Dzięki dynamicznie rozwijającej się scenie klubowej Maroko staje się alternatywą dla Berlina albo Amsterdamu.
Zaciąłem się w rękę kaktusem, biegnąc na koncert Nicolasa Jaara. W pustynnym powietrzu pachniało rozmarynem i lawendą. Kierując się dudnieniem bębna basowego, dotarłem do prostokątnego basenu tuż przy głównej scenie festiwalu Oasis. Kiedy wmieszałem się w roztańczony spocony tłum, miękkie dźwięki elektro przeszły właśnie w gwałtownie wznoszącą się arabską pieśń śpiewaną a capella. Tuż obok młoda Marokanka w koszulce „Detroit Hustles Harder” tańczyła samotnie. Kiedy Jaar złapał dobry rytm, w górę wystrzeliły tysiące rąk.
08.01.2018
Numer 01.2018