Europa

Blondyn podbił Londyn

Burmistrz premierem?

Numer 23/ 2014
Premier David Cameron jest nie tylko kolegą ze studiów i dalekim kuzynem Borisa, ale i jego głównym politycznym konkurentem. Premier David Cameron jest nie tylko kolegą ze studiów i dalekim kuzynem Borisa, ale i jego głównym politycznym konkurentem. D. Kitwood / Getty Images
Chłopięcym uśmiechem i błyskotliwym poczuciem humoru potrafi sobie zjednać każdego. Burmistrz Londynu Boris Johnson, który właśnie napisał książkę o Churchillu, przez wielu typowany jest na nowego premiera Wielkiej Brytanii.
Ma w sobie to „coś”, co działa na wyborców. Potrafi nawet uwieść tych, którzy nigdy nie głosowali na konserwatystów.PA/East News Ma w sobie to „coś”, co działa na wyborców. Potrafi nawet uwieść tych, którzy nigdy nie głosowali na konserwatystów.
Rodzina Johnsonów (Boris z braćmi, żoną i ojcem). Są spokrewnieni ze wszystkimi rodami, które panowały w Anglii.Polaris/East News Rodzina Johnsonów (Boris z braćmi, żoną i ojcem). Są spokrewnieni ze wszystkimi rodami, które panowały w Anglii.

A więc są włosy. I to nie byle jakie. Rozwichrzona blond czupryna przyklejona do czubka głowy Borisa Johnsona jest niczym płowa chmura. Wspaniałe, chłopięce włosy, które nie chcą być niczym innym. Zdają się prosić, by nie brać ich zbyt poważnie. Z drugiej jednak strony sugerują, że ich właściciel ma dużo ważniejsze sprawy na głowie niż ich próżne układanie w lustrze.

Może to trywialnie zaczynać od włosów, gdy mowa o mężczyźnie, który będąc kandydatem na posła z okręgu Uxbrodge i South Ruislip w wyborach parlamentarnych w 2015 r., przez wielu typowany jest na przyszłego lidera brytyjskich konserwatystów. A jednak włosy mówią wiele o Johnsonie. Przywiązuje bowiem do nich dużo większą wagę, niż jest skłonny przyznać.

Dwukrotnie – podczas konwencji konserwatystów oraz Londyńskiego Tygodnia Mody – postronni obserwatorzy przyłapali go, jak przed wyjściem na scenę z rozmysłem mierzwi czuprynę. Najwyraźniej nie chce wyglądać zbyt wystylizowanie i schludnie. Sztuka polega na tym, by nie być przesadnie wygładzonym. – Jak zatem dbasz o włosy, Boris? – pytam, gdy się spotykamy w londyńskim Churchill Hotel. – Nie mam pojęcia, o czym mówisz – odpowiada, po czym głośno rechocze. Ten rechot to jego ulubiona taktyka unikania niewygodnych pytań.

– Ale chyba wiesz, jakiego szamponu używasz? – naciskam niezrażona. – A skąd! Jestem krótkowidzem, prawie ślepcem. Kiedyś miałem fantastyczny wzrok, ale teraz… Chwyciłem coś po omacku pod prysznicem, ale nie umiem powiedzieć, co to było. Może krem na trądzik albo pasta do zębów. Nieważne, nałożyłem to na włosy i najwyraźniej zadziałało – kolejna salwa głośnego śmiechu.

– Pozwalasz włosom wyschnąć czy chwytasz za suszarkę? – drążę dalej. – To jest… – marszczy czoło, po czym się rozchmurza, gdy znajduje dowcip, który pozwoli mu wybrnąć z opresji – to jest nowa formuła Barnetta (sposób, w jaki środki publiczne są dzielone między Szkocję, północną Irlandię, Anglię i Walię – przyp. FORUM). Chcę zwrócić władzę Londynowi i innym miastom, także w Szkocji.

I tu zaczyna się opowieść o wynikach szkockiego referendum, znana polityczna śpiewka, która spycha kwestię fryzury na dalszy plan. Typowy wybieg Johnsona: sprytny, błyskotliwy, ale także do pewnego stopnia śliski. Można sobie wyobrazić, że wolał nie ujawniać marki szamponu, bo aura nonszalancji natychmiast by prysła. Dlatego w epoce niczym nieróżniących się od siebie, teflonowych polityków w jedwabnych garniturach, pilnych absolwentów akademii politycznej gestykulacji Tony’ego Blaira, 50-letni Johnson jest niczym łyk świeżego powietrza.

Jednak jego antyestablishmentowa postawa może zaskakiwać tych, którzy wiedzą co nieco o jego wykształceniu (Eton, Oksford) i arystokratycznym pochodzeniu (jego nazwisko w całości brzmi de Pfeffel Johnson), poglądach na bogactwo (jest dobre), nierówności społeczne (konieczny skutek uboczny wolności gospodarczej) oraz selektywnej edukacji (najpotężniejszy instrument służący poprawie poziomu naukowego uczelni). Mimo to jego wdzięk wykracza daleko poza standardy partyjnej polityki. Jest postrzegany jako ekscentryczny outsider, który wali prosto z mostu, nawet jeśli ma być niepoprawny politycznie.

Brałem cukier puder

Johnson jest popularny wśród zagorzałych konserwatystów, którym podobają się jego antyeuropejskie nutki. O dziwo, cieszy się także poważaniem wśród tych, którzy woleliby wypić kwas siarkowy, niż zagłosować na konserwatystów. Dlaczego? – To proste. Nauczyłem się podchodzić ludzi, omijając ich naturalne mechanizmy obronne – mówi szeroko uśmiechnięty Johnson.

Inny powód: jeśli spytać Johnsona o – dajmy na to – jego doświadczenia z narkotykami, nie wydaje się zmartwiony grzeszkami z przeszłości i nie boi się o nich głośno opowiadać, co w przypadku polityka jest czymś wyjątkowym. Nie kryje, że w młodości palił marihuanę, nawet jeśli „niewiele z tego miał”. Czy popalał zioło razem z kumplem z Eton, a obecnym premierem Davidem Cameronem? – Dobre pytanie, trafione w punkt, ale i tak odpowiedź brzmi „nie” – odpowiada. – A jak to było z kokainą? – Pamiętam, jak ktoś kiedyś podsunął mi pewną substancję, ponoć kokainę. Próbowałem, nie przeczę, wciągnąć ją, ale bezskutecznie. Była tego śmieszna ilość. Zresztą ta kokaina okazała się zwykłym cukrem pudrem. To było na uniwersytecie. Jeden jedyny raz. Później nie próbowałem już wciągać cukru pudru. I nie rekomenduję tego żadnemu młodziakowi.

Australijski strateg polityczny Lynton Crosby, który prowadził dwie zakończone sukcesem kampanie wyborcze Johnsona na burmistrza Londynu, mówi, że gdyby pokazać jego zdjęcie grupie nieznających go osób, to odbiór byłby jak najbardziej pozytywny. – Ma to coś w wyglądzie – tłumaczy Crosby. Pewnie znów chodzi o te jego włosy. Na czym polega urok Borisa Johnsona? – Nie mam pojęcia, ale cała sprawa jest trochę rozdmuchana. Gdyby ktoś się ze mną przejechał rowerem ulicami Londynu, to nieźle by mu się oberwało. Słowne salwy gwarantowane. „Konserwatywny fajtłapa”, „Załatw to w końcu, Boris”, „Przejechać go!”, „Wykończcie go, szybko!” – mówi sam zainteresowany. Zaraz jednak dodaje, że ceni sobie kontakt z mieszkańcami na ulicy. – Przynajmniej wiem, co myślą.

Z dobrego domu

Właśnie wydał książkę „The Churchill Factor”, w której ze swadą opisuje największe osiągnięcia tego męża stanu (o kilku potknięciach ledwie wspomina). Wielokrotnie go pytano, czy próbuje naśladować wielkiego premiera, którego mowy, książki i dzienniki zna niemal na wyrywki. – Mam więcej wspólnego z leniwcem niż z Winstonem Churchillem. Ale jego nie sposób porównać do żadnego ze współczesnych polityków. Im więcej o nim czytałem, tym większy miałem dla niego podziw. Ta jego energia, literacka płodność, zdolność do pracy non stop, to niewiarygodne. Churchill był ponoć sentymentalny. A Johnson? – Niespecjalnie, to nie w moim stylu – mówi, po czym długo milczy. W końcu dodaje, że oczy zaszkliły mu się podczas otwarcia igrzysk paraolimpijskich w Londynie. Typowa odpowiedź polityka.

– Mam być bardziej emocjonalny? – rzuca pytanie w kierunku swojej sekretarki. – Camilo, czy mam być większym czy mniejszym płaczkiem? Czego chcą czytelnicy tego wywiadu? – Chcą, żebyś więcej beczał – rzuca Camila. – Naprawdę? Niech to cholera… A więc nie jest taki jak wicepremier Nick Clegg, który przyznał któregoś razu, że „regularnie chlipie, gdy słucha muzyki”. – A tak, faktycznie. Czasami wybucham płaczem, gdy słucham Clegga. Ciepłe łzy spływają mi wtedy po policzkach, ale nie ma to nic wspólnego z sentymentalizmem. Nie, nie jestem chyba człowiekiem szczególnie skorym do płaczu.

Pewnie płacz nie był mile widziany w domu, w którym dorastał. Urodził się w Nowym Jorku, ale rodzina wróciła do Wielkiej Brytanii, by zaraz potem przenieść się do Brukseli, gdzie ojciec Johnsona, Stanley, był jednym z pierwszych brytyjskich urzędników zatrudnionych w Komisji Europejskiej, gdy Wielka Brytania dołączyła do wspólnego rynku w 1973 r. Matka Charlotte była artystką cierpiącą często na depresję.

Boris i jego o rok młodsza siostra Rachel (wzięta dziennikarka i pisarka) szybko zostali wysłani do szkoły z internatem. Wysadzani z samochodu na brukselskim dworcu, wsiadali w pociąg do Ostendy, potem łapali prom do Dover, a następnie pociąg do Londynu. Tam przesiadali się na kolejny pociąg – do Forest Row, gdzie uczęszczali do prywatnej szkoły Ashdown House. Pewnego razu, gdy wracali do domu w Brukseli, przez pomyłkę wylądowali w Moskwie.

Ponoć Boris był w dzieciństwie całkiem głuchy. – Co mówisz? – pyta ze śmiertelnie poważną miną. – Często udawałem, że nie słyszę, gdy nie chciałem brać udziału w rozmowie. Pewnie trochę przesadzałem, ale miałem w uszach dreny śródbębenkowe. Ale… Camillo, czy ja jestem głuchy? – Wybiórczo – odpowiada sekretarka. Johnson zanosi się śmiechem i wraca do wspomnień z dzieciństwa. – Było szalone i piękne zarazem. Wszyscy byliśmy nastawieni na rywalizację. Gdyby nie pojawiła się Rachel, wiódłbym życie pandy: ogryzał pędy bambusa i nic nie robił. Ale z Rachel stale rywalizowałem o uwagę i czas rodziców. To mnie nakręcało i zmuszało do wysiłku. Każdy musi w sobie odkryć taką siłę napędową.

Ma także dwóch młodszych braci. Leo jest partnerem w firmie audytorskiej PwC, a Jo – konserwatywnym deputowanym z Orpington. Jo i Boris będą się starać o miejsce w parlamencie w przyszłorocznych wyborach. A gdyby obaj ubiegali się o to samo stanowisko jak bracia Milibandowie (Ed pokonał starszego brata Davida w walce o przywództwo w opozycyjnej Partii Pracy – przyp. FORUM)? – Nie sądzę, żeby do tego doszło. Zresztą takie bratobójcze pojedynki są w naszej rodzinie nie do pomyślenia – odpowiada. Jak zatem załatwia się rodzinne spory u Johnsonów? – Nie załatwia się, bo ich nie ma. A tak na marginesie, uwielbiam te figurki Churchilla, ktoś je tu ustawił jak teatralną dekorację – mówi Boris, gładko zmieniając temat.

Ostatnimi czasy głośno było o jego dawnej szkole Ashdown House, której wieloletni dyrektor Clive Williams został zatrzymany w związku z oskarżeniami o pedofilię. Ostatecznie został zwolniony z aresztu, ale kilku byłych uczniów opowiedziało prasie, jak byli przez niego molestowani. – To dla mnie niezwykle upokarzające. Ani ja, ani moje rodzeństwo niczego takiego nie doświadczyliśmy. Jesteśmy lojalni wobec Clive’a i jego żony Roweny. Bardzo to wszystko smutne. Nie chcę obrażać uczuć tych, którzy mieli inne doświadczenia w tej szkole. Starałem się podtrzymać na duchu dyrektora. Wyobrażam sobie, jakie to dla niego musi być trudne. Nie wniesiono przeciwko niemu żadnego oskarżenia, ale żył w zawieszeniu wystarczająco długo.

Z Ashdown House przeniósł się do Eton, a następnie do Oksfordu, gdzie dołączył do słynącego z licznych ekscesów elitarnego Bullingdon Club (tego samego, do którego należał obecny premier David Cameron, minister finansów George Osborne, a także Radosław Sikorski – przyp. FORUM). – Pamiętam, jak kilka razy poszedłem się zabawić z kolegami z klubu. Następnego ranka zawsze budziłem się z poczuciem wstydu i zażenowania (członkowie klubu słyną z tego, że pod wpływem alkoholu dopuszczają się wandalizmu – przyp. FORUM).

Czy zachował strój klubowy, który rzekomo kosztować ma 3500 funtów? – Nie, nie mam go pod ręką. A co, chcielibyście mnie w nim sfotografować? Dobry pomysł, najlepiej z dżointem w ręce!

Mówię (sobie) prawdę

Po studiach zaczął pracować jako dziennikarz w „Timesie”, „Daily Telegraphie”, by w końcu zostać redaktorem naczelnym konserwatywnego tygodnika „The Spectator”. W 2001 r., po serii „kryzysów wieku średniego” został posłem z okręgu Henley. – Doszedłem do wniosku, że nie wystarczy ciskać w kogoś jajami i zgniłymi pomidorami, trzeba w końcu samemu stanąć na ich drodze. A co do kryzysu, to nie byłem zadowolony z siebie, chciałem spróbować czegoś nowego, czułem, że lepiej zaatakować niż bronić, zrobić w końcu coś pożytecznego.

Po drodze było nieudane małżeństwo z narzeczoną ze studiów Allegrą Mostyn-Owen, które rozpadło się w 1993 r., gdy Johnson był już w związku z prawniczką Mariną Wheeler. Marina urodziła mu czwórkę dzieci. Do dziś są małżeństwem, choć uporczywe plotki o zdradach Johnsona nie cichną. Romans z dziennikarką Petronellą Wyatt miał go kosztować utratę pierwszoplanowego stanowiska w partii, mówi się też, że burmistrz ma kilkoro nieślubnych dzieci. Wszystko to skłania do pytania, jaką wagę przywiązuje do prawdy. – Ogromną. Prawda to wszystko, co mamy. Wyzwala nas, wyznacza moje spojrzenie na świat. Dlatego, na tyle na ile to możliwe, należy starać się ją odkrywać i objaśniać – odpowiada cicho.

Przytacza jednak przykład Churchilla, który zawyżył przed parlamentem stan brytyjskiej floty podczas II wojny światowej. – Mimo to był wielki, bo był intelektualnie szczery z samym sobą – zastrzega. A zatem można kłamać, byle tylko być uczciwym wobec siebie? – Hm, to zaczyna przypominać dialogi Sokratesa... Kłamstwo prawie nigdy nie jest usprawiedliwione – stwierdza. „Prawie” to interesujące słowo w tym kontekście. Jako początkujący reporter w latach 80. został wylany z „Timesa” za zmyślenie wypowiedzi rozmówcy. Dziś przyznaje, że nie było warto, że dał ciała. Czy zatem jego stosunek do prawdy zmienił się z wiekiem?

– Staram się mówić prawdę, całą prawdę, jasno i dobitnie. Myślę, że może właśnie w tym tkwi klucz do sukcesu w polityce. To chyba Tony Montana w filmie „Człowiek z blizną” powiedział: „Zawsze mówię prawdę, nawet gdy kłamię” – twierdzi. Trudno sobie wyobrazić współczesnego polityka, który znałby choćby urywek dialogu z tego filmu. Z drugiej jednak strony, jeśli Johnson rzeczywiście chce zostać premierem, to może powinien już przestać sypać mądrościami filmowego gangstera ze słabością do granatników.

© Guardian News & Media

***

Boris Johnson (właśc. Alexander Boris de Pfeffel Johnson, ur. w 1964 r.), brytyjski polityk konserwatywny, od dwóch kadencji burmistrz Londynu. Odebrał staranne wykształcenie w elitarnych brytyjskich szkołach i uczelniach, m.in. w Eton i Oksfordzie, gdzie studiował języki klasyczne i historię. Dwukrotnie żonaty, ojciec czwórki dzieci. Jako burmistrz Londynu wprowadził zakaz picia alkoholu w komunikacji miejskiej, uruchomił system miejskich rowerów i rozpoczął budowę sieci rowerowych autostrad. Znany z kontrowersyjnych wypowiedzi.

07.11.2014 Numer 23/ 2014
Reklama