Głęboka cześć, głęboka nienawiść
Stepan Bandera: dla kogo zbrodniarz, dla kogo bohater?
Tytuł Bohatera Ukrainy nadał Stepanowi Banderze poprzedni prezydent Wiktor Juszczenko 22 stycznia 2010 r. po przegranych wyborach, w ostatnich dniach swojej prezydentury – była to jedna z jego ostatnich decyzji. Nadanie tej godności Banderze uchylił sąd w Doniecku – rodzinnym mieście Wiktora Janukowycza, następnego prezydenta, który po wydarzeniach na Majdanie właśnie zbiegł do Rosji.
Nadając najwyższy państwowy tytuł Bohatera Ukrainy Stepanowi Banderze, Juszczenko wywołał protesty naczelnego rabina Ukrainy, prezydenta Polski i wielu obywateli własnego kraju. I nic w tym dziwnego: Bandera zamierzał przecież ustanowić w Ukrainie jednopartyjną faszystowską dyktaturę – bez mniejszości etnicznych. Podczas II wojny światowej jego zwolennicy wymordowali tysiące Polaków i Żydów. Parlament Europejski apelował o zmianę tej decyzji, ale gazeta „Kyiv Post” we wstępniaku miała inne zdanie. „Ukraina ma prawo czcić swoich bohaterów. Kontynent, który wydał Hitlera, nie będzie dyktował Ukrainie, kto powinien, a kto nie powinien być jej bohaterem”.
Na wschodzie Ukrainy Bandera uchodzi do dziś za zbrodniarza wojennego, terrorystę, faszystę, antysemitę i nazistowskiego kolaboranta. Równie surowo ocenia się go w Polsce i Rosji. Uchodzi co najmniej za duchowego inspiratora masakr dokonywanych przez Ukraińską Powstańczą Armię (UPA), których ofiarą padała polska ludność cywilna podczas II wojny światowej. W zachodniej Ukrainie oddaje mu się cześć jako bohaterowi narodowego ruchu oporu, który stawił czoło zarówno radzieckim, jak i niemieckim najeźdźcom. Wiele ulic nosi tam jego nazwisko, wzniesiono mu pomniki, a we Lwowie ma nawet powstać mauzoleum Bandery.
Stracone złudzenia
Co sprawia, że wciąż wzbudza on tak skrajne emocje, choć od jego śmierci minęło ponad pół wieku? Przyczyn należy szukać w okresie przedwojennym, kiedy Ukraińcy byli narodem bez własnego państwa. Gdy po I wojnie światowej rozpadły się Austro-Węgry, wielu z nich miało nadzieję na niepodległość. W 1918 r. ogłoszono powstanie Republiki Zachodniej Ukrainy, ale nie przetrwała. Największa część, Galicja, trzy lata później przypadła po walkach Polsce, reszta – Czechosłowacji i Rumunii. Na wschodzie natomiast zwyciężyli bolszewicy, powstała tam Ukraińska Republika Radziecka, która w 1922 r. weszła w skład Związku Radzieckiego.
Żarliwi nacjonaliści, tacy jak syn duchownego – Stepan Bandera – nie chcieli się pogodzić z tą sytuacją i od 1929 r. walczyli w szeregach Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) przeciw Polakom i Rosjanom, uważanych za okupantów, o spełnienie swych marzeń o Wielkiej Ukrainie.
Dla młodych narodowców motywacją nie były dzieje przedwojenne, lecz ideologia faszystowska i doświadczenie dyskryminacji w Polsce. Wzorem dla nich stał się faszyzm Mussoliniego, który w 1922 r. doszedł do władzy we Włoszech. Gdy w 1933 r.
Hitler objął władzę w Niemczech, Bandera i inni ukraińscy nacjonaliści uznali Niemcy za jedyną siłę, która mogłaby zniszczyć obu ich wrogów – Warszawę i Moskwę.
Działacze OUN utrzymywali kontakty z niemieckim wywiadem wojskowym.
W latach 20. polskie władze zamykały ukraińskie szkoły i zignorowały wcześniejsze obietnice przyznania Ukraińcom autonomii. Później polski rząd zaczął zabiegać o pojednanie z największą, pięciomilionową ukraińską mniejszością. Nacjonaliści ukraińscy jednak energicznie torpedowali wszelkie szanse na kompromis. Bandera był jednym z głównych organizatorów kampanii terroru, która miała sprowokować polskie akcje odwetowe i w ten sposób odstręczyć umiarkowanych Ukraińców i Polaków, pragnących pojednania. Czołowego polskiego działacza na rzecz zbliżenia z Ukraińcami, Tadeusza Hołówkę, OUN zamordowała w jego łóżku w sanatorium.
W czerwcu 1934 r. z rąk zamachowca z OUN zginął w Warszawie Bronisław Pieracki, polski minister spraw wewnętrznych, który właśnie zaczął rozmowy z ugodowymi środowiskami ukraińskimi w Polsce. Banderę, jako organizatora tego zamachu, skazano na śmierć. Zdobył rozgłos dzięki bojowej postawie podczas procesu. Wyrok zamieniono później na dożywotnie więzienie.
Po niemieckiej inwazji na Polskę we wrześniu 1939 r. Bandera znalazł się na wolności. Niemcy mieli nadzieję, że stanie się dla nich przydatnym narzędziem, organizując „prowokacyjne pucze na Ukrainie”. Bandera chciał zaraz stanąć na czele OUN, ale w organizacji doszło wtedy do rozłamu. Został więc przywódcą bardziej radykalnego odłamu – OUN B.
Dla osiągnięcia celu, jakim było własne państwo, bojownikom OUN z początku wszelkie środki wydawały się dobre – także „niemoralna kooperacja”, jaką zalecał ich ideolog Dmitro Doncow. Tak więc nacjonaliści w szeregach batalionów Nachtigall i Roland walczyli – u boku Niemców i w mundurach Wehrmachtu – z siłami ZSRR. Potem jednak nastąpiło coś, czego nie spodziewali się Niemcy: ukraińskie oddziały pod wodzą Bandery dotarły przed Niemcami do Lwowa i tam 30 czerwca 1941 r. na rynku obwieściły powstanie niepodległej Ukrainy – zapewniając jednocześnie władze III Rzeszy o dalszej wiernej współpracy.
Eksperyment potrwał jednak tylko pięć dni (w tym okresie doszło do brutalnego masowego mordu na profesorach lwowskich, ale zdaniem historyków dokonali go sami Niemcy – ukraińscy nacjonaliści dostarczyli im tylko imienne listy proskrypcyjne). Niemcom wówczas ani się nie śniło przyznawać Ukraińcom autonomii, choć dawniej obiecywał im to nazistowski ideolog Alfred Rosenberg. Zamiast tego nadciągnęły oddziały SS, ujęły Banderę i jego najbliższych współpracowników. Trafił on do więzienia w Berlinie, potem do obozu Sachsenhausen – do jego części dla uprzywilejowanych.
Zemsta KGB
Dla jego obecnych zwolenników jest to widomy dowód, że nie był kolaborantem, tylko ofiarą III Rzeszy, i że walczył jedynie o wolną Ukrainę. Nie mógł też, jak się podkreśla, ponosić odpowiedzialności za rzeź wołyńską, której ofiarą padły dziesiątki tysięcy Polaków, ani za masakry ludności żydowskiej, z których największą był Babi Jar – bo przecież sam był wtedy więziony. Gdy siły niemieckie znalazły się w odwrocie, władze niemieckie zwolniły Banderę z Sachsenhausen. Pozostał na Zachodzie, gdzie współpracował z wywiadem brytyjskim, a potem z zachodnioniemieckim BND. Na jego trop wpadło jednak w 1959 r. KGB.
Dzień po spotkaniu z oficerami BND Bandera upadł na klatce schodowej swego domu – objawy przypominały zawał. Nie udało się go uratować. Prawda wyszła na jaw wkrótce potem, gdy zabójca nasłany przez KGB, niejaki Bohdan Staszynski, sam zgłosił się na policję i przyznał, że to on zabił Banderę pistoletem na trujący gaz. Do wyznania nakłoniła go niemiecka dziewczyna, w której się zakochał. Jako posłuszny wykonawca rozkazu szefów KGB otrzymał łagodny wyrok ośmiu lat więzienia – i być może wciąż żyje jeszcze w RFN (lub np. w Stanach Zjednoczonych – przyp. FORUM) pod przybranym nazwiskiem.
© Der Spiegel, distr. by NYT Synd.