Możliwe. Być może Homo Deus i homo sapiens będą żyć równocześnie. Byłby to rodzaj biologicznego systemu kastowego. Ta wizja może wydawać się straszna, ale nie jest nieprawdopodobna. Przed stu tysiącami lat żyli równocześnie: neandertalczyk, homo erectus, homo denisova, homo sapiens. Aż pozostał jeden gatunek ludzi.

Może skończymy więc w zoo jako źródło rozrywki dla naszego przyszłego gatunku?
To nieprawdopodobne i brzmi jak kiepski dowcip, ale prowadzi nas w stronę być może najbardziej pilnego etycznego pytania współczesności. Miliardy istot, które czują i cierpią, żyją i umierają w naszych fabrykach przemysłu hodowlanego. W moich oczach jest to jedna z największych zbrodni w historii. Byłoby dobrze, gdyby myśl o tym, że któregoś dnia to my możemy być zdani na łaskę i niełaskę jakiejś wyższej formy życia, doprowadziła do tego, że przemyślelibyśmy nasze podejście do zwierząt hodowlanych.

Słusznie zakładam, że jest pan wegetarianinem?
Jestem weganinem. Prawie. Z ciasta mojej mamy, które zawiera masło, nie chcę rezygnować. Poza tym jestem gejem i Żydem. Nic nie wydaje mi się oczywiste z założenia. To tożsamość, co do której człowiek musi być przekonany. I musi o nią walczyć.

Można by panu zarzucić, że przestaje dostrzegać problemy i sprzeczności świata współczesnego. Jak pan się obroni?
Przyznaję się do winy. Musimy jednak mieć przed oczami także szerszą perspektywę. Pragnę jednocześnie podkreślić, że scenariusze, o których mówię, należy rozumieć bardziej w kategorii możliwości niż prognoz. Przyszłość – jeszcze! – leży w naszych rękach.

© Der Spiegel, distr. by NYT Synd.

*** 

Yuval Noah Harari (ur. w 1976 r.), historyk izraelski. Wykłada na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie. Jeden z przedstawicieli modnej ostatnio tzw. Big History, syntezy biologicznego i humanistycznego spojrzenia na ewolucję człowieka. W Polsce ukazała się jego książka „Od zwierząt do bogów”, która stała się światowym bestselerem, streszczając na paruset stronach rozwój ludzkości od pojawienia się homo sapiens po najnowsze wynalazki z początku XXI wieku.

14.04.2017 Numer 08.2017
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną