Gergely Kovács zawsze starał się trzymać z daleka od polityki. – Wolę się wygłupiać niż nadstawiać karku – mówił kiedyś w wywiadzie dla jednego z węgierskich magazynów. Od 2000 r. jest liderem grupy artystów żartownisiów znanej jako partia Psa z Dwoma Ogonami.
Kilka lat temu partia zasłynęła graffiti przedstawiającym człowieka piszącego sprejem na ścianie najdłuższe węgierskie słowo (widoczne na piątym zdjęciu), któremu po zapisaniu 32 z 44 liter zaczyna brakować miejsca na murze. Niedługo potem grupa zbudowała nad brzegiem rzeki Cisy „stację kosmiczną”, anonsując codzienne loty na Syriusza, Księżyc i do galaktyki Ganimedes i dając w ten sposób każdemu Węgrowi szansę ucieczki przed dyktaturą.
Gdy jednak minionego lata prawicowy rząd Viktora Orbána podjął szereg ksenofobicznych działań, by dać odpór wielotysięcznej fali uchodźców podróżujących przez Węgry do Niemiec, Danii i Szwecji, Kovács i jego koledzy spoważnieli. – Wkurzyło nas, że rząd wydawał publiczne pieniądze na kampanie, w których mówiono ludziom, kogo mają nienawidzić. Na Węgrzech wystarczająco się już nienawidzimy nawzajem – denerwuje się Kovács.
Ćwierć wieku temu idealista, jakim był wówczas Orbán, chciał obalać mury i stwarzać nowe możliwości. Ostatnio jednak skupia się na utrwalaniu swej autorytarnej władzy. Odkąd w 2010 r. jego partia Fidesz zdecydowanie wygrała wybory, w kraju doszło do świetnie zaplanowanego konstytucyjnego przewrotu, dzięki któremu władza polityczna została scentralizowana, a opozycyjne partie pozbawiono wszelkiej kontroli nad państwowymi instytucjami. Orbán wzniósł nowe mury wzdłuż granic Węgier, by zatrzymać imigrantów.
Narodowa konsultacja
Pod koniec kwietnia ub.r. Fidesz ogłosił tzw. narodową konsultację w sprawie imigracji oraz terroryzmu. Miliony kwestionariuszy dotarło do obywateli w maju. Towarzyszył im list premiera, w którym zapewniał, że imigranci przybywający na Węgry nie są wcale, jak twierdzą, uchodźcami, lecz mają na celu pozbawić Węgrów pracy i wyłudzić zasiłki. Ankieta zawierała 12 pytań, takich jak: „Czy zgadzasz się z węgierskim rządem, że wsparcie należy się nie imigrantom, lecz węgierskim rodzinom i dzieciom mającym się wkrótce pojawić na świecie?”.
Partia Psa z Dwoma Ogonami przygotowała własny, prześmiewczy kwestionariusz, który – zawieszony na Facebooku 2 maja – zaczął się rozprzestrzeniać po sieci niczym wirus. – Siedziałem sam w domu, gdy wpadłem na ten pomysł – opowiada Kovács. Jedno z pytań w jego ankiecie brzmiało: „Niektórzy winią za to masonów, inni Żydów lub kosmitów. Kto Twoim zdaniem jest odpowiedzialny za to, że dług publiczny dalej jest tak duży?”. Możliwe odpowiedzi: „Żydzi”, „Kosmici”, „Pieprzeni Żydzi z kosmosu”.
Koszt rządowej konsultacji wyniósł miliard forintów (3,1 mln euro), niemal dwa razy tyle, ile rząd wydał na rejestrację uchodźców. Dwa dni po tym, gdy Kovács zamieścił w sieci swoją ankietę, przewodniczący Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker powitał Orbána na unijnym szczycie w Brukseli, szyderczo salutując uniesioną w górę prawą ręką i nazywając go „dyktatorem”, po czym dobrodusznie poklepał go po policzku.
Akcja bilbordowa
Nie zniechęciło to Orbána, którego następnym ruchem było obklejenie miast antyimigranckimi plakatami. „Jeśli przyjeżdżasz na Węgry, nie możesz zabierać miejsc pracy Węgrom” – głosił jeden z nich, a inny przestrzegał: „Jeśli przyjeżdżasz na Węgry, musisz szanować naszą kulturę”. Potem przyszła kolej na mur na granicy z Serbią. Niektóre bilbordy zamalowano w proteście już po kilku godzinach. Potem Pies oraz stowarzyszeni z nim opozycjoniści rozpoczęli kontratak z dwóch kierunków. Z jednej strony ośmieszali plan wzniesienia granicznego muru: „Oczywiście, my, Węgrzy, kochaliśmy żelazną kurtynę, bardzo jej nam brakuje, ludzie domagają się podobnej kurtyny od lat. Zamiast budować planowany przez rząd graniczny płot szeroki na cztery metry i długi na 175 km, może postawimy inny o wysokości 175 km i szerokości czterech metrów? Turyści na pewno go pokochają”.
Jednocześnie Pies z Dwoma Ogonami i alternatywny blog informacyjny Vastagbőr (Gruba Skóra) rozpoczęli w sieci kampanię, by zebrać trzy miliony forintów i wykupić za tę sumę 50 miejsc na bilbordach. Pomysł polegał na tym, by zalać kraj sloganami ośmieszającymi ksenofobiczne plakaty rządowe. „Wiemy, że to kupa pieniędzy” – głosił apel o datki, ale „kampania nienawiści Fideszu poszła tak daleko, że musimy zrobić coś nadzwyczajnego, by się jej przeciwstawić”.
Kampania Psa poruszyła czułą strunę. W ciągu siedmiu godzin ofiarodawcy przekazali trzy miliony forintów. Dwa tygodnie później na koncie były już 33 miliony. Wystarczyło na wykupienie miejsca na 900 bilbordach, dokładnie na tylu zawisły wcześniej plakaty rządowe. W kasie zostało jeszcze 1,5 miliona. Antyrządowe bilbordy pojawiły się w lipcu. „Nawet jeśli jesteś premierem Węgier, musisz przestrzegać prawa”. W rodzinnym mieście Orbána – Felcsút – stanął bilbord przypominający o tym, że węgierskie prawo zakazuje nienawistnej agitacji przeciwko „grupom narodowym, etnicznym, rasowym czy religijnym”. Kampania przypominała, że także Węgrzy emigrują w poszukiwaniu pracy: „Ależ przyjeżdżajcie koniecznie na Węgry, my już pracujemy w Londynie”, można było przeczytać na jednym z bilbordów.
Nienawiść i beznadzieja
Pies wcisnął odważnie łapę w zamykające się drzwi, ośmielając innych, by kopniakiem otworzyli je na oścież. Na razie rząd ignoruje wywrotowców. Zapytany we wrześniu o Psa eurodeputowany Fideszu György Schöpflin nie sądzi, żeby była to poważna partia polityczna. Ma rację, nie jest – i o to właśnie chodzi.
Późny wieczór w połowie września. Kovács zaprosił współpracowników na burzę mózgów do swojego skąpo umeblowanego domu na zielonym przedmieściu Budapesztu. Mają zastanowić się nad kolejną akcją Psa. 35-letni Kovács ma zaraźliwy, uwodzicielski uśmiech i nosi się jak student: wytarte niebieskie dżinsy, wyciągnięta podkoszulka i zdarte białe tenisówki. Siada na tarasie, spogląda na gwiazdy i otwiera piwo. Razem z nim jest jeszcze Ferenc Sebö, autor anarchistycznych spektakli, oraz dwaj starzy znajomi należący do grupy, jeszcze zanim stała się partią: grafik Tibor Árki i handlarz sztuki Zsolt Victor.
Wszyscy się skupili wokół egzemplarza „Magyar Hírlap”, populistycznego dziennika należącego do konserwatywnego oligarchy. To jedna z dwóch gazet codziennych blisko związanych z rządem i prenumerowanych w urzędach państwowych. Wysokie przychody zapewniają jej pieniądze z rządowych reklam i ogłoszeń. Nic więc dziwnego, że poparła kampanię oczerniającą uchodźców i imigrantów. Od minionego lata straszy czytelników nagłówkami w stylu: „Migranci coraz bardziej agresywni”, „Europie grozi wybuch” czy „Imigranci inicjują zamach na porządek prawny naszej ojczyzny”.
– Jeśli czytasz „Magyar Hírlap”, to już wiesz, że humor dawno wyparował z naszych gazet, a pozostał tylko strach i nienawiść – mówi Árki spod wciśniętej na uszy, robionej na drutach rastafariańskiej czapki. Gdy to mówi, Kovács i Sebö pochylają się nad dziennikiem. W ich głowach rodzi się plan: wydać i rozprowadzić podrobiony numer „Magyar Hírlap”, w którym dowcip zastąpiłby wściekłość, a zamiast złych wiadomości pojawiły się dobre.
Kovács i jego koledzy chcą przezwyciężyć ostre podziały między Węgrami. – Fidesz próbuje zwiększać popularność dzięki podziałom i niskiemu poczuciu solidarności w społeczeństwie – tłumaczy Kovács. Antyimigracyjne bilbordy były oczywiście po węgiersku, niewielu uchodźców rozumiało, co jest na nich napisane. Orbán jest bowiem bardziej zainteresowany atakowaniem przeciwników politycznych w kraju niż przeciwstawianiem się domniemanemu zagrożeniu z zewnątrz. Wewnętrzne podziały dotykają osobiście członków grupy. Ojciec Kovácsa jest zwolennikiem Fideszu, więc dyskusje polityczne w domu i na rodzinnych przyjęciach to temat tabu. Facebookowi sympatycy Psa padają ofiarami brutalnej kampanii dzielenia społeczeństwa. Sebö mówi, że w najgorętszym okresie kryzysu imigracyjnego grono przyjaciół każdego z członków grupy zmniejszyło się o połowę.
Jak mówi Sebö, grupa prowadzi politykę otwartych drzwi, każdy może do niej wejść. Suzi Dada, wieloletnia członkini Psa, zgadza się, że partyjny przekaz powinien być „wolny od nienawiści i beznadziei, w którą tak chętnie popadają Węgrzy”. – Powinniśmy się nauczyć wspólnie śmiać. Wtedy dopiero może pojawi się jakieś rozwiązanie – twierdzi. Árki podkreśla, że przygotowywane przez Psa autorskie wydanie „Magyar Hírlap” nie powinno być wyłącznie satyrą, ale również pokazywać wizję lepszego świata.
Przemiana liberałów
W innej dzielnicy, niedaleko domu Kovácsa, przy wysadzanej drzewami uliczce stoi akademik. Pokoje i wspólne sale są przestronne i widne. W jednej z nich młody Orbán wraz ze współlokatorami założył w 1988 r. partię polityczną. Nazwali ją Młodzi Demokraci, w skrócie Fidesz. Też sobie wyobrażali lepszy świat. Wówczas Fidesz był ugrupowaniem liberalnym, choć termin ten brzmiał nieco abstrakcyjnie w kraju znającym tylko jedną partię – rządzących komunistów.
W tamtych czasach bycie liberałem na Węgrzech oznaczało sprzeciw wobec komunizmu oraz popieranie demokratycznego pluralizmu i państwa prawa. Choć nikt tego nie przeczuwał, koniec socjalistycznych Węgier był już bliski. János Kádar, przywódca kraju i partii komunistycznej od 1956 r., był już stary, a w narodzie odżywały idee jego rywala Imre Nagya, przywódcy rewolucji z 1956 r., które tak bardzo chciał pogrzebać. 16 czerwca 1989 r., w 31 rocznicę stracenia Nagya przez radzieckich oprawców, ponad 100 tys. osób wzięło udział w uroczystym złożeniu jego szczątków do grobu w Budapeszcie.
Po krótkiej dyskusji dystansujące się już od polityki Kádara kierownictwo partii komunistycznej zgodziło się na udział w ceremonii przedstawicieli Fideszu. 26-letni Orbán dostał do ręki mikrofon. Chudy jak patyk, z trzydniowym zarostem, plerezą włosów na karku i powagą na twarzy, bardzo się różnił od partyjnych aparatczyków. Był urodzonym przywódcą. – Jeśli uwierzymy we własne siły, to położymy kres komunistycznej dyktaturze – powiedział zgromadzonemu tłumowi, zaskoczonemu, że tak odważne słowa ktoś ośmielił się wygłosić publicznie. Trzy tygodnie później ministrowie spraw zagranicznych Austrii i Węgier nadzorowali usuwanie ze wspólnej granicy płotu z drutu kolczastego.
W 1998 r., wykorzystując powszechne rozczarowanie politycznymi elitami, Orbán przekonał Węgrów, by oddali na niego głos. Fidesz utworzył koalicję z dwiema mniejszymi partiami, a Orbán został premierem. Cztery lata, przez które był u władzy, poświęcił na wzmacnianie swojej pozycji oraz centralizację aparatu państwowego. Dopiero jednak w 2010 r., kiedy to po raz drugi objął urząd premiera, ruszyła radykalna transformacja kraju. Kryzys w 2008 r. mocno uderzył w Węgrów, wielu było rozgoryczonych i ledwo wiązało koniec z końcem. W ciągu kilku lat tysiące młodych ludzi wyjechało z kraju w poszukiwaniu lepszej pracy za granicą.
W tym czasie rządzący socjaliści osuwali się w polityczny niebyt, który przypieczętował wyciek tajnego nagrania z posiedzenia rządu, na którym premier Ferenc Gyurcsány przyznał, że jego ugrupowanie „dzień i noc” oszukiwało społeczeństwo. Premier chciał w ten sposób ocalić resztki godności lewicy, by „nie musiała srać w gacie na sam widok Orbána i prawicy”. Stało się inaczej, po upublicznieniu nagrania partia socjalistyczna praktycznie przestała istnieć.
Bez silnego rywala po lewej stronie Fidesz zapewnił sobie w wyborach w 2010 r. absolutną większość w parlamencie i zaczął od napisania na nowo konstytucji. Ustawa konsolidowała kontrolę Orbána nad państwem. Jednocześnie przywódca kupował wyborców – jednym z pierwszych posunięć rządu było przepchnięcie ustawy o pomocy dla Węgrów, którzy zaciągnęli ogromne kredyty we frankach szwajcarskich. Potem obsadził wymiar sprawiedliwości zwolennikami Fideszu, by przeciwdziałali próbom blokowania działań partii i rządu przez opozycję. Zmiana kodeksu pracy umożliwiła zaś pozbycie się sympatyków opozycji z sektora publicznego. A to był dopiero początek. Orbán oświadczył, że Węgry dołączą do Chin, Indii, Turcji oraz Rosji w „wyścigu o wynalezienie państwa, które zapewni sukces swojemu narodowi”.
Jak zostać partią
Kiedy Orbán po raz pierwszy pełnił urząd premiera, w Segedynie – prowincjonalnym mieście uniwersyteckim na południu Węgier – na świat przyszła mała bestia z dwoma ogonami. Na przełomie wieków Segedyn był ośrodkiem awangardy – nieprzeciętnie utalentowani absolwenci miejscowego uniwersytetu brylowali w sportach ekstremalnych, graffiti, sztuce ulicznej czy jeździe na deskorolce.
Wśród nich była młoda studentka, która kazała się nazywać Suzi Dada. Jak mówi, na uczelni w Segedynie po raz pierwszy spotkała ludzi, którzy myśleli podobnie. – Moja rodzinna sytuacja była koszmarna, nie mogłam liczyć na wsparcie rodziców – wspomina Suzi. Poznali się z Kovácsem przypadkiem wkrótce po jej przyjeździe do Segedynu w 2001 r. Oboje poszukiwali współlokatorów. Ich wspólne mieszkanie stało się mekką studentów planujących uliczne happeningi oraz inne artystyczne przedsięwzięcia. Suzi studiowała historię, Kovács rozpoczął studia na kilku kierunkach, głównie na informatyce i socjologii, ale żadnego nie skończył.
Mieli drobne zatargi z władzami, jak choćby wtedy, gdy wpadli na pomysł prześmiewczych reklam kolei państwowych. „Nasze pociągi spóźniają się celowo, a my dokładamy wszelkich starań, by ich nie sprzątać” – głosiło jedno z haseł. Oczywiście obiekt kpin nie był zadowolony z takiej promocji. Innym razem policja złapała Kovácsa, gdy pisał sprejem „For sale” na publicznych koszach na śmieci. Funkcjonariusze puścili go wolno pod warunkiem, że wymaluje sobie na brzuchu to samo hasło. – Propozycja wydała mi się sensowna – wspomina Kovács.
Podobnie jak w przypadku każdego szanującego się kundla pochodzenie Psa z Dwoma Ogonami okrywa mgiełka tajemnicy. Wieść niesie, że pewnego dnia studiujący ekonomię kolega Suzi i Kovácsa narysował psa z dwoma ogonami, który stał się szybko logo grupy. Najstarsi, wciąż aktywni członkowie pierwotnego składu to Dada, Árki, Victora i Kovács. W ostatnich latach ich drogi wielokrotnie się rozchodziły i ponownie krzyżowały. Kovács zawsze był jednak niekwestionowanym przywódcą.
Grupa nazwała siebie partią na długo, zanim się zarejestrowała jako taka. W 2006 r. wystawiła swoich kandydatów: dwuogoniaste psy w krawatach, które nosiły jedno nazwisko – István Nagy (odpowiednik polskiego Jana Kowalskiego – przyp. FORUM). Program partii obiecywał życie wieczne, darmowe piwo, niższe podatki i wzniesienie góry w płaskim jak stół Segedynie. Podczas kampanii wyborczej w 2010 r. logo psa z dwoma ogonami pojawiło się na plakatach głoszących między innymi: „Wprowadzimy euro w roku 2005!”, „Więcej wszystkiego, mniej niczego”, „Jesteście zmęczeni ludźmi? Dajcie szansę innemu gatunkowi. Głosujcie na Psa z Dwoma Ogonami”. Partia obiecywała też, że wprowadzi w Budapeszcie nową, ekspresową linię metra, na której pociągi w ogóle się nie będą zatrzymywać.
Zostańcie w kraju!
Na początku stulecia młodzi Węgrzy dostrzegli, że w kraju nie mają większych perspektyw. Wielu studiowało przez długie lata, inni ruszali w Europę. Obecnie około pięciu procent Węgrów pracuje za granicą. György Schöpflin, który większość życia spędził w Anglii, podał ostatnio definicję „dobrego Węgra” jako osoby zostającej w ojczyźnie i pracującej dla jej dobra. Rząd zamienił tę przestrogę w politykę (studenci muszą podpisywać kontrakt, że po otrzymaniu dyplomu nie wyjadą przez kilka lat z Węgier, w przeciwnym razie czekają ich drakońskie kary finansowe).
Jeśli „dobrym Węgrem” jest ten, kto nie opuszcza ojczyzny i pracuje w kraju, to kierownictwo Psa składa się wyłącznie z wzorowych obywateli. Choć większość przeniosła się z Segedynu do Budapesztu, wszyscy członkowie ścisłego kierownictwa partii żyją i pracują na Węgrzech.
Choć Pies początkowo działał na marginesie głównego nurtu węgierskiej polityki, ostatnio bardzo się uaktywnił. W lipcu otrzymał w końcu zielone światło i mógł się zarejestrować jako partia. Wcześniej sąd odrzucił wniosek jako zbyt „frywolny”. – „Teraz dużo poważniej żartujemy – ironizuje Suzi. Kovács też jest przekonany, że trzeba się zabrać poważnie do roboty, choć to nie oznacza, że trzeba wszystko robić na serio. – Wciąż twierdzę, że jesteśmy skuteczniejsi jako żartownisie – mówi.
Pewnego październikowego wieczora Pies zorganizował w Budapeszcie spotkanie z ochotnikami gotowymi wziąć udział w nowej „tajemniczej akcji”. Spotkanie odbyło się na trzecim piętrze budynku w nieco szemranej okolicy. Trzecie piętro to, jak mówi Sebö, jedna z nielicznych na Węgrzech „oaz wolności”. Jest bar i świetlica ze stolikami i krzesłami.
Kovács dotarł na salę spóźniony 10 minut. Wyjaśnił, że „tajna akcja” ma polegać na dystrybucji 10 tys. egzemplarzy specjalnego wydania „Magyar Hírlap”. Nagłówki krzyczały, że planowana budowa elektrowni atomowej zostanie wstrzymana, a „nowym priorytetem będzie energia słoneczna”, bo – jak miał stwierdzić cytowany obok Orbán – „przyszłość naszych dzieci jest najważniejsza”.
W wydaniu znaleźć też można było szczęśliwe numerki na najbliższe losowanie totolotka oraz prognozę pogody przygotowaną na podstawie sugestii czytelników. W korespondencji na temat kryzysu uchodźczego można zaś było przeczytać, że Orbán wraz z żoną i trójką dzieci spędził noc w obozie dla imigrantów na granicy z Chorwacją. Dział krajowy donosił, że Turcja zgodziła się wypłacić odszkodowanie za 150-letnią okupację Węgier, a Unia Europejska finansuje budowę czarnej dziury w rodzinnym mieście Orbána – Felcsút. Doniesienia z zagranicy otwierała informacja, że anonimowi donatorzy spłacili dług Grecji, a Mark Zuckerberg kupił sobie węgierskie obywatelstwo.
Wreszcie nie robimy nic
30 października gazeta trafiła do czytelników w Budapeszcie, Segedynie i kilku innych miastach, gdzie mieszkają działacze Partii Psa z Dwoma Ogonami. Egzemplarze rozdawano na ulicach i przed stacjami metra. Reakcje były pozytywne. – Gdyby tylko to wszystko było prawdą... – mówił Suzi obdarowany przechodzień. Gábor Széles, wydawca prawdziwego „Magyar Hírlap”, nie był zachwycony. Poprzysiągł, że poda Partię Psa z Dwoma Ogonami do sądu. Dwa dni po wielkim sukcesie wydawniczym na Facebooku Psa pojawiła się informacja: „Wreszcie nie robimy nic i możemy się zająć zamieszczaniem bezsensownych postów podczas nocnej popijawy”.
© Guardian News & Media
Więcej tekstów ze świata w najnowszym numerze dwutygodnika FORUM