Najpopularniejszy ugandyjski muzyk Bobi Wine zwykł o sobie mawiać, że jest „prezydentem ludzi z getta”. Gdy rozpoczął karierę polityczną, błyskawicznie wyrósł na lidera opozycji.
Gdy na ulicach Kampali pojawia się wysoki chudzielec w czerwonym fezie, przechodnie przystają zaciekawieni. Otrząsnąwszy się z zaskoczenia, zaczynają go gorąco pozdrawiać. Wielu macha rękami, wiwatuje i wznosi okrzyki. Bobi Wine pozdrawia ich z szerokim uśmiechem, pokazując znak „V”. Największy muzyczny gwiazdor w Ugandzie zdążył się już przyzwyczaić do tego, że fani nigdy nie dają mu spokoju. Podobna wrzawa towarzyszy mu w gettach i w willowych dzielnicach, na uczelniach, bazarach i stacjach paliw, o każdej porze dnia i nocy.
08.12.2017
Numer 25.2017