Bliski Wschód

Z tej mąki będzie chleb

Belg idzie na dżihad

Numer 21.2015
W grudniu 2013 r. jasnowłosy Flamand pojechał do Syrii, by walczyć z niewiernymi w szeregach Państwa Islamskiego. W grudniu 2013 r. jasnowłosy Flamand pojechał do Syrii, by walczyć z niewiernymi w szeregach Państwa Islamskiego. Belga / Forum
Younes Delefortrie prowadzi piekarnię w Antwerpii. Zamienił muzułmański strój i kałasznikowa na dżinsy i bluzę z kapturem. Wciąż jednak nosi brodę na znak, że jest gorliwym wyznawcą islamu.

Nawrócił się na wiarę Proroka w 2007 r. za namową marokańskich sąsiadów, z którymi palił trawkę pod blokiem na przedmieściach Antwerpii. Przy tej okazji były ministrant odrzucił też imię Michael nadane mu przy chrzcie przez rodziców. Zbulwersowany ojciec, który bardzo nie lubi „brudasów”, wyrzucił go z domu. Pozostawiony sam sobie młody muzułmanin szybko się zradykalizował, co było tym łatwiejsze, że jego rodzinne miasto jest matecznikiem belgijskich islamistów. Z gorliwością neofity odciął się nawet od marokańskich kumpli, których uznał za „letnich” muzułmanów, wytykając im przejmowanie zachodnich obyczajów i zaniedbywanie praktyk religijnych.

W grudniu 2013 r. jasnowłosy Flamand pojechał do Syrii, by walczyć z niewiernymi w szeregach Państwa Islamskiego. Choć posmakował wojny, to zarzeka się, że nikogo nie zabił. Po powrocie do Belgii trafił na dwa miesiące do aresztu i stanął przed sądem pod zarzutem wspierania terroryzmu. Teraz prowadzi piekarnię w Antwerpii. Choć zmienił wygląd, by nie odstraszać klientów, to w głębi ducha pozostaje gorącym wyznawcą radykalnego islamu. Własny biznes założył zresztą tylko po to, by móc się modlić pięć razy dziennie o przepisanych porach. Gdyby nie pracował na swoim, nie miałby tyle swobody. Na pytanie, co jest jego specjalnością, 26-letni piekarz odpowiada krótko: Pistolet. I nie ma pewności, czy chodzi tylko o kanapkę z podłużnej bułki, w środku której nie znajdziecie plasterków szynki wieprzowej, lecz wędlinę z indyka.

Szarijat dla Belgii

Antwerpia jest miastem wielokulturowym, a Younes rozmawia z klientami po flamandzku, francusku, angielsku i arabsku. Kiedy serwuje stałym bywalcom kawę i rogaliki, jakaś dziewczyna nosząca długą czarną suknię i chustę na głowie ukradkiem przemyka za jego plecami. Przechodząc przez lokal, z nikim się nie wita i nie podnosi wzroku. To 17-letnia żona Younesa. – Ona nie pracuje w piekarni i nie chcę, żeby nawiązywała kontakty z klientami – twardo mówi właściciel lokalu. Młodzi małżonkowie zajmują kilka pokoi nad piekarnią. Ich mieszkanie wygląda zupełnie zwyczajnie. Wrażenie robi jedynie czarna flaga Państwa Islamskiego nad łóżkiem – no i karabin, który Younes wyciąga z szafy trochę na pokaz. – Spokojnie, to broń na kulki – mówi z uśmiechem. Na ścianie w salonie wisi zdjęcie bojownika wspinającego się na strome zbocze. Zrobione w Kobane, mieście w północnej Syrii przy granicy z Turcją, o które islamiści toczyli zaciekłe boje z Kurdami.

Jego największa życiowa przygoda rozpoczęła się w 2012 roku, gdy dołączył do Sharia4Belgium (S4B), radykalnej organizacji, która zyskała rozgłos, wzywając do ustanowienia szarijatu w Belgii, a potem zajęła się werbowaniem dżihadystów. Ugrupowanie to wysłało do Syrii co najmniej 70 Belgów i to m.in. dzięki jego wysiłkom maleńka Belgia jest największym europejskim eksporterem bojowników dżihadu w przeliczeniu na liczbę mieszkańców.

Początkowo Younes tylko nawoływał muzułmanów do świętej wojny podczas publicznych wystąpień i w internecie. Kiedy w październiku 2012 r. belgijskie władze rozwiązały S4B, postanowił przejść do czynu. Po kilkunastu miesiącach przygotowań, w grudniu 2013 r. sam wyjechał do Syrii. – Do wyjazdu skłaniała mnie głównie chęć życia w prawdziwie islamskim środowisku i potrzeba kultywowania własnej tożsamości – tłumaczy dość pokrętnie. Tak naprawdę przez półtora miesiąca był członkiem grupy zbrojnej operującej w okolicach Aleppo.

Własny biznes założył tylko po to, żeby móc modlić się pięć razy dziennie o przepisanych porach

Younes nie ma wyrzutów sumienia. Z ożywieniem opowiada, jak się przedarł przez granicę turecko-syryjską. Opisuje piękne krajobrazy, a także wioski i miasteczka mijane po drodze, z których część legła w gruzach, a inne wyglądały zupełnie normalnie, jak gdyby wojna zupełnie je ominęła. – Ich mieszkańcy dostosowali się do nowych warunków i żyją teraz z dżihadu. Sklepikarze przebranżowili się na handlarzy bronią, a właściciele sklepów odzieżowych sprzedają mundury w kolorach maskujących – wyjaśnia flamandzki przedsiębiorca.

Trafił do Kafr Hamrah na północ od Aleppo, gdzie zakwaterowano go w 12-pokojowej willi należącej niegdyś do dyrektora banku. – Dom luksusowo urządzony, ale nie było ciepłej wody i często mieliśmy przerwy w dostawach prądu – wspomina Younes. W różnych okresach mieszkało tam od kilku do nawet 30 cudzoziemskich bojowników pozostających pod rozkazami emira. Ich wspólne życie stało pod znakiem modłów i czytania Koranu. Poza tym wykonywali różne zlecone prace. No i czekali na męczeńską śmierć.

– Na wojnie było całkiem fajnie – wspomina Younes. „Bracia” nauczyli go posługiwać się bronią. – Odtąd już zawsze spałem z kałasznikowem pod ręką i dwoma granatami przy głowie – opowiada. Jeżeli na coś narzekał, to na brak snu i na marne wyżywienie. – Bez przerwy tylko fasola, fasola i fasola – krzywi się piekarz z Antwerpii. Chwilę radości przeżył, gdy dołączył do nich Syryjczyk, który przywiózł w bagażniku duży zapas pieczywa.

Zadaniem Younesa było m.in. grzebanie zmarłych w rozległym gaju oliwnym, na boisku do piłki nożnej albo na korcie tenisowym, które zamieniono w cmentarze. Nie odstręczała go taka robota. – To mnie nie przerażało, bo oni odeszli z tego świata w najlepszy możliwy sposób – na polu walki. Poza tym „bracia” zajmowali się ochroną różnych budynków i kontrolowaniem opuszczonych domów w okolicy. Za tę pracę przysługiwał im miesięczny żołd w wysokości od 300 do 500 dolarów, ale czasem trafiały się bonusy. – Zabieraliśmy cenne przedmioty i dzieliliśmy się łupem z całą grupą.

W piwnicy pod willą znajdowało się pomieszczenie bez okien wykorzystywane jako areszt. – Trzymano w nim przestępców, którzy nie zostali skazani na śmierć, w większości złodziei – opowiada Younes. Flamandzki islamista bez skrępowania opowiada o torturach. – Byli przesłuchiwani z zawiązanymi oczami i chłostani, gdy odmawiali odpowiedzi. To skuteczna metoda. Jest wojna i ludzie są do tego przyzwyczajeni.

W trzecim tygodniu pobytu w Kafr Hamrah wybuchły ciężkie walki między islamistami a oddziałami Wolnej Armii Syrii. – Zostaliśmy zmuszeni do taktycznego odwrotu. Przez cztery dni utrzymywałem pozycję w sklepie z telefonami komórkowymi na terenie centrum handlowego, korzystając z osłony czeczeńskich snajperów. Byliśmy dobrze uzbrojeni, mieliśmy dwie ciężarówki wyładowane materiałami wybuchowymi i to odstraszyło wroga – buńczucznie przechwala się Younes.

A mógł zabić...

Mniej chętnie opowiada o przyczynach swojego szybkiego powrotu do domu na początku 2014 r. Może nie potrafił się zintegrować z grupą twardych wojaków? Albo stały za tym jakieś tajemnicze rozkazy? Przed belgijskim sądem zeznał, że po prostu tęsknił za żoną i dwójką dzieci. Usłyszał dość łagodny wyrok trzech lat pozbawienia wolności w zawieszeniu, bo nie ma dowodów na jego bezpośredni udział w aktach terrorystycznych.

Rodzinne szczęście nie było mu jednak pisane, bo żona odeszła. „Sentymentalny” dżihadysta żali się, że w tych trudnych chwilach został sam. Dość szybko znalazł jednak pocieszenie w ramionach drugiej młodziutkiej partnerki – tej przemykającej przez piekarnię. Wypowiedzi Younesa wciąż są brutalne i agresywne. – Pewnego dnia islam i jego ideologia zapanują nad światem! – odgraża się. Zapewnia jednak, że wyrzekł się zbrojnego dżihadu.

Pozostaje jednak przesiąknięty ideologią nienawiści. Nie potępia ataków terrorystycznych dokonanych na Zachodzie. – Islamskie prawo nas do tego zmusza – mówi o niszczeniu starożytnych świątyń w Palmirze. Nie lituje się też nad losem jazydek gwałconych i sprzedawanych w niewolę przez dżihadystów. – Lepiej chyba żyć w niewoli i zapewnić chwilę przyjemności bojownikom, niż umrzeć? – pyta. Te przekonania zamierza wpajać innym, bo piekarz przygotowuje się do roli kaznodziei. – Będę wykorzystywać moją mowę i mój umysł w zbożnym celu. Z tej mąki będzie chleb. A ci, których nie zdołam przekonać, niech idą swoją grzeszną drogą. Prosto do piekła!

Paris Match, Al-Dżazira

16.10.2015 Numer 21.2015
Więcej na ten temat
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną