Artykuły

Porządna czarownica

Targ wiedźm w La Paz

Numer „Forum na lato”
Mercado de Brujas, czyli Targ Wiedźm, stanowi jedną z głównych atrakcji turystycznych La Paz. Mercado de Brujas, czyli Targ Wiedźm, stanowi jedną z głównych atrakcji turystycznych La Paz. BEW
Odczynić uroki, przegnać duchy buszujące na podwórku za komórką, na bazarze zakupić suszone ropuchy dla bogini Pachamamy i gorące bułeczki dla rodziny. Dzień jak co dzień. W kraju, gdzie domy stoją wyżej niż obłoki, a bogowie jak sąsiedzi zaglądają w okna, magia jest chlebem powszednim.
La Paz jest jednym z największych miast Boliwii. Od ponad stu lat pełni w praktyce rolę stolicy.BEW La Paz jest jednym z największych miast Boliwii. Od ponad stu lat pełni w praktyce rolę stolicy.
Okładka „Forum na lato”Dwutygodnik Forum Okładka „Forum na lato”

Tekst ukazał się w specjalnym, wakacyjnym wydaniu dwutygodnika „Forum”. W sprzedaży od 26 czerwca. Numer dostępny także w sklepie „Polityki”.

***

Z sufitu zwisają pęczki suszonych ziół. Magiczny sklepik wiedźmy przesycony jest słodkawym zapachem dymu. Na półkach wielkiego regału stoją pudełeczka, słoiczki, torebeczki, puzderka, pojemniki z dziwnymi proszkami, skrzydła kondora, skóra węża, kocie łapki, piórka, pazury, kłębki wełenki. Na oddzielnej ladzie ustawiono ceramiczne figurynki indiańskich bóstw – pisze w reportażu w Boliwii rosyjska dziennikarka Marina Mironowa.

Wizyta w stoisku z magicznymi przedmiotami na Mercado de Brujas (Targ Czarownic) nie jest niczym niezwykłym dla mieszkańców La Paz. Turyści z zagranicy po przekroczeniu progu takiego przybytku przeżywają jednak lekki zawrót głowy.

– Kondor przynosi szczęście – zapewnia z przekonaniem Alicia, właścicielka stoiska z magicznymi przedmiotami. Ma czarne warkocze, granatowy kapelusik na głowie i kilka błękitnych spódnic nałożonych jedna na drugą. Jej twarz ma idealnie obojętny wyraz. Turyści nie wzbudzają najmniejszego zainteresowania wiedźmy. Przychodzą – to trudno, niech sobie kupią figurkę, chociaż tyle z nich pożytku. Ale prawdziwej magii przecież i tak nie rozumieją, nie ma więc po co się starać.

Na metalowej tacy na białej bibułce ułożone zostały suche liście koki, farbowane w tęczowe barwy pasemka wełny lamy, pęczki ziół, figurki z cukru i mąki, płatki kwiatów, pozłacane ziarna kukurydzy. Nad tym herbarium wisi zasuszony płód lamy z podwiniętymi nóżkami, długa szyja i golenie owinięte są srebrną i złotą folią, z maleńkich uszu i pyszczka sterczą świeże kwiaty.

– To nie na sprzedaż – rzuca od niechcenia Alicia na wypadek, gdyby Mironowa chciała zabrać sobie do domu tego spreparowanego dziwoląga. Spojrzenie Alicii łagodnieje kiedy reporterka kupuje kilka bożków, woreczek barwionej wełny i glinianego kondora, podobnego do tłustej kwoki.

– To jest mesa dla Pachamamy – mówi, wskazując tacę z dziwną zawartością. – Mesa to rzeczy, które chcemy złożyć w ofierze tej naszej bogini. Pachamama to matka Ziemia. Jeśli chcesz, aby ci coś dała: dom, pracę, dziecko, męża, sukces, musisz kupić mesa i odprawić rytuał, wtedy wszystko się spełni.

Rytuał nazywa się challa i polega na składaniu odpowiednio dobranych ofiar Pachamamie. Każdy może odprawić ten rytuał sam, ale może poprosić o to indiańskiego uzdrowiciela. Wtedy dotarcie z prośbami do bóstwa jest pewniejsze. Przedmioty składające się na mesa spryskuje się alkoholem, podpala, a gdy spłoną, popiół zakopywany jest w ziemię. Po zestawy ofiarne masowo przychodzą ludzie, którzy chcą pomóc swemu losowi i uciekają się w tym celu do profesjonalnych wróżbitek i czarownic. Dokonują wyboru po rozmowie z wiedźmą. Im poważniejsza jest intencja, tym droższy zestaw. Najtańsze kosztują dwadzieścia dolarów, na droższe trzeba wydać nawet kilkaset.

Niezbędnym elementem rytuału jest płód lamy. Ten magiczny przedmiot używany jest także jako rękojmia powodzenia przy różnych ważnych przedsięwzięciach. Na przykład ma przynieść szczęście nowo budowanemu domowi.

– Jeżeli nie przyniesiesz darów Pachamamie, to w trakcie budowy domu może stać się nieszczęście, mogą zginąć robotnicy. Albo dom się zawali – zachwala niezbędność swego asortymentu czarownica w ciemnogranatowym kapelusiku.

W Boliwii często dochodzi do trzęsień ziemi, budowanie lub odbudowywanie domu jest na porządku dziennym.

– Suszone ropuchy przynoszą bogactwo i powodzenie. Pancernik odpędza od domu złodziei i złe duchy – kontynuuje wykład o magii Alicia. – A to jest proszek z języka psa. Dodasz to swojemu mężowi do posiłku, będzie ci wierny przez całe życie jak pies.

Na ścianach pachnącego czarami sklepiku wiszą plakaty i pocztówki z Matką Boską. Katolicka Najświętsza Panienka jest dla boliwijskich Indian po trosze nowym wcieleniem sprawdzonej Pachamamy. Alicia wędruje wzrokiem za moim spojrzeniem.

– Obrazki z Matką Bożą kupują kobiety, które nie mogą zajść w ciążę – wyjaśnia wiedźma. Alicia ma w swoim sklepiku także lekarstwa. Ilustracje na pudełeczkach nasuwają skojarzenie ze zdjęciami chorych płuc na paczkach papierosów i towarami w sex-shopie.

Spal to na szczęście

Targ Czarownic – Mercado de Brujas – jest jedną z turystycznych atrakcji La Paz. Wygląda jak zwyczajne targowisko, gdzie można kupić pamiątki. Przed kramami wywieszone są kolorowe poncza, pledy, szale, skarpety i rękawice z wełny lamy. Obok mają siedzibę biura turystyczne, które proponują wycieczkę rowerową po „drodze śmierci” – niebezpiecznej serpentynie w Andach. Na chodnikach siedzą stare Indianki Ajmara w charakterystycznych melonikach. Oferują liście koki, popularny środek uśmierzający nieprzyjemne objawy choroby wysokogórskiej, na którą często zapadają przybysze z dalekiego świata, ale cierpią też miejscowi.

Wśród tego różnobarwnego melanżu trudno zauważyć przybitą do ściany tabliczkę z odręcznym napisem „Konsultant losu. Biznes, zdrowie, miłość, praca, nauka, podróże. Wypędzanie duchów przy zakupie aut i domów. Nawiązywanie kontaktu z duszami przodków. Mesa dla Pachamamy. Pomagam ciężarnym kobietom i chorym dzieciom. Wróżę z liści koki”.

Idę tam, gdzie wskazuje strzałka namalowana na tabliczce. W głębi ślepego zaułka widać zadaszenie z brezentu, pod którym stoi palenisko i stolik na krótkich nóżkach. Pod brezentem siedzi kobieta w niebieskiej spódnicy i czarnym meloniku. Vicky jest uzdrowicielką, yatiri, i medium pomiędzy światem realnym i zaświatami. Praktykuje od dwudziestu lat. Boliwijki przychodzą do indiańskich uzdrowicieli z wszelakimi problemami zdrowotnymi i nie tylko – od migreny do problemów z otrzymaniem wizy migracyjnej. Uzdrowiciele w Boliwii to ważna instytucja.

– Często kobiety przychodzą do mnie i proszą, bym sprawiała, aby niewierny mąż wrócił do rodziny – relacjonuje Vicky. – Moja specjalność to klątwy. Zlecenia przyjmuję we wtorki i piątki. To niebezpieczne dni, kiedy duchy łatwo sprowokować. Źli ludzie wykorzystują ten czas, aby sprowadzić urok na kogoś, kogo nienawidzą. W środy i czwartki wiele kobiet przychodzi z prośbą o zapewnienie powodzenia w handlu.

Z usług Vicky regularnie korzystają Indianki Ajmara. Różnobarwne szale i spódnice nakładane jedna na drugą z koronkowym dołem w andaluzyjskim stylu. Do tego okrągłe kapelusze, spod których wystają dwa wąziutkie warkoczyki do pasa. Indianki w tradycyjnych strojach można spotkać w wielu miejscach La Paz. Jak ognia unikają rozmowy z nieznajomymi i za nic na świecie nie pozwalają się sfotografować.

Ajmara to rdzenni mieszkańcy dzisiejszej Boliwii. Ani pod władzą Inków, ani Hiszpanów i Kościoła katolickiego nie stracili swej tożsamości, nie poddali się asymilacji, zachowali swój język, kulturę i szczególny sposób kontaktów ze światem zewnętrznym. Potrafią znajdować równowagę i harmonię tam, gdzie jest niespokojnie i niezrozumiale. Odnajdują się w chaosie wielkiego miasta zbudowanego na wysokości czterech tysięcy metrów n.p.m., a także wśród wulkanów, fantastycznej dzikiej przyrody i w trudnych warunkach naturalnych.

Według wierzeń Indian Ajmara, równowagę można znaleźć dzięki wzajemnej wymianie: nie tylko bierzesz coś od natury, lecz także rewanżujesz się jej za szczodre dary. Mesa dla Pachamamy – w zestawie obecne są zioła, ziarna, kwiaty, martwe zwierzęta – to symbol obiegu materii w przyrodzie.

– Bardzo dużo pracy mam w sierpniu. U nas wtedy kończy się zima. Ziemia jest wyjątkowo głodna, nienasycona. Dlatego naszej bogini Pachamama trzeba złożyć bogatą ofiarę mesa, odprawić obrzęd challa, aby nowy rok był udany – wylicza Vicky.

Pod brezent zagląda kobieta w średnim wieku. Jest niska, krępa, ubrana w grubą warstwę spódnic do kolan. Taką długość spódnic noszą Indianki, zajmujące się handlem. Spódnice niżej kolan to oznaka wysokiego statusu społecznego.

Yatiri szeleści liśćmi koki, podrzuca je do góry, a potem z uwagą przygląda się temu, jaki rysunek utworzyły liście. Klientka najwidoczniej jest niezadowolona z wyniku. Vicky wyciąga gotowy zestaw mesa. Układa na palenisku, spryskuje piwem, a następnie podpala. Ofiara ma przebłagać Pachamamę i sprawić, by bogini zwróciła swą łaskawą twarz w stronę klientki.

Słodki dym wznosi się ku niebu. Pachnie tak samo jak powietrze w sklepiku Alicii, w patio, na ulicach miasta, a nawet w budynku parlamentu przy placu Murillo, położonym pięć minut od Targu Czarownic. Na ten cichy zielony plac Boliwijki przychodzą odpocząć po pracy czy zakupach. Tutaj można zobaczyć coś, czego się w tym mieście nie spotyka: uśmiechy na twarzach Indianek. Kobiety rzucają ziarna kukurydzy gołębiom, ptaki jedzą im z rąk. Na fasadzie budynku parlamentu wskazówki zegara obracają się w odwrotną stronę, odliczając czas na południowej półkuli i codzienną magię boliwijskiej rzeczywistości.

Wielkie boliwijskie marzenie

Telewizory, pralki, samochody, domy, paczki pieniędzy z różnych krajów, paszport z amerykańską wizą i akt ślubu. Wszystko jak prawdziwe. Tyle że rozmiaru paznokcia. To są miniaturki życzeń Boliwijczyków. Takie miniaturki można kupić i przyszpilić do specjalnej laleczki. Gdy się to zrobi, to miniaturowa walizka wypchana dolarami zmieni się w prawdziwą.

Koncepcja festiwalu Alasitas (La Feria de la Alasita) podoba się wszystkim – i Indianom Ajmara, i Hiszpanom, i turystom, biednym i bogatym, wieśniakom, którzy przybyli do La Paz i wykształconej elicie. 24 stycznia, w pierwszy dzień festiwalu ludzie gremialnie udają się na plac przed bazyliką św. Franciszka. Tam wczesnym rankiem otwiera się największy targ życzeń. Hałas i ruch wokół stoisk przypomina atmosferę jarmarków przed świętami Bożego Narodzenia w Europie.

Największą popularnością cieszą się miniaturowe zwitki banknotów. Należy je przyczepić do ponczo prekolumbijskiego boga obfitości Ekeko. Lalka Ekeko w kolorowym ponczo i czapeczce to główny bohater festiwalu. Można ograniczyć się do nabycia miniaturki bóstwa albo kupić lalkę wielkości pięcioletniego dziecka – na niej zmieści się cała lista życzeń. Wszystkie lalki mają zadowolony wyraz twarzy i dziurkę zamiast ust. Do niej wkłada się papierosa lub zapałki, aby dobrze nastawić bóstwo do proszącego. Niektóre lalki mają już przytroczone do ponczo odpowiednie zestawy życzeń. Przeważają prośby o pieniądze, dużo pieniędzy. Przeciwnicy standaryzacji wolą wybierać życzenia indywidualnie.

W prekolumbijskiej Ameryce święto Alasitas obchodzone było prawdopodobnie 21 września. Indianie błagali boga wody, Tunupę, przodka Ekeko, o deszcze, aby otrzymać dobre plony. Obecnie Boliwijczycy świętują Alasitas 24 stycznia, pamiętny dzień dla współczesnych Indian Ajmara. Tego dnia w 1781 roku rozegrała się wielka bitwa powstania wznieconego przez Indian przeciwko kolonizatorom. Dlatego dziś nikt w mieście nie zanosi modłów o deszcz. Bo też po co komu opady w samym środku pory deszczowej?

Zakupione życzenia należy jeszcze pobłogosławić. W przeciwnym razie to nie magia, a zwyczajny suwenir. Uzdrowiciele oferują swoje usługi w tym zakresie na placu pod bazyliką. Rozstawiają niespiesznie swoje przenośne paleniska, rozrzucają płatki kwiatów, z których wróżą, polewają mesa piwem. Indiańscy szamani błogosławią torby z zakupionymi życzeniami wprost na stopniach kościoła.

W południe drzwi świątyni otwierają się. Zbiera się tłum. Ludzie się pchają, pragnąc zapewnić sobie jak najszybciej posługę księdza, który ma za zadanie skropić zgromadzonych i ich lalki Ekeko wodą święconą. Czego to się nie robi dla wzmocnienia pozycji Kościoła w indiańskim kraju. Na przepychających się Indian spogląda z góry Matka Boska, patronka miasta La Paz, którego pełna nazwa brzmi Nuestra Seńora de La Paz (Matka Boża Królowa Pokoju).

Kobiety wychodzą z kościoła zadowolone, że zapewniły sobie szczęście i pomyślność na najbliższy rok. Skoro mają błogosławieństwo od indiańskiego yatiri i katolickiego księdza, to wszystko na pewno się spełni: dyplom dla syna, wodociąg, nowy samochód dla męża. I nowy biznes dla siebie: nowy sklep z modnymi indiańskimi strojami. Wyliczanka skończona, powodzenie zapewnione. Teraz zapobiegliwe Indianki mogą z mężami rzucić się w wir zabawy – pojeść, popić, rozerwać się.

© Wokrug Swieta

***

Indianie Ajmara – lud południowoamerykański, zamieszkuje w Boliwii (ok. 2,2 mln, co stanowi 25 procent ludności tego kraju) i Peru (ok. 1,4 mln). W II wieku n.e. plemię stworzyło nad jeziorem Titicaca rozwiniętą cywilizację, która przetrwała kilka stuleci. W XIV wieku Ajmara zostali podbici przez Inków, a następnie przez Hiszpanów, w okresie konkwisty Indianie zostali zdziesiątkowani.

Są wyznawcami katolicyzmu, ale w ich wierzeniach obecnych jest wiele elementów animizmu (m.in. wiara w duchy, kult przodków, kult Pachamamy). Tradycyjne zajęcia: tkactwo, uprawa m.in. koki, rybołówstwo. Wielu Ajmarów, którzy przenieśli się do ośrodków miejskich, pracuje w górnictwie.

Prezydent Boliwii Evo Morales jest z pochodzenia Indianinem Ajmara.

***

Tekst ukazał się w specjalnym, wakacyjnym wydaniu dwutygodnika „Forum”. W sprzedaży od 26 czerwca. Numer dostępny także w sklepie „Polityki”.

26.06.2019 Numer „Forum na lato”
Więcej na ten temat
Reklama